Rozdział 22
Zdałem sobie sprawę, że Romy była na mnie wściekła w momencie, kiedy ryk silnika ucichł, gdy zaparkowałem przed domem. Zeskoczyła z motocykla i pognała do środka, jakby goniło ją samo piekło.
Zakląłem szpetnie pod nosem, bo za cholerę nie miałem pojęcia o co jej chodziło. Miałem prawo się wściec. Wyraźnie zaznaczyłem, że jest moja. Doskonale o tym wiedziała, a mimo to pozwoliła dotknąć się jakiemuś sukinsynowi.
Złość znowu zaczęła płynąć w moim krwioobiegu. To był jednak ten rodzaj złości, którego nienawidziłem. Ten, który musiałem kontrolować.
Tam w zaułku mogłem zapierdolić dzieciaka gołymi rękami. Jakaś pierwotna furia płynęła w moich żyłach, kiedy zobaczyłem jego ręce na jej biodrach i to jak wciskał w jej tyłek swojego kutasa. Miałem ochotę napierdalać w niego, dopóki jego twarz nie zmieniłaby się w czerwoną, zniekształconą miazgę. Ale była tam Romy i na wszystko patrzyła, więc musiałem zamknąć tego potwora w moim wnętrzu. I nawet kurwa tego nie doceniła.
Wszedłem za nią do domu, ale na parterze jej nie było. Zauważyłem, że w naszej sypialni świeci się światło, więc pchnąłem gwałtownie drzwi. Nie było jej. Za to usłyszałem szum prysznica.
Mała cholera zamknęła drzwi. Zakląłem pod nosem. Musiała się nauczyć, że przede mną się nie schowa. Drzwi były stare, tak samo jak zamki i wystarczyło jedno mocniejsze pchnięcie, żeby z łatwością się otworzyły.
Zdążyła już pozbyć się bluzki, a jej cycki wyglądały idealnie, zakryte czarnym, koronkowym biustonoszem. Koronka była delikatna i prześwitująca, więc jej perfekcyjne różowe sutki od razu przyciągnęły mój wzrok.
Rzuciła mi pochmurne spojrzenie, próbując zakryć się bluzką.
— O co kurwa chodzi? — zapytałem, starając się skupić na rozmowie a nie na jej cyckach.
Prychnęła jak rozjuszona kotka. Jej szare oczy ciskały pioruny i jeszcze nigdy nie widziałem jej takiej wkurwionej. Musiałem przyznać, że mi się to podobało. Jej cycki falowały w górę i w dół w rytm gwałtownych oddechów. Z łatwością mogłem sobie wyobrazić jakby podskakiwały, gdyby ujeżdżała mojego fiuta.
— Jeszcze pytasz?! — krzyknęła, rzucając mi mordercze spojrzenie. — Co to do cholery jasnej było, Houston?!
Zacisnąłem mocno szczęki, starając się trzymać nerwy na wodzy i nie wystrzelać jej po tyłku.
— O to samo mógłbym zapytać ciebie!
— Nic, kompletnie nic! — wrzasnęła. — Tańczyłam! Po prostu tańczyła, a on do mnie podszedł! Nie zrobił kompletnie nic złego!
Myślałem, że mnie rozkurwi od środka.
— NIC ZŁEGO?! — wrzasnąłem tak głośno, że rozbolało mnie gardło. — Jego pierdolone ręce były na twoim ciele! Twój tyłek ocierał się o jego kutasa!
— Tańczyliśmy!
— Tańczyliście? — warknąłem, a ona zamrugała nagle wyglądając na wystraszoną. Zagryzła dolną wargę, doprowadzając mnie do obłędu. Mimo całej wściekłości, a może właśnie przez nią, miałem ochotę złapać ją za włosy i wbić się w jej wargi. Zmusić ją, aby się odwróciła i pieprzyć ją jak moją własność. Posiąść ją całą i wbić się w jej tyłek.
— Pociągnąłbyś za spust? — zapytała, przerywając moją wizję. Uniosła w górę brodę, zaciskając mocno szczęki.
Nie chciała znać odpowiedzi.
— Nie potrzebuję dodatkowego bałaganu — odpowiedziałem zamiast tego.
— Bałaganu?! — wrzasnęła. — Tym to dla ciebie jest? Zabicie człowieka jest tylko cholerny bałaganem?!
Gdyby tylko wiedziała ile krwi może się wylać z ludzkiego ciała. Przejechałem rękoma po włosach, starając się zebrać myśli i uspokoić rozszalałe nerwy.
—Naprawę? — warknęła. — Nic nawet nie odpowiesz? To jest popieprzone.
— Nigdy nie mówiłem, że jest inaczej, maleńka.
Rzuciła mi mordercze spojrzenie
— Kurwa, pieprzyłeś mnie bez gumki jak zwykłą dziwkę! — krzyknęła znowu, łapiąc się za włosy. W jej jasnoszarych oczach zalśniły łzy. — Na tyłach baru, kiedy wszyscy twoi bracia słyszeli!
W dwóch krokach znalazłem się przy niej, chwytając ją za ramiona i popychając w stronę ściany. Jej miękkie, ciepłe ciało doprowadzało mnie do obłędu. Bluzka upadła u jej stóp.
— Nie zauważyłem, żebyś miała coś przeciwko — syknąłem, a jej policzki pokryły się czerwienią. Uwielbiałem ją taką.
— A co jeśli zaszłabym w ciąże? — odwarknęła, próbując się wyrwać. Nie miałem pojęcia po chuj ze mną walczyła, skoro i tak nie miała szans. Wystarczyło, że przytrzymałem ją jedną ręką, a ona i tak nie potrafiłaby się wyrwać.
— Wtedy bylibyśmy rodzicami — odpowiedziałem zwyczajnie. — Mam trzydzieści pięć lat, pieluchy mnie nie przerażają.
— Nie rób tego! — krzyknęła nagle, uderzając mnie dłońmi w pierś. Cholera, była taka malutka, taka drobna. Ledwo poczułem uderzenie. — Nie wciskaj mi tego gówna, Houston! Ledwo się znamy! Nie możesz... Nie możemy! Cholera jasna!
Złapała się za głowę. Byłem popierdolonym sukinsynem, bo znowu była w rozsypce, znowu przeze mnie, a ja patrzyłem na jej różowe sutki, prześwitujące przez stanik.
— Niepotrzebnie panikujesz, Romy — warknąłem. — Kolesiowi nic się nie stało, do kurwy nędzy. A jeśli chodzi o całą resztę to jakoś nie bardzo oponowałaś! I tak, wziąłem cię bez gumki, bo jesteś moja i żaden pierdolony lateks nie będzie mnie ograniczać. — Zamknąłem na sekundę oczy, próbując się uspokoić. — Weźmiesz tabletkę po i zapiszesz się do lekarza. Przepisze ci antykoncepcje. I po problemie.
Rzuciła mi kolejne mordercze spojrzenie.
— Powiedziałam ci, że jestem twoja. Zapewniłam cię, ale ty nadal nie przestałeś! Chciałeś go zabić, Houston! Widziałam to w twoich oczach.
Omal nie parsknąłem.
— Bądź ze mną szczery. Choć raz powiedz prawdę!
Nie mogłem. Rozsypała się na kawałeczki podczas imprezy rodzinnej. Nie mogłem powiedzieć jej nic co było prawdą.
Mała, niewinna istotka nie była na to gotowa. Nigdy nie będzie gotowa. Nawet nie miała pojęcia co to znaczy, że była moja i jak bardzo musiałem się powstrzymywać. Miałem jej powiedzieć, że jestem chorym sukinsynem, marzącym jedynie o tym, żeby ją związać i zerżnąć, tak mocno że będzie krzyczeć. Miałem jej powiedzieć, że chcę jej wsadzić kutasa w te idealne, czerwone usta i pieprzyć ją tak, aż zacznie się krztusić? Bo taki, kurwa, właśnie byłem.
Powiedzieć jej, że w zeszłym tygodniu zmasakrowałem niemal na śmierć jakiego nowobogackiego gnojka, który odważył się z nami zadzierać? Że wiem, jak sprawić żeby ktoś zniknął bez śladu? Jak grzebać zwłoki na pustyni i nie mieć przy tym za grosz wyrzutów sumienia?
Nie mogłem jej powiedzieć, kurwa, kompletnie nic co było prawdą. Więc patrzyłem na moją idealną, kruchą dziewczynkę, nie mówiąc nic. Wiedziałem, że powinienem pozwolić jej odejść. Pozwolić jej związać się z jakimś nudnym, pierdolonym kolesiem, który kupi jej dom na przedmieściach, zrobi statystyczne dwa i pół dzieciaka i raz na dwa lata zabierze na wakacje w jakieś wypasione miejsce. Kogoś kto systematycznie kosił trawnik. Ale kurwa nie mogłem nic poradzić na to, że w moich myślach zawsze strzelałem temu sukinsynowi między oczy.
Romy prychnęła głośno, kręcąc z rozczarowaniem głową. Gdyby tylko wiedziała jak bardzo popierdolony byłem, próbowałaby odejść. I nigdy by się jej nie udało, bo popełniła błąd pozwalając mi wsadzić w nią kutasa po raz pierwszy. Była moja. I nigdy nie przestanie być. Nie będzie już żadnego innego faceta. Tego byłem pewny. Nawet jeśli kiedyś pozwolę jej się ode mnie uwolnić, nie będzie nikogo innego. Albo ja albo nikt inny.
Mój telefon zadzwonił w mojej kieszeni. Ciepło jej ciało nadal było wyczuwalne na moim i nic nie mogłem poradzić na to, że moje spodnie robiły się ciasne.
Wyjąłem z kieszeni telefon, wiedząc że muszę być na każde skinienie braci. Tak to już działało, choćby dzwonili w środku pierdolonej nocy. Gdy jeden z nich mnie potrzebował, byłem. I z wzajemnością.
Romy obserwowała mnie mokrymi od łez oczami, kiedy przyłożyłem telefon do ucha.
— Mów.
Po drugiej stronie usłyszałem głos Shade'a. Rzadko do mnie dzwonił, choć był pod moją pieczą. Big Jim uważał, że nadawał się na moją prawą rękę, a ja musiałem przyznać mu rację. Biedny dzieciak, miał świadomość że niektóre rzeczy po prostu muszą być zrobione i nie pierdolił się w tańcu, po prostu je robił.
— Masz ochotę na przejażdżkę? — zapytał.
Romy unikała mojego spojrzenia, wpatrując się w podłogę.
— Szczegóły? — Obserwowałem jej twarz. Policzki nadal miała zarumienione, a jej piegi na małym nosku stały się wyraźniejsze.
— Missouri — zaczął wypranym z emocji głosem. — Jeden.
Skinąłem głową, zapominając na moment że mnie nie widzi.
— Jak poważnie?
— Bardzo. Sukinsyn jest mój.
— Big Jim wie? — zapytałem. Romy pociągnęła nosem.
— To sprawa czysto prywatna. Potrzebuję kogoś zaufanego. Mogę na ciebie liczyć, bracie?
— Daj mi godzinę. Spotkamy się w klubie. — Nie czekając na odpowiedź, rozłączyłem się. Shade był dobrym dzieciakiem i oddanym bratem, więc kiedy potrzebował pomocy, nie mogłem mu odmówić. Musiałem kryć mu plecy. I wiedziałem, że zrobiłby to samo dla mnie.
Romy nadal na mnie nie patrzyła, kiedy chowałem telefon do kieszeni dżinsów.
— Muszę jechać.
Prychnęła głośno, nadal na mnie nie patrząc. Chwyciłem jej podbródek, zmuszając ją żeby na mnie spojrzała. Boże, była taka piękna.
— Porozmawiamy o tym gównie, kiedy wrócę, dobrze?
Przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa, uparcie zaciskając wargi.
— Romy? — warknąłem, czując że znowu się wściekałem. Musiałem jechać, a nie chciałem zostawiać między nami spraw w ten sposób. Cholera, nie chciałem wychodzić wściekły.
Nadal milczała, więc wbiłem się w jej wargi. Na początku nie odwzajemniła pocałunku, ale kiedy przyciągnąłem jej tyłek bliżej, z jej ust wydobyło się ciche westchnienie, a ja wykorzystałem to żeby wtargnąć językiem do jej ust.
*
Shade siedział na zaparkowanych przed klubem motocyklu, bawiąc się zapalniczką. Minę miał przy tym posępną i byłem kurewsko pewny, że wdepnął w niezłe gówno. Cokolwiek to było, nie miało się dobrze skończyć.
Obok niego siedział Hatchet i mimowolnie się skrzywiłem, na jego zjebane towarzystwo. On za to wyszczerzył usta w bezczelnym uśmiechu i posłał w moją stronę całusa.
— Pierdol się — warknąłem, kiwając jednocześnie głową w stronę Shade: — Sukinsyn z nami jedzie?
— Sam się pierdol, kochasiu — odpowiedział Hatchet, pokazując mi środkowy palec. — Nudzę się, ile można pieprzyć cipki?
Wzruszył ramieniem, a ja mimowolnie pomyślałem o cipce Romy i o tym jaka była wściekła i zdystansowana kiedy wychodziłem.
— Zacznij może wybierać jakieś bliższe twojemu wiekowi, co? — zapytał Shade, odpalając fajkę. — Ta ostatnia była chociaż pełnoletnia?
Hatchet wywrócił oczami.
— Oh, dzieciaku jeszcze dużo musisz się nauczyć o życiu. — Posłał mu ten kpiący uśmieszek. — Gdzie jedziemy?
— Missouri — odpowiedział głucho Shade, a ja dostrzegłem że zacisnął mocno rękę w pięść. Zaciągnął się mocno, a jego spojrzenie pociemniało. Cokolwiek działo się w głowie tego dzieciaka nie mogło być dobre.
— Jakieś szczegóły?
— Dla ciebie nieistotne.
Obserwowałem ich wymianę zdań, nie mając najmniejszej ochoty się wtrącać.
— Chcę wiedzieć, jaką mam motywację kiedy będę napierdalać. — Wykonał taki ruch, jakby boksował. Nagle spoważniał. — Te czekaj, chodzi o tę dupeczkę, którą ściągnąłeś ze sceny? To było pieprzone Missouri, nie?
Shade drgnął, jakby został ukuty szpilką. Jego ręka z papierosem znieruchomiała na sekundę, zanim zaciągnął się mocno i rzucił Hatchetowi posępne spojrzenie. Przez chwilę miałem nawet ochotę zapytać, ale doszedłem do wniosku, że naprawdę mało mnie to obchodzi. Chciałem wykonać robotę i wrócić do Romy.
Shade rzucił peta na ziemię i zgniótł do butem. Bez słowa odpalił silnik i ruszył przed siebie, nie patrząc czy jedziemy za nim. Hatchet wzruszył ramieniem, patrząc na mnie rozbawiony.
Miałem przeczucie, że cokolwiek się wydarzy, nie spodoba mi się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro