Rozdział 19
— Panna Wilson?
Zatrzasnęłam klapę bagażnika i odwróciłam się gwałtownie za siebie. Przede mną stał starszy mężczyzna. Miał na sobie szary garnitur współgrający z lekko siwiejącymi brązowymi włosami.
— Kto pyta?
Niepokój wystrzelił w moje żyły i zaczynałam żałować, że prospekci już mnie nie pilnują. Od jakiegoś czasu Houston dał mi więcej swobody. Jak na przykład normalne zakupy w spożywczaku. Nie musiałam już jeździć wszędzie z obstawą. Podobno Wild Griffins w końcu zrozumieli, że nie mam zamiaru sypać, a sam Houston trzyma rękę na pulsie, dowodząc tym samym, że naprawdę jestem jego starą. I cholera, po ostatnim wieczorze, sama zaczynałam w to wierzyć. Zarumieniłam się do własnych wspomnień.
— Detektyw Richard Ward. — Machnął mi przed oczami odznaką. — Chciałbym zadać pani kilka pytań na komisariacie.
Serce podeszło mi do gardła i rozejrzałam się dookoła po parkingu, ale nikt nie zwracał na nas uwagi.
Pokręciłam przecząco głową.
— Może pan pytać tutaj. — Przełknęłam ślinę. — O co w ogóle chodzi?
Uśmiechnął się dobrodusznie, zanim odezwał się ściszonym tonem.
— Naprawdę chce pani rozmawiać z policją tutaj?
Coś w tonie jego głosu, sprawiło że zaniepokoiłam się jeszcze bardziej i znowu rozejrzałam się dookoła. Czy Wild Griffins naprawdę przestali mnie obserwować?
Zagryzłam wargę niemal do krwi i skinęłam lekko głową. Detektyw Ward znowu uśmiechnął się lekko, firmowym uśmiechem, wskazał na swój samochód.
— Pojadę za panem — odpowiedziałam zamiast tego.
— Do zobaczenia w takim razie na miejscu.
Pożegnał mnie sztywnym skinieniem głowy. Wskoczyłam szybko do samochodu i pierwsze co zrobiłam to wybrałam numer do Houstona, ale nie odbierał i w końcu złapała mnie poczta.
Zerknęłam na wyjazd z parkingu, gdzie stało auto detektywa. Czekał na mnie wciskając hamulec. Starając się wyrównać rozszalały oddech, wcisnęłam pedał gazu i ruszyłam za nim.
Kilkanaście minut później zaparkowałam obok jego samochodu pod posterunkiem policji. Ręce miałam mokre od potu, kiedy zatrzasnęłam drzwi i dołączyłam do mężczyzny, czekającego na mnie przed wejściem na komisariat.
W środku kręciło się kilkunastu policjantów, a przy paru biurkach dostrzegłam też cywili. Detektyw Ward nie zatrzymał się jednak ani na moment. Położył dłoń między moimi łopatkami i pchnął delikatnie przed siebie.
Nadal miałam na sobie moją klubową kamizelkę i jeden z siedzących przed biurkiem cywili z kajdankami na ręku rzucił w moją stronę uważne spojrzenie. Zimny pot spłynął mi po plecach, a detektyw otworzył drzwi na końcu pomieszczenia i zaprowadził mnie do kolejnego. Przełknęłam głośno ślinę, kiedy uświadomiłam sobie, że znajduję się w pokoju przesłuchać. Ściany były ciemnoszare, a lampa sufitowa rzucała na wszystko zimne światło.
Zerknęłam szybko w stronę lustra weneckiego, nagle mając wrażenie że ktoś mnie obserwuje. Odruchowo złapałam za łańcuszek wiszący na mojej szyi.
Detektyw Ward wskazał mi dłonią czarne, plastikowe krzesło, a sam usiadł na drugim, po przeciwnej stronie metalowego stołu.
— Wiesz czemu tutaj jesteś, Romy? — zapytał, splatając dłonie na stole.
Nie miałam pojęcia.
Zanim jednak miałam szansę się odezwać, drzwi otworzyły się a do pomieszczenia weszła kobieta w szarym kombinezonie. Mogła mieć nie więcej niż czterdzieści lat, a jej włosy w kolorze miodu związane były w wysoki, ciasny kucyk.
— To ona? — Zwróciła się do mężczyzny, rzucając mi wcześniej szybkie spojrzenie.
Detektyw Ward skinął głową i przyjął od niej szarą teczkę.
— Romy, to detektyw Fox — powiedział, a w tym czasie kobieta usiadła po jego prawej stronie. Uśmiechnęła się do mnie oficjalnie.
Skinęłam jedynie sztywno głową, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. W mojej głowie zaczynały się tworzyć różne scenariusze, a żaden z nich nie był dobry.
— Jesteś tutaj, ponieważ chcemy ci pomóc — zaczął detektyw Ward. — Dostaliśmy zgłoszenie, że możesz być w niebezpieczeństwie, ponieważ posiadasz... pewne informacje na temat jednego z gangów motocyklowych.
Nerwowo zaczęłam skubać skórkę przy paznokciu.
— Ja nic nie wiem — odpowiedziałam szybko.
Detektyw Fox westchnęła cicho.
— Chcemy ci pomóc, Romy. Nie musisz się bać, jesteś tutaj bezpieczna.
— Czy Hellhounderzy cię porwali? — dopytał mężczyzna.
Krew zaczęła spływać z mojego palca, brudząc dżins moich spodni. Pokręciłam głową.
— Nie.
— Grozili ci, prawda? Jeśli coś powiesz, grozili że cię zabiją? Skrzywdzą?
Znowu pokręciłam głową. Serce miałam w gardle.
— Dwudziestego piątego czerwca byłaś w pubie Lane? — Detektyw Fox prześwietlała mnie spojrzeniem, a moje oczy zrobiły się zapewne większe z przerażenia. Skąd oni to do cholery wiedzieli?
— Około godziny osiemnastej wyszłaś na zaplecze, prawda?
— Ja... — wyjąkałam. — Ja nic nie wiem.
— Romy, naprawdę nie musisz się bać. Hellhounderzy cię nie skrzywdzą, obiecuję — zapewnił mężczyzna. — Ale musisz nam dać wszystkie informacje, żebyśmy mogli ci pomóc.
Przez chwilę patrzyłam na nich mokrymi od łez oczami. I przez chwilę chciałam im zaufać. Co mogło się stać? Przecież to policja. Mogli mnie ochronić, wyrwać z tego koszmaru i pomóc mi wrócić do dawnego życia. Wystarczy tylko, że powiem im wszystko co wiem.
Powiedz im, szeptał jakiś głosik w mojej głowie, po prostu im powiedz i się uwolnij.
Otworzyłam usta, żeby powiedzieć im całą prawdę, ale zamiast tego powiedziałam:
— Hellhounderzy mnie nie porwali.
Fox uniosła w górę idealnie wyregulowaną brew.
— Twoja kamizelka — Wskazała na mnie palcem. — Dlaczego w takim razie ją nosisz?
— Bo jestem kobietą Houstona — syknęłam, butnie unosząc podbródek.
Fox zaśmiała się cicho.
— Podsumujmy fakty. — Położyła dłonie na metalowym stoliku. Miała długie beżowe paznokcie. — Wychodzisz z baru, znikasz bez śladu, a kiedy wracasz jesteś kobietą członka gangu motocyklowego? Tak zupełnie bez powodu?
— Dokładnie — odpowiedziałam.
Fox oparła się o plastikowe oparcie krzesła.
— Czemu ich kryjesz? — zapytał Ward, ale Fox machnęła na niego ręką.
— Wiesz co twój Houston robi dla Hellhoundersów, prawda? — Przechyliła głowę, wiercąc we mnie spojrzeniem. — Wiesz, że jest zwyczajnym katem? Że ma za sobą trzyletnią odsiadkę? Wiesz, że zdradza cię na prawo i lewo jak zwyczajną sukę?
Łzy szczypały mnie pod powiekami, ale wpatrywałam się w nią uparcie, nie dając jej wygrać tego pojedynku.
— Jako jego... kobieta — Niemal wypluła to słowo. — Powinnaś to wiedzieć. — Zamilkła na sekundę. — Zdajesz sobie sprawę co robią kaci, prawda Romy?
Zagryzłam mocno wolną wargę, a rdzawy posmak wypełnił moje usta.
— Romy, to może się zaraz skończyć — powiedział Ward, patrząc na mnie z litością. Nie chciałam ich pieprzonego współczucia. Nie chciałam myśleć o tym co robi Houston. Wiedziałam, przecież kurwa wiedziałam, że ma krew na rękach, ale kiedy ktoś powiedział to na głos, nagle stało się to bardziej realne. Czy chciałam nadal z nim być? Czy to w ogóle było możliwe, żebym ignorowała fakt, że był zwyczajnym mordercą, że był kryminalistą? Czy mogłam i czy chciałam od niego uciec? Pytania pojawiały się w mojej głowie jedno po drugim, zanim zdążyłam znaleźć jakąkolwiek odpowiedź. Nie potrafiłam połączyć tego Houstona – okrutnego i bezdusznego – z moim Houstonem.
Z drugiej strony... czy to było możliwe, żebym się uwolniła? Czy policja była w stanie zapewnić mi bezpieczeństwo? Miałabym wyrok śmierci nie tylko od Hellhounds ale też od Wild Griffins. Nie widziałam naprawdę nic, co mogłoby ich pogrążyć. Zabójstwo, którego nie było? Key żył i miał się całkiem dobrze. Co policji da, że wsadzą za kratki dwójkę prospektów? Jeśli w ogóle to zrobią. Bo jak mieli to zrobić skoro nie było ofiary? Key na pewno nie powiedziałby prawdy. Nawet by nie rozmawiał z policją. Między Hellhoundersami a Wild Griffins był względny, delikatny, ale stabilny pokój.
— Co się stało dwudziestego piątego czerwca o osiemnastej na tyłach Lane? — zapytał spokojnym tonem Ward, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam na niego mokrym od łez wzrokiem.
— Nawet jeśli wam powiem, to nie będzie miało dla was większego znaczenia, a ja ściągnę na siebie wyrok z dwóch stron — odpowiedziałam powoli, patrząc mu prosto w oczy. — Dwudziestego piątego czerwca Houston uratował mi życie.
Fox pokręciła głową, najwyraźniej mną rozczarowana.
— Naprawdę chcesz sobie to zrobić, Romy? — Jej wzrok wypalał dziurę w mojej głowie. — Być czyjąś własnością?
— Nic pani nie rozumie — powiedziałam cicho, ale pewnie. — Własność nie ma nic wspólnego z posiadaniem.
Zmarszczyła lekko brwi, skonfundowana.
— Chcesz powiedzieć, że...
— Houston uratował mi życie, wcale nie musiał tego robić. Znacie tylko jego akta, ale nie macie o nim pojęcia. Jestem jego kobietą i jestem lojalna. Nie powiem wam nic. Ani pieprzonego słowa. A teraz jeśli o nic mnie nie oskarżacie, to wychodzę.
*
Pierwsze co zobaczyłam wychodząc na słoneczny parking przed komisariatem to motocykl Houstona parkujący tuż przy moim samochodzie.
Serce znowu przyśpieszyło w mojej piersi, kiedy obserwowałam, jak ściągnął z głowy kask, a z nosa zdjął ciemne okulary. Założył je za dekolt czarnej koszulki i szybko odnalazł mnie spojrzeniem.
Odetchnęłam z ulga, widząc że jego twarz nie była wykrzywiona w wściekłym wyrazie. Szybko zeskoczył z maszyny i w dwóch krokach znalazł się przy mnie. Ja w tym czasie zdążyłam jedynie zejść ze schodów.
— W porządku? — zapytał, łapiąc mnie za przedramiona i schylając się lekko, aby spojrzeć mi w oczy. Wydawał się szczerze zmartwiony.
Przytaknęłam, a wtedy spojrzał ponad moją głową. Odwróciłam się, aby zobaczyć detektywa Warda stojącego na progu przeszklonych drzwi. Skinął lekko głową, a Houston zmierzył go morderczym spojrzeniem. Kiedy jednak znowu spojrzał na mnie, gniew w jego oczach zelżał.
— Nic im nie powiedziałam — zapewniłam szybko.
— Wiem, maleńka — odpowiedział, składając na moim czole szybkiego całusa.
— Naprawdę nie wiem...
— Ciii... porozmawiamy o tym w domu — rzucił szybko. — Wskakuj do auta, będę jechać za tobą.
Zagryzłam lekko dolną wargę, kiwając głową. Położył dłonie na moich policzkach w zaskakująco delikatnym geście i pocałował mnie mocno.
Zerknęłam jeszcze raz za siebie. Detektyw nadal stał w progu, przyglądając nam się uważnie. Ręka Houstona pociągnęła mnie lekko w stronę samochodu, więc posłusznie wskoczyłam za kierownicę.
Odpaliłam silnik, starając się opanować rozszalałe serce i powoli ruszyłam przed siebie. Houston jechał tuż za mną przez całą drogę. Niedługo potem zaparkowałam przed domem i wyskoczyłam z samochodu. Weszliśmy bez słowa do kuchni.
Czułam, że niepokój znowu łapał mnie za serce. Wiedziałam, że nic dobrego nie wyniknie z mojego pobytu na komisariacie.
Na drżących nogach podeszłam do kuchennej wyspy i usiadłam na wysokim krześle. Houston przeczesał włosy i oparł dłonie na blacie naprzeciwko mnie. Przez chwilę patrzyłam bezmyślnie na tatuaże na jego palcach.
Serce biło mi szybko w piersi, kiedy spojrzał mi w oczy. Nic nie mogłam z nich wyczytać.
— Naprawdę nie wiem jak to się stało, Houston — zaczęłam mówić zdecydowanie za szybko. — Robiłam zakupy, a on do mnie po prostu podszedł. Chciał ze mną porozmawiać i zasugerował, że nie chcę rozmawiać z nim na parkingu. Jakby ktoś miał mnie obserwować. Nie wiedziałam co zrobić. Próbowałam do ciebie zadzwonić.
— Hej, spokojnie — powiedział, pochylając się nad blatem i łapiąc moje roztrzęsione dłoni. — Ile razy mam ci powtarzać, Romy, że jesteś ze mną bezpieczna. Nie dam cię nikomu, kurwa, tknąć.
Skinęłam lekko głową, zagryzając wargę. Obserwowałam bezmyślnie, jak jego kciuki gładziły wierzch moich dłoni. Wierzyłam mu. Wierzyłam w stu procentach.
— Opowiedz mi wszystko, maleńka.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam mówić. Houston słuchał mnie bez słowa, nie przerywając ani razu i nie zadając żadnych pytań. Jego wyraz twarzy był skupiony i jak zwykle nie mogłam odczytać z niego żadnych emocji.
Skończyłam mówić, a potem zmarszczyłam brwi.
— Skąd wiedziałeś gdzie jestem? — zapytałam.
Houston westchnął cicho, a potem skrzywił się jakby polizał cytrynę.
— Twój samochód ma nadajnik.
Otworzyłam szeroko oczy, wyrywając ręce z jego uścisku. Nagle strach o to, że Wild Griffins mogli się dowiedzieć, ze wylądowałam na komisariacie, wyparował.
— Samochód ma nadajnik? — zapytałam głucho. — Nadajnik!
Houston skinął głową, a ja złapałam się za czoło. O ja naiwna. Nigdy nie miało być już normalnie.
— Czyli najzwyczajniej mnie śledzisz?
Złość wykrzywiła jego przystojną twarz.
— Zapewniam ci bezpieczeństwo — warknął.
— Dlatego pozwoliłeś mi jeździć do pracy samej! Kontrolujesz mnie na każdym cholernym kroku!
Uderzył dłońmi o blat, a ja podskoczyłam mimowolnie. Przez chwilę mordowaliśmy się spojrzeniami.
— Zapewniam ci pierdolone bezpieczeństwo — powtórzył grobowym głosem. Spokój w jego głosie, sprawił że zadrżałam z niepokoju. — Dzięki temu wiem, gdzie jesteś. Jeśli coś się stanie, jestem w stanie cię namierzyć i pomóc.
Zamrugałam oszołomiona. Wiedziałam, że to było logiczne. Miało sens i nie powinnam się o to wściekać, ale w moim świecie takie rzeczy się nie działy. W moim świecie nikt nikogo nie chciał mordować i nikomu nie groziło permanentne niebezpieczeństwo.
Szybko obszedł kuchenną wyspę i znalazł się przede mną. Oparł dłonie o blat po obu stronach mojego ciała, a ja zadrżałam lekko w pułapce z jego ramion. Złość momentalnie ze mnie wyparowała, kiedy przyłożył swoje czoło do mojego.
— Maleńka... — zaczął powoli. Jego głos był ledwo głośniejszy niż szept. — Mój świat już tak działa. Nie robię tego, żeby cię kontrolować. Nie jestem dobrym człowiekiem, wiesz o tym, prawda?
Odsunął się odrobinę, tak żeby spojrzeć mi prosto w oczy. Łzy zaszczypały mnie pod powiekami, kiedy ledwo dostrzegalnie skinęłam głową.
— A ty jesteś jedyną dobrą rzeczą w moim życiu, Romy — mówił, nie odrywając spojrzenia od moich oczu. — Muszę zapewnić ci bezpieczeństwo. Nawet jeśli będziesz się wściekać. Nadajnik zostaje, maleńka.
Zagryzłam wewnętrzną część policzka.
— Jeśli cię to pocieszy w samochodzie Santany i Trinket też są nadajniki. I nie mają z tym problemu.
Znowu skinęłam głową, nie ufając własnemu głosowi. Nie miałam pojęcia co miałam czuć i myśleć. To wszystko było takie nowe i przerażające. Dlatego pozwoliłam Houstonowi pocałować się namiętnie, byle przegonić myśli. Znikały jedna po drugiej, z każdym ruchem jego rąk wsuwających się pod moją bluzkę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro