Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Coś bardzo mało tych wyświetleń :(( Houston jest niepocieszony xD W każdym razie zapraszam na nowy rozdział, tak na miłe rozpoczęcie weekendu xD



Ręce Houstona pieściły moje piersi, a jego usta torowały sobie drogę w dół mojego brzucha, coraz niżej i niżej aż w końcu poczułam je na mojej łechtaczce, wydobywając z siebie zawstydzająco głośny jęk.

Moja kobiecość pulsowała niemal boleśnie i przysięgam na Boga, że jeszcze nigdy w życiu nie byłam taka mokra i gotowa. Jego gorący język polizał moją łechtaczkę, sprawiając że wygięłam plecy w łuk. Drażnił się ze mną ssą mnie i liżąc na zmianę. Pulsowanie stało się jeszcze intensywniejsze i zamknęłam z całej siły oczy, próbując złapać oddech.

— Houston... — wysapałam, wychodząc biodrami na spotkanie jego języka. To była istna tortura. Jego język zwiększył tempo i zaraz potem poczułam, jak jego palce wchodzą we mnie gwałtownie. Zacisnęłam się na nich, gotowa eksplodować.

I wtedy się obudziłam.

Dyszałam, jakbym przebiegła kilka mil, a moja cipka nadal pulsowała boleśnie. Boże, jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak podniecona, a to nawet nie działo się naprawdę.

Przejechałam dłonią po twarzy. Byłam spocona i rozgrzana. Próbowałam unormować oddech, ale serce nadal biło mi dziko w piersi, sprawiając że krew szumiała mi w uszach.

Ja pierdole.

Spojrzałam szybko w stronę drewnianych drzwi. Nadal byłam w pokoju Houstona w jego pokoju w domu klubowym. Pościel nadal pachniała tak samo jak on.

Zamknęłam oczy wkładając rękę pod kołdrę. Mój oddech przyśpieszył jeszcze bardziej, kiedy wsunęłam dłoń w majtki. Potrzebowałam, aby to napięcie zniknęło.

Zagryzłam mocno dolną wargę tłumiąc jęk, kiedy moje palce przejechały po łechtaczce. Wyobrażałam sobie, że to jego dłoń. Byłam mokra jak nigdy w życiu. Majtki mi przemokły. Zaczęłam szybciej pocierać cipkę palcami, ale to nadal było za mało. Potrzebowałam go poczuć. Boże, tak desperacko chciałam, żeby mnie wypełnił. Wsunęłam w siebie dwa palce, zerkają szybko w stronę drzwi. Nadal były zamknięte.

Przymknęłam oczy, czując jak mięśnie pochwy zaciskają się na moich palcach. Przyśpieszyłam, czując że jeszcze sekunda i eksploduję. Jęknęłam cicho, wyginając plecy w łuk i doszłam mocno. Serce biło mi w piersi tak szybko, że bałam się, że rozerwie mi żebra.

Wytarłam mokre palce w zewnętrzną część majtek, nadal czując wilgoć. Jeszcze nigdy tak szybko nie doszłam, robiąc sobie dobrze palcami.

Kiedy postorgazmowe uniesienie minęło, skrzywiłam się ze wstydu. Boże, byłam żałosną idiotą. Nakryłam się kołdrą chcąc ukryć się przed całym światem. Przy tym całym gównie w jakie wdepnęłam, nie miałam prawa się podniecać cholernym motocyklistą.

I właśnie wtedy drzwi do pokoju się otworzyły. Szybko wystawiłam głowę spod kołdry i omal nie jęknęłam głośno.

Mój sen przeniósł się na jawę.

Houston wszedł do pokoju, mając na sobie jedynie szare spodnie od dresu, nisko wiszące na jego biodrach. Facet zdecydowanie nie był bikerem, który jedynie chlał piwo i zaliczał panienki. Najwyraźniej podnosił wiele ciężarów.

Miał idealny sześciopak, widoczny nawet pod czarnym tuszem, pokrywającym całe jego ciało, łącznie z szyją, a jego ramiona mogły mnie zmiażdżyć z zaskakująca łatwością.

Przełknęłam głośno ślinę, podnosząc się do pozycji siedzącej i podciągając kołdrę niemal pod samą szyję. Moje policzki pokryły się czerwienią, a ja poczułam się jakbym została przywiązana do pala i podpalona.

Przecież ten facet mnie porwał, dlaczego właśnie miałam o nim mokry sen?!

— Skoczę pod prysznic i już stąd wypierdalam — rzucił, ledwo na mnie patrząc. — Chyba, że chcesz do mnie dołączyć?

Uniósł w górę brew, najwyraźniej widząc moje zażenowanie. Pokręciłam sztywno głową, bojąc się odezwać. Boże, gdyby tylko wiedział.

Zniknął we wnętrzu łazienki, a ja rzuciłam się na łóżko zakrywając głowę poduszką. Kiedy usłyszałam szum wody, wrzasnęłam głośno w puch.

Minęły dwa tygodnie od urodzin Luckiego. Przez ten czas ledwo co widywałam Houstona. Pojawiał się rano, tak jak teraz, żeby wziąć szybki prysznic a potem znikał na całe dnie. Pojawiał się wieczorem, żeby zabrać świeże ubrania i znowu znikał. Trzy razy podwiózł mnie do pracy, ale zamieniliśmy przy tym może trzy zdania.

Prospekci podwozili mnie pod sam budynek, w którym pracowałam i odbierali zawsze punktualnie. W domu klubowym nikt mnie na szczęście nie pilnował i mogłam robić co tylko chciałam, więc głównie siedziałam zamknięta w pokoju Houstona, bojąc się chociaż wyściubić z niego nos.

Trinket i Santana starały się, żebym poczuła się w końcu swobodniej i wyciągały mnie, abym pomagała im w kuchni, ale szybko uciekałam z powrotem na górę. Tam czułam się najswobodniej. Wielcy faceci w kutach wyjątkowo mnie przerażali, a roiło się od nich na parterze.

W piątek poznałam Tammy, która od razu rzuciła mi się na szyję i ze łzami w oczach dziękowała za to, że uratowałam Keya. Nie chciałam nawet o tym myśleć, bo na wspomnienie tamtego wieczora dostawałam ataku paniki. Sam Key doszedł już do siebie i po dziesięciu dniach spędzonych w szpitalu, wypisali go do domu. Na szczęście jeszcze go nie spotkałam i jeśli miałam być szczera, wolałam żeby to nie nastąpiło. Mogłam udawać, że to co rozegrało się w zaułku na tyłach baru Lane, to tylko koszmar. Senny majak, który nie wydarzył się naprawdę.

*

— Romy!

Steph zawołała mnie, kiedy siedziałam w małej, przytulnej kawiarence blisko mojej pracy. Spotykałyśmy się tutaj minimum trzy razy w tygodniu na lunch, kiedy tylko Steph mogła się wyrwać ze swojego biura. Stephanie była ode mnie starsza o rok i pracowała jako stażystka w firmie wydawniczej.

Pomachałam jej, kiedy lawirowała między stolikami. Miała na sobie obcisłe, białe spodnie, białą bluzkę z koronką przy dekolcie i marynarkę w dużą, beżową kratę. Zawsze zazdrościłam jej tej swobodnej elegancji.

Usiadła naprzeciwko mnie, kładąc na stolik swoją małą, granatową torebkę. Złote kolczyki kółka zakołysały się w jej uszach, kiedy odgarnęła pasmo niemal platynowych włosów. Sięgały jej połowy szyi upodabniając ją do małego chochlika.

Przy Steph ciężko było udawać, że wszystko było w porządku, a całe moje życie nie wymykało mi się spod kontroli. Znała mnie lepiej niż moje rodzone siostry i to z nią spędziłam ostatnie kilka lat życia. Dziwne uczucie żalu i tęsknoty łapało mnie za każdym razem, kiedy pomyślałam że Steph wraca do naszego mieszkania, a ja musiałam jechać do domu klubowego.

W niebieskich oczach Steph za każdym razem, kiedy na mnie patrzyła czaił się lęk i niepokój. Sprawdzała czy wszystko ze mną ok. Czy nie zrobili mi krzywdy i czy nie trzeba mnie ratować. I gdyby mnie zapytała, sama nie znałabym na to pytanie odpowiedzi.

— Przepraszam za spóźnienie — zaczęła, łapiąc oddech. — Williams myśli, że skoro jestem stażystką nie potrzebuję ani jeść ani sikać. Jak Boga kocham to powinno być karalne. Płacą mi minimalną stawkę, a oczekują nie wiadomo czego.

Uśmiechnęłam się lekko.

— Mniejsza o to. — Machnęła ręką. — Powiedz mi jak się trzymasz? To już ponad dwa tygodnie, uspokoiło się coś? Możesz wrócić do domu?

Steph zawsze mówiła szybko i wyrzucała z siebie pytania z prędkością karabinu maszynowego.

Wzruszyłam ramieniem, mieszając swoją kawę. Zapach kofeiny zawsze działał na mnie kojąco.

— Wszystko w porządku — odpowiedziałam szczerze. — Niewiele wiem, ale nie jest źle, naprawdę. — Zapewniłam. — Powoli się przyzwyczajam.

Prychnęła.

— Człowiek do wielu gównianych rzeczy może się przyzwyczaić. Powiedz mi lepiej jak ten cały brutal cię traktuje?

Spojrzałam na nią uważnie, gryząc się w język. Sama nie wiedziałam dlaczego, chciałam go bronić. Wcale nie był brutalem. Przynajmniej nie dla mnie. Miałam wrażenie, że traktował mnie jak coś nad wyraz kruchego. Z przesadną ostrożnością i delikatnością.

— Nie mów tak o nim.

Wywróciła oczami.

— A jak mam mówić? Ten sukinsyn cię porwał. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie pójdziesz na policję...

— Steph, błagam cię skończ. Już o tym rozmawiałyśmy, to skończony temat. I nikt na miłość boską mnie nie porwał — syknęłam, ściskając palcami grzbiet nosa.

Znowu wywróciła oczami.

— Możesz się spotkać ze mną w piątek po pracy? Wpadłabyś do mieszkania. Kupiłybyśmy wino i udawały, że wszystko jest po staremu. Bo podejrzewam, że ja ciebie nie mogę odwiedzić. Nie żebym chciała. Nie obraź się, ale gangi motocyklowe to nie mój klimat i wolałabym poddać się kanałowemu bez znieczulenia niż dobrowolnie odwiedzić ich w ich siedzibie.

— Nie obrażam się. Pogadam z Houstonem.

Prychnęła jak rozjuszona kotka.

— Tak to teraz wygląda? Musisz go pytać o wszystko? Kiedy chcesz iść do kibla też musisz mieć pozwolenie?

Spojrzałam na nią spod łba, czując złość.

— Przestań! — warknęłam. — Powinnaś mnie wspierać.

— Wspieram cię — zapewniła, patrząc mi prosto w oczy. — I uważam, że powinnaś iść na policje. Cokolwiek się nie wydarzyło, nie powinnaś godzić się na ten cały cyrk.

— To nie cyrk, Steph. To teraz moje życie do cholery.

Zignorowała mnie.

— Dlaczego nie może cię pilnować w twoim domu? — zapytała, a ja otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale nie wyszły z nich żadne słowa.

Od niezręcznej odpowiedzi uratował mnie warkot silnika. Spojrzałam na zegarek. Przez spóźnienie Stephanie, nasze spotkanie, które było dopiero drugim od tego nieszczęsnego wieczora na tyłach baru, było niezwykle krótkie. Nie zdążyłam jej nic powiedzieć. Chociaż widząc jej nastawienie, nie byłam nawet pewna czy chciałam to zrobić. Zresztą co by to pomogło? Jeszcze mocniej by naciskała, żebym się z tego wyplątała. A ja po prostu nie wiedziałam jak. Przecież gdybym mogła, już dawno bym to zrobiła.

Warkot silnika stał się głośniejszy, a chwilę później zobaczyłam motocykl parkujący przed budynkiem świetlicy. Znajdował się po drugiej stronie ulicy, więc z kawiarenki miałam na niego idealny widok.

Serce podeszło mi do gardła, kiedy dotarło do mnie że to nie prospekt po mnie przyjechał, a sam Houston. Obserwowałam jak zahipnotyzowana, jak wyciągnął z kieszeni paczkę fajek i wsadził jedną między usta. Szary dym uniósł się nad jego głową jak posępna aureola. Jak zwykle miał na sobie czarne dżinsy, tym razem z dziurą na kolanie. Ubrał szarą bluzę z kapturem, której rękawy podwinął do łokciu, ukazując pokrytą tatuażami skórę. Miałam wrażenie, że całe jego ciało pokryte było czarnym tuszem. Oczywiście nie mogło zabraknąć skórzanej kuty, dopełniającej obrazu. Dreszcz przebiegł mi po plecach, a w moich myślach znowu pojawił się obraz z mojego snu. Cholera, nie chciałam o tym myśleć.

— Ten gość przeraża mnie jak cholera, Romy — powiedziała cicho, zerkając na mnie z niepokojem.

Zagryzłam wewnętrzną część policzka, nie chcąc się przyznać, że mnie również. A z drugiej strony...

— Pójdę już — odpowiedziałam zamiast tego, zerkając nerwowo na Houstona.

— Wpadniesz w piątek? — zapytała, kiedy wstałam od stolika. — Pogadasz z nim?

Skinęłam głową, nie chcąc dać po sobie poznać, że to wszystko mnie przerażało. Nie mogłam nic poradzić na to, że nawet w pracy oglądałam się przez ramię, bojąc się że Wild Griffins czyhają za rogiem ze spluwą wycelowaną w moim kierunku.

Poprawiłam szary sweter i zakładając na plecy skórzanym, brązowy plecaczek, wyszłam z kawiarni. Houston odnalazł mnie spojrzeniem, kiedy przechodziłam na drugą stronę ulicy.

Stanęłam przed nim niepewnie, czując jak pożerał mnie wzrokiem. Jednak wyraz jego twarzy nadal był beznamiętny. Czułam się dziwnie zawstydzona po moim załamaniu w łazience Trinket. Rozsypałam się na milion małych kawałków a on to wszystko widział. I może sobie to wyobraziłam, ale przez jedną krótką sekundę, w tamtym momencie widziałam w jego oczach coś nad wyraz ludzkiego. Coś delikatnego.

Zawstydzenie sięgało zenitu, za każdym razem kiedy go widziałam, a w mojej głowie pojawiały się obrazy z mojego snu. Chciałam wtedy umrzeć.

— Jak twój dzień? — zapytałam, próbując się do niego uśmiechnąć. Skoro byłam na niego skazana, chciałam żebyśmy się dogadywali. Chciałam żeby zniknęło to dziwne napięcie. Chciałam, żeby przestał mi się śnić, liżąc moją cipkę, bo jak Boga kocham zwariuję. To było takie dezorientujące.

Wzruszył ramieniem, po czym wyrzucił na chodnik niedopałek i przygniótł go czubkiem motocyklowego buta.

— Wskakuj — rzucił, wskazując ruchem głowy na motocykl. — Chcę ci coś pokazać.

Stłumiłam w sobie uczucie niepokoju i spojrzałam na niego, chcąc coś wyczytać z jego twarzy, ale jak zawsze była nieprzenikniona.

Uniósł w górę brew, czekając aż spełnię jego prośbę. Nie miał zwyczaju mi niczego tłumaczyć. Zagryzłam lekko dolną wargę, starając się uspokoić rozszalałe serce. Usiadłam za nim na motocyklu, zaciskając ręce na jego twardym brzuchu.

Warkot silnika znowu rozległ się w powietrzu, a ja zdążyłam jeszcze zobaczyć zmartwioną, bladą twarz Steph po drugiej stronie ulicy, zanim Houston zagazował i ruszyliśmy przed siebie.

Jak przystało na godzinę szesnastą, ruch na drogach był dość duży, ale Houston wciskał się między samochody, sprawiając że cały czas posuwaliśmy się do przodu. Gdzieś w połowie drogi zorientowałam się, że nie zmierzamy do domu klubowego.

Wyjechaliśmy z miasta, a drogi stały się mniej zatłoczone. Odprężyłam się nieco, kiedy jechaliśmy połataną drogą, mijając coraz to nie liczniejsze domy. Słońce świeciło wysoko na niebie, a chłodny wiatr smagał mnie po twarzy. Spięłam się na powrót, kiedy Houston skręcił w polną, żwirową dróżkę. Byliśmy na totalnym zadupiu i przez myśl mi przeszło, że pewnie to tutaj mnie zamorduje.

Zanim miałam szansę się rozkręcić i zacząć porządnie panikować, zza drzew wyłonił się dom. Był niewielki i biały. Miał nawet werandę, a na piętrze znajdował się balkon, biegnący przez całą długość przedniej ściany domu. Nie wiedzieć czemu w moich myślach pojawił się obraz mnie, kiedy siedzę ze sztalugą na tym cholernym balkonie.

Patrząc na ten niewielki budynek, pośrodku niczego, poczułam kuriozalny spokój. A potem wróciłam do rzeczywistości.

Motocykl zatrzymał się przed werandą, tuż obok srebrnego pick-upa, a do mnie wróciły myśli o morderstwie. Na drżących nogach zeszłam z tej piekielnej maszyny i objęłam się ramionami, patrząc na Houstona.

— I? — zapytał. — Co myślisz?

Przełknęłam głośno ślinę.

— Tu mnie zamordujesz? — Rozejrzałam się dookoła, ale oprócz połaci zieleni, nie dostrzegłam niczego.

Houston zaśmiał się. Naprawdę się zaśmiał. Aż zamrugałam zaskoczona, bo to był pierwszy raz kiedy słyszałam jego śmiech. Był gardłowy i głęboki i przeszywał mnie do samej głębi. Nawet jego bursztynowe oczy były jakieś jaśniejsze, bardziej ludzkie.

— Nie mordowałbym cię we własnym domu, to mogłoby zostawić złe wspomnienia. Poza tym dopiero co położyłem nową podłogę w salonie.

— To twój dom? — zapytałam głupio, na co skinął głową.

Podrapał się po karku i powiódł spojrzeniem w stronę budynku.

— Kupiłem go jakieś pięć lat temu — zaczął, grzebiąc w kieszeniach. Wywróciłam oczami, bo naprawdę uważałam, że za dużo palił. — Ale jakoś nie było mi śpieszno tu zamieszkać. Jest do remontu, sporo rzeczy wymaga napraw, ale kiedy go zobaczyłem pomyślałem, że wygląda... — zamilkł na chwilę, odpalając papierosa zapalniczką. Zaciągnął się mocno i wypuścił nad głowę głąb jasnoszarego dymu. — ...spokojnie.

Spojrzałam w stronę domu. Miał rację. Wyglądał na opuszczony i zaniedbany, ale zdecydowanie bił z niego dziwny spokój.

— To nie żadne luksusy, Romy. — Spojrzał na mnie uważnie, a ja jak zwykle nic nie mogłam wyczytać z jego twarzy. — Ale lepsze to niż mieszkanie w małym pokoju w otoczeniu śmierdzących motocyklistów, co?

Uśmiechnęłam się, czując dziwne ciepło rozlewające się w mojej klatce piersiowej. Zdecydowanie nie powinnam tego czuć.

— Dziękuję.

Wzruszył ramieniem i zaciągnął się po raz ostatni. Wyrzucił peta na ziemię i przygniótł butem.

— Chodź — wyciągnął w moją stronę rękę. Zawahałam się tylko na moment, zanim ją chwyciłam. Moja ręka wydawała się być malutka, zamknięta w jego. Dziwnie mi się to podobało. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, jakby to było poczuć te szorstkie dłonie na moim nagim ciele. Dreszcz przeszedł mi wzdłuż kręgosłupa.

Schody skrzypiały głośno pod naszym ciężarem, ale kiedy weszliśmy na werandę zauważyłam, że deski były świeżo wymienione. Spojrzałam na niego pytająco.

— Tu znikałeś przez te dwa tygodnie?

— I tak i nie — odpowiedział, a ja wiedziałam, że nie mogę pytać o szczegóły. Tak to już było. Nie miałam prawa pytać o sprawy klubu. Właściwie nie bardzo wiedziałam o co mogę pytać. Powinnam poprosić o jakąś listę.

Houston puścił moją dłoń, żeby otworzyć drzwi frontowe i wpuścił mnie pierwszą do środka.

Znaleźliśmy się w przestronny, jasnym pomieszczeniu. W tyle dostrzegłam kuchnie z wielką wyspą pośrodku i wysokimi hokerami. Sprawiała nieco rustykalne wrażenie, przywodząc na myśl ciepło i rodzinną atmosferę.

Salon łączył się z kuchnią i był urządzony w dość surowy sposób. Była tam szara rogówka i płaski telewizor. Brakowało dodatków i czegoś co nada mu zamieszkały wygląd, ale nie spodziewałam się po Houstonie niczego innego. Widziałam przecież jego pokój w domu klubowym. Zawsze wyglądał na niezamieszkały.

Houston rozsiadł się na kanapie w salonie, a mi pozwolił się rozejrzeć po domu. Weszłam więc drewnianymi schodami na piętro. Podłoga skrzypiała i była nieco poniszczona, ale jak dla mnie nadawało to tylko budynkowi duszy. Na piętrze znalazłam wielką łazienkę z dużym prysznicem i wolnostojącą wanną do wyboru. Były też dwie w pełni urządzone sypialnie. Jedna była nieco mniejsza i to właśnie ona miała być moim pokojem przez najbliższy czas, biorąc pod uwagę karton z moimi rzeczami, stojący na środku pomieszczenia.

Odwlekałam zejście na dół, wykręcając nerwowo palce i starając się uspokoić rozszalałe serce. Nie miałam pojęcia dlaczego tak bardzo się denerwowałam, ale mieszkanie tutaj z dala od cywilizacji, na totalnym zadupiu i to z samym Houstonem, powodowało że moje serce gubiło rytm.

Postanowiła w końcu wziąć się w garść i przestać zachowywać się jak mała dziewczynka. Houston mnie nie skrzywdzi. Miał do tego milion okazji i nadal byłam cała i zdrowa. Tego jedynego byłam pewna.

Wzięłam głęboki oddech i zeszłam na parter po skrzypiących schodach. Houston stał przy podwójnym wielkim oknie z telefonem przy uchu. Odwrócił się w moją stronę i śledził mnie spojrzeniem, dopóki nie usiadłam przy kuchennej wyspie. Serce biło mi dziko w piersi, a ciepło uderzyło w moje policzki.

Pożegnał się ze swoim rozmówcą i schował telefon do kieszeni czarnych, spranych dżinsów. Przez chwile stał pod oknem wpatrując się we mnie niczym jastrząb obserwujący ofiarę, a ja odpowiadałam tym samym. Choć moje spojrzenie raczej pasowało do przestraszonej ofiary.

— Pierdolić to — mruknął bardziej sam do siebie, a ja zamrugałam zaskoczona, kiedy ruszył do mnie szybkim krokiem. Sekundę później stał już przede mną. Oparł dłonie o drewniany blat kuchennej wyspy, po obu stronach mojego ciała, po czym nachylił się w moją stronę tak blisko, że poczułam zapach skóry, mydła i papierosów. Skraj blatu wbił mi się w plecy, kiedy automatycznie chciałam odsunąć się w tył.

Powinnam próbować się wyswobodzić z tej pułapki. Powinnam się bać. Ale nic takiego nie poczułam.

Serce zaczęło mi bić dziko w piersi, ale lęk nadal nie nadchodził. Mimowolnie przeniosłam wzrok na jego usta. Ciekawe jakby to było poczuć je na swoich.

— Wiem, że nie powinienem tego mówić — zaczął cichym, ochrypłym głosem, powodując że dostałam gęsiej skórki. — bo jesteś wystraszona i zdezorientowana, ale kurwa nigdy nie byłem dobrym facetem.

Przejechał języki po dolnej wardze, nie odrywając spojrzenia od moich ust. Oddech mimowolnie mi przyśpieszył, a podbrzusze zacisnęło się w nagłym podnieceniu.

— Doprowadzasz mnie do szału, maleńka — szepnął cicho, prosto w moje usta.

Przełknęłam głośno ślinę, kiedy jego gorący oddech przeniósł się na moją szyję. Pocałował mnie pod uchem, sprawiając że całym moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Złączyłam mocno nogi, wywierając nacisk na moje kobiece partie ciała. Cholera było tak dobrze.

Całował moją szyję, a ja odwróciłam głowę dając mu do niej lepszy dostęp. Nie spodziewałam się, że jego szorstkie ręce mogą być takie delikatne. Że on sam może być taki delikatny.

Jęknęłam cicho, gdy zassał skórę na mojej szyi i wygięłam ciało w jego stronę. Nagle wydawało mi się, że dzieli nas zbyt duża odległość. Oparłam dłonie o jego twardą klatę, ale szybko je od siebie oderwał i jedną ręką skrzyżował je za moimi plecami, unieruchamiając. Druga ręką położył na moim karku. Jego usta zaatakowały moje z niemal zwierzęcą brutalnością. Jęknęłam cicho zaskoczona, gdy jego język wtargnął do moich ust. Delikatność zniknęła. To był głodny, pełen pożądania pocałunek. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie całował. Jakby od tego zależało jego życie.

I właśnie wtedy dźwięk dzwonka rozbrzmiał w całym domu, sprowadzając mnie do rzeczywistości. Houston warknął wściekle bez słów i przymknął mocno powieki. Wyglądał na cierpiącego.

— Wypierdalać! — wrzasnął w stronę drzwi. Serce dudniło mi głośno w piersi, a krew szumiała w uszach.

Dzwonek rozbrzmiał ponownie, a zaraz potem dołączyło do niego wściekłe walenie w drzwi. Spojrzałam wystraszona na Houstona, próbując się wyswobodzić.

Zaklął szpetnie pod nosem. Przełknęłam głośno ślinę, starając się unormować oddech.

— Zostań tu — rzucił szybko, patrząc na mnie uważnie. Skinęłam głową. Dopiero kiedy się odwrócił, poprawiłam stanik i bluzkę. Zaczesałam nerwowo włosy za uszy i starałam się wyglądać tak jakby nic się nie wydarzyło. Jedynie pulsowanie między moimi nogami i mokre majtki sprawiały, że niebyt mi to wychodziło.

Ja pierdolę, co ja wyprawiałam? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro