Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Dzisiaj bonusowo z okazji 1tyś obserwujących! <3

A kolejny rozdział szykuje się z perspektywy Houstona!

Santana ubrała mnie w czarną bluzkę z pokaźnym dekoltem i obcisłe dżinsy z wysokim stanem. Wyglądałam całkiem zwyczajnie i stojąc przed łazienkowym lustrem, mogłam udawać że wybieram się w najzwyklejsze odwiedziny do znajomych. Gdybym tylko nadal nie widziała przed oczami twarzy Steph, kiedy wychodziłam z mieszkania i gdybym tylko nie była w siedzibie klubu motocyklowego...

A potem drzwi do pokoju się otworzyły, a do środka wszedł Houston. Jak zwykle ubrane miał czarne dżinsy z metalowym łańcuchem przy boku i czarną bluzę z kapturem, na którą ubrał swoją kutę. Wyglądał groźnie i dreszcz przebiegł po całym moim ciele.

Spojrzał na mnie bez wyrazu, kiedy wyszłam z łazienki i posłałam mu zlęknione spojrzenie.

Przez chwilę po prostu na mnie patrzył i już zaczynałam wierzyć, że coś powie, ale on sięgnął w stronę łóżka i zabrał z niego moją kamizelkę. Rozłożył ją, czekając aż podejdę i pozwolę ją sobie założyć.

Zagryzłam mocno dolną wargę i spełniłam tę niemą prośbę. Odwróciłam się do niego tyłem. Założył kamizelkę na moje plecy, jednak się nie odsunął. Odgarnął moje brązowy włosy na jedną stronę i położył dłonie na moich przedramionach. Czułam jego gorący oddech, łaskoczący moją szyję, kiedy się nade mną pochylił. Stał tak blisko, że czułam na plecach ciepło, bijące od jego ciała.

— Nie mogę patrzeć na te twoje przerażone oczy — szepnął cicho, niemal z czułością. Przełknęłam głośno ślinę, gdy przysunął się jeszcze bliżej. Jego jedna ręka przesunęła się na mój brzuch, dociskając mnie do swojego torsu. Oddech stał się jeszcze gorętszy, a zaraz potem jego usta znalazły się na mojej szyi.

Dreszcz przebiegł mi po plecach, a mój własny oddech przyśpieszył i zacisnęłam z całej siły powieki, kiedy poczułam jego erekcję

— Zgwałcisz mnie? — szepnęłam cicho, otwierając oczy.

Znieruchomiał za moimi plecami. Oddech połaskotał mi ucho, kiedy westchnął cicho.

— Przysiągłem ci, Romy, że nic ci nie grozi — odpowiedział równie cicho. — Nigdy, przenigdy nie zrobię ci krzywdy. Nigdy nie zrobię czegoś wbrew twojej woli.

Wzięłam głęboki oddech, nie będąc w stanie się ruszyć. Nadal czułam go za sobą. Był jak skała, o którą mogłam się oprzeć.

— Czemu to robisz? — zapytałam.

Miałam wrażenie, że nam obu łatwiej tak rozmawiać. Nie widząc siebie nawzajem. Zamknęłam oczy, opierając się o niego. To było dziwne, bo kompletnie go nie znałam. Bałam się go, a jednocześnie od pierwszej chwili, gdy go tylko zobaczyłam, czułam się bezpieczna.

— Czemu mnie chronisz?

— Nie mam pojęcia, Romy. Chciałbym dać ci odpowiedź, ale naprawdę nie wiem. Dobrze?

Skinęłam głową.

— Dobrze.

Houston odwrócił mnie delikatnie w swoją stronę, nie odsuwając się przy tym nawet o krok.

— Ja ufam tobie — powiedział, trzymając mnie za ramiona i zniżając lekko głowę, chcąc złapać moje spojrzenie. — Ty zaufaj mi.

Doskonale wiedziałam o co mu chodziło. Tak jak powiedziała Santana. Wziął za mnie odpowiedzialność, ufał że będę trzymać język za zębami. Że się nie wygadam, bo od tego zależało to czy i on będzie bezpieczny.

— Boję się — wyznałam cicho.

— Wiem. — Założył za ucho kosmyk moich włosów. — Ale przysięgam, że nie dam cię skrzywdzić.

Znowu skinęłam głową.

— Trzymaj się dzisiaj blisko mnie, ok? — zapytał.

— Czemu? — Spojrzałam mu w oczy. — Będzie niebezpiecznie?

Pokręcił głową.

— Nie, to rodzinna impreza. Po prostu... jesteś moją kobietą, trzymasz się mnie.

Kolejne skinienie głową.

— Houston... — zaczęłam niepewnie, znajdując w sobie resztki nadwyrężonej odwagi. Jego bursztynowe spojrzenie stapiało się z moim. — Tamci... Wild Griffins... czy coś mi grozi? Czy będą chcieli mnie skrzywdzić?

Stał tak blisko mnie, że bałam się że usłyszy jak szybko biło mi serce.

— Tak jak ci powiedziałem, Romy. Nie stać ich na wojnę, ale... będą chcieli cię sprawdzić. Będą trzymać rękę na pulsie. To sprawa honoru. Daliśmy im słowo, oni oddali nam coś dla nich cennego. Każdy wyszedł obronną ręką.

— Co to znaczy?

— Nic, czym musiałabyś się przejmować, maleńka. Wszystkim się zajmę.

— Ale nie mogę wrócić do domu?

— Nie.

— A cała reszta? — zapytałam. — Moja praca? Znajomi?

Zaskakująco delikatnie przejechał palcami po moim policzku. Wstrzymałam oddech, czując jak serce zaczyna mi bić jeszcze szybciej. Nie sądziłam, że czyjkolwiek dotyk może być tak intensywny, będąc jednocześnie tak delikatny.

— Możesz spokojnie pracować. Niewiele musi się zmieniać, Romy. Chcę jednak, żebyś mnie informowała z wyprzedzeniem o tym co masz zamiar zrobić i z kim wychodzisz. Muszę wiedzieć, żeby cię chronić. — Zamilkł na moment. — Ale... będąc moją własnością, nie możesz spotykać się z innymi facetami. Nie ma, kurwa, opcji.

Mogłam zaoponować. Próbować się wykłócać, ale mając na karku gang motocyklowy i wizję morderstwa, jakoś nie w głowie mi były randki. Mogłam z tym żyć.

Dlatego najzwyczajniej w świecie skinęłam głową. Jego ręka przesunęła się po moim ramieniu w dół i zaraz potem poczułam, jak splótł nasze palce. Spojrzałam na nie ze zdziwieniem. Tworzyły jawny kontrast. Jego wielkie i wytatuowane, i moje blade i drobne. To było dziwne. Nie znałam go, ale trzymanie go za rękę wydawało się naturalne. Nadal czułam permanentny niepokój, ale nie czułam się skrępowana.

Pozwoliłam mu się wyprowadzić na korytarz i starałam się nic sobie nie robić z uważnych spojrzeń, które rzucali mi mężczyźni, gdy zeszliśmy na dół. Szłam u jego boku, robiąc to co do mnie należało. Będąc posłuszną. Będąc jego własnością.

Przed budynkiem uzbierał się spory tłum. Każdy z facetów miał na sobie kuty z wściekłym, białym psem na plecach, a kobiety plotkowały między sobą, najwyraźniej dobrze się czując w tym towarzystwie. Jedynie ja tutaj nie pasowałam. Tylko ja nie byłam tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli. I to nie prawda, że mogłam w każdej chwili odejść, bo nikt nie trzymał mnie tu siłą. Mając do wyboru to albo kulkę w łeb od ich wrogów, to naprawdę nie był żaden wybór.

Nie miałam pojęcia co właściwie Houston robił w tym całym gangu, ale odniosłam niejasne wrażenie, że wszyscy trzymali się nieco od niego na dystans. Dystans, który sam im wyznaczył. W ich oczach krył się jawny szacunek, ale gdzieś na granicy powiek widać było ślad lęku. Niewielki, ale jednak tam był. I to przerażało mnie jeszcze bardziej. Bo skoro oni, jego ludzie, się go bali, co ja miałam czuć?

Santana uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, kiedy wypatrzyłam ją w tłumie i pomachała z entuzjazmem. Odwzajemniłam nieśmiało uśmiech i zatrzymałam się razem z Houstonem przed jego motocyklem. Cofnął swoją dłoń, a ja poczułam się jeszcze nie pewniej niż do tej pory.

— Hej, Romy. — Podskoczyłam lekko, słysząc obok siebie głos Santany. Nie miałam pojęcia jakim cudem udało jej się dotrzeć tu aż tak szybko. Przy jej boku stał Rush, patrząc na mnie z rozbawieniem.

— Cześć.

— Wyglądasz super — rzuciła.

Skinęłam głową. Czego to nie robi z człowiekiem długi prysznic. W środku czułam się jak gówno. Ale dobrze było mieć na sobie swoje ciuchy i nałożony makijaż. Nie był mocny, ale czułam się pewniej, kiedy mogłam przejechać rzęsy tuszem i nałożyć na twarz odrobinę podkładu. Dodawało mi to trochę pewności siebie. A teraz potrzebowałam jej jak alkoholik wódki.

— To dopiero nowość — odezwał się Rush, uśmiechając przy tym nieco kpiąco. Wyglądał na wyjątkowo rozbawionego.

— Co? — warknął Houston, patrząc na niego spod byka.

— Ty na imprezie u Luckiego.

Houston spojrzał na niego bez wyrazu.

— Romy powinna poznać życie w klubie — powiedział powoli. — Będzie jej łatwiej.

Rush otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Santana uderzyła go lekko w ramię, więc pokręcił jedynie głową, nie przestając się uśmiechać.

— Kto by, kurwa, pomyślał — mruknął bardziej sam do siebie, ale Houston i tak go usłyszał.

— Masz coś, kurwa, do powiedzenia?

Rush wzruszył ramieniem.

— Nic, po prostu raczej chyba nie jesteś zbyt towarzyskim typem, co nie bracie?

— Dzisiaj wyjątkowo bardziej niż zwykle mam ochotę ci złamać nos — burknął Houston i wsiadł na motocykl.

— Potraktuję to jak komplement. Do zobaczenia na miejscu. — Rush puścił mi oczko i sam wsiadł na swój motocykl. Santana uśmiechnęła się szeroko i rozbawiona pokręciła głową, zanim usiadła za swoim mężczyzną.

Nie pozostało mi nic innego, jak wziąć z niej przykład.

— Wyglądasz blado — powiedział Houston, na co westchnęłam cicho.

— Nie przepadam za motocyklami — odpowiedziałam, siadając za nim i obejmując go nieśmiało w pasie. — Zdecydowanie wolę coś co ma cztery kółka.

Pokręcił głową, zanim wcinał gaz, a motor zaryczał jak wściekła bestia. Włoski na karku stanęły mi dęba, kiedy pozostałe motocykle obudziły się do życia. Głośny warkot wypełnił cieple powietrze. I ruszyliśmy w drogę.

*

Droga do Luckiego nie była długa i jakieś trzydzieści minut później zatrzymaliśmy się przed małym, białym domkiem. Wokół niego znajdowały się same połacie zieleni. Jedynie gdzieś w oddali majaczyły inne domy. Wydawało się na wyraz spokojnie, gdyby tylko usunąć z zasięgu wzroku dziesiątki motocykli i rubaszne śmiechy i przekrzykiwania ich właścicieli.

Każdy wyglądał na wyluzowanego i rozglądając się dookoła, sama starałam się opanować szalejące nerwy.

Dasz radę, Romy. Przekonywałam samą siebie, biorąc uspakajające oddechy. To tylko zwykła impreza w ogrodzie. Z bandą niebezpiecznych bandziorów na motocyklach. Drobny szczegół.

Drgnęłam lekko, kiedy Houston złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę budynku. Nie weszliśmy jednak do środka, tylko od razu skierowaliśmy się na tyły domu, gdzie poustawiane były drewniane stoły i krzesła. Automatycznie przysunęłam się do jego boku, jakby szukając w nim oparcia. Ten nowy świat całkowicie mnie przerażał, a Houston zdawał mi się być jedyną znajomą twarzą w tłumie. I to nic, że na pewno nabawiłam się syndromu sztokholmskiego.

— Houston! — Kobiecy głos rozniósł się w powietrzu, a mi mignęły jedynie rude włosy, kiedy ktoś rzucił się Houstonowi na szyję. — Tak się cieszę, że jesteś! Lucky będzie zachwycony!

— Lucky ma głęboko w dupie czy tu jestem czy nie — odpowiedział Houston, stojąc sztywno przed Trinket. Ta nic sobie z tego nie robiła. Odsunęła się od niego i mnie przytuliła. Jej uścisk był pokrzepiający. Dawał namiastkę normalności w całym tym chaosie.

— Romy, mam nadzieję że będziesz mieć o nas lepsze zdanie po tej imprezie — Uśmiechnęła się szeroko, a kilka płomiennorudych włosów uciekło z jej koczka na czubku głowy. Skinęłam głową, choć żołądek podszedł mi do gardła na wspomnienie ostatniej imprezy w siedzibie Hellhoundersów. Zdecydowanie wolałam wymazać ją z pamięci.

— Rozgośćcie się!

Palce Houstona zacisnęły się odrobinę mocniej na mojej dłoni, kiedy pociągnął mnie w stronę drewnianych stołów. Porwał z jednego z nich dwa piwa i usadowił się na jednym z krzeseł. Puścił moją dłoń, żebym mogła usiąść obok niego.

Co jakiś czas ktoś kiwał mu na powitanie głową, ale nikt do nas nie podszedł. Obserwowałam to z rosnącym niepokojem. Kim był mężczyzna siedzący obok mnie?

Nikt się do nas nie dosiadł, ale Houston jakby w ogóle tego nie dostrzegał. Obserwował otoczenie znudzonym wzrokiem, wnosząc jakiś niewidzialny mur wokół swojej postaci.

Przysunął w moją stronę jedno piwo, a ja rzuciłam mu pytające spojrzenie. Zagryzłam lekko dolną wargę, zanim wyciągnęłam drżącą dłoń, żeby złapać brązową butelkę. Była przyjemnie zimna i zroszona. Upiłam gorzki łyk, próbując się nie krzywić. Nie byłam fanką piwa, ale moje nerwy były tak skołatane, że nie mogłam się oprzeć. Nie chciałam jednak, żeby alkohol mnie zamroczył. Byłam spięta jak struna i Houston doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Odłożyłam butelkę na stół, ale jego ręka chwyciła ją z powrotem i podał mi ją ponownie.

Spojrzałam na niego niepewnie.

— Należy ci się — powiedział zwyczajnie. Sięgnęłam po butelkę i moje palce zetknęły się z jego. Potężny dreszcz przeszedł mi po plecach, ale jeśli Houston to zauważył, miał na tyle przyzwoitości, żeby tego nie skomentować. Odwrócił się i rozejrzał dookoła, lustrując tłum. Wydawał się być dobrym obserwatorem. Jakby zawsze był w gotowości reagować na niebezpieczeństwo. Jakby zawsze się go spodziewał.

Dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa.

— To rodzinne impreza, Romy — powiedział cicho, nachylając się lekko w moją stronę. — Nie musisz się bać.

Houston odwrócił się całym ciałem w moją stronę i chwycił mój podbródek między palcem wskazujący a kciuk, zmuszając mnie żebym na niego spojrzała.

— Nic złego ci się nie stanie, maleńka. Przecież obiecałem.

Jak mogłam mu powiedzieć, że w danej chwili to właśnie on najbardziej mnie przerażał? Że te jego puste oczy sprawiały, że żołądek ściskał mi się w supeł, a spojrzenia jakie rzucali mu jego współtowarzysze wcale nie pomagały?

— Big Jim ma dla ciebie robotę. — Podskoczyłam na krześle, omal nie wylewając piwa. Houston za to wcale nie wyglądał na wytrąconego z równowagi. Powoli zabrał dłoń z mojej twarzy i spojrzał bez wyrazu na nowoprzybyłego mężczyznę.

Tak jak wszyscy tutaj miał na sobie skórzaną kutę. Jego włosy miały kolor czekolady, a wokół zielonych oczów pojawiły się pierwsze zmarszczki. Całość wieńczyła pokaźna broda w rudawym kolorze. Mógł mieć koło czterdziestki.

— I musisz mi to, kurwa, przekazywać akurat teraz? — zapytał tym samym wypranym z emocji tonem, sprawiając że brzmiało to jeszcze groźniej.

Uniósł w górę brew, ale wyraz jego twarzy się nie zmienił. Nadal wyglądał na uosobienie lodowatego spokoju.

Zerkałam to na Houstona to na nieznajomego. Zimno. Tylko to widziałam w bursztynowych oczach Houstona. Przerażające chłodne spojrzenie. Mroźne, jak grudniowy poranek.

— Co za różnica — rzucił nieznajomy, siadając naprzeciwko nas. Uśmiechnął się do mnie szeroko, zerkając szybko na Houstona. Przez chwilę miałam wrażenie, że brałam udział w jakiejś grze, której zasad w ogóle nie pojmowałam.

— Jestem Hatchet, laleczko — powiedział, puszczając mi oczko. Moje policzki momentalnie pokryły się czerwienią.

— Nie nazywaj jej tak. — Głos Houstona był oschły i nieprzyjemny.

— Wyluzuj, stary. — Uśmiech Hatcheta się powiększył, kiedy odchylił się do tyłu na swoim krześle. — Wszyscy wiemy, że jest twoja.

Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach.

Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, a atmosfera była gęsta jak smoła.

— Romy! — Dźwięk mojego imienia przebijający się przez gwar, sprawił że podskoczyłam na krześle.

Rozejrzałam się dookoła, żeby zobaczyć rudą burzę loków, przedzierającą się przez tłum.

— Romy, pomożesz mi w kuchni? — Uśmiechnęła się szeroko, przywodząc mi na myśl ciepłe lato i słoneczniki.

Spojrzałam niepewnie na Houstona, pytając go o zgodę. Nie miałam pojęcia czy mogłam w ogóle się od niego oddalić.

Skinął głową, a Trinket złapała mnie za dłoń i pociągnęła w stronę domu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro