Rozdział 1
UWAGA WAŻNE INFO! PRZY PONOWNYM DODAWANIU HISTORII NA WATTPADA MÓGŁ SIĘ WKRAŚĆ BŁĄD! W KAŻDYM RAZIE SHADE TO SUNNY!
REMEMBER SUNNY! XD
*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Czerwień.
Wszystko było kurewsko czerwone. Krew moczyła rękaw moje białej bluzki, wsiąkała w czarne dżinsy i wpływała pod obskubane, czarne paznokcie. Miałam wrażenie, że świat zmienił się nagle w jedną wielką, czerwoną plamę.
Powietrze śmierdziało alkoholem i starymi śmieciami, wysypującymi się z kontenera za pubem.
Nie powinno mnie tu być. Nie powinnam w ogóle przychodzić.
Szloch wyrwał się z mojego gardła, kiedy mężczyzna leżący na ziemi, drgnął nieznacznie. Grymas bólu i agonii wykrzywił jego bladą twarz. Ręce mi drżały, kiedy dociskałam je do krwawiącej rany na jego brzuchu.
Musiał być przystojny. Miał mocną szczękę pokrytą drobnym zarostem i półdługie włosy w kolorze brudnego blondu. Nawet teraz leżąc na ziemi w kałuży własnej krwi, sprawiał wrażenie twardego. Miał w sobie to coś, co sprawia że wszystko w człowieku ciągnie do niego i jednocześnie krzyczy ostrzegawczo.
- Tammy... - wyszeptał cicho, sprawiając że pochyliłam się lekko w jego stronę. Łzy spływały ciurkiem po mojej twarzy, ale ich nie ścierałam. Nie miało to najmniejszego sensu.
Mężczyzna odszukał po omacku moją rękę i ujął ją w zaskakująco mocnym uścisku. Odwzajemniłam go, bo nie wiedziałam co jeszcze mogłabym zrobić. Nie byłam lekarzem, nie miałam magicznej mocy. Mogłam jedynie zadzwonić po karetkę i trzymać go za rękę, próbując jednocześnie uspokoić rozszalałe, przerażone serce.
Coś trzasnęło za nami i podskoczyłam w panice. Rozejrzałam się dookoła, ale na tyłach baru nie było już nikogo oprócz nas. Boże, miałam nadzieję, że ci którzy mu to zrobili nie wrócą. Powinnam uciekać. Wstać i ruszyć do mieszkania. Panika kąsała moją skórę, chłostaną chłodnymi podmuchami wiatru. Czułam jak serce podchodzi mi do gardła i byłam pewna, że za chwilę zwymiotuję. Powinnam wstać. Chciałam zmusić moje nogi do ruchu, ale zastygły i nie chciały mnie słuchać.
Tonęłam we krwi, a ręka mężczyzny trzymała mnie w miejscu, jakbym była jego kołem ratunkowym. Zacisnął mocniej palce, zmuszając mnie żebym nachyliła się w jego stronę.
- Powiedz jej... - wyszeptał z trudem. Kaszel przerwał jego słowa, a wraz z nim z ust wypłynęła krew, rozpryskują się w powietrzu. Osiadła na jego bladej twarzy jak krwawe piegi. Opanowałam w sobie odruch ucieczki. - Powiedz jej, że miała rację. Miała cholerną rację.
Pokiwałam żarliwie głową, nie będąc w stanie się odezwać. Panika i szloch utknęły w moim gardle jak jakiś pierdolony kołek. Wiedziałam, że powinnam coś zrobić. Powiedzieć coś pokrzepiającego. Być jak te cholerne bohaterki w filmach, które niczego się nie boją i zawsze zachowują zimną krew. Ale nie potrafiłam... Byłam tylko sobą. Zwykłą Rosemary Wilson, która pierwszy raz od niepamiętnych czasów wyszła do baru. Byłam nudna. Najzwyczajniej w świecie nudna i zwyczajna. Nie było we mnie nic, co mogłoby mnie doprowadzić do tej pieprzonej sytuacji. A oto byłam tutaj. Na tyłach jakiegoś cholernego baru, bo moja najlepsza przyjaciółka zerwała z chłopakiem i chciała się zalać w trupa.
- Wszystko będzie... - powiedziałam cicho, odnajdując mój głos, ale zaraz przerwałam, kiedy uświadomiłam sobie, że mężczyzna zamknął oczy.
Zduszony krzyk wyrwał się w mojego gardła, ale utonął w głośnym trzasku. Metalowe drzwi otworzyły się gwałtownie, uderzając w ciemnobrązową ceglaną ścianę.
- Key! - wrzasnął mężczyzna, który otworzył drzwi.
Wyrwałam rękę z uścisku martwych palców i odpychając się na piętach, skuliłam się pod ścianą. Serce biło mi głośno w piersi, a panika płynęła przez moje żyły.
Wrócili.
Mężczyzna w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Patrzyłam jak upada na kolana obok ciała. Boże, był wielki. Naprawdę, kurwa, wielki.
- Key, do kurwy nędzy - wyszeptał, dotykając wytatuowanymi rękami rany na brzuchu.
Wyglądał przerażająco. Miał wystrzyżone po bokach włosy w kolorze brudnego piasku. Skórzana kamizelka motocyklowa okalała jego szerokie barki. Cała jego szyja pokryta była tatuażami, a kiedy przeniósł na mnie spojrzenie, zamarłam. Rozszalałe oczy w kolorze whisky patrzyły na mnie z nieodgadnionym wyrazem. Czułam jak przeszywają mnie do głębi. Były dzikie, jak u drapieżnika a ja byłam małą, bezbronną myszką.
O dziwo się nie bałam. Może dopadło mnie odrętwienie, a panika sprawiła, że straciłam cały zdrowy rozsądek, ale kiedy na mnie spojrzał poczułam się w końcu bezpiecznie. Jakby ten pieprzony koszmar w końcu się skończył.
Odwrócił spojrzenie, kiedy przez drzwi prowadzące na zaplecze wypadło jeszcze trzech mężczyzn. Wszyscy w czarnych, skórzanych kamizelkach. Byli wielcy i przerażali mnie jak cholera.
- Kurwa, co z nim? - zapytał jeden z nich.
- Tammy nas zabije - dodał kolejny, przeczesując ręką włosy.
Nikt nie zwracał na mnie uwagi, a ja zdrętwiała ze strachu, nie byłam w stanie nawet się poruszyć.
- Postrzelony - powiedział mężczyzna z oczami w kolorze whisky. - Bierzcie go. Rush, sprawdziłeś teren?
- Czysto - rzucił zapytany, po czym dodał: - Wild Griffins?
Miał najbardziej niebieskie oczami jakie w życiu widziałam. Nikt mu nie odpowiedział.
- Ty - zwrócił się do mnie ten, który wpadł do zaułka jako pierwszy, a ja spojrzałam na niego jak zastraszone zwierzę. Nie byłam z siebie dumna, naprawdę. - Jedziesz z nami.
Pokręciłam głową, nie ufają własnemu głosowi.
Podszedł do mnie i jednym gwałtownym ruchem, postawił mnie na nogi. Zachwiałam się lekko i gdyby mnie nie podtrzymał, znowu upadłabym na ziemię. Moje nogi były jak z waty.
- Ja nic nie wiem - szepnęłam, patrząc prosto w te przerażające oczy. Miał mocno zarysowaną szczękę, z ostrymi kośćmi policzkowymi, a jego wytatuowane palce zaciskały się mocno na moim chudym ramieniu. Sięgałam mu ledwo do szyi. I nie wiem jakim cudem mój przerażony mózg, pomyślał, że jest nieprzyzwoicie przystojny.
- Ja tylko próbowałam... - Spojrzałam na mężczyznę, leżącego na ziemi i łzy pociekły strużkiem po mojej twarzy. - Starałam się... pomóc.
Jęknęłam cicho, wiedząc jak bardzo żałośnie brzmiałam.
- Wygląda jakby miała zaraz się zrzygać - rzucił jeden z nieznajomych, stojąc nad ciałem. Nawet się nie zorientowałam, kiedy do zaułku wjechał samochód. Dwóch mężczyzn władowało swojego martwego kolegę do środka. Kiedy go podnieśli zauważyłam, jak wielka była kałuża krwi pod jego ciałem.
Kolacja podeszła mi do gardła. Czerwień, pieprzona czerwień. Spojrzałam na swoje drżące dłonie. Całe, aż do łokci ociekały czerwienią.
- Sunny, zawiadom Big Jima - rzucił do mężczyzny, który sekundę temu skomentował mój wygląd. - Zawieź go do szpitala. Najszybciej, jak się kurwa da. Rush, jedziesz z nami do klubu.
Niebieskooki przytaknął bez słowa.
Oddychałam ciężko, walcząc z nadchodzącym atakiem paniki.
- Hej - zaczął mężczyzna, chwytając mnie za podbródek i zmuszając, żebym na niego spojrzała. Był do zaskakująco delikatny dotyk. Nie tego się spodziewałam. - Spójrz na mnie.
Bez trudu odnalazłam jego miodowe tęczówki.
- Jak masz na imię? - zapytał łagodnie. Niemal czule.
- Romy...
Pokiwał głową.
- Jestem Houston - powiedział. - Pojedziesz ze mną, Romy.
- Nie - Pokręciłam szybko głową. A w moim głosie brzmiało błaganie. - Ja naprawdę nic nie wiem. Proszę, chcę wrócić do domu...Proszę.
Jego oczy nie zmieniły się ani odrobinę. Nadal były tak samo beznamiętne i zdałam sobie sprawę, że wszystko się popierdoliło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro