Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 39

Moje powieki ważyły tonę.

Moje ciało było dziwnie odrętwiałe, a dłonie ciężkie i jakby nie moje. Mój umysł był zamglony i chociaż usilnie mrugałam, nie mogłam skupić na niczym wzroku.

– Romy?

Serce drgnęło w mojej piersi, otaczając je kokonem kuriozalnego spokoju. Ten głos. Ochrypły, przywodzący na myśl starą whisky i papierosy, sprawił że westchnęłam z ulgi.

Zamrugałam jeszcze raz, a ciepła, szorstka dłoń, zacisnęła się na mojej.

– Boże, maleńka słyszysz mnie? – Kciuk gładził wierzch mojej dłoni. – Jesteś już bezpieczna. Już po wszystkim.

Westchnęłam cicho, czując ulgę, kiedy to powiedział.

– Houston – szepnęłam, w końcu skupiając na nim wzrok. Wyglądał na wykończonego. Cienie pod bursztynowymi oczami odznaczały się wyraźnie i nie golił się od kilku dni, przez co wydawał się być jeszcze ostrzejszy, jeszcze bardziej groźny, a jednocześnie jeszcze nigdy nie był taki mój.

– Jestem maleńka – odpowiedział równie cicho, przykładając moją dłoń do swoich ust i składając na niej delikatny pocałunek. – Jestem przy tobie.

Moje usta były suche i spierzchnięte, a całe ciało bolało, jakbym się zderzyła z ciężarówką.

– To już koniec? – odważyłam się zapytać.

Jego oczy były łagodne. Patrzył na mnie z taką czułością, że gdybym nie leżała, ugięłyby się pode mną kolana.

– Już po wszystkim. Ten sukinsyn cię już nie skrzywdzi.

Skinęłam głową i od razu się skrzywiłam. Nawet to bolało.

– Jak długo tu jestem? Co się działo?

Znowu pocałował moją rękę.

– Przywiozłem cię tu dwa dni temu – powiedział miękko. – Niemal od razu mnie zgarnęli, więc nie mogłem być przy tobie wcześniej.

– Zgarnęli? – pisnęłam. – Policja? Przecież mnie uratowałeś!

Uśmiechnął się niewesoło, tym swoim na wpół kpiącym na wpół mrocznym uśmiechem, który tak lubiłam.

– Prawdopodobnie wyglądałem jak pieprzony psychopata. Wniosłem cię ociekając cały krwią. Od razu wezwali gliny. Zawsze ich wzywają do postrzałów. Spokojnie, maleńka. Rush szybko mnie wyciągnął.

Ledwo skończył mówić, a do sali wtargnęli moi rodzice i moje siostry. Wszyscy stanęli jak w ryci w progu, patrząc to na mnie to na trzymającego mnie za rękę Houstona.

– Kim... kim pan jest? – wyjąkał mój ojciec, patrząc z przestrachem na Houstona. Ten rzucił mi szybkie spojrzenie, zanim puścił moją dłoń i wyciągnął w stronę mojego taty.

Ojciec był postawnym mężczyzną, zbliżającym się do pięćdziesiątki, ale przy Houstonie wydawał się mniejszy i starszy. Wiedziałam co myśleli. Houston ich przerażał. Te wszystkie tatuaże, blizny, skórzana kuta z barwami klubu motocyklowego. Jeszcze pół roku wcześniej miałam takie same myśli.

– Benjamin Decker, proszę pana – powiedział, patrząc ojcu prosto w oczy. Kątem oka dostrzegłam, że Polly przygarnęła do swojego boku naszą młodszą siostrę Lily.

– Kto to jest, Romy? – zapytał tata, ignorując rękę Houstona i wpatrując się we mnie z pytaniem w oczach.

Spojrzałam na Houstona, zastanawiając się jak odpowiedzieć. Wyglądał na takiego zmęczonego. Zastanawiałam się, kiedy ostatnio spał.

– Pójdę już – powiedział, ale od razu pokręciłam głową, a maszyna monitorująca pracę mojego serca, zarejestrowała że zabiło szybciej. Czułam niemal panikę.

– Nie. Zostań. Proszę, nie zostawiaj mnie – wyjąkałam żałośnie.

W tym momencie zazwyczaj budziłam się z krzykiem. Krzyk zanikał, a Stephanie już dawno przestała przybiegać, aby sprawdzić czy wszystko ze mną w porządku. Obie wiedziałyśmy, że nie było w porządku i jeszcze długo miało nie być. Zostawałam, więc sama w ciemności. Nie było nikogo, kto by uspokoił moje rozszalałe serce.

Trzeciego dnia w szpitalu Houston powiedział, że ze mną skończył. Jego zadanie dobiegło końca. Wild Griffins nie chcieli mnie dopaść, a mężczyzna który mnie porwał, nie żył. Wszystko się skończyło. Nie rozumiałam z tego kompletnie nic, bo jeszcze poprzedniego wieczora, przytulał mnie i szeptał uspakajające słowa, kiedy bałam się zasnąć.

A rano przestał być moim Houstonem.

W dzień wypisu moi rodzice zabrali mnie do mieszkania Steph, gdzie czekały na mnie wszystkie moje rzeczy, które pół roku wcześniej zabrałam do Houstona. Nie mogłam uwierzyć, jakim cudem minęło tylko i aż pół roku.

W rzeczach przywiezionych przez Rusha i Lucky'ego nie znalazłam mojej kamizelki, a sami Hellhounderzy nie byli w stanie mi wytłumaczyć co się stało, ani gdzie był Houston. Santana, Trinket i Tammy też nic nie wiedziały, a ja umierałam w środku z każdą mijaną minutą.

Pierwszy tydzień przepłakałam w swoim pokoju, bojąc się wyściubić nos spod kołdry. Byłam wykończona, nie potrafiłam zasnąć, a kiedy już wreszcie mi się udało, budziłam się z krzykiem. Koszmary były tak realistyczne, że nie potrafiłam ich odróżnić od rzeczywistości. Zawsze były pełne krwi i przerażenia.

Moi rodzice nie chcieli wyjeżdżać z miasta, ale nie potrafiłam znieść ich spojrzeń. Nie rozumieli dlaczego w ogóle związałam się z Houstonem. Patrzyli na mnie z przerażeniem, jakby nie poznawali własnej córki. Patrząc w lustro sama siebie nie poznawałam. Nie byłam już tę samą Romy Wilson, którą byłam przed poznaniem Houstona. Nie chodziło nawet o to, że porwanie i trauma mnie zmieniły. Zmienił mnie on. I nie potrafiłam wrócić do tego co było.

Drugi tydzień minął podobnie jak pierwszy. Trzeciego wyszłam z pokoju i jak naiwna mała dziewczynka pojechałam pod dom Houstona, żeby zobaczyć że stał zamknięty na trzy spusty, z zasłoniętymi okiennicami. Serce pękło mi przy tym po raz kolejny i ledwo znalazłam w sobie siłę, żeby wrócić do taksówki.

W czwartym tygodniu poczułam złość.

Całe moje życie legło w gruzach. Zostałam zwolniona z pracy po tym, jak zniknęłam w połowie dnia roboczego. Nie potrafiłam wytłumaczyć sytuacji. Miałam im powiedzieć, że zostałam porwana? Nie potrafiłam tego przyznać. Nie potrafiłam o tym mówić i myśleć. Wolałam milczeć, bo dopóki nie powiedziałam tego na głos, mogłam udawać że to wszystko działo się tylko w mojej głowie.

Obiecałam rodzicom i Steph, że pójdę do psychologa i znajdę pracę. Nie wiedziałam jednak jak miałam to zrobić, skoro samo wyjście z pokoju wymagało nieziemskiego wysiłku.

Santana i Trinket odwiedziły mnie kilka razy, ale za bardzo przypominały mi o wszystkim co się wydarzyło i mimo, że bardzo je polubiłam, nie potrafiłam z nimi rozmawiać. Moje kontakty ze Steph też się rozluźniły. Patrzyła na mnie z lękiem i niezrozumieniem. Wdarła się między nas dziwna niezręczność i żadna z nas nie potrafiła z nią walczyć. Miałam wrażenie, że byłyśmy dla siebie całkiem obce.

Step patrzyła na mnie, opierając się o kuchenny blat i pijąc kawę. Jej włosy były trochę dłuższe, sięgały ramion. Automatycznie pomyślałam o moich. Były krótkie i przypominały mi o tym co się wydarzyło cztery tygodnie temu. Tęskniłam za długimi kosmykami, łaskoczącymi moje plecy.

– Wybierasz się gdzieś? – zapytała Steph, nie do końca skutecznie ukrywając zdziwienie w głosie.

Skinęłam głową, zakładając na ramię torbę listonoszkę.

– Muszę go znaleźć – odpowiedziałam z chorym uporem. Ta myśl pojawiła się kilka dni temu, wraz z pierwszym uczuciem gniewu. Zasługiwałam na coś więcej niż szybko rzucone: „To koniec". Potrzebowałam wyjaśnień. Czegoś co pozwoli mi dowiedzieć się co się do cholery stało.

– Romy, do cholery – syknęła, odkładając na blat kubek z kawą. – Czy ty naprawdę masz coś z głową?!

Jej niebieskie oczy wypełniły się łzami, a ja poczułam się tak, jakby mnie uderzyła. Skuliłam się w sobie. Zdecydowanie nie czułam się zdrowa na umyśle.

– To, że cię zostawił to jedyna dobra rzecz, jaka cię spotkała od pół roku! – krzyczała nadal. – Wciągnął cię w jakieś gówno i spójrz teraz na siebie! Co noc budzisz się z krzykiem, Romy! Wylądowałaś w szpitalu z raną postrzałową! Porwali cię! Przejrzyj na oczy!

– To nie jego wina, Steph – powiedziałam. – Robił wszystko co mógł, żeby mnie ratować. Ja... nie potrafię. Nie potrafię ot tak odpuścić.

– Romy, on cię zostawił.

– Wiem! – krzyknęłam. – Wiem do cholery!

– Więc czemu chcesz go znaleźć?! – Również podniosła głos.

– Bo go kocham, Steph. Wiem, że tego nie rozumiesz i nawet nie mam zamiaru tego tłumaczyć. Po prostu muszę z nim porozmawiać.

*

Big Jim nie był zachwycony, że mnie widzi. Zaklął szpetnie, kiedy tylko otworzyłam drzwi do jego gabinetu i ścisnął palcami nasadę nosa.

– Gdzie on jest? – zapytałam na wstępnie. Był jedyną osobą, która mogła mi udzielić informacji. Rush i Lucky zarzekali się, że nie mają pojęcia. Hatchet ścisnął jedynie pocieszająco moje ramię i powiedział, że Houston spierdolił. Zniknął z dnia na dzień, bez chociażby słowa.

– Nie mogę ci powiedzieć, laleczko.

Wywróciłam oczami, bo cała kumulowana przez te kilka tygodni złość, nagle chciała wybuchnąć. Postanowiłam ją jednak zatrzymać na spotkanie z Houstonem.

– Muszę wiedzieć, Big Jim. Po prostu muszę wiedzieć. Zasługuję na wyjaśnienie, ja po prostu nie rozumiem co się stało.

– Jest upartym sukinsynem, to się stało – odpowiedział.

– Więc po prostu mi powiedz gdzie on jest – zażądałam, na co prychnął, kręcąc głową.

– Odpuść, Romy. Wróć do swojego życia. W końcu się uwolniłaś od tego całego gówna.

Tym razem to ja prychnęłam, a w oczach Big Jima pojawił się jakiś nowy blask. Jakby zobaczył mnie po raz pierwszy. Może właśnie tak było, bo Romy Wilson, którą poznał przed całym klubem tamtej okropnej nocy po strzelaninie za barem Lane, już dawno umarła. Nie byłam pewna kiedy. Może wtedy gdy Houston dotknął mnie po raz pierwszy. Może wtedy gdy posiadł mnie całą, a może gdy dostałam tą przeklętą przesyłkę z odciętym językiem i mimo wszystko postanowiłam zostać w tym okropnym świecie.

– Nie mam do czego wracać, Big Jim. Zwolnili mnie, moja przyjaciółka patrzy na mnie jak na wariatkę. Mam pieprzoną traumę, zostałam porwana i postrzelona, a mój facet spierdolił bez wyjaśnienia, zostawiając mnie z tym samą. I chuj go obchodzi, że co noc budzę się wrzeszcząc na całą kamienicę, bo mam wrażenie, że znowu jestem przywiązana do krzesła, będąc święcie przekonaną, że nie dożyję rana! Więc z całym szacunkiem, ale wsadź sobie gdzieś te złote rady i po prostu powiedz mi gdzie znajdę tego sukinsyna. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro