Rozdział 3
Houston prowadził mnie po schodach na piętro budynku. Serce nadal biło mi dziko w piersi, ale łzy na szczęście przestały płynąć. Mężczyzna nie odzywał się ani słowem, kiedy niemal siłą ciągnął mnie przez korytarz. Wszędzie panowała grobowa cisza. Na zewnątrz nadal było ciemno, ale już dawno straciłam poczucie czasu. Panika złapała mnie za gardło, kiedy pomyślałam o mojej przyjaciółce Steph, która została w barze. Nie miałam przy sobie ani telefonu ani nawet torebki. Steph musiała się zamartwiać.
— Co ze mną zrobicie? — zapytałam, kiedy wprowadził mnie do pokoju. Pomieszczenie wyglądało niemal całkiem bezosobowo, nie licząc czarnej koszulki rzuconej na starannie pościelone łóżko.
— Nie do mnie należy ta decyzja — odpowiedział, a w jego głosie nie brzmiały żadne emocje. Przerażało mnie to bardziej niż wrzaski.
Przełknęłam głośno ślinę, obejmując się ramionami.
— Nie możecie mnie tu trzymać — mówiłam dalej. — Będą mnie szukać. Nie możecie... to... to cholerne porwanie.
Zrobił w moją stronę duży krok i utkwił we mnie spojrzenie. Odruchowo chciałam cofnąć się o krok, ale jego wielka ręka zacisnęła się na moim przedramieniu. Czułam się jak łania złapana w światła reflektorów.
— To nie jest żadne porwanie, maleńka — warknął z nosem przy mojej twarzy. Zadrżałam od stóp do głów. — To pierdolona przysługa. Mówiłaś, że cię widzieli. Myślisz, że co zrobią? Zostawią cię?
Otworzyłam usta, jak wyłowiona z wody rybka.
— Jutro Big Jim pewnie znowu będzie chciał z tobą porozmawiać — dodał, robiąc krok w tył. Obrzucił całą moją sylwetkę uważnym spojrzeniem. — Potem możesz odejść i robić co ci się żywnie podoba.
*
Blondynka weszła do pokoju, nie czekając aż powiem: „proszę". Zaraz za nią szła rudowłosa kobieta. Miliony piegów zdobiło jej blade policzki, a prawe ramię oplatały czarne tatuaże w kształcie delikatnych kwiatów.
— Cześć, kochanie — powiedziała ostrożnie rudowłosa. — Jestem Trinket. Jestem kobietą Lucky'ego, nie wiem czy go poznałaś.
— Ja jestem Santana — rzuciła blondynka. W ręku trzymała ręcznik, na którym ułożyła kosmetyki i jakieś ubrania. — Jestem córką Big Jima.
— Własnością Rusha? — wyjąkałam zaskoczona swoją odwagą. Powinnam ugryźć się w język i w ogóle nie odzywać.
Santana uśmiechnęła się delikatnie i skinęła głową.
— To tylko tak źle brzmi, cukiereczku — dodała Trinket, chwytając moją dłoń. Powiodłam tam spojrzeniem. Moje dłonie nadal były obrzydliwie czerwone.
— Nie martw się, ogarniemy cię — kontynuowała Trinket. — Wszystko będzie dobrze.
— Ojciec nie powinien cię przesłuchiwać w obecności całego pieprzonego klubu. Rush mówił, że znalazłaś Key'a w zaułku za barem, to prawda?
Skinęłam głową, a Trinket spojrzała na mnie ze współczuciem.
— To Wild Griffins? To znaczy czy na ich kuta było logo z gryfem? Widziałaś coś?
— Santana — syknęła ostrzegawczo Trinket. — Mężczyźni się tym zajmą. Dziewczyna już jest przerażona.
Łzy znowu zebrały się w moich oczach.
— Houston mówił, że masz na imię Romy, tak? — zapytała, a Santana wywróciła oczami. Wydawała się zdenerwowana.
Znowu skinęłam głową, nie ufając własnemu głosowi.
— Widzieli cię, cukiereczku? — Jej głos stał się cichszy, bardziej zmartwiony.
— Tak — wyszeptałam równie cicho. — Jeden z nich mnie widział.— Wzięłam głęboki oddech. — Wyglądali na przerażonych. Jeden z nich zobaczył mnie, jak uciekali. Co ze mną zrobią? Houston powiedział, że jutro prawdopodobnie będę mogła stąd iść. Wrócić do domu, ale że tamci... że oni...
— Och, kochanie — szepnęła Trinket, łapiąc mnie w ramiona. Rozryczałam się jej w ramie, dając upust wszystkim kłębiącym się we mnie emocjom.
— Pierdolony Houston — syknęła Santana. — Niepotrzebnie cię straszy. Nie ma szans, żeby Wild Griffins cię dopadli. Po moim trupie. Porozmawiam z ojcem. Hellhounterzy cię ochronią, w końcu starałaś się pomóc Key'owi. Nie zostawiamy swoich.
— Santana — Trinket znowu powiedziała jej imię z ostrzegawczą nutą. Wydawała się zła na dziewczynę i miałam niejasne przeczucie, że mimo swojego wyszczekania, Santana tak naprawdę nie wiele mogła zrobić. A to znaczyło jedno – byłam już martwa.
— Co?! To prawda!
Trinket zagryzła wargę.
— Mogę nienawidzić Key'a za wszystko co zrobił Tammy, ale do cholery jasnej, ona się załamie, jeśli on... — Santana pokręciła głową.
— Tammy? — wychrypiałam. Musiałam odchrząknąć, bo mój głos brzmiał dziwnie ochryple. To imię coś mi przypomniało.
— To... Ona i Key byli razem — powiedziała Trinket. — Tak jakby.
Santana prychnęła cicho.
— Powinnam do niej iść jak najszybciej — Zagryzła wargi, a jej twarz nieco pobladła.
— Ten mężczyzna... Key — zaczęłam. — Mówił coś o Tammy. Chciał, żebym jej powiedziała, że miała rację.
— Rację? — Santana poderwała się z miejsca i stanęła nade mną. — Co do czego?
— Nie wiem. — wzruszyłam ramionami, pod jej oczekującym spojrzeniem.
— Santana, daj jej spokój — powiedziała Trinket, rzucając Santanie mordercze spojrzenie. Jej głos jednak zmiękł, kiedy tylko na mnie spojrzała. — Chodź, cukiereczku. Ogarniemy cię.
Wzięła mnie pod ramię i zaprowadziła w stronę maleńkiej łazienki łączącej się z pokojem. Nie miała okna, a zimne ledowe światło, sprawiło że moje odbicie w małym lustrze wiszącym nad umywalką, wyglądało wręcz przerażająco. Tusz rozmazał się pod moimi oczami, znacząc ślady łez. Przez lewy policzek biegła krwawa kreska, którą musiałam zrobić, starając się zetrzeć łzy.
— Wszystko będzie dobrze, cukiereczku — zapewniła mnie Trinket, choć miałam niejasne wrażenie, że sama po prostu chciała w to wierzyć.
— Zostawić cię samą? — zapytała, patrząc na mnie tak jakby spodziewała się, że w każdej sekundzie mogę się rozsypać. I jeśli miałam być szczera, byłam tego niebezpiecznie blisko.
Skinęłam głową, nie ufając swojemu głosowi. Trinket ścisnęła pocieszająco moje ramię i zostawiając czyste ręczniki i ubrania na zamkniętej toalecie, wyszła z pomieszczenia. Nie zamknęła jednak drzwi.
Unikając swojego spojrzenia w lustrze, zaczęłam się rozbierać. Moje dżinsy były przesiąknięte krwią. Całe uda, kolana, łydki tonęły w czerwieni. Głośny szloch chciał się wyrwać z mojego gardła, ale wiedziałam że za uchylonymi drzwiami nadal znajdowały się te dwie kobiety i z całych sił zagryzłam wargi.
Rzuciłam ubranie w kąt pomieszczenia, wchodząc pod prysznic. Materiałowa zasłonka odgrodziła mnie od mojego odbicia i zamknęłam mocno powieki, odkręcając wodę. Z każdą sekundą robiła się coraz cieplejsza, a ja stałam bez ruchu z zamkniętymi oczami, udając że to wszystko to tylko dziwny sen. Beznadziejny koszmar, z którego lada moment się obudzę.
Ale kiedy uniosłam powieki, spływająca po mnie woda nadal była czerwona. Torsje wstrząsnęły moim ciałem, zginając mnie w pół.
Zacisnęłam z całej siły powieki, walcząc z pustymi żołądkiem i bladą twarzą mężczyzny leżącego w zaułku. Wiedziałam, że ten obraz będzie mnie prześladować do końca życia. Miałam tylko nadzieję, że moje życie potrwa dłużej niż kilka kolejnych godzin.
Nie miałam pojęcia ile stałam w strumieniu ciepłej wody, ale po jakimś czasie czerwień zniknęła, a ja znowu czułam się mniej więcej jak człowiek. Zakręciłam kurek, wiedząc że nie mogłam zostać tu wiecznie. To dziwne, że kiedy spotka cię coś ta popierdolonego jak bycie świadkiem morderstwa i porwanie przez gang motocyklowy, życie nadal toczy się dalej.
Wytarłam się miękkim ręcznikiem i ubrałam czarną koszulkę i krótkie dżinsowe szorty. Były nieco luźne, ale nie spadały mi z tyłka.
Biorąc głęboki oddech wyszłam z łazienki. To wszystko było porąbane. Czytając książki, zastanawiałam się czemu bohaterki zachowują się tak normalnie, kiedy w ich życiu odpierdalał się taki szajs, ale na dobrą sprawę nie mogłam zrobić nic więcej. Mogłam krzyczeć i kopać i próbować uciekać, ale wiedziałam, że nie miało to najmniejszego sensu. Mogłam tylko czekać, płynąć z prądem i zmyć z siebie krew.
Bezsilność owiała całe moje ciało, jak lodowaty, mroźny wiatr. Zadrżałam, wchodząc do sypialni.
Santany nie było. Jedynie Trinket siedziała na łóżku, patrząc na mnie z nieskrywaną litością. Czy była świadoma tego co mają zamiar mi zrobić? Na pewno bardziej niż ja. Przecież ona żyła w tym popieprzonym świecie.
— Potrzebujesz jeszcze czegoś, kochana? — zapytała, próbując się przy tym uśmiechnąć. Uśmiech jednak nie obejmował jej zielonych oczu.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie, a w progu stanął Houston. Moje serce zgubiło jedno uderzenie. Mój umysł nie miał pojęcia jak sobie z nim radzić. Był ucieleśnieniem brutalności i pewności siebie w cholernie przystojnym opakowaniu. Tylko, że ciężko było dostrzec to jak bardzo był przystojny, kiedy patrzył na człowieka tym pustym bursztynowym spojrzeniem. Otaczała go aura czegoś ponurego. Był jak chodzące niebezpieczeństwo. Ktoś kto strzela ci między oczy, nawet przy tym nie mrugając. A jednocześnie zdawał mi się być jakąś bezpieczną przystanią w tym całym chaosie. Jedyną twarzą, którą znałam.
Nie minęła jeszcze dobra, a ja już nabawiłam się cholernego syndromu sztokholmskiego.
— Zostaw nas, Trinket — powiedział, nie odrywając ode mnie spojrzenia.
Trinket posłała mi szybki, niepewny uśmiech, zanim bez słowa spełniła polecenie.
Houston obrzucił całą moją sylwetkę spojrzeniem, pod którym aż skuliłam się w sobie.
— Zostań w pokoju — zaczął spokojnym głosem. Ten spokój mnie przerażał. — Cokolwiek by się nie działo, nie waż się wychodzić, Rozumiesz?
W jego jasno brązowych oczach zalśniło coś niebezpiecznego.
Drgnęłam odruchowo, kiedy zrobił w moją stronę krok. Zatrzymał się jednak, patrząc na mnie bez wyrazu.
Jego twarz była jak nieprzenikniona maska. Absolutnie nic nie mogłam z niej wyczytać. Skinęłam głową pod jego czujnym spojrzeniem. Pokręcił głową, jakby rozczarowany.
— Poczuli krew — zaczął ponownie, powoli podchodząc jeszcze bliżej.
Zaczęłam się cofać, aż natrafiłam na ścianę. Houston zatrzymał się tak blisko mnie, że poczułam zapach skóry i dymu papierosowego. — Będą pić na umór i dupczyć wszystko w zasięgu wzroku.
Przełknęłam głośno ślinę. Byłam przerażona.
— Nie masz naszywki, więc nie jesteś bezpieczna. Rozumiesz to, Romy?
Znowu skinęłam głową, choć niewiele rozumiałam.
— Rozumiesz, Romy?! — krzyknął, uderzając ręką w ścianę tuż obok mojej głowy. Zacisnęłam mocno powieki czując, że zbierają się w nich łzy. Serce dudniło mi głośno w piersi i miałam wrażenie, że zaraz je wypluje.
—T-taak — wydukałam przerażona.
— Więc co masz robić?
Przełknęłam głośno ślinę, starając się odnaleźć głos.
— Siedzieć w pokoju i nie wychodzić.
— Wychodzisz tylko ze mną albo z Big Jimem, jasne?
— Tak.
Skinął głową i zamknął na moment oczy, jakby był wyjątkowo zmęczony.
— Może być dzisiaj głośno. I bardzo niebezpiecznie... dla Ciebie. Musisz to zrozumieć.
— Rozumiem — odpowiedziałam, używając całej mojej odwagi, aby spojrzeć w te puste oczy.
— Dzięki, kurwa, Bogu.
Zagryzłam mocno wewnętrzna część policzka, patrząc jak Houston się odwraca i rusza w stronę drzwi.
— Co z tym mężczyzną? — wypaliłam. — Postrzelonym?
Chciałam wiedzieć. Musiałam wiedzieć czy przeżył, czy tej nocy będę śniła o martwym ciele w kałuży krwi. Houston zatrzymał się w pół kroku i znieruchomiał. Obserwowałam z szybko bijącym sercem jak jego ramiona spinają się. Odwrócił się powoli w moją stronę.
— Żyje.
Wypuściłam że światem powietrze. Chociaż tyle. Jeden pozytyw w tym całym szambie.
— A co ze mną? — zapytałam, pozwalając jednej upartej łzie, potoczyć się po policzku. To było trudniejsze pytanie.
Przez chwilę studiował mnie spojrzeniem.
— Nie moja decyzja, maleńka.
— Zabijecie mnie? — Głos mi zadrżał.
— Powiedziałem ci... nie moja decyzja.
Houston wyszedł nie dodając już nic więcej, a ja jeszcze przed kilka minut stałam w nogach łóżka, patrząc na zamknięte drzwi. Miałam ochotę podejść i sprawdzić czy zamknął mnie na klucz, ale z drugiej strony nie chciałam tego wiedzieć. Uczucie klaustrofobii chwyciło mnie za klatkę piersiową, więc odwróciłam się pośpiesznie w stronę okna.
Niebo było całkowicie czarne, nieprzysłonięte nawet jedną najmniejszą chmurą. Całkowicie straciłam poczucie czasu. Kiedy wychodziłam razem ze Steph z mieszkania było przed osiemnastą. Nie miałam pojęcia ile czasu spędziłyśmy w barze, zanim moje życie wywróciło się do góry nogami.
Pod drugiej stronie drzwi usłyszałam zamieszanie. Podeszłam bliżej, żeby usłyszeć jak Houston rozkazuje komuś pilnować drzwi. Jak pieprzonego oka w głowie.
Zdławiłam w sobie szloch, przytykając z całych sił rękę do ust.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro