Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42

Nie potrafiłam zasnąć. Od dobrych dwóch godzin kręciłam się z boku na bok, nasłuchując dźwięku motocykla. Ale jak na złość panowała cisza. I z każdą kolejną sekundą czułam coraz większy niepokój. Od czasu porwania nie spałam zbyt spokojnie. Potrzebowałam obok siebie Rusha. Kiedy go nie było nie potrafiłam zmrużyć oczu. Bałam się swoich koszmarów. Nawiedzały mnie niemal co noc. W dzień funkcjonowałam dobrze. Udawałam, że nic złego się nie stało. A gdy wspomnienia wracały, wypierałam je z wprawą. Jedynie szpetna rana na brzuchu przypominała o przeszłości. Goiła się powoli i była na tyle głęboka, że wiedziałam, że zostanie ze mną na zawsze. Connor wiedział co robi. Wiedział, jak ciąć, żeby napis był wyraźny. Tym dla niego byłam: „suką". Nie miałam zamiaru dać mu jednak wygrać. Mógł zbezcześcić moje ciało, ale to była tylko część mnie. Prędzej czy później miałam sobie z tym poradzić.

W końcu po ciągnących się w nieskończoność minutach nocną ciszę przerwał dźwięk motocyklowego silnika. Wpatrywałam się w biały sufit w mieszkaniu Rusha, próbując wyrówna oddech.

Rush miał dzisiaj do wykonania zadanie. Zdawałam sobie sprawę na czym miało polegać, ale nie potrafiłam uporządkować moich uczuć. Nie wiedziałam co w związku z tym czułam. Ulgę? Jeśli tak to jak to o mnie świadczyło? Chciałam, żeby Connor zniknął z powierzchni ziemi. Chciałam, żeby przestał oddychać i żeby przy tym cierpiał. Doprowadził do śmierci Camerona, który nie zasługiwał na nic co mu się przytrafiło. Był młodym chłopakiem, którego życie zakończyło się zanim tak naprawdę się zaczęło i to wszystko tylko dlatego, że mnie poznał. To przez Connora nie żył Butcher. To przez niego Rush omal nie stracił życia. To przez jego spiski Tessa Caldwell wyrwała serce z piersi mojego brata i przepuściła je przez maszynkę do mięsa. Connor był odpowiedzialny za całe to cierpienie. I chciałam, żeby do niego wróciło. Nie potrafiłam jednak wymierzyć tej sprawiedliwości sama. Ale Rush potrafił. I byłam pewna, że to zrobił.

Dźwięk klucza przekręcanego w zamku rozniósł się w mieszkaniu i usiadłam na łóżku. Słuchałam z szybko bijącym sercem, jak Rush rzucił klucze do ceramicznej miski, stojącej na stoliku w przedpokoju. Nasłuchiwałam jego kroków, kiedy ruszył do łazienki. Zaraz potem usłyszałam szum lecącej wody.

Wzięłam głęboki, uspakajający oddech zanim odrzuciłam kołdrę i wyszłam z łóżka. Dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy bose stopy dotknęły podłogi.

Otworzyłam łazienkowe drzwi i od razu odnalazłam Rusha. Stał odwrócony do mnie plecami, szorując ręce z umywalce. Biały pies z jego kuty patrzył na mnie uważnie, kiedy oparłam się o framugę. Zagryzłam wargę, obserwując go niepewnie. Wyczuł na sobie moje spojrzenie i poderwał głowę w górę. Nie odwrócił się jednak. Niebieskie spojrzenie wpatrywało się we mnie niepewnie z tafli lustra. Wstrzymałam na moment oddech, bojąc się pytać. On również sprawiał wrażenie wystraszonego. Czasami patrzył na mnie tak, jakbym miała rozsypać się na jego oczach.

Woda barwiła się na czerwono, znikając w odpływie. Zadrżałam mimowolnie, a serce drgnęło w dziwnego rodzaju satysfakcji. To były cholernie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony cieszyłam się, że Connora już nie było. Z drugiej wiedziałam, że nie powinnam czuć radości. I nie podobało mi się, że Rush był zmuszony do tych wszystkich okropności. Czasami chciałam, żebyśmy byli normalni. Żeby Rush miał stabilną pracę, która nie równała się z koniecznością zmywania z rąk krwi. Chciałam, żebym ja też nie miałam na swoich krwi. Ale byliśmy tym kim byliśmy i nic nie dało się już z tym zrobić. Podjęliśmy wiele trudnych, może i błędnych decyzji, które zaprowadziły nas w to miejsce. I mimo całego tego chaosu, tej brutalności, lubiłam to miejsce.

Rush zakręcił wodę i odwrócił się powoli w moją stronę. Ręce nadal miał mokre, ale nie były już pokryte czerwienią. Otrzepał je o materiał czarnych dżinsów i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Wsadził jednego między usta i odpalił szarą zapalniczką. Zaciągnął się mocno, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. Nic nie mogłam jednak wyczytać z jego twarzy, miałam wrażenie, że zmieniła się w kamienną maskę, całkowicie pozbawioną emocji.

Zagryzłam z całej siły wnętrze policzka, czekając na to co miał mi powiedzieć.

— Wszyscy robimy złe rzeczy, dziecinko. — Przechylił głowę, obserwując mnie uważnie. — Niektóre są gorsze od innych.

Papieros zadrżał mu w dłoni, kiedy się zaciągnął. Patrzyłam na czerwone rozpryski na jego szarej bluzie niewidzącym wzrokiem, czując jak serce zamiera mi w piersi. Miałam wrażenie, jakby jakaś niewidzialna obręcz zaciskała się na moim gardle.

— Santana — Moje imię w jego ustach zabrzmiało miękko, sprawiając, że przeniosłam wzrok na jego twarz. Błękitne oczy były łagodne i zmartwione. Tak bardzo nie pasowały do całej reszty. Oto miałam przed sobą prawdziwego Rusha, członka klubu motocyklowego. Kogoś kto balansował na cienkiej granicy. Kogoś kto potrafił robić paskudne, okrutne rzeczy. Kogoś brutalnego. Mordercę. Przestępcę. Kogoś kto powinien mnie przerażać.

Przełknęłam z trudem ślinę, patrząc jak zgasił papierosa wewnątrz zlewu i ruszył w moją stronę powolnym krokiem. Jego dłonie znały się na moich biodrach, przyciskając mnie brutalnie do jego ciała. Pachniał benzyną i dymem. Pachniał cholernym grzechem. A mimo to nie potrafiłam zrobić kroku w tył. Nie potrafiłam się już wycofać. Był moim własnym, osobistym grzechem. I zamierzałam grzeszyć do końca życia.

— Potrzebuję cię, dziecinko — wyszeptał prosto w moje usta. — Zrobiłem dziś kurewsko popierdolone rzeczy. Potrzebuję cię.

Ledwo dostrzegalnie skinęłam głową, pozwalając, żeby jego usta otarły się o moje. Bo ja też zrobiłam złe rzeczy. Nie różniłam się od niego tak bardzo. Też miałam krew na rękach i musiałam z tym żyć.

— Jestem tu — odpowiedziałam równie cicho. — Zawsze.

Westchnął głośno z ustami tuż przy moich, mimo to nie wykonał żadnego ruchu. Czułam na ustach jego gorący, przesycony dymem papierosowym oddech. Jego ciało było gorące i twarde jak skała. Czułam wyraźnie jego dłonie tuż nad swoimi pośladkami i dziko bijące serce pod ręką, którą położyłam na jego piersi.

— Nie żyje? — zapytałam cicho, zamykając oczy. Potrzebowałam to usłyszeć. Potrzebowałam potwierdzenia. Zupełnie jakby ślady krwi na jego bluzie nie były wystarczającym dowodem.

Rush ledwo dostrzegalnie skinął głową.

— Nie żyje — odszepnął równie cicho. Napięcie opuściło moje ciało i wypuściłam drżący oddech. Rush w odpowiedzi przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej. Schował twarz w moich włosach i odetchnął głęboko. Przez kilka minut trwaliśmy tak w zawieszeniu, a potem delikatnym ruchem odgarnął moje włosy na plecy i pocałował mnie lekko w szyję. Dreszcz przeszył całe moje ciało i mocniej zacisnęłam palce na materiale jego bluzy. Odchyliłam głowę, pozwalając, aby gorące usta Rusha wyznaczyły ścieżkę pocałunków na mojej skórze.

— Powiedz mi, że jesteś cała moja — poprosił cicho, lekko ochrypłym głosem. Brzmiało w nim coś dziwnego, czego nie potrafiłam nazwać. Jakaś dziwna potrzeba granicząca z desperacją. — Że należysz tylko do mnie.

Zwilżyłam językiem usta, zanim złapałam w ręce jego twarz. Zamrugał, jakby wyrwany z amoku. Niebieskie oczy odnalazły moje spojrzenie. Delikatnie przejechałam kciukiem po jego policzku, czując pod palcami szorstki zarost.

— To ciało należy do ciebie — szepnęłam z powagą, patrząc mu prosto w oczy. Skierowałam jego dłoń na swoją lewą pierś. — To serce należy do ciebie, Rush. Cała moja pieprzona dusza. Wszystko. Jestem cała twoja. Cała. — Powtórzyłam, po czym dodałam z obawą: — Jeśli tylko mnie chcesz.

W moich myślach znowu pojawiła się ta szpetna blizna wyrywa na moim brzuchu.

— Chcę — odpowiedział szybko. — Tylko ciebie.

Położył dłoń na tyle mojego karku i pocałował mnie mocno, z zachłannością i desperacją. Oddałam pocałunek z taką samą pasją. Nie przestając mnie całować, naparł na mnie mocniej, zmuszając mnie tym samym do cofnięcia się. Po omacku zaszliśmy do salonu.

Rush oderwał się ode mnie na sekundę, żeby pozbyć się swojej bluzy i koszulki. Upadły na podłogę, a moja bluzka zaraz do nich dołączyła. Rush opadł na kanapę, łapiąc mnie za ręce i ciągnąć za sobą. Pisnęłam cicho, zaskoczona, ale sprawne dłonie Rush od razu przeniosły się na moje biodra, ratując mnie przed upadkiem. Usiadłam na nim okrakiem, patrząc z pożądaniem w jego bladoniebieskie oczy. Odpowiadał tym samym.

— Kocham cię, Santano Mason — powiedział cicho, a kącik ust drgnął mu lekko, jakby próbował się nie uśmiechnąć. Ja za to się nie powstrzymałam. Posłałam mu najszerszy uśmiech na jaki mnie było stać.

— Ja cię też kocham, Olivierze Heyes.

Skrzywił się od razu, kiedy wypowiedziałam jego pełne imię. Nie mogąc się powstrzymać wybuchłam śmiechem. Nie powinnam się czuć tak lekko po wiadomości, że chwilę temu Rush wraz z moim ojcem i jego klubowymi braćmi, zamordował Connora, ale nic nie mogłam poradzić na to uczucie błogości, które wypełniło mnie całą.

Gorące usta Rusha dotknęły zagłębienia nad moim obojczykiem i zadrżałam. Ręce pokryły mi się gęsią skórką i przymknęłam powieki, kiedy Rush pocałował mnie między piersiami. Zaraz potem poczułam, jak przejechał językiem po moim sutku i zagryzłam z roztargnieniem wargę. Zassał go delikatnie, drugą dłonią opierając na moich nagich plecach.

Mimowolnie odchyliłam się w tył, zaciskając palce na jego umięśnionych ramionach. Napięcie budowało się w dole moje brzucha, sprawiając, że moje kobiecość zaczęła pulsować. Przyjemne dreszcze przebiegły mi po kręgosłupie, z każdym kolejnym ruchem języka na moich piersiach.

— Zdejmij majtki — rozkazał cicho Rusha, a mnie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zsunęłam się z jego kolan i pośpiesznie spełniłam prośbę. Białe koronkowe majtki upadły na dywan. Zagryzłam wargę, obserwując jak Rush odpiął pasek spodni i wyciągnął z bokserek swojego twardego penisa.

Rush spojrzał na mnie spod rzęs i skinął lekko głową. Stałam przed nim całkowicie naga, ale jego spojrzenie ani na moment nie opuścił mojej twarzy. Uklękłam na kanapie z kolanami po obu stronach jego ud i pozwoliłam, żeby złapał mnie za biodra. Nakierował mnie ostrożnie na swojego sterczącego kutasa, a ja westchnęłam głośno, przyjmując go całego. Położyłam dłonie na ramionach Rusha i oboje znieruchomieliśmy. Czułam, jak moja cipka zaciskała się na jego członku, błagając o spełnienie.

Palce Rusha wbiły się mocniej w moje biodra, zmuszając mnie do ruchu.

— Patrz na mnie, dziecinko — powiedział cicho. — Chcę to widzieć. Chcę widzieć, że jesteś moja.

Skinęłam bez słowa głową. Nie miałam pojęcia co się działo w jego głowie i z jakimi demonami teraz walczył, ale wiedziałam, że mogę być jego ucieczką. Zawszę nią będę, kiedy będzie przed nimi uciekać. Zacisnęłam palce na jego ramionach i poruszałam się powoli, nie odrywając spojrzenia od jego twarzy. Odpowiadał tym samym, zaciskając co jakiś czas szczękę, jakby walczył sam ze sobą.

— Kocham cię, Rush — powtórzyłam, przyśpieszając ruchy. warknął gardłowo i na sekundę odchylił głowę w tył.

— Ujeżdżaj mnie dziecinko — szepnął miękko, ale w jego oczach pojawiło się coś twardego. Bez słowa sprzeciwu spełniłam polecenie. Silne ręce Rusha na moich biodrach pomagały mi utrzymać odpowiedni rytm. Przyjemność stawała się coraz większa i nie mogłam powstrzymać jęków, które chciały wyrwać się z moich ust. Czułam na sobie uważne spojrzenie bladoniebieskich oczu, co nakręcało mnie jeszcze bardziej. Jęknęłam zawstydzająco głośno, czując coraz większe napięcie budujące się w dole brzuchu. Palce Rusha znalazły się na mojej cipce, pocierają ją szybko. Zwiększyłam tempo, a moja cipka zaciskała się na jego kutasie.

— Pobaw się cyckami, dziecinko — rozkazał, a moja ręka jakby na to czekała. Zaczęłam ugniatać piersi, drażniąc sutki. Drugą rękę zaciskała na ramieniu Rusha, aby nie stracić równowagi.

— Kurwa, dziecinko — sapnął Rush, wypychając w górę biodra i popychając mnie za skraj. Doszłam mocno, wykrzykując jego imię. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro