Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 38

Świat kołysał mi się przed oczami z każdym kolejnym krokiem Rusha. Wtuliłam się w jego szyję, przymykając powieki i wdychając w nozdrza jego uspakajający zapach. Mogłam udawać, że wcale nie znajdowałam się w ruderze, do której wywieźli mnie Wild Griffins. Czułam, że wszystkie mięśnie Rusha były napięte, ale nie chciałam nad tym rozmyślać. Jeszcze nie teraz. Teraz chciałam poddać się uczuciu ulgi, która wypełniła mnie w momencie, gdy przekroczył próg piwnicy.

- Mam cię, dziecinko - szepnął mi do ucho, kiedy wyszliśmy przed budynek. Zimne, nocne powietrze owiało moje ciało, sprawiając, że zadrżałam. Brzuch szczypał coraz mocniej z każdym kolejnym krokiem Rusha, ale nie miałam zamiaru się skarżyć. W odpowiedzi zacisnęłam mocniej ręce wokół jego szyi. Nie chciałam, żeby kiedykolwiek mnie puszczał. Tu w jego ramionach, świat wydawał się być znośnym miejsce. Na zewnątrz było za dużo krwi, za dużo bólu i skurwysyństwa. Chciałam zostać tu na zawsze, kołysana w rytmie jego kroków, otoczona kokonem bezpieczeństwa jak ciepłym kocem.

Zamknęłam z całej siły powieki, wsłuchując się w jego oddech i spokojne bicie serce. Starałam się nie słyszeć głosów innych Hellhoundersów. Mimo to wiedziałam, że mój ojciec był obok. Czułam na sobie jego uważne, zmartwione spojrzenie. Zapach Rusha mnie uspakajał. Pachniał jak dom i bezpieczeństwo.

- Zawozimy ją prosto do szpitala - Stłumiony głos mojego ojca, dostał do moich uszu. Jeszcze mocniej zacisnęłam powieki i pokręciłam głową. Na samą myśl, że miałabym powiedzieć co się wydarzyło, czułam mdłości. Chciałam wymazać to wszystko z głowy, a nie przeżywać to jeszcze raz. Jeden wystarczy w zupełności. Przeżyłam tylko to się liczyło. Z całą resztą mogłam sobie poradzić. Potrzebowałam tylko odrobiny czasu.

I Rusha.

- Nie - szepnęłam desperacko prosto w szyję Rusha. Poczułam pod wargami jego ciepłą skórę. - Nie chcę żadnego szpitala.

- Dziecinko - zaczął Rush, ale pokręciłam głową.

- Nie. Zabierz mnie do domu, Rush. - Jedna samotna łza spłynęła po moim policzku. Naprawdę nie chciałam być słaba. - Proszę.

Poczułam, że spiął się jeszcze bardziej i oczami wyobraźni zobaczyłam spojrzenie, jakie wymienił z moim ojcem. Miałam to jednak głęboko gdzieś. Chciałam tylko znaleźć się jak najdalej od tego miejsca i po prostu zapomnieć. Wyprzeć to ze świadomości i już nigdy do tego nie wracać. Chciałam wpełznąć do łóżka i leżeć przy boku Rusha aż wszystko inne odejdzie.

- Dobrze - odpowiedział Rush, całując czubek mojej głowy. - Zabiorę cię do samochodu.

Znowu pokręciłam głową.

- Chcę jechać z tobą - powiedziałam, w końcu podnosząc na niego spojrzenie. - Nie zostawiaj mnie.

Wyglądał na cholernie zmęczonego i zmartwionego. Chciałam go zapewnić, że nie rozsypię się na drobne kawałeczki, ale po raz pierwszy w życiu nie byłam tego pewna. Może wyczerpałam swój limit siły? Pochowałam matkę, przeniosłam się do innego stanu, zabiłam człowieka, zostałam porwana i pobita. Oznaczona. Może dotarłam do punktu, gdzie nie potrafiłam już walczyć. Może dałam wygrać Pokerowi - dałam się złamać.

- Na twoim motocyklu, Rush.

Przez długą chwilę patrzył mi prosto w oczy, jakby chciał znaleźć nich odpowiedź, na wszystkie pytania, których nie miał odwagi zadać. W końcu ledwo dostrzegalnie skinął głową i ostrożnie postawił mnie na ziemi. Dałam sobie całe dwie sekundy zanim znalazłam w sobie odwagę, aby spojrzeć na twarze Hellhoundersów. Ojciec patrzył na mnie mokrymi oczami, co usilnie starał się ukryć. Hatchet uciekł spojrzeniem, jakby mój widok to było dla niego za dużo. JJ zerknął pośpiesznie i szybko odwrócił wzrok.

Przełknęłam głośno ślinę, zbierając się na odwagę. Musiałam zrobić jeszcze jedną rzecz, jeśli chciałam kiedyś spać spokojnie w nocy.

- Gdzie on jest? - zapytałam cicho. - Poker?

W pierwszej sekundzie miałam wrażenie, że mnie nie usłyszeli. Patrzyli na mnie bez słowa, a ich twarze były całkiem puste. Pierwszy odwrócił wzrok JJ.

- Kto? - zapytał Hatchet. - Słyszeliśmy to imię, ale nie zidentyfikowaliśmy sukinsyna.

Rush drgnął, jak ukłuty szpilką i złapał mnie za nadgarstek.

- Nie - powiedział ostro, najwyraźniej domyślając się co chciałam zrobić. Zadrżałam pod jego twardym spojrzeniem, ale nie było nic co mógłby zrobić, aby odwieść mnie od moich zamiarów. Musiałam zobaczyć skurwiela martwego, żeby móc funkcjonować. - Santa, nie.

Zagryzłam mocno wargę, patrząc mu prosto w oczy. Była w nich cała gama uczuć i omal nie ugięły się pode mną kolana. Chciałam przyznać mu rację. Wiedziałam, że zobaczenie kolejnych trupów będzie jedynie dorzuceniem kolejnej traumy do mojego stosiku złych przeżyć.

- Muszę - wyznałam i przeniosłam spojrzenie na ojca. Nagle wydawał mi się starszy, jakby w ciągu ostatnich godzin przybyło mu kilka lat.

- Nie ma mowy, Big Jim - rzucił Rush, robiąc krok w przód, tak że niemal zasłaniał mnie swoim ciałem przez moich ojcem. - Nie pozwól jej tego zrobić. Tam jest trzech martwych skurwieli. Nie musi ich wszystkich widzieć. To w niczym nie pomoże, do cholery jasnej.

Uderzyłam go z całej siły zaciśniętymi pięściami w plecy. Syknął bardziej z zaskoczenia niż z bólu i odwrócił się do mnie.

- Santana, dziecinko... - zaczął.

- Przestań - syknęłam. - To nie twoja decyzja, Rush. Nie traktuj mnie jak gówniary. Wiem co chcę zrobić. Muszę to zrobić. - dodałam dobitnie- Jeśli kiedykolwiek mam się pozbierać, muszę zobaczyć go martwego. - Zamknęłam na moment powieki. - Nie muszę widzieć ich wszystkich tylko jego. Tylko Connora.

Zdezorientowanie przemknęło przez twarze Hellhoundersów.

- Connora? - powtórzył cicho mój ojciec, na co skinęłam głową.

- Dołączył do Dust Devils po tym, jak... jak go wygnałeś - zająkałam się. Wzięłam głęboki oddech chcąc się pozbierać. - Dust Devils chcieli nowe tereny, a Connor... chciał się odegrać. Dwie pieczenie na jednym ogniu - dodałam, cytując go.

Ojciec zmarszczył brwi i spojrzał po swoich ludziach z pytaniem w oczach. Niepokój wystrzelił w moje żyły i owinął się wokół mojej szyi jak obślizgłe węże.

- Kochanie - zaczął mój ojciec. - Nikt z nas nie widział Connora.

Poczułam się tak, jakby uderzył mnie w brzuch. Kątem oka dostrzegłam, jak wszyscy się spięli. Houston i Hatchet sięgali po broń. Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie wyszły z nich żadne słowa, więc stałam tak z otwartą buzią. W końcu pokręciłam głową, jakbym próbowała wrzucić myśli na odpowiednie tory. To nie mogła być prawda. Nie mógł uciec. Musiałam zobaczyć, że nie stanowił już dla mnie zagrożenia.

Ponowiłam próbę powiedzenia czegoś, ale w tej samej chwili wydarzyły się dwie rzeczy. Ktoś nadepnął na pustą puszkę, wbijając w powietrze dźwięk, który brzmiał cholernie głośno w ciszy, która właśnie zapadła. A w następnej chwili usłyszałam głośny wystrzał. Poczułam na ramieniu ból, gdy Rush odepchnął mnie w bok i upadłam na ziemię, ryjąc boleśnie policzkiem o żwir.

W uszach mi dzwoniło i zamrugałam zamroczona, nie mając pojęcia co się właśnie wydarzyło. Ktoś krzyknął głośno i zaraz potem usłyszałam kolejny wystrzał. Nocne powietrze wypełniło się smrodem prochu.

Całe moje ciało zaczęło drżeć niekontrolowanie i podniosłam się niezgrabnie z ziemi, mocniej wbijając w dłonie żwir i kamienie. Ból w kolanie wystrzelił z pełną mocną, mieszając się z tym na brzuchu i twarzy, ale zignorowałam to wszystko i odwróciłam się w stronę Hellhoundersów.

Houston nadal stał z wyciągniętym przed siebie pistoletem, z którego unosił się ledwo widoczny dym. Na ziemi, jęcząc i stękając leżał Poker, do którego już podbiegł JJ i wykręcał mu ręce w tył.

Zamrugałam po raz kolejny, ale w uszach nadal mi brzęczało, jakby zagnieździł się w nich rój szerszeni. W ustach czułam rdzawy posmak krwi i z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że upadając musiałam ugryźć się w język. Hatchet spojrzał na mnie z przerażeniem i dopiero wtedy przeniosłam spojrzenie na Rusha. Serce podeszło mi do gardła, a panika w najczystszej postaci wypełniła mnie całą. W pierwszej sekundzie wszystko było w porządku. Rush leżał na ziemi, podpierając się na łokciu. Jego twarz była blada, a spojrzenie rozbiegane. Kiedy tylko mnie zobaczył, na jego twarzy wymalowała się wyraźna ulga. Wypuścił ze świstem powietrze i opadł na ziemię. Przymknął na moment powieki i skrzywił się z bólu, a ja dopiero wtedy dostrzegłam, że przód jego koszulki przesiąknięty był krwią.

- Rush? - jęknęłam głucho, nie mogąc opanować drżenia całego ciała. Podpełzłam do niego na czworaka, raniąc dodatkowo ręce, ale ból do mnie nie docierał. Na moment mnie zmroziło i nie miałam pojęcia co zrobić. Patrzyłam na jego bladą, ściągniętą w wyrazie bólu twarz, a krew coraz szybciej wypływała z jego klatki piersiowej. Przycisnęłam do niej drżące dłonie, na co Rush stęknął z bólu, a na jego bladym czole zalśniły krople potu. - Coś ty zrobił? - zapytałam głupio, walcząc ze łzami. Gdzieś za mną usłyszałam głośny śmiech Pokera, ale zaraz potem się urwał i podejrzewałam, że Houston pozbawił sukinsyna przytomności. Nie byłam jednak w stanie odwrócić się za siebie. Wpatrywałam się w bladą twarz Rusha, bojąc się, że jeśli odwrócę spojrzenie to zniknie.

- Obiecałem ci - szepnął, z trudem łapiąc oddech. - Nie dam cię już skrzywdzić, dziecinko.

Łza popłynęła po moim policzku, ale nawet nie myślałam o tym, żeby ją zetrzeć.

- Zostań ze mną, dobrze? - zapytałam cicho, czując jak panika chwytała mnie za gardło. Była jak wielki, pieprzony kołek w moim przełyku. Krwi przybywało. Cało moje dłonie pokryte były już czerwienią. - Nawet nie waż się mnie teraz zostawiać, Rush. Słyszysz? To nie ta pierdolona kula. Jeszcze nie ta.

Jego twarz wyglądała idealnie spokojnie, kiedy wpatrywał się w moje oczy.

- Jesteś cała? - zapytał z trudem. Rozkasłał się, a z jego ust pociekła stróżka krwi. - Sukinsyn cię nie postrzelił?

Pokręciłam w panice głową.

- Dobrze - wymamrotał Rush, przymykając oczy. - To dobrze.

- Tato! - krzyknęłam z paniką. Dopiero wtedy się zorientowałam, że stał tuż obok mnie. Obok mnie przykucnął Hatchet patrząc to na mnie to na Rusha z niepokojem. - Musimy zadzwonić po pogotowie! TERAZ!

Ojciec spojrzał mi prosto w oczy. Wiedziałam, że takimi sprawami zajmował się Doc. Zjawianie się z ranami postrzałowymi na ostrym dyżurze było dużym ryzykiem, na które klub rzadko sobie pozwalał. Mieliśmy tu kilka trupów, ryzyko było cholernie duże. Jeśli ojciec zadzwoni po karetkę, zjawi się też policja, a wtedy na pewno ich znajdą. Ktoś beknie za morderstwo. Miałam to wszystko gdzieś. Wszyscy byliśmy świadomi tego, że nie uda nam się zawieźć Rusha do Doca na czas. Krew wypływała z rany na jego piersi, barwiąc moje drżące dłonie czerwienią. Z każdą kolejną kroplą, twarz Rusha stawała się coraz bardziej szara i przeźroczysta.

- Rush, nie zamykaj oczu! Zostań ze mną - krzyknęłam omal nie dławiąc się łzami, po czym zwróciłam się do taty: - Błagam cię, zadzwoń po karetkę! Błagam cię, tato zadzwoń. On nie może... - Pokręciłam głową, a dalsze słowa utknęły mi w gardle. - Błagam, nie mogę go stracić.

Nie odpowiedział mi, ale wyjął z kieszeni telefon i przyłożył go do ucha.

- Nie zostawiaj mnie, Rush. Słyszysz? - szeptałam, a łzy wypływały mi z oczu, jak krew z jego rany. - Nie poradzę sobie bez ciebie. Nie możesz mnie zostawić. Obiecałeś, że wszystko będzie dobrze. Obiecałeś, słyszy?!

Rush nie odpowiadał. Krwi było za dużo i stracił przytomność, mimo to nie przestawałam mówić.

- Mamy przed sobą jeszcze wiele mil do przejechania. Błagam, Rush nie każ mi zakładać twojej kuty po raz pierwszy na twoim pieprzonym pogrzebie. - Dławiłam się łzami.

Ktoś położył mi dłoń na ramieniu i spojrzałam za siebie. W oczach mojego ojca czaiła się dziwna rezygnacja, więc zacisnęłam z całej siły powieki, nie chcąc jej widzieć. Nie mogłam stracić Rusha. Nie mógł umrzeć. Był moim bezpiecznym miejscem. Cholernym plastrem na wszystkie rany. Bez niego nie dałabym rady.

- Jadą - szepnął do mnie tata, mocniej zaciskając palce na moim ramieniu. Pokiwałam głową i otworzyłam oczy, wlepiając spojrzenie w nieprzytomną twarz Rusha.

- Posprzątajmy też burdel zanim zjawią się gliny - kontynuował ojciec, zwracając się do Hellhoundersów. Usłyszałam jedynie odgłos kroków na żwirze. Zaraz potem uścisk na moim ramieniu znowu się wzmógł. - Santa, księżniczko spójrz na mnie.

Przez chwilę nie reagowałam, nie mogąc odwrócić spojrzenia od bladej twarzy Rusha. Jego włosy rozczochrały się na ziemi jak na brudnej poduszce. Oddech stawał się coraz płytszy i mniej wyraźny. Z każdą sekundą traciłam go coraz bardziej.

- Santa - Głos ojca stał się stanowczy. Zamrugałam, próbując pozbyć się łez spod powiek i w końcu na niego spojrzałam. Spojrzenie miał twarde jak skała. - Musisz zjechać z bratem.

Kolejna dawna panika wstrząsnęła moim ciałem.

- Chcę jechać z Rushem - jęknęłam żałośnie. - Nie mogę go zostawić.

Ojciec zacisnął mocno szczęki, jakby walczył sam ze sobą.

- Nie możemy cię w to mieszać - tłumaczył spokojnie. Nie rozumiałam, jak mógł być tak opanowany, kiedy Rush umierał na moich oczach. - Policja mogłaby cię powiązać z tym całej rozpierdolem. Nie możemy sobie na to pozwolić.

- Nic nie zrobiłam. Powiem im, że nic nie zrobiłam. - Głos mi drżał tak bardzo, że nie byłam pewna, czy ojciec mnie rozumiał.

- Oczywiście, że nie, ale kochanie, mamy tu cztery trupy. Ty jesteś zakrwawiona i pobita i pochylasz się na wykrwawiającym facetem. Muszę cię stąd zabrać.

Zaczęłam kręcić głową.

- Nie, tato, proszę - błagałam. - Nie każ mi go zostawiać. Nie możesz. Proszę, muszę z nim być.

Ojciec patrzył mi prosto w oczy, a jego twarz zamieniła się w kamienną maskę. Nic nie odpowiedział. Zamiast tego skinął lekko głową, ale to twarde, niewzruszone spojrzenie podpowiedziało mi, że nie miało ono nic wspólnego z moją prośbą. Zanim miałam szansę się odezwać, poczułam po pachami czyjeś dłonie, które jednym gwałtownym ruchem uniosły mnie w górę.

- Nie! - krzyknęłam, kopiąc i wierzgając, ale uścisk JJ'a był mocny i stanowczy. - Nie możesz! Tato, błagam!

Ojciec patrzyła na mnie bez wyrazu, a JJ unieruchomił mi ręce za plecami i szepnął do ucha:

- Ojciec się nim zajmie. Zaufaj mu.

Pokręciłam głową. Jak mogłam mu zaufać? Ostatnim razem, kiedy widziałam ich razem tata przystawiał spluwę do głowy Rusha.

- Uspokój się, siostra - dodał, kiedy kolejny raz szarpnęłam się w jego ramionach.

- Nie mamy czasu, JJ - odezwał się ojciec, przenosząc spojrzenie na mojego brata. - Zabierz siostrę do klubu.

- Obiecaj mi! - krzyknęłam ze łzami w oczach, wpatrując się w ojca z błaganiem. - Obiecaj, że to prawda. Że karetka już jedzie i go nie zostawisz. Że zrobisz wszystko, żeby żył.

Ojciec skinął od razu głową.

- Masz moje słowo, księżniczko. - zapewnił. - Dopilnuję, żeby twój Stary do ciebie wrócił.

Szukałam fałszu w jego oczach, ale go tam nie dostrzegłam. Skinęłam więc lekko głową, tak jak on kilka sekund wcześniej i pozwoliłam JJ'iowi zaprowadzić się do furgonetki.

*

Słońce zaczęło wschodzić nad pasmem drzew, kiedy furgonetka Hatcheta sunęła po pustej drodze w stronę domu klubowego. Nikt z nas się nie odzywał, jedynie rockowa ballada dźwięczała w radio, zagłuszając rozszalałe bicie mojego serca. Czułam na sobie uważne spojrzenie Hatcheta. Connor leżał pozbawiony przytomności i związany na pace w towarzystwie Houstona i jego motocykla. JJ jechał przed nami. Nie miałam pojęcia, gdzie podziały się trupy, ale wiedziałam, że bracia wszystkim się zajęli.

Hatchet zaciskał mocno ręce na kierownicy, do tego stopnia, że zbielały mu wytatuowane knykcie.

- Mówił prawdę? - zapytałam płaczliwie, podnosząc spojrzenie ze swoich zakrwawionych rąk i wlepiając je w niego. Ten zaciskał z całych sił szczęki, a spojrzenie miał zaniepokojone. - Mój ojciec mówił prawdę. Nie zostawi go tam, prawda?

- Jest jednym z nas - odwarknął ze złością Hatchet, zupełnie jakby same moje podejrzenia go bolały. - Zrobi wszystko, żeby Rush przeżył. Dokładnie tak jak ci powiedział.

Skinęłam głową, nieco uspokojona. A zaraz potem zaczęłam myśleć o tym co będzie, jeśli karetka nie zdąży dojechać na czas. Jakaś część mojej świadomości podpowiadała mi, że powinnam poinformować rodzinę Rusha, ale nawet nie wiedziałabym co im powiedzieć.

- Jak mnie znaleźliście? - pytałam, bo to pozwalało mi nie zwariować. Całe moje ciało drżało niekontrolowanie, przez co Hatchet zerkał na mnie z niepokojem, czekając na moment załamania. Miałam wrażenie, że był ten zaskakująco blisko. Przez sekundę Hellhounders wpatrywał się w mój zakrwawiony brzuch, przez co mdłości podeszły mi do gardła.

- Naszyjnik Tessy - odpowiedział wreszcie, zaciskając dłonie w pięści. Najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać. Serce podeszło mi go gardła i poderwałam głowę w górę, rzucając mu przerażone spojrzenie.

- Nadal jest w domu klubowym? - zapytałam, a kolejna fala dreszczy wstrząsnęła moim ciałem. Czułam przerażające zimne, a mimo to strużka potu spływała mi po kręgosłupie. Hatchet zmarszczył brwi, jakby nie do końca był pewien czy wszystko ze mną w porządku.

Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam dłonie w pięści. Połamane paznokcie wbiły mi się we wnętrze dłoni, pomagając mi zebrać myśli.

- To Tessa - wyszeptałam, jakbym zdradzała mu wstydliwą tajemnicę. Znowu zmarszczył brwi.

- Co Tessa?

Oblizałam nerwowo dolną wargę i ukryłam dłonie pod udami, chcąc zminimalizować ich drżenie.

- Należy do Connora - powiedziałam równie cicho jak przedtem, wytrzymując spojrzenie butelkowozielonych oczu Hatcheta. - Zbierała dla niego informacje. To ona wysłała do domu klubowego Camerona. Jeden z Wild Griffins był w zmowie z Dust Devils. Musiał jakoś przekonać tego drugiego, że porywają mnie dla Rake'a, a potem strzelił mu prosto w głowę. - Zadrżałam na samo wspomnienie. Zielone oczy Hatcheta rozszerzyły się z zaskoczenia. - Przez cały czas szpiegowała. To, że się ze mną zaprzyjaźniła nie było przypadkiem.

Hatchet spojrzał przed siebie. W świetle rzucanym przez reflektory picupa sylwetka mojego brata była w pełni widoczna. Wściekłe spojrzenie białego psa zdawało się prześwietlać mnie na wylot. Nie miałam pojęcia jak powiedzieć o tym wszystkim JJ'iowi.

Hatchet wyciągnął z kieszeni dżinsów telefon i rzucił mi go. Ledwo udało mi się go złapać. Posłałam Hatchetowi pytające spojrzenie.

- Dzwoń do Roostera. Może uda nam się ją dopaść - wyjaśnił, zaciskając szczęki.

- Może?

Skinął głową, a spojrzenie miał utkwione w drodze przed sobą.

- Tessa wie, że naszyjnik jest nadajnikiem.

Coś lodowatego złapało mnie za serce. Zignorowałam to, wybierając z listy kontaktów numer Roostera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro