Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37

- Kochasz ją?

Szary dym uniósł się nad moją głową, kiedy wypuściłem go nosem i spojrzałem w górę schodów na JJ'a. Był przygotowany do drogi. Związał włosy w kucyk, a czarna bluza z kapturem zlewała się z jego kutą. Zszedł powoli i usiadł na ostatnim schodzie werandy, opierając się jednocześnie o barierkę.

Powoli zmierzchało, więc powietrze robiło się coraz głodniejsze. Ledwo zmuszałem się do tego, żeby siedzieć na tych pieprzonych schodach i czekać na resztę. Chciałem wsiąść na motocykl i po nią po prostu jechać. Big Jim chyba podzielał moje zdanie, bo siedział już na swojej maszynie, nerwowo stukając stopą w żwir. Tuż przed nim stała półciężarówka, na której załadowaliśmy karabiny. Nie mieliśmy zamiaru zrobić tego delikatnie.

- Co? - warknąłem, kiedy uświadomiłem sobie, że wpatrywał się we mnie uważnie. Jedynie te oczy upodabniały go do siostry.

- Moja siostra - wyjaśnił ze złością. - Kochasz ją czy pieprzysz jak tanią dziwkę? Chcę to wiedzieć, zanim pojedziemy do tych sukinsynów. Lubię jasne sytuacje.

Prychnąłem, zaciągając się mocniej. Wiedziałem, że prędzej czy później ta rozmowa musiała się odbyć. Nie sądziłem, żeby to było teraz istotne. To nie był interes JJ'a. Zresztą podejrzewałem, że jeśli zacznę analizować to co do niej czułem - oszaleję. A i bez tego byłem cholernie bliski szaleństwa.

- Nie powinienem - wymamrotałem, kręcąc głową jak obłąkaniec. Taka była prawda. Kochałem ją, a nie powinienem. Dla naszego wspólnego dobra. Była ode mnie o dziesięć lat młodsza, a ja niewiele miałem jej do zaoferowania.

JJ rzucił mi mordercze spojrzenie, po czym wyciągnął z kieszeni swoją paczkę fajek i odpalił jedną. Zaciągnął się mocno, przyglądając się jednocześnie prospektowi, który pilnował bramy. Na podjeździe zaczynało robić się zamieszanie.

- Dobra, kurwa mów - rzucił w końcu wypranym z emocji głosem. - Będę udawać, że nie mówisz o cipce mojej siostry.

Uniosłem w górę brew.

- Dawaj, zanim kurwa się rozmyślę - dorzucił.

Pokręciłem głową i strzepnąłem popiół na żwirowy podjazd. Przez chwilę obserwowałem go bezmyślnie, próbując zebrać myśli.

- Nie wiem. - Potarłem dłonią tył szyi. - To jest całkiem inne niż miałem z Celeste. - Skrzywiłem się, jakbym polizał kawałek cytryny. - To znaczy, kurwa, zaraz wyrośnie mi pieprzona wagina.

JJ roześmiał się głośno.

- Gadaj. Chce mieć pewność jak mocno muszę obić ci mordę.

Coś w jego głosie podpowiedziało mi, że nie żartował. Skrzywiłem się ostentacyjnie, zanim zaciągnąłem się fajką. Nie potrafiłem o tym myśleć. Nie teraz, kiedy była tak daleko. Kiedy nie wiedziałem co się z nią działo. Świadomość tego, że mogłem ją stracić - że być może już ją straciłem - sprawiała, że nie mogłem oddychać. Od momentu, kiedy ją porwali, miałem wrażenie, jakby moją klatkę piersiową przygniatał wielki głaz. Nie potrafiłem go zrzucić.

- Z Celeste to było jak... pieprzony powolny spacer. A Santa? - Pokręciłem głową do własnych myśli. - Pierdolona jazda bez trzymanki. Bez hamulca, bez możliwości wysiadki. Seks jest obłędny - dodałem, znowu się krzywiąc. - Kurwa, naprawdę obłędny. Nie potrafię z nią gadać. Wkurwia mnie jak skurwysyn i zawsze kończy się to tym, że wściekli zrywamy z siebie ciuchy. Jak Boga kocham ta laska doprowadza mnie do pieprzonego obłędu. Jest młoda, infantylna i nosi te cholerne okulary w kształcie serduszek. Kurwa, serduszek!

JJ patrzył na mnie bez wyrazu, najwyraźniej analizując moje słowa. Spojrzałem mu prosto w oczy, czując jak desperacja rozsadzała mnie od środka. Im dłużej o niej mówiłem, tym większą panikę i tęsknotę czułem.

- Chcę ją z powrotem - powiedziałem twardo. Tego jednego byłem pewien. Była moja, moje potrzaskane, ledwo bijące serce, było jej. Nie chciałem powierzać go nikomu innemu. Tylko ona potrafiła się nim zająć.

- Kiedy już ją odzyskamy, masz zamiar znowu ją zerznąć? Regularnie?

Prychnąłem wkurwiony.

- Stary... poza pierwszym razem w ogóle nie miałem zamiaru tego robić. To się, kurwa, stało samo.

- Tia. Przez przypadek twój kutas wyskoczył ze spodni i wbił się w moją siostrę - warknął. - Wstawaj.

Wyrzucił peta na żwir i poderwał się na nogi.

- Co?

- Nie bądź pizdą. Wstawaj.

Zaciągnąłem się po raz ostatni i zgasiłem peta o drewniane schodu.

- Raz a porządnie? - zapytałem, stając naprzeciwko niego. Rozluźniłem mięśnie i nabrałem powietrza. W tej samej sekundzie ręka JJ' uderzyła mnie w twarz. Zakląłem pod nosem, zataczając się do tyłu.

- Sukinsyn - warknąłem, na co wzruszył ramionami.

- To ty przeleciałeś moją siostrę. Sam jesteś sobie winny.

Zmrużyłem oczy, pokazując mu środkowy palec. Drugą ręką przytrzymałem nos. JJ uśmiechnął się w odpowiedzi.

- Pakuj dupę na motocykl - rzucił. - Jedziemy odzyskać twoją Starą.

*

Czułem, jak całe moje ciało drżało w nerwowym oczekiwaniu. Nogi chciały rzucić się przed siebie, a ramiona chciały opleść drobne ciałko mojej dziecinki. Zacisnąłem i rozluźniłem palce, próbując się pozbierać. Uważne spojrzenie Big Jima przez chwilę wierciło mi dziurę w skroni, więc spojrzałem na niego. Skinął mi głową bez słowa. Miałem wrażenie, że było między nami jakieś ciche porozumienie. Może i nie potrafił się pogodzić z tym, że jego córka dorosła, ale miał świadomość, że nie żartowałem. Zrobiłbym dla niej, kurwa, wszystko.

Zostawiliśmy pojazdy w samym środku pustkowia. Ciemność otaczała nas ze wszystkich stron, dając jednocześnie idealny kamuflaż. Wszyscy byli spięci i gotowi do tego co nas czekało. Budynek był cichy i pogrążony w mroku. Jedynie na parterze świeciło się światło. Na podjeździe doliczyliśmy się jedynie pięciu motocykli.

Strategia była prosta - przynajmniej w teorii. Wejść tam, zdjąć ich po cichu i zabrać moją dziecinkę do domu. Zaskoczenie było naszym planem. Żaden z tych sukinsynów nie mógł się spodziewać, że ich namierzyliśmy. Tylko najbardziej zaufani ludzie wiedzieli o naszyjniku i każdy z nich był tu z nami.

Mój oddech automatycznie przyśpieszył, a serce zaczęło bić szybciej. Zacisnąłem na sekundę powieki, aż zobaczyłem pod nimi żółte plamy. Nie mogłem się zastanawiać, czy żyła. Czy ją skrzywdzili. Musiałem skupić się na zadaniu. Musiała żyć. Z całą resztą sobie poradzimy - jeśli będzie trzeba, poskładam ją w całość, tak jak ona poskładała mnie. Ale, kurwa, musiała być żywa.

Hatchet, który przejął dowodzenie, skinął na nas ręką. Big Jim zaciskał mocno szczeki, najwyraźniej niezadowolony z faktu oddania przywództwa, ale zdawał sobie sprawę z tego, że dowodzenie pod wpływem taki emocji nie mogło być dla nikogo dobre.

Na jedną setną sekundy zacisnąłem z całej siły powieki, próbując wyrzucić z głowy zbędne myśli. Nie mogłem sobie pozwolić na myślenie o tym, co będzie, jeśli znajdę ją martwą. Jeśli po raz drugi w swoim krótkim życiu będę patrzeć w martwe oczy kobiety, którą kocham, nie podniosę się. Nie ty razem. Ledwo podniosłem się po śmierci Celeste i nie potrafiłem wyobrazić sobie, że mam w sobie na tyle siły, żeby przejść przez to jeszcze raz. Po sześciu pieprzonych latach udało mi się znaleźć światło w pieprzonych ciemnościach, cholerną iskierkę nadziei na to, że przy odrobinie szczęścia mógłbym wieść życie u boku kobiety, którą kocham. Nie mogłem pozwolić na to, żeby ta iskra zgasła. Santana była pieprzonym płomieniem, który miał mnie pochłonąć całego. I desperacko chciałem, żeby to zrobiła. Nie mogła, po prostu kurwa, nie mogła być martwa.

Końcówka papierosa rozjarzyła się w ciemności, kiedy zdewastowane drzwi otworzyły się, a przed budynek wyszedł mężczyzna. Ciemność sprawiała, że jego ubrana na czarno sylwetka niemal zlewała się z otoczeniem. Przystanął kilka kroków od drzwi i wsadził rękę do kieszeni spodni. W drugiej nadal trzymał papierosa, a dym unosił się nad jego głową.

Hatchet skinął mi głową, a krew zawrzała we mnie jak pozostawiony na gazie garnek z gotującą się wodą. Zaraz jednak szum w mojej głowie zniknął, zastępując go idealną ciszą. Od faceta z Dust Devils dzieliło mnie zaledwie kilka metrów. Podszedłem do niego bezszelestnie, zakradając się na ugiętych nogach. W dłoniach ściskałem swój nóż myśliwski, ten którym kilka miesięcy temu, Santana poderżnęła gardło pieprzonemu Skinnerowi.

Nabrałem powietrza, obserwując zgarbione plecy mężczyzny. Nucił coś pod nosem, wypuszczając w powietrze kolejny kłąb jasnoszarego dymu. Dzielił mnie od niego niecały metry. Adrenalina buzowała w moich żyłach, jak wściekły potwór. Szybkim ruchem złapałem mężczyznę za szyję jedną ręką, a drugą poderżnąłem mu gardło. Szarpnął się w moich ramionach, a gorąca krew zalała mi dłonie. Cięcie było głębokie, niemal chirurgiczne. Nie był to mój pierwszy raz, więc wiedziałem, że nie miał szans. Rzuciłem jego ciało na ziemie i stanąłem plecami do ściany tuż obok drzwi. W ciemności nie widziałem reszty moich braci, ale czułem, że tam byli. Nie minęła sekunda, a usłyszałem cichy szelest i moi bracia pojawili się przy moim boku.

- Big Jim, Houston i ja idziemy na lewo - szepnął Hatchet. - Ty i JJ, sprawdźcie prawą stronę. Potem wchodzimy po cichu.

Jak na komendę skinęliśmy głową, a nastrój zgęstniał jeszcze bardziej. Przez poplamione farbami, zakurzone okno dostrzegłem w salonie trójkę mężczyzn. Dwóch z nich siedziało na rozwalającej się kanapie, a ostatni przysiadł na drewnianej skrzynce, odwrócony do nas tyłem. Było widać jedynie roześmianego diabła z niebieskim językiem, patrzącego na nas z jego pleców.

JJ wyciągnął z kieszeni telefon i szybko napisał wiadomość. Zaraz potem w jego ręce pojawił się granat dymny i JJ posłał mi poważne, zupełnie do niego niepasujące spojrzenie, zanim wrzucił go do środka przez wybite okno. Na moment wstrzymałem oddech, słysząc wyraźnie szum krwi w mojej głowie. Przez sekundę wszystko zatrzymało się w zawieszeniu, a zaraz potem usłyszeliśmy wściekłe okrzyki i przekleństwa.

Wyciągnąłem spluwę i wybiłem pękniętą już szybę. Dźwięk tłuczonego szkła utonął w morzu innych dźwięków. Nadal zaciskając mocno palce na spuście, przeskoczyłem przez parapet. Za sobą miałem JJ, który krył moje plecy.

Wszystko rozegrało się cholernie szybko. Dym zaczął powoli opadać, sprawiając, że wyłaniały się z niego zdezorientowane sylwetki Dust Devils. Zanim jednak mieli szansę rozeznać się w sytuacji, posłałem jednemu w nich kulkę prosto między oczy, a JJ zdjąć drugiego. Hatchet z resztą braci wszedł go salonu przez główne drzwi, strzelając do trzeciego z Devilsów. Trzy trupy leżały na drewnianej zakurzonej podłodze, barwiąc ją na czerwono.

- Sprawdźcie dół - rzucił do nas Hatchet, a Big Jim już rzucił się w stronę schodów prowadzących na piętro. Nie trzeba nam było dwa razy powtarzać. Nadal nie chowając broni sprawdziliśmy pokoje na parterze, aż w końcu zostały jedynie stare, drewniane drzwi z łuszczącą się farbą. Pchnąłem je, a te otworzyły się z głośnym skrzypieniem. JJ skinął mi głową, dając wyraźny znak, że pilnuje moich pleców.

Schody niknęły w półmroku, a zapach stęchlizny i wilgoci uderzył nas prosto w twarz, mieszając się ze smrodem granatu i prochu. Nowy zastrzyk adrenaliny wystrzelił w moje żyły, sprawiając, że włoski na karku stanęły mi dęba. Wyciągnąłem przed siebie spluwę, mrugając szybko, aby przyzwyczaić oczy do ciemności. Każdy mój mięsień był napięty do granicy możliwości. Miałem wrażenie, że jeszcze sekunda i rozsadzi mnie jak pieprzony granat.

Musiała tu być. Moja dziecinka musiała tu być, do kurwy nędzy. Nadajnik nie mógł się mylić. Mój oddech przyśpieszył, kiedy schodziłem po skrzypiących schodach w ciemność, mieszając się z nerwowym sapaniem JJ.

Im głębiej schodziłem tym chłód stawał się intensywniejszy. Echo kroków i skrzypienie starych, drewnianych stopni było jedynym dźwiękiem, jaki panował w piwnicy. W końcu zeszliśmy na tyle głęboko, aby naszym oczom ukazało się całej pomieszczenie.

Znajdowały się tu dwie cele z zardzewiałymi kratami. W pierwszej sekundzie byłem przekonany, że obie są puste. Serce podeszło mi do gardła, bijąc nienaturalnie szybko, żeby zaraz potem zatrzymać się gwałtownie. Dłoń, w której trzymałem spluwę zadrżała mi widocznie, gdy dostrzegłem w kącie pomieszczenie drobną, skuloną postać.

Rzuciłem się biegiem w stronę celi, jednocześnie chowając broń za pasek spodni.

- Santana?! - krzyknąłem, upadając na kolana przed kratami. Postać w kącie drgnęła ledwo widocznie. Serce podeszło mi do gardła, a dłonie zacisnęły się bezwiednie na metalowych prętach. Jej niemal białe włosy wręcz świeciły w ciemności. Boże, wydawała się jeszcze drobniejsza, jeszcze bardziej krucha niż zazwyczaj. Niewidzialne pręty zacisnęły się na mojej klatce piersiowej, sprawiając, że ledwo mogłem oddychać.

- Odsuń się - powiedział JJ. - Metal jest stary, podważymy zawiasy. Powinny wyskoczyć.

Poderwałem się na równe nogi, zerkając niepewnie na nieruchomą sylwetkę Santany. Chciałem przebić się przez te pieprzone kraty i porwać ją w ramiona. Szalałem z niepokoju, a sekundy ciągnęły się w nieskończoność. W końcu drzwi do celi puścił, wyskakując z zawiasów. Rzuciliśmy je na ziemię, a ja poczułem, że płuca zaciskały mi się boleśnie w panice. Biegiem ruszyłem w stronę Santany. Upadłem na kolana, boleśnie uderzając w beton i zamarłem.

- Santana, dziecinko? - szepnąłem cicho. Dłonie drżały mi jak u staruszka, kiedy wyciągnąłem je, żeby dotknąć ją delikatnie. Miałem wrażenie, że jeśli tylko zrobię to mocniej, rozsypie się na milion kawałeczków. Moje myśli pędziły dwieście na godzinę i nie miałem pojęcia co te sukinsyny jej zrobiły. Bałem się pytać, bałem się odpowiedzi. Była taka malutka, taka bezbronna.

Jęknęła cicho i podniosła głowę, odnajdując mnie spojrzeniem. Pod jej lewym okiem zaczynało się kształtować pokaźne limo, a dolna warga była pęknięta i opuchnięta. Ale to co coś w jej oczach - dziwna rezygnacja, sprawiła, że gdybym nie klęczał, ugięłyby się pode mną kolana.

Delikatnie dotknąłem jej policzka, a ona zamrugała oszołomiona, zupełnie jakby nie wierzyła w to, że byłem w tej śmierdzącej celi. Łzy zalśniły w jej oczach, a dolna warga zadrżała od tłumionego płaczu. Serce waliło mi tak głośno w piersi, że ledwo słyszałem ciche przekleństwa JJ'a.

- Rush? - szepnęła Santa równie cicho i zmarszczyła jasne brwi.

- Jestem, dziecinko - zapewniłem, a ona pociągnęła nosem w odpowiedzi i rzuciła mi się w ramiona. Omal nie jęknąłem z ulgi. Była tutaj. Żyła, a jej ciało drżało w moich ramionach. Była prawdziwa. Nie wyobraziłem jej sobie. Zacisnąłem mocnej ramiona na jej drobnym ciałku, a ona syknęła cicho z bólu. Nie potrafiłem jej puścić. Jeszcze nie. Gładziłem jej włosy, powtarzając, że była bezpieczna.

- Przepraszam - powiedziała cicho, zaciskając z całej siły piąstki na mojej koszulce. W tym uścisku była cała pieprzona gama desperacji i nie chciałem nawet myśleć o tym przez co przeszła.

Odsunąłem ją od siebie, tak aby móc spojrzeć jej w oczy. Serce nadal biło mi dziko w piersi. Czułem, jak zalewa mnie fala cholernej ulgi. Położyłem dłonie po obu stronach jej twarzy i ścierałem łzy, które wypływały z tych brązowych, przerażonych oczu. Nigdy nie chciałem już jej widzieć w takim stanie. W tej przeklętej chwili przysiągłem sobie, że już nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji.

Serce mnie bolało, bo to ja wszystko spierdoliłem, ja dopuściłem do tego, żeby siedziała tu sama, przerażona i pobita, a ona przepraszała. Oczy mnie zaszczypały i musiałem z całej siły zacisnąć powieki. Kiedy je otworzyłem, dostrzegłem, że przód koszulki Santany był cały zakrwawiony. Na moment mnie zmroziło.

- Dziecinko...? - szepnąłem głucho, nie odrywając spojrzenia od jej brzucha. Santana pociągnęła nosem i znieruchomiała, kiedy drżącymi dłońmi podwinąłem w górę brudną tkaninę jej bluzeczki.

Znieruchomiałem nie mogąc oddychać, a żółć podeszła mi do gardła.

- Kto...? - wydukałem, ale dalsze nie chciały wyjść z moich ust. Wpatrywałem się w czerwony, zakrwawiony brzuch Santany, na którym któryś z tych pierdolonych sukinsynów wyrył napis: „suka". Wściekłość zawyła we mnie jak dzika bestia. Nie potrafiłem odwrócić spojrzenia od tego przeklętego napisu. Dopiero, kiedy drobne ręce Santany dotknęły moich dłoni, dotarło do mnie, że omal nie podarłem jej bluzki. Jedną dłonią dotknęła mojego policzka, zmuszając mnie do tego, abym spojrzał jej w twarz. Była tak cholernie blada, co jedynie potęgowało zaczerwieniony policzek i spuchnięte oko. W jej spojrzeniu dostrzegłem błaganie, choć nie miałem pojęcia czego ono dotyczyło.

- Zabiorę cię do domu, dziecinko - powiedziałem w końcu, odnajdując w sobie słowa. To nie był czas i miejsce na długie rozmowy. W tej ruderze nadal mogli być Wild Griffinsi, a ja po prostu chciałem zabrać ją z daleko od tego piekła. - Przysięgam, że wszystko będzie dobrze. Wierzysz mi, prawda?

Przełknęła ślinę i skinęła głową.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro