Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34

RUSH

Podjazd był zakrwawiony, a Bull klęczał nad ciałem swojego brata, zwieszając przy tym głowę. Zimne, nieprzyjemne uczucie osiadło w mojej klatce piersiowej i rozejrzałem się dookoła, szukając wśród twarzy braci, Santany.

- Gdzie ona jest? - warknął Big Jim, werbalizując moje myśli. Dreszcz przebiegł mi po plecach, zmieniając się w pierwsze ukąszenie paniki.

Musiała tu być. Ta krew nie oznaczała, że coś jej się stało - próbowałem przekonać samego siebie. Miałem wrażenie, że wielka dłoń złapała mnie za gardło pozbawiając powietrza, kiedy dostrzegłem na podjeździe jeszcze jedno ciało. Podszedłem bliżej, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że mężczyzna wyglądał znajomo. Blond włosy sklejone miał zakrzepła krwią. Leżał na brzuchu z głową odwróconą w bok. Obok niej zebrała się spora kałuża krwi. Wsiąkła w żwir.

Znałem tego tlenionego gnojak. Powaga sytuacji uderzyła we mnie z całą mocą. Oddech mi przyśpieszył, a serce podeszło do gardła, powodując uporczywe mdłości. Czułem się zupełnie tak, jak wtedy, gdy zobaczyłem Celeste na tym pieprzonym, mokrym asfalcie w środku nocy.

- Gdzie ona jest? - powtórzyłem pytanie Big Jima, patrząc po twarzach obecnych na podjeździe braci. - Gdzie ona do kurwy nędzy jest?! - Gardło rozbolało mnie od krzyku, ale nikt mi nie odpowiedział.

W tej samej chwili drzwi otworzyły się, a na zewnątrz wybiegła Tessa. Jej brązowe włosy powiewały na wietrze, kiedy rzuciła się w ramiona JJ'a. Ten złapał ją, robiąc krok w tył, gdy dobiła do niego z impetem.

- Odpowie nam ktoś do cholery jasne?! - wrzasnął Big Jim. - Dlaczego na naszym pierdolonym podjeździe są dwa trupy?! I gdzie do kurwy nędzy jest moja córka?!

Tessa odsunęła się nieco od JJ i pociągnęła nosem, zanim się odezwała:

- Ona tylko chciała z nim porozmawiać - powiedziała cicho, sprawiając, że wszyscy na nią spojrzeli. - Cameron zadzwonił do niej. Powiedziała mu, że nie może, ale on się uparł, że tu przyjedzie. Mieli tylko porozmawiać - jęknęła żałośnie, po czym schowała twarz w koszulce JJ. Ten automatycznie zaczął gładzić jej włosy. Z jego oczu biło takie samo przerażenie, jakie czułem.

Serce podeszło mi do gardła i byłem pewien, że jedynie chwila dzieliła mnie od spektakularnego zrzygania się. Nie mogłem jej stracić. Kurwa, przecież nawet nie zdążyłem jej powiedzieć, co tak naprawdę czułem. Nie zdążyłem zrobić tak wielu rzeczy. To nie mogła być powtórka z rozrywki.

- Gdzie ona do kurwy nędzy jest? - zapytałem kolejny raz, zaciskając dłonie w pięści. Czułem, że panika chciała przejąć nade mną kontrolę. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem takiego strachu. Miałem wrażenie, jakby ktoś wykroił mi kawałek serca i dźgał je teraz z rozmysłem ostrym nożem.

- Sprawdziliśmy na kamerach - zaczął Foghorn. - Butcher przeszukał tego kolesia - Wskazał głową w stronę ciała Camerona. - Wpuścił go do środka, prawdopodobnie za namową Santany. Chłopaki pilnowali tyłów, Butcher miał się zająć bramą. Nikt nic nie podejrzewał.

- Przecież wydałem jasne rozkazy! - krzyknął Big Jim, łapiąc się za głowę. - Mamy pieprzone zamknięcie! Nie wpuszczamy nikogo! Do kurwy nędzy, mamy wojnę z pierdolonymi Wild Griffins!

Nogi się pode mną ugięły i musiałem ukucnąć. Zacisnąłem dłonie na włosach, próbując uparcie pozbierać myśli. Musieliśmy ją znaleźć. Kurwa, dlaczego jeszcze jej nie szukaliśmy? Dlaczego nikt za nią nie pojechał? Jakim cudem to wszystko się stało?

- Co było dalej? - zapytałem, obserwując tę przeklętą kałużę krwi wokół głowy Camerona. Sukinsyn odpowiadał mi martwym spojrzeniem. Kurwa, dzieciak nie zasłużył na kulkę w łeb. Może i chciał mojej kobiety, ale nie zasłużył na to wszystko. Był młody, miał przed sobą całe życie.

- Foghorn? - warknął Big Jim, robiąc krok w jego stronę. Żwir zaszeleścił pod jego stopami.

- Dwóch Wild Griffinsów było w land roverze. Butcher nie przeszukał auta. Jeden z nich strzelił dzieciakowi w łeb, potem zastrzelił Butchera. - Zagryzł mocno szczękę, wytrzymując spojrzenie Big Jima. - Zanim wybiegliśmy na zewnątrz, zdążyli załadować Santanę do samochodu. Drugi z nich siedział już za kierownicą. Mogliśmy tylko strzelać, ale nie chcieliśmy przez przypadek postrzelić Księżniczki.

- Dlaczego, kurwa, za nimi nie pojechaliście?! - wrzasnąłem, podnosząc się z kucek. Miałem ochotę złapać go za kark i udusić. Najwyraźniej przeczuł moje zamiary, bo zrobił mały krok w tył.

- Ktoś poprzebijał wszystkie opony - odpowiedział Hatchet, trzymając się za bok. Rana najwyraźniej musiała się otworzyć, bo jego koszula ubrudziła się czerwienią. - Właściwie je, kurwa, wybebeszył.

- Wszystkie? - zapytał z niedowierzaniem JJ, bo mnie pieprzony kołek utknął w gardle. Przecież, kurwa, obiecałem jej, że wszystko będzie dobrze.

- Zanim ogarnęliśmy coś zdatnego do jazdy, sukinsyni już zniknęli - syknął Hatchet. - Kurwa mać, jak banda pieprzonych nowicjuszy.

Big Jim wrzasnął głośno i kopnął w stojący pod bramą kontener ze śmieciami. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Musiałem pozbierać się do kupy i ją znaleźć.

- Odjechali samochodem Camerona? - zapytałem, wskazując głową na trupa. - Jak Lucky, da radę sprawdzić kamery w mieście?

- Nagranie - odezwał się milczący do tej pory Houston. - Pokażcie to pieprzone nagranie.

Wszyscy skinęliśmy głowami i ruszyliśmy w stronę domu klubowego.

*

Nagranie było niewyraźne.

Zamarłem w bez ruchu, ale moje serce nadal nie chciało zwolnić. Krew w moich żyłach zmieniła się w adrenalinę, zmuszając mnie do działania. Zacisnąłem drżące dłonie w pięści, starając się skupić na zadaniu, a nie na myśleniu o tym co złego mogło się teraz dziać mojej kobiecie.

- Inne niż tego sukinsyna w naszej ciężarówce - powiedział cicho JJ, pochylając się nad ekranem komputera. Zmrużyłem oczy, próbując dostrzec barwy na plecach tych sukinsynów. Wściekłość ryczała we mnie jak dzika bestia. Wiedziałem, że jeśli dostanę ich w swoje ręce, nie pozwolę im szybko zdechnąć.

Gryf na kucie Wild Griffinsów wyglądał tak jak powinien. Dziób był lekko zakrzywiony w dół, tak jak w oryginalnych barwach sukinsynów. To zdecydowanie nie była podróbka. Wild Griffins grali nam na nosie. Zabrali to co nasze. Co moje.

- Jedźmy - warknąłem, a Big Jim uderzył zaciśniętą dłonią w biurko. Laptop podskoczył od siły uderzenia.

- Nie wierzę, że to mówię, ale kurwa, zastanówmy się przez moment - powiedział Hatchet. Stał oparty o ścianę, a na jego twarzy malowała się powaga. - Poskładajmy to wszystko do kupy. O co, kurwa, chodzi z tymi lewymi kutami?

- Kogo to kurwa obchodzi! - wrzasnąłem, tracąc cierpliwość. - Wszystko co teraz potrzebujemy wiedzieć, to to że Santana jest u pierdolonych sukinsynów. Jedźmy ją, kurwa, odzyskać.

- Rush ma rację - Zgodził się ze mną Big Jim. - Po prostu tam kurwa jedźmy. Nie ma na co czekać.

- I co wbijesz do nich i powiesz, żeby oddali ci córkę? - syknął Hatchet. - Już raz ich odwiedziliśmy. Dlatego z Lucky'ego zrobili, kurwa, sito.

- Więc co proponujesz?! - krzyknąłem. - Czekać aż co? Aż ją zabiją!? Wiemy, gdzie jest. Po prostu ją odzyskajmy!

- Masz pięć sprawnych motocykli! - odkrzyknął. - Masz zamiar iść tam na piechotę czy zamówić pierdoloną taksówkę?

- Mam zamiar sprowadzić ją do domu! - warknąłem, zaciskając dłonie w pieść, bo miałem kurewską ochotę mu przywalić.

- Big Jim? - zwrócił się do szefa Houston. Skrzyżował ramiona na piersi i czekał na decyzję. - Co robimy?

Prezydent pokręcił głową, zanim wyciągnął z kieszeni telefon. Bez słowa wyjaśnienia przyłożył go do ucha.

- Rake - warknął po chwili do telefonu. - Pięciu twoich i pięciu moich. - zaczął, a wszystkie jego mięśnie się spięły, jakby szykował się do ataku. - Za trzydzieści minut w starej fabryce. Musimy porozmawiać.

Wstrzymałem oddech, kiedy Big Jim czekał na odpowiedź Prezydenta Griffinsów. Kiedy ją dostał, rozłączył się bez słowa. Z jego twarzy nie można było odczytać żadnych emocji.

- Nie zmuszę was do tego, żebyście jechali ze mną - powiedział po chwili. - Ale jadę odzyskać moją córkę.

- Jadę z tobą - powiedziałem szybko. Big Jim skinął mi głową z aprobatą. Dla Santany byłem gotowy na wszystko. Miałem gdzieś ryzyko. Chciałem tylko sprowadzić ją do domu całą i zdrową. Tak jak obiecałem.

Przecież w końcu miało być dobrze. Demony przeszłości miały zniknąć. Miałem uciec w to pieprzone światło, które tylko Santana potrafiła stworzyć. W końcu miałem zostawić za sobą przeszłość.

*

Hatchet trzymał biała szmatę, patrząc na nią jakby dostawał od niej mdłości. Uniósł ją wysoko nad głową i pomachał nią z ponurym wyrazem twarzy. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu. Mieszało się z zapachem kurzu i rdzy.

Magazyn na obrzeżach miasta od dawna był ziemią niczyją. A przynajmniej od momentu, kiedy dziesięć lat temu doszło tu do masakry z udziałem Hellhoundersów i Wild Griffins. Do dziś mieszkańcy nazywali to wydarzenie Krwawym Czwartkiem. Przez kilka tygodni kluby nie schodziły z pierwszych stron gazet. Czytałem o tym jeszcze zanim dołączyłem do Hellhoundersów.

Rake, prezydent Wild Griffins stał na środku magazynu, w obstawie z czwórki swoich ludzi. Każdy z nich wyglądał jakby wrósł w podłogę. Oni też ponieśli straty w ostatniej strzelaninie. Wiedziałem, że ich sierżant broni oberwał, bo sam posłałem mu kulkę.

Po mojej lewej szedł JJ, wpatrując się w Rake morderczym spojrzeniem. Tuż obok niego kroczył Houston i Big Jim. Po prawej miałem Hatcheta, machającego tę przeklętą szmatą. Dawaliśmy jasny znak, że nie stanowimy zagrożenia. Można było powiedzieć o nas wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że byliśmy niehonorowi. Skoro kroczyliśmy z pieprzoną białą flagą, nie mieliśmy zamiaru atakować. A przynajmniej, dopóki oni nie wyciągną broni. Mnie samego kusiło, żeby po nią sięgnąć i strzelić między oczy temu łysemu sukinsynowi. Na samą myśl, że miał moją Santanę, widziałem na czerwono.

- Nie żebym nie cieszył się na twój widok, James - zaczął głośno Rake, kiedy podeszliśmy bliżej. - Ale nie mam pojęcia o czym chcecie z nami rozmawiać.

- Masz coś co należy do nas - warknąłem, zanim zdążyłem się powstrzymać. Hatchet rzucił mi upominające spojrzenie, ale miałem go w dupie. Chciałem skoczyć Rake'owi do gardła i siłą wyciągnąć z niego informację o Santanie. Miałem gdzieś konwenanse. To nie był czas na cholerne pogawędki.

Rake prychnął, wznosząc oczy ku dziurawemu sufitowi.

- Zabijacie naszego człowieka - powiedział, wyliczając na palcach. - Ostrzeliwujecie nasz dom klubowy, a teraz jeszcze oskarżacie nas o pieprzoną kradzież? - syknął, pochylając głowę w dół. Wyglądał na autentycznie wściekłego. Żyła na łysej głowie zaczęła mu pulsować, co było widoczne nawet z tej odległości.

- Kradzież? - syknąłem, robią krok na przód, ale Big Jim uniósł rękę, powstrzymując mnie przed kolejnym krokiem. Zagryzłem z całej siły wargi, opanowując w sobie chęć mordu.

- Wiecie coś o tym? - zapytał Big Jim, podchodząc bliżej. Kątem oka dostrzegłem, że Houston napiął się, szykując na to, aby w każdej chwili dobyć broni. Mimowolnie zrobiłem to samo. Big Jim wyciągnął z tylnej kieszeni spodni plik zdjęć. Były na nim te, które zrobiliśmy dzieciakowi w naszej piwnicy i te od Vintera.

Rake skinął głową na jednego ze swoich ludzi. Ten podszedł do Big Jima i odebrał zdjęcia. Wrócił na swoje miejsce i przekazał je swojemu szefowi.

- Co do kurwy... - wymamrotał Rake, przeglądając zdjęcia. - Skąd to do kurwy nędzy macie? O chuj tu chodzi? To nie nasi...

- Chcesz powiedzieć, że nic o tym nie wiesz? - warknął Big Jim. Z całej siły zacisnąłem szczęki, powstrzymując się przed odezwanie. Chuj mnie obchodziły teraz fałszywe barwy. Chciałem się dowiedzieć, gdzie trzymali Santanę. Chciałem zajebać sukinsynów. - Po Teksasie panoszą się jakieś chujki, podszywając się pod twoich ludzi, a ty nie masz o tym pojęcia?

Rake zacisnął pieść i zrobił, taki ruch jakby chciał sięgnąć po spluwę. Wszyscy automatycznie się spięliśmy. Modliłem się o to, żeby to zrobił. Żebym mógł posłać kulkę w jego łysy łeb. Zamiast tego Rake pokręcił głową. Big Jim w tym czasie rzucił mu pod nogi kolejne zdjęcia.

- Tego się nie wyprzesz, sukinsynu - syknął, mordując go wzrokiem. - Masz mi ją oddać. W tej pieprzonej sekundzie.

Brwi Rake zmarszczyły się, omal nie zlewając się w jedną. Czułem, jak adrenalina buzowała w moich żyłach. Rake skinął głową na jednego ze swoich ludzi i ten podał mu plik zdjęć. Wiedziałem, że zawierały obrazy z naszej kamery.

- To twoi ludzie - warknął Big Jim. - To twoje pierdolone barwy. - Splunął mu pod nogi. - Oddaj mi moją córkę.

Rake spojrzał mu prosto w oczy.

- Nie mamy twojej córki.

- Przestań kłamać, sukinsynu! - krzyknąłem, ruszając w jego stronę. Hatchet złapał mnie za ramiona, zagradzając mi drogę.

- Uspokój się do kurwy nędzy - syknął mi do ucha. - Nie odzyskamy jej, jeśli zarobimy kulki w łeb.

Zazgrzytałem zębami, ale nie podszedłem bliżej Rake'a. Mordowałem go wzrokiem, chcąc, żeby wyciągnął spluwę. Chciałem się na niego rzucić, chciałem rozwalić mu łeb o tę betonową podłogę. Chciałem, żeby sukinsyn dławił się własną krwią.

- To nasi ludzie - podjął Rake. - Ale nie mamy twojej córki. Nie bawimy się w porywanie waszych kobiet. Jeśli chcielibyśmy was zniszczyć, po prostu byśmy was powystrzeliwali. Cokolwiek z nią zrobili, nie zrobili tego na mój rozkaz.

Zmarszczyłem brwi.

- A na czyj kurwa? - zapytałem.

Rake znowu pokręcił głową, zaciskając przy tym usta w wąską linie. Zaraz potem spojrzał Big Jimowi prosto w oczy.

- Nie chcemy wojny - powiedział w końcu powoli. - Słuchaj Big Jim, dopóki nie zaczęliście odpierdalać i zajebaliście naszego prospekta wszystko było w porządku. Każdy trzymał się swoich granic. Nam to odpowiadało.

- Nikt z naszych nie zajebał waszego szczeniaka - zapewnił Hatchet, w końcu mnie puszczając. - Pytanie co, kurwa, robił na naszym terenie? To wy zaczęliście nas szpiegować.

Rake wywrócił oczami.

- A wy ostrzelaliście nasz dom klubowy - warknął. - W środku były kobiety i dzieci, do kurwy nędzy.

- Bo ukradliście naszą pieprzoną dostawę! - wrzasnął Hatchet. Zamknąłem na moment oczy, próbując opanować wściekłość. Jakie to wszystko miało znaczenie?! Nic z tego nie przybliżało nas do odzyskania Santany.

- Nie okradliśmy waszej dostawy - powiedział twardo Rake. - Na chuj nam wasza broń. Mamy swoje interesy.

- Lecą z nami w chuja - odezwał się nagle Houston. Wszyscy popatrzyliśmy na niego. - Ci, którzy kazali założyć lewe kuty tym dzieciakom - wyjaśnił. - Od początku chcą nas na siebie napuścić.

- Kto? - zapytał Rake.

- Dobre pytanie - wymamrotał Big Jim, po czym przeczesał ręką siwe włosy. - Jeśli wy nie kazaliście szpiegować dzieciakowi na naszym terenie, a my go nie zabiliśmy... To może Houston ma rację. Ktoś kazał ubrać im te kuty, żebyśmy byli pewni, że to wy. Żebyśmy się rozstrzelali. Wybili.

Serce podeszło mi do gardła. Co to wszystko miało wspólnego z Santaną?

- Gdzie są ci wasi ludzie? - zapytałem, zaciskając z całej siły pięści. - Ci którzy porwali Santanę? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że nie masz z tym nic wspólnego.

- Przyznaję...Hornet i Pick to moi oddani ludzie. Nie mam pojęcia co tu się odpierdala - zaczął Rake, a mięśnie w jego szczęce drgały nerwowo. - Znajdę ich.

- Lepiej zrób to zanim my ich znajdziemy - syknął Big Jim. - Nie gwarantuję co z nich zostanie.

Rake skinął głową.

- Na pewno nic gorszego niż dostałby od nas. Za zdradzę płaci się u nas głową - powiedział. - A jeśli ją porwali bez mojego pozwolenia, to na pewno zawisną. Nie pozwalam na pieprzoną samowolkę.

To była jedyna odpowiedź jaka mnie satysfakcjonowała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro