Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33

Telefon zabrzęczał na stoliku nocny i rzuciłam się na niego, omal nie spadając z łóżka. Dochodziła godzina dwudziesta druga. Rush, wraz z moim bratem i ojcem wyszli ponad dwie godziny temu i od tej pory nie dawali znaku życia. Powoli zaczynałam się martwić. A właściwie zmieniałam się w jeden wielki, poplątany kłębek nerwów. Naprawdę nie przywykłam do życia w zamknięciu.

Na wyświetlaczu nie pojawiło się jednak imię Rusha ani tym bardziej mojego ojca czy JJ'a. Zmarszczyłam lekko brwi, odczytując napis Cameron, a wyrzuty sumienie złapały mnie za gardło. Nie rozmawiałam z nim od naszego ostatniego spotkania w kawiarni na terenie kampusu. Zasługiwał na coś więcej niż zniknięcie bez słowa. W ciągu ostatniego miesiąca zwodziłam go jak rasowa suka, robiąc mu złudną nadzieję. Na swoje usprawiedliwienie miałam jedynie to, że naprawdę chciałam, żeby coś z tego było. Może gdyby nie było Rusha, mogłoby nam wyjść. Ale przy Rushu nikt inny nie miał znaczenia.

Odebrałam połączenie, zerkając wcześniej w stronę Tessy, która kilka minut temu zasnęła na łóżku. Tammy zniknęła w jednej z sypialni razem z Key'em, a Tessa nie chciała zostać sama. Też potrzebowałam towarzystwa. W końcu obie czekałyśmy na swoich mężczyzn.

- Halo? - zapytałam ściszonym tonem.

Przez chwilę po drugiej stronie linii brzmiała cisza.

- Zniknęłaś bez słowa - odezwał się w końcu Cameron, a moje wyrzuty sumienia stały się jeszcze większe. Mimowolnie podeszłam do okna i objęłam się ramieniem.

- Przepraszam - odpowiedziałam szybko. To i tak zdawało się być za mało.

- Spotkaj się ze mną, Santa - zaproponował, a ja drgnęłam jak ukłuta szpilką.

- Przepraszam, Cameron. Naprawdę, ale nie mogę. - Zacisnęłam na moment powieki, zdając sobie sprawę jak okropnie to brzmiało. - Nie dlatego, że nie chcę. Masz rację powinniśmy porozmawiać w cztery oczy. Po prostu... - Wzięłam głęboki oddech. - Po prostu nie mogę się ruszyć z domu klubowego.

- Przyjadę - rzucił szybko. - Daj mi pół godziny.

Zanim miałam szansę zaprotestować przerwał połączenie. Przez kilka sekund patrzyłam na wygaszony wyświetlacz, a potem wybrałam jego numer. Sygnał ciągnął się i ciągnął, aż w końcu przeniosło mnie na skrzynkę.

- Wszystko w porządku? - wymamrotała Tessa zaspanym głosem. Uniosła głowę i podparła ją na ręce. - Wyglądasz na zmartwioną.

- Cameron chce się ze mną spotkać - odpowiedziałam, marszcząc brwi. - Powiedział, że tu przyjedzie i zanim zdążyłam mu powiedzieć, że to zły pomysł, rozłączył się.

- Próbowałaś oddzwonić? - Usiadła na łóżku, przecierając oczy.

- Nie odbiera - jęknęłam i ponownie wybrała numer. Pojawienie się Camerona w domu klubowym nie mogło skończyć się dobrze. Naprawdę nie zasługiwał na to jak go potraktowałam i nie chciałam go narażać na dodatkowe niebezpieczeństwo.

- Cholera jasna - warknęła, przerywając połączenie, kiedy przeniosło mnie na skrzynkę.

- Hej, spokojnie - powiedziała, wygrzebując się z pościeli. Usiadła obok mnie i złapała mnie za rękę. - W sumie to wcale nie tak źle. Wyjaśnisz z nim wszystko. Nic złego się nie stanie. Bull po prostu go przeszuka i przepuści przez bramę. Wyjdziesz na podjazd i szybko z nim porozmawiasz. Potem odjedzie. Nic złego mu się nie stanie, Santa. - zapewniała mnie i z każdym kolejny słowem rozluźniałam się bardziej. Tessa miała rację. Najgorsze co mogło się stać to to, że Bull po prostu każe mu zawrócić.

- Ogarnij się i weź głęboki oddech - posłała mi ten swój uroczy, uspakajający uśmiech. Naprawdę nie dziwiłam się mojemu bratu, że się w niej zakochał. Była chodzącą dobrocią. - A ja muszę iść siku. Zaraz wraca. I nie martw się na zapas, Santa.

Skinęłam głową i odprowadziłam ją wzrokiem do drzwi. Kiedy wyszła złapałam za rozciągnięty sweter, który kiedyś zostawiłam w gabinecie ojca i wzięłam kilka uspakajających oddechów.

*

- Butcher, przecież nie proszę cię o to, żebyś pozwolił mi się wybrać na cholerną wycieczkę do Vegas, tylko żebyś wpuścił do środka mojego przyjaciela - powtórzyłam po raz kolejny, próbując przemówić mu do rozsądku. Butcher był w wieku mojego ojca i był starszym o dwa lata bratem Bulla. Wyglądali niemal identycznie, z tą różnicą, że brzuch Butchera był zdecydowanie mniejszy niż Bulla.

Wiatr wiał z zachodu, sprawiając, że dostawałam gęsiej skórki. Opatuliłam się ciaśniej swetrem, modląc się o to, żeby mieć rozmowę z Cameronem już za sobą. Nie chciałam, żeby Rush był świadkiem tej rozmowy. Musiałam sama wypić piwo, które sobie naważyłam.

- Twój ojciec wyraźnie powiedział... - zaczął Butcher.

- Że nikt ma nie wychodzić - przerwałam. - Nie, że nikt ma nie wchodzić. Na litość boską, to tylko student. Nie ma pojęcia co się tu dzieje.

- Nigdy nie wiesz, Księżniczko, komu można ufać.

Westchnęłam ciężko, przykładając dłoń do czoła. Byłam zmęczona. Chciałam, żeby Rush już wrócił. Żeby mój ojciec i brat byli już w klubie. Nie potrafiłam odetchnąć pełną piersią, nie wiedząc co się z nimi działo. Miałam wrażenie, jakby na mojej klatce piersiowej cały czas leżał wielki głaz.

- Będziemy stać na podjeździe. Będziesz mieć na nas oka. Możesz go nawet przeszukać.

Butcher prychnął głośno.

- Oczywiście, że go kurwa przeszukam.

- Więc go wpuścisz? - podchwyciłam.

Zazgrzytał zębami ze złości i spojrzał w nocne niebo, zupełnie jakby użerał się z namolną pięciolatką.

- Pięć minut, Santana - powiedział w końcu, sprawiając tym samym, że wypuściłam z płuc wstrzymywany oddech. Skinęłam głową, bo głos nagle utknął mi w gardle. Nie byłam gotowa na tę rozmowę, ale byłam pewna, że to właściwa rzecz. Nigdy nie mogłabym być z Cameronem i zasługiwał na to, żeby wiedzieć na czym stoi. Zasługiwał, żeby usłyszeć to ode mnie osobiście.

Minęło kilka minut zanim w nocnej ciszy usłyszałam dźwięk samochodowego silnika. Opony szeleściły na żwirze i już po chwili ostre światła oświetliły podjazd. Butcher warknął na mnie, żebym natychmiast odeszła na werandę i poczekała, aż będzie bezpiecznie. Miałam ochotę wytknąć, że to tylko Cameron a nie pieprzeni Wild Griffins, ale nie byłam idiotką. Mogły się podziać różne rzeczy, a Butcher musiał wykonać swoją pracę.

Stanęłam, więc posłusznie na werandzie, obejmując drewniany słup, jakbym potrzebowała oparcia. Powietrze robiło się coraz chłodniejsze i nie mogłam powstrzymać dreszczu, który wstrząsnął całym moim ciałem.

Czarny land rover zaparkował przed bramą, a Cameron wyskoczył z szoferki. Uniósł w górę ręce, kiedy Butcher podszedł do niego z wyciągniętym pistoletem. Wyrzuty sumienia stały się jeszcze większe. Cameron nie powinien przez to przechodzić.

W końcu Butcher machnął na mnie ręką i niemal biegiem rzuciłam się w ich stronę. Przełknęłam z trudem ślinę, obejmując się ramieniem i próbując przygotować się na tę rozmowę. Mimo tego, że siedząc w pokoju przygotowałam w głowie cały scenariusz teraz ziała w niej wielka pustka.

Cameron wsadził ręce do kieszeni jasnych dżinsów. Pasowały do niebieskiej uczelnianej kurtki. Wyglądał na równie zdenerwowanego jak ja. Przestąpił z nogę na nogę, nie odrywając ode mnie spojrzenia.

- Pięć minut - warknął do mnie Butcher, kiedy znalazłam się w zasięgu słuchu. Skinęłam głową, nie odrywając spojrzenia od Camerona. Próbowałam się do niego uśmiechnąć, ale wyszedł mi jedynie niemrawy grymas.

- Przepraszam, Santa - rzucił szybko Cameron, a w jego oczach zalśniły łzy. Zmarszczyłam brwi, nie mając pojęcia, dlaczego to on mnie przepraszał. Coś zimnego złapało mnie za serce. Moje nogi zgubiły rytm. - Tessa powiedziała...

Zanim miał szansę dokończyć, jego głowa odskoczyła w bok, a krew trysnęła mi na twarz. Wrzasnęłam dziko, robiąc chwiejny krok w tył. Miałam wrażenie, że jego ciało upadło na ziemię w spowolnionym tempie. Moje oczy widziały to wszystko, ale umysł jeszcze nie potrafił tego przetworzyć. Cameron wpatrywał się martwym wzrokiem w bliżej nieokreślony punkt, a krew wypływała z jego głowy na żwirowy podjazd.

Jak spod tafli brudnej wody usłyszałam przekleństwo Butchera. Rozległ się kolejny strzał i mężczyzna padł martwy na ziemię, zanim zdążył sięgnąć po broń.

Nawet nie pomyślałam o tym, żeby rzucić się w jego kierunku i wyrwać broń z jego dłoni, ani tym bardziej, żeby rzucić się do ucieczki. Najzwyczajniej w świecie mnie zmroziło. Mogłam jedynie wpatrywać się w Camerona. Nie potrafiłam odwrócić wzroku. Ktoś wyskoczył z samochodu i złapał mnie w pasie. Zaczęłam kopać, a panika wystrzeliła w moje żyły, jak fajerwerki w nocne niebo. Mężczyzna był jednak zdecydowanie zbyt silny, nie zważał na moje krzyki i kopnięcia.

Kątem oka udało mi się jeszcze zobaczyć, jak drzwi domu klubowego otwierają się z hukiem i mężczyźni wypadają na podjazd, ale silne ręce nieznajomego wrzuciły mnie do samochodu. Zdążyłam go jeszcze ugryźć w przedramię, zanim dostałam w twarz. Ból na chwilę mnie zamroczył, ale wyraźnie usłyszałam szorstki głos.

- Ruszaj, do kurwy nędzy.

Samochód odjechał z piskiem opon, a kilka kul odbiło się od karoserii. Zaraz potem poczułam ukłucie na ramieniu i pochłonęła mnie ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro