Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

— Rabbit, czemu to tak długo trwa? — zapytałam po raz kolejny, przechadzając się po salonie domu klubowego. Rabbit w odpowiedzi wywrócił oczami, zanim warknął wściekle:

— Odejdźże, kurwa, od tego okna.

Posłusznie spełniłam polecenie, ale nie potrafiłam usiąść. Nosiło mnie. Nie byłam przyzwyczajona do czekania i nigdy nie nazwałabym siebie cierpliwą osobą. Rabbit też wyglądał na zaniepokojonego, ale starał się tego nie dać po sobie poznać. Podejrzewałam, że moje pytania jedynie wzmagały jego niepokój. Foghorn poddał się już dwadzieścia minut temu i oznajmił, że przyłączy się do Butchera, strzegącego bramy.

Od wyjazdu mężczyzn minęły dwie godziny i z każdą kolejną sekundą, czułam się tak jakbym zaraz miała zwariować. Martwiłam się o tatę, o JJ i o przeklętego Rusha. O tego ostatniego nie chciałam się martwić, ale cały czas miałam w głowie jego słowa, które powiedział mi w tym przydrożnym barze gdzieś na obrzeżach Dallas. O tym, że jeśli będzie mieć odrobinę szczęścia do dostanie kulkę w łeb. Bałam się, że przyjdzie mu coś głupiego do głowy, że przestanie uważać i już nigdy nie zobaczę tego niebieskiego spojrzenia. Ten lęk mnie paraliżował. Nie potrafiłam przez niego oddychać.

— Santa, usiądź — poprosiła Tessa, podkulając nogi na kanapie. Jej brązowy warkocz był rozczochrany i co chwilę odgarniała za uszy brązowe kosmyki. — Przez ciebie denerwuję się jeszcze bardziej.

Kilka kobiet w tym Trinket, która wreszcie opuściła łóżko Lucky'ego, leżącego na piętrze pod kroplówką i bacznym wzrokiem Doca, pomagała gotować kobietom w kuchni. Zapach pieczeni unosił się w powietrzu, ale mimo, że pachniało pysznie, mój żołądek zwijał się w supeł. Wiedziałam, że żadna z nas nic nie przełknie, dopóki mężczyźni nie wrócą.

— Zaraz wrócą... — powiedziała cicho Tammy, ale odniosłam wrażenie, że próbowała sama siebie podnieść na duchu.

— A wtedy mu powiesz? — zapytałam, siadając obok niej. Złapałam jej lodowatą dłoń i splotłam nasze palce. Tammy ścisnęła je lekko, zanim odpowiedziała szeptem.

— Nic się nie zmieniło, Santa.

— Powinnaś mu powiedzieć. Nie uważasz, że zasługujecie na to? Może cię zaskoczy. — Sama sobie nie wierzyłam. Może i nie znałam Key'a tak dobrze, jak Tammy, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić go w roli ojca. Tammy miała rację, był zbyt popieprzony, żeby wziąć odpowiedzialność za kogoś oprócz siebie. A i to dość marnie mu szło.

Tammy spojrzała na mnie ze sceptyzmem.

— Nie rozmawiajmy teraz o tym. Najlepiej w ogóle o tym nie rozmawiajmy. Kiedy wszystko się uspokoić, zrobię to co sugerowałaś. Porozmawiam z Doc'iem.

Skinęłam głową, nie mając siły się z nią o to teraz kłócić. Tessa położyła głowę na moim ramieniu i siedziałyśmy tak trzy w ciszy. Niewiele było do powiedzenia.

Niebo powoli stawało się szare, a dzieciaki zaczynały się nudzić i biegać po salonie. Dopiero, kiedy na zewnątrz zrobiło się całkiem ciemno, kobieta zagoniły dzieci do sypialni na piętrze i w końcu robiło się cicho. Ale zaraz potem cisza zaczęła mi przeszkadzać. Przez nią moje serce zdawało się bić szybciej, a niepokój unosił się pod sufitem, jak dym z papierosa Rabbita.

Mimo napięcia, jakie czułam od samego rana, moje powieki zaczynały stawać się ciężkie. Już prawie odpływałam, kiedy poczułam, że Tessa leżąca na moim ramieniu poderwała głowę.

— Słyszycie? — zapytała z przejęciem. Zmarszczyłam brwi, wymieniając spojrzenie z Tammy, ale w pierwszej chwili nie miałam pojęcia o co jej chodziło. Dopiero po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach, mój zaspany umysł zarejestrował dźwięk kilkunastu silników. Wszystkie trzy jak na komendę poderwałyśmy się na równe nogi, a warkot stawał się coraz głośniejszy.

Niemal biegiem rzuciłam się w stronę drzwi, ale Rabbit był szybszy. Zagrodził mi przejście i warknął nieprzyjemnie:

— Popierdoliło cię do reszty, Księżniczko? — Zmrużył oczy. — A co, jeśli to nie oni? Chcesz zarobić kulkę w tę piękną, pustą główkę?

— Pieprz się — syknęłam, ale posłusznie odsunęłam się od drzwi i skrzyżowałam ręce na piersiach. Miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Tessa i Tammy również wstały. Poczułam na przedramieniu wbijające się paznokcie Tessy. W tym samym czasie na schodach zapanowało poruszenie, kiedy kilka kobiet zbiegło do salonu.

— Zostańcie, kurwa, na miejscu — warknął Rabbit, podchodząc do okna. Wyjrzał ostrożnie przez zasłonkę, sięgając jednocześnie do broni. Obserwowałam go uważnie, nawet nie mrugając. W końcu dostrzegłam, jak jego ramiona się rozluźniły i sama wypuściłam z płuc długi oddech.

Wrócili.

*

Drzwi otworzyły się gwałtownie, a do środka wraz z chłodnym, nocnym powietrzem wpadli mężczyźni. Zamarłam w bezruchu, wstrzymując jednocześnie oddech, a długie paznokcie Tessy wbiły mi się w przedramię. Nie byłam jednak w stanie nawet się skrzywić. Chciałam jedynie zobaczyć tatę, brata i przeklętego Rusha całych i zdrowych.

Wypuściłam drący oddech, kiedy mój tata wpadł do salony jako pierwszy. Jego koszulka była zakrwawiona, ale nie wyglądał jakby coś go bolało. Najwyraźniej to nie była jego krew. Przytrzymał drzwi, a Houston razem z JJ'iem wnieśli do środka nieprzytomnego, zakrwawionego Hatcheta. Serce podeszło mi do gardła, żeby sekundę później zacząć bić, że zdwojoną siłą.

— Gdzie jest pieprzony lekarz?! — wrzasnął ojciec, nadal trzymając drzwi. — DOC!

Nikt mu nie odpowiedział. Bull wpadł do salonu i szybko rozejrzał się po nowo przybyłych. Podbiegł do stołu i zrzucił z niego cała zawartość. Szklany wazon i kilka butelek wylądowało na podłodze. Nikt jednak nie przejmował się bałaganem.

Patrzyłam z przerażeniem jak kładą na stole Hatcheta i nie byłam w stanie się ruszyć. Zerkałam jedynie to na stół to na drzwi, ale mimo że mężczyźni cały czas wchodzili do środka, żaden z nich nie był tym na którego czekałam.

Serce dudniło mi tak głośno w piersi, że ledwo słyszałam jęki Hatcheta, który próbował się podnieść ze stołu. Bull wraz z Sunnym, próbowali utrzymać go w miejscu, a ojciec nadal nawoływał Doca.

Tessa w końcu puściła moją rękę i rzuciła się JJ'iowi na szyję. Ten objął ją w sekundzie i schował twarz z jej brązowym rozczochranym kucyku. Uniósł ją tak, że ledwo dociegała stopami podłogi. Mdłości podeszły mi do gardła, kiedy przeniosłam spojrzenia na drzwi. Nikt się w nich nie pojawiał i uczucie paniki stało się jeszcze większe.

Otworzyłam usta, żeby zapytać kogokolwiek o Rusha, ale niemal w tej samej sekundzie pojawił się w progu. Wypuściłam z ust drżący oddech i omal nie rozpłakałam się z ulgi.

— Rush... — wyjąkałam, patrząc jak wszedł do pomieszczenia. Jego szara koszulka przesiąknięta była czerwienią. Obejmował się ręką, a spod jego palców zaciśniętych na ramieniu wypływała krew. Płynęła po jego palcach i skapywała na drewnianą podłogę.

— Hej, dziecinko — rzucił, mijając mojego ojca. Najwyraźniej z upływem krwi ubyło mu też inteligencji i instynktu samozachowawczego. Oparł się o ścianę i zachwiał lekko, patrząc na mnie spod zmrużonych powiek. Światło z żyrandola padało na jego bladą twarz, sprawiając, że kości policzkowe stawały się jeszcze ostrzejsze.

— Postrzelili cię — powiedziałam z niedowierzaniem. Podeszłam do niego na miękkich nogach. Na samą myśl, że mogli trafić w coś innego niż ramię, robiło mi się słabo. Drżącą dłonią dotknęłam jego przedramienia, na co skrzywił się ostentacyjnie.

— Nie pierwszy i pewnie nieostatni raz — Uśmiechnął się krzywo, po czym po raz kolejny skrzywił się z bólu. — Za każdym pierdolonym razem boli tak samo.

Przełknęłam ślinę, próbując się pozbyć wielkie gul z gardła. Rush nie wyglądał dobrze. Opierał się o ścianę, najwyraźniej potrzebując podparcia. Sprawiał wrażenie, jakby był na skraju omdlenia.

— Nie wygląda to ciekawie — powiedziałam, obserwując bieganinę przy stole. Hatchet trzymał się za bok, z którego wypływała krew.

Houston warknął coś do wyrywającego się Hatcheta i złapał go w tym samym momencie, gdy osunął się w bok, omal nie spadając ze stołu. Stracił tyle krwi, że w ogóle mnie to nie zdziwiło. Chciałam już do niego podbiec, ale w tym samym momencie ze schodów zbiegł Doc, ściskając w ręku swoją czarną torbę. Zerknął szybko na Rusha i złapał go za rękę. Ten zaklął szpetnie, ale się nie wyrwał. Doc pokręcił głową.

— Przeżyjesz — zawyrokował. — Santana, dzieciaku, jak dobrze cię widzieć. Oczyść ranę i go z szyj. Weź wszystko z mojej torby. Pamiętasz co i jak, prawda? — mówił szybko, śpiesząc się do Hatcheta. Nie czekał nawet na moją odpowiedź. Podbiegł do stołu i od razu zaczął ogarniać ten syf. Ojciec musiał mu cholernie dobrze płacić.

— Nie żebym ci nie ufał, dziecinko — zaczął Rush, krzywiąc się z bólu. — ale wiesz co robisz?

Uśmiechnęłam się do niego, klepiąc go po zdrowym ramieniu. Próbowałam ukryć to jak bardzo byłam rozdygotana w środku.

— Spokojnie, twardzielu. — Puściłam mu oczko. — Ćwiczyłam na bananie.

Przerażenie na jego twarzy było prawie bezcenne.

— Dobra, pierdolić — wymamrotał bardziej sam do siebie. — Najwyżej zostanie blizna. Laski kochają blizny. Możesz dać mi już coś przeciwbólowego? Nie chce wyjść na pizde, ale adrenalina ze mnie schodzi i zaczyna naprawdę, kurwa, boleć.

Skinęłam głową, patrząc na jego przystojna twarz. Był bledszy a cienie pod oczami, wyraźnie się odznaczały. Nadal jednak dostrzegałam w tych niebieskich oczach tą dziwną miękkość, z którą zostawił mnie na podjeździe kilka godzin temu. Bałam się tego co mogłam od niego usłyszeć i tego co mogłam mu powiedzieć.

— Idź do kuchni — poleciłam. — Wezmę wszystko co potrzebne od Doca.

Rush skinął mi bez słowa głową i odepchnął się od ściany. Przez chwilę patrzyłam na jego lekko zgarbione plecy, zanim otrząsnęłam się z tego dziwnego odrętwienia. Obok mnie rozgrywało się prawdzie piekło. Doc zakładał Hatchetowi kroplówkę, jednak wygonił mnie do opatrywania powierzchownych ran, kiedy zapytałam, czy potrzebował mojej pomocy.

Piętnaście minut później zakładałam Rushowi pierwsze szwy, a pocisk błyszczał na stole. Podejrzewałam, że na praktyce w szpitalu będę najlepsza w łataniu postrzałów. Już jako czternastolatka radziłam sobie z tym zaskakująco dobrze. Starałam się skupić na tym, aby nić szła równo, byle tylko nie myśleć o tym, że zszywałam właśnie kogoś na kim mi zależało. Bliskość Rusha była rozpraszająca. Nie miałam pojęcia jakim cudem nadal pachniał tym męskim, leśnym zapachem, kiedy w powietrzu było czuć tylko środek odkażający, dym z papierosów i krew.

Rush siedział na drewnianym krześle i nie miał na sobie koszulki, a idealne mięśnie pokryły się potem, kiedy obserwował uważnie moją twarz. Ręką mi zadrżała pod tym uważnym spojrzeniem. Śledził każdy mój ruch, sprawiając, że mój oddech tracił rytm. Udawałam, że nie widziałam na jego piersi wytatuowanego imienia jego zmarłej żony. Wiedziałam, że nie powinno mnie to boleć, ale bolało. Było, jak drzazga wbija prosto w moje serce.

— To tylko draśnięcie, pani doktor — powiedział Rush, posyłając mi ten krzywy uśmiech, gdy odważyłam się na niego zerknąć. Serce zabiło mi mocniej, bo cholera pomimo tego, że krwawił i wyglądał na nieźle sponiewieranego, nadal odbierał mi oddech Nie chciałam myśleć o tym co by było, gdyby postrzelili go w klatkę piersiową albo brzuch. Nie chciałam zastanawiać się nad tym, jak się z tym czułam. Przecież ustaliłam, że trzymam się od niego z daleka. Że nic dla mnie nie znaczy. Przygodny seks z przystojnym bikerem. Tyle. Czemu więc miałam mokre oczy?

— Gdyby to było draśnięcie nie potrzebowałbyś szwów.

— Santana — powiedział powoli, próbując pochwycić moje spojrzenie. Zakładałam ostatni szew. — Dziecinko, wszystko w porządku.

Łzy szczypały cholernie mocno, ale niech mnie diabli, nie miałam zamiaru się rozsypać. Pokręciłam głową, unikając jego spojrzenia. Wiedziałam, że jeśli spojrzałabym mu w oczy, dostrzegłby jak bardzo byłam słaba. Dlatego zagryzłam z całej siły wargę i skupiłam się na tym co było naprawdę ważne.

— Co się stało, Rush?

— Klubowe gówno.

Prychnęłam głośno. To zawsze było klubowe gówno.

— Co to znaczy?

— Dobrze wiesz, że nie mogę ci nic powiedzieć. Czemu mimo to zawsze pytasz?

Zazgrzytałam zębami i z mściwym wyrazem twarzy zdezynfekowałam ranę. Syknął z bólu. Rzuciłam wacik na stół i zacisnęłam palce na udach. Musiałam wziąć się w garść.

— Moj tata i brat są w klubie. Chce wiedzieć, czy jest się czym martwić — odpowiedziałam szczerze. Przez chwilę przyglądał mi się z intensywnością.

— Tak, prawdopodobnie kurwa tak.

Skinęłam głową, wdzięczna za ten strzępek informacji. Wiedziałam, że sprawy klubu nie powinny wyjść poza sale zebrań. Nie byłam upoważniona do wysłuchania tych informacji, nie dlatego, że mi nie ufano, ale dla mojego własnego dobra. I naprawdę w to wierzyłam, ale teraz za dużo się działo, żebym mogła się pogodzić z niewiedzą.

— Dzięki. — Potarłam policzek ramieniem, nagle czując się niezręcznie. Rush był blisko i tym razem ta bliskość wydawała się inna. Bardziej intymna. Wiele się między nami zmieniło i nie byłam pewna jak się z tym czułam.

— Dziecinko — szepnął czule, wyciągając do mnie zdrową dłoń i chwytając mnie za nadgarstek. Przyciągnął mnie w swoją stronę, zmuszając mnie do tego, abym wstała. Stałam między jego nogami, a jego dłonie znalazły się na moich biodrach i spojrzał na mnie z dołu. Nie mogłam wyjść z podziwu dla tych niebieskich oczu. Miałam wrażenie, że mogłam w nich utonąć - to były nieznane i cholernie niebezpieczne wody.

— Znasz tę grę, Santa. Zawsze dzieje się jakieś gówno i zawsze z tego wychodzimy. Nie musisz zaprzątać sobie tym głowy.

Prychnęłam. Nienawidziłam, kiedy mówili, żebym nie zaprzątała sobie tym głowy. Nie byłam idiotką.

— Hatchet może być martwy. Powiesz to samo jego matce? Że nie musi sobie zaprzątać tym głowy? Do cholery jasnej, Rush, ty mogłeś być martwy.

— Ale nie jestem.

Nigdy się tym nie martwiłam. Tym, że mogę kogoś stracić przez klubowe sprawy. To było dziwne, bo ten fakt powinien być oczywisty. Ale zanim moja matka spakowała nasze graty i wywiozła nas do Seattle, byłam głupim dzieciakiem. Niby wiedziałam, że mężczyźni robili złe rzeczy. Rzeczy, który obejmowały odbieranie komuś życia, rzeczy, które sprawiały, że mogli wylądować w szpitalu albo trumnie, ale mimo to wszystko było takie surrealistyczne. Tak jak wypadki samochodowe, rak i inne gówna, które przecież zawsze przytrafiły się wszystkim innym tylko nie nam. Do momentu aż się przydarzą.

— Znowu to robisz, dziecinko — powiedział miękko, wyrywając mnie z zamyślenia. — Martwisz się o mnie.

Posłał mi kolejny firmowy uśmiech. I musiałabym skłamać, żeby powiedzieć, że na mnie nie działał. Dreszcz wstrząsnął całym moim ciałem.

— Znając ciebie pewnie pchałeś się przed szereg i dlatego oberwałeś — syknęłam, przyklejając plaster z mniejszą delikatnością niż powinnam. Zaklął szpetnie, ale zaraz potem posłał mi kolejny uśmiech. Niech go piekło pochłonie.

— Oh, dziecinko dla ciebie wskoczyłbym nawet w ogień.

Prychnęłam, nie mając pojęcia o co mu chodziło. Nie chciałam już grać w tę grę. Miałam dość udawania, że chodziło tylko o seks. Chciałam to zakończyć i trzymać się od niego z daleka. Musiałam to zrobić, żeby się chronić. Nie mogłam oddać swojego serca komuś, kto był przegraną sprawą.

— Przestań.

— Co? — zapytał, nie przestając się uśmiechać. Przez moment się zastanawiałam czy przez przypadek nie dałam mu zbyt dużo środków znieczulających.

— Kłamać.

— Skąd wiesz, że kłamię? — Przechylił głowę. Był nieco bledszy niż zazwyczaj a drobne kropelki potu zrosiły mu czoło, a mimo to nadal wyglądał jak milion dolarów. Jego ręce nadal były na moich biodrach i mimo całej sytuacji, mimo chaosu, miałam wrażenie, że znajdowaliśmy się tu całkiem sami. Odcięci od reszty świata. Powinnam się odsunąć na wypadek, gdyby do kuchni wszedł mój ojciec albo JJ, ale nie potrafiłam się do tego zmusić. Sama myśl, że mogłabym być daleko od niego, sprawiała niemal fizyczny ból. Tak bardzo się o niego martwiłam. Bardziej niż powinnam. To było niebezpieczne.

— Nie wiem — warknęłam ze złością. — Właśnie o to chodzi, że nie mam pojęcia, kiedy mnie okłamujesz.

Potrafiłam powiedzieć, kiedy kłamał mój ojciec, kiedy okłamywał mnie JJ czy Tammy, ale nie potrafiłam rozszyfrować Rusha.

Patrzył na mnie uważnie, a jego uśmiech nieco się zmniejszył. Nie potrafiłam odgadnąć o co mu chodziło. Nie potrafiłam zrozumieć tych nowych zasad naszej gry.

— W takim razie powiem ci, jeśli będę miał zamiar cię okłamać.

— To nie ma sensu.

Wzruszył zdrowym ramieniem.

— A cokolwiek między nami ma?

Przygryzłam wewnętrzną część policzka, bo skurczybyk miał rację. Nie chciałam się teraz nad tym zastanawiać.

— Nie. Nie ma — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, a w moim głosie ku mojej rozpaczy, zabrzmiało coś gorzkiego. Nie chciałam tego.

— To nadajmy temu sens, Santa — powiedział, zaskakując mnie. Serce drgnęło mi w piersi i na moment znieruchomiałam pod tym uważnym spojrzeniem. Miałam wrażenie, jakby prześwietlał mnie na wylot. Jakby znał każdą moja myśl, chociaż ja nie potrafiłam nic z niego odczytać.

— Mówiłeś, że nie chcesz się angażować — przypomniałam. Dziwny, nieznany strach złapał mnie za gardło. To było jak podchodzenie do ogniska. Było coraz cieplej, coraz przyjemniej, ale istniała granica, której nie można było przekroczyć, jeśli nie chciało się spłonąć żywcem.

Rush prychnął, jakbym powiedziała coś wyjątkowo głupiego. Jego twarz przypominała przy tym kamienną maskę.

— Kurewsko za późno, dziecinko.

Zmrużyłam oczy, stając się czujniejsza. Ta gra naprawdę przestawała mi się podobać.

— Mówiłeś...

— To było przed... wiesz czym — przerwał mi łagodnie.

Tym razem to ja prychnęłam, próbując się wyrwać. To był odruch obronny. Uciec, zanim to wszystko mnie dopadnie. Ale Rush nie pozwolił mi na ucieczkę. Zacisnął mocniej dłonie na moich biodrach.

— Przed tym jak zamordowałam Skinnera? — warknęłam, patrząc mu uparcie w oczy. Tak jak za każdym poprzednim razem szukałam w nich potępienia, ale tak jak do tej pory, tak i teraz go nie znalazłam. Rush patrzył na mnie ze zrozumieniem i przeklętą czułością. Taką czułością, że omal się nie rozkleiłam.

— Przestań — zbeształ mnie. — Nie zamordowałaś sukinsyna.

— Taka jest prawda, Rush.

— Broniłaś się.

Wywróciłam oczami, próbując ukryć to, że byłam na skraju załamania. Oczy zaczęły mnie szczypać, a serce znowu skurczyło się boleśnie, jak za każdym razem, gdy o tym myślałam. Zastanawiałam się czy Rush miał rację. Czy to uczucie mogło kiedyś zniknąć.

— Co za różnica? — syknęłam, znowu próbując wyrwać się z jego uścisku. Ścisnął moje uda swoimi kolanami, a ręce zacisnął na mojej tali. Musiałam położyć dłonie na jego umięśnionych ramionach, żeby złapać równowagę.

— Ogromna — Przyciągnął mnie do siebie bliżej. Oparł czoło na moim brzuchu i westchnął głośno. — Na myśl, że mogłabyś tego nie zrobić... Kurwa — zaklął, urywając w połowie.

— Rush... — wymamrotałam, czując, że serce zaczęło mi bić jeszcze szybciej. On jednak nie podniósł głowy. Siedział bez ruchu, a wszystkie jego mięśnie spięły się nerwowo. Miałam wrażenie, że walczył sam ze sobą.

— Kiedy pomyślę, że wracam do tego motelowego pokoju, a on zrobił to po co przyszedł... Kiedy myślę o tym, że to ty leżysz tam martwa w kałuży krwi. — Powoli podniósł głowę i wbił we mnie to przerażająco niebieskie spojrzenie. — Nie mogę wtedy oddychać.

Posadził mnie na swoich kolanach i przyłożył czoło do mojego. Czułam w nozdrzach jego obezwładniający zapach i chciałam się poddać temu uczuciu, które rozrywało na kawałki moje serce. A kiedy Rush się odezwał, miałam wrażenie, że świat osunął mi się spod stóp.

— Chcę żebyś była moja, Santana. Chcę żebyś oficjalnie była moja — mówił. — Zostań moją Old Lady. Noś moją kamizelkę. Bądź moją Własnością.

Otworzyłam usta i zamknęłam je, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Serce podeszło mi do gardła, a ramiona pokryły się gęsią skórą. Intensywność spojrzenia Rusha doprowadzała mnie do obłędu. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć. Coś mnie do niego pchało od naszego pierwszego spotkania, ale przecież przysięgłam sobie i mamie, że nie popełnię jej błędów. Że nie skończę z jednym z nich. Tyle, że teraz naprawdę nie widziałam różnicy między nimi, a mną. Hellhoundersi robili okropne rzeczy, ale ja też. Też miałam krew na rękach. Byłam jedną z nich. Tego nie dało się ze mnie wyplenić. W moich żyłach płynęła krew mojego ojca. Krew Hellhoundersów. Mój ojciec chciał kogoś kto byłby w stanie wziąć za mnie kulkę. Kto osłoniłby mnie własnym ciałem w razie niebezpieczeństwa i byłam święcie przekonana, że Rush nie wahałby się ani przez sekundę, żeby to zrobić. Bo ja nie wahałabym się, żeby osłonić jego.

— Wiem, że jesteś w rozsypce i potrzebny ci ktoś, kto poskłada cię w całość — podjął znowu, sprawiając, że łzy zalśniły w moich oczach. — Nie wiem, czy potrafię to zrobić, bo sam jestem jednym wielkim bałaganem, ale jeśli jesteś w stanie podjąć to ryzyko, jeśli chcesz mnie z całym roztrzaskanym na kawałki serce, to kurwa mać, dziecinko. Jestem cały twój. Całe moje rozbite serce jest twoje.

— Jesteś pewien? — zapytałam cicho, zamykając z całej siły powieki. Krew szumiała mi w uszach tak głośno, że ledwo słyszałam swój głos. — Celeste...

— Celeste nie żyje, dziecinko — szepnął. — Przez sześć pieprzonych lat uciekałem przed przeszłością jak prawdziwy tchórz. Miałem wrażenie, że im więcej mil na motocyklu przejadę tym zostawię ją dalej w tyle. A potem zobaczyłem ciebie. — Zacisnął mocno powieki, a kiedy je otworzył niebieskie spojrzenie wpatrywało się we mnie z nową mocą. — Przed tym przeklętym barem pośrodku niczego. Byłaś jak jakiś pieprzony znak. Cholerny neon, każący mi się zatrzymać. Od tamtej pory nie potrafię wyrzucić cię z myśli. Nie chcę już uciekać przed przeszłością, Santa. Chcę w końcu spojrzeć w przyszłość. Z tobą.

Skinęłam bezwiednie głową, czując jakbym pozbyła się wielkiego ciężaru. Serce dudniło mi głośno w piersi, zagłuszając nerwową bieganinę w salonie.

— Zgodzisz się? — zapytał, odsuwając się lekko ode mnie, tak żeby spojrzeć mi w oczy. W jego własnych lśnił lęk i pierwszy raz widziałam go takiego bezbronnego.

— Mój ojciec... — zaczęłam próbując zwerbalizować swoje obawy, ale Rush pokręcił głową.

— Porozmawiam z nim — odpowiedział. — Ten problem zostaw mi. Jestem dużym chłopcem poradzę sobie z nim.

Zagryzłam wargę, nie mogąc wyrzucić z myśli tego co stało się z Connorem. Wyrzuty sumienia już zawsze miały mnie palić od środka.

— Poprzednim razem...

— Wiem co się stało — znowu mi przerwał. — Nie jestem pieprzonym nastolatkiem, dziecinko. Poradzę sobie ze wszystkim co ma dla mnie twój ojciec. Nie zrezygnuję z ciebie. Nie jestem nim, Santa.

Łzy zapiekły mnie pod powiekami. Tym razem byłam warta walki, pomimo wszystkiego co zrobiłam. Pomimo wszystkich moich grzechów, złych decyzji i krwi na rękach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro