Rozdział 3
RUSH
Mój telefon zadzwonił po raz piąty tego ranka i jak za czterema poprzednimi razami, teraz też najzwyczajniej w świecie go zignorowałem. Zacisnąłem czerwoną słuchawkę, chowając komórkę do kieszeni dżinsów, ale właśnie w tym samym czasie odezwała się ponownie.
Zakląłem szpetnie, ściągając na siebie uwagę JJ'a, który zatrzymał się w progu. Rzucił mi pytające spojrzenie, ale machnąłem na niego ręką.
— Zaraz dołączę — powiedziałem, na co skinąłem głowę i wszedł do środka na klubowe zebranie.
Telefon nadal dzwonił mi w dłoni, a moje spojrzenie mimowolnie uciekło w stronę czerwonego śladu na wierzchu mojej dłoni. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu i rozbawiony pokręciłem głową. Przeleciałem aniołka i cholernie dobrze się przy tym bawiłem. Wiedziałem, że spłonę w piekle za wszystkie ohydne rzeczy, które robiłem dla klubu, więc zerżnięcie jednej dodatkowej dziewczyny nie robiło specjalnej różnicy. Musiałem jednak przyznać, że mnie zaskoczyła. Byłem pewny, że z samego rana znowu będę musiał się użerać z kolejną namolną laską, która liczyła na śniadanie i numer telefonu. Aniołek najwyraźniej znał zasady gry.
Odebrałem telefon, rzucając ostatnie spojrzenie na czerwony ślad ust. Szminka musiała być wodoodporna, bo ciężko było ją zmyć. Nie żebym się specjalnie starał.
— Po co dzwonisz? — zapytałem na wstępie, nie przejmując się czymś tak trywialnym jak powitanie.
Po drugiej stronie zabrzmiało zirytowane westchnięcie i z trudem powstrzymałem się, żeby nie przewrócić oczami, jak pieprzony piętnastolatek.
— Twoja młodsza siostra wychodzi za mąż w przyszłym miesiącu — odpowiedział mi oschły głos ojca.
— Zdaję sobie z tego sprawę.
Oparłem się o ścianę i wyciągnąłem z kieszeni zapalniczkę, którą zacząłem się bezmyślnie bawić. Miałem cholerną ochotę zapalić, ale naglił mnie czas. Spotkanie już się zaczęło, a ja i tak byłem spóźniony. Teraz, kiedy byliśmy na granicy pieprzonej wojny, każdy musiał być skupiony. To nie był czas na spóźnienia i wkurwianie Big Jima.
— Chce wiedzieć czy będziesz — warknął, a ja mogłem sobie wyobrazić jak siedział w swoim gabinecie w Dallas i zaciskał palce na nosie, jak zwykle kiedy był wkurzony. A w ciągu ostatni pięciu lat był wkurzony za każdym razem, kiedy miał ze mną do czynienia. I z wzajemnością.
— Jeszcze nie wiem — odpowiedziałem zwyczajnie, wpatrując się w niebieskawy płomień.
— A kiedy będziesz wiedzieć? — syknął przez zaciśnięte zęby, a ja tym razem nie powstrzymałem się od wywrócenia oczami.
— Odpierdala się u mnie niezłe gówno, zobaczę jak się mają sprawy.
Przez chwilę po drugiej stronie zaległa cisza.
— Narażasz swoją rodzinę? — zapytał, starając się stłumić złość. — Powinieneś być w Dallas w naszej kancelarii, a nie bawić się w cholernego gangstera, synu.
Był naprawdę wkurwiony skoro nazywał mnie synem. Westchnąłem znużony, bo przez pięć lat przeprowadzaliśmy tę rozmowę z miliard razy. I za każdym razem kończyła się tak samo. On się wkurwiał, ja się wkurwiałem, a matka wypłakiwała oczy i wydzwaniała do mnie w najmniej odpowiednich momentach. Czułem, że złość chce przejąć nade mną kontrolę. Nie wiedząc dlaczego pod moimi zamkniętymi mocno powiekami pojawił się obraz blond aniołka z tym niewinnym, seksownym uśmiechem i złość nieco ostygła. Pieprzona parodia. Pokręciłem rozbawiony głową.
— Mam swoje sprawy, nie mogę rozmawiać — rzuciłem do telefonu. — Odezwę się, jak będę mógł.
Nie czekając na jego odpowiedź, rozłączyłem się. Schowałem telefon do kieszeni dżinsów i ruszyłem do pomieszczenia, w którym chwilę wcześniej zniknął JJ. W pomieszczeniu byli już niemal wszyscy członkowie, obecni w oddziale.
Zająłem miejsce pod ścianą, opierając się o nią i patrząc z uwagą na Big Jima, który jak zwykle przysiadł na skraju biurka i patrzył na nas wszystkich, jakby chciał każdemu spojrzeć w oczy.
JJ rzucił mi uważne spojrzenie, jakby chciał zapytać czy wszystko w porządku, więc skinąłem mu głową, po czym wróciłem spojrzeniem do jego ojca.
— Sprawy przybierają brzydki obrót — zaczął, krzyżując ręce na piersi. Mimo tego, że przekroczył już pięćdziesiątkę, nadal trzymał formę. Choć niektórzy i tak się zaczęli zastanawiać, kto miałby zająć jego miejsce. JJ był jego jedynym synem, ale w klubie przekazanie władzy nie było dziedziczne. Musiało odbyć się głosowanie, aby zatwierdzić nowego prezydenta, a i sam JJ nie bardzo palił się do objęcia stołka po staruszku.
— Znowu pierdolone Wild Griffins? — warknął ktoś z przodu, na co Big Jim skinął głową, a po sali przebiegł niezadowolony pomruk.
— Jak wiecie dwa tygodnie temu znaleźliśmy jednego z ich szczeniaków na naszym terenie. Z kulką między oczami — zaczął. — Nie mamy pojęcia co gówniarz tu robił. Rake utrzymuje, że żaden z jego ludzi nie szpiegował ani nie handlował na naszym terenie. Uważa, że to nasza sprawka. Chce wyrównania rachunków.
Wściekłe pomruki znowu wbiły się w powietrze.
— To nikt z naszych? — zapytał Houston cichym głosem, a wszyscy jak jeden mąż z zamilkli w sekundzie.
— Lepiej, żeby nie — odpowiedział JJ. — Nie mam ochoty zabijać braci.
Wszyscy skinęli głową. W tym ja.
Big Jim westchnął głośno.
— Czuję w kościach, że szykuje się pierdolona wojna. — Pokręcił głową. — Wolałbym jej uniknąć, a żeby to zrobić musimy posprzątać ten jebany bałagan. Musimy się dowiedzieć kto zapierdolił tego dzieciaka i co robił na naszym terenie. Houston, Sunny... — Zwrócił się do naszych katów. — Zajmijcie się tym. Chcę dorwać tego kogoś żywego.
Houston skinął lakonicznie głową, a Sunny wymamrotał coś pod nosem. Był w klubie od pięciu lat, dołączył mniej więcej w tym czasie co ja. Przez pewien czas oboje byliśmy prospektami, mimo że gówniarz był ode mnie znacznie młodszy. Nasze drogi pobiegł w całkiem innych kierunkach. Ja zająłem się klubem od prawnej strony, on od tej mroczniejszej, bardziej popierdolonej. Dzieciak trafił pod skrzydła Houstona i oboje wykonywali kawał dobrej roboty. Cieszyłem się, że mieliśmy tych sukinsynów po naszej stronie.
— Coś tu jest grubymi nićmi szyte — rzucił Hatchet. — Nie podoba mi się to gówno. Nie mam ochoty ciągle oglądać się przez ramię, jak jakaś pieprzona piczka. Zajebmy ich wszystkich i przejmijmy ich teren. Już dawno powinniśmy to, kurwa, zrobić.
Big Jim pokręcił głową, ale spojrzenie miał takie, jakby się nad tym zastanawiał. Przejechał ręką po twarzy.
— Zbyt duże ryzyko — odpowiedział. — Jeśli chcemy to zrobić, musimy być ostrożni. Zrobić to z głową, Hatchet. Rake w ostatnim czasie nie próżnuje. Mają coraz więcej ludzi. Nie przyjmują też byle kogo. Ich prospekci naprawdę mają potencjał. To nie bijatyka z przedszkolakami, Hatchet.
— My też nie jesteśmy pieprzonymi nowicjuszami.
— Nie wywołujmy wojny, jeśli nie wiemy o chuj tu chodzi — wtrącił JJ, krzyżując ręce na piersi. — Powinniśmy poznać wszystkie fakty, zanim zaczniemy się w to bawić. Wiecie, nie mam nic przeciwko polowaniu na pieprzonych Griffinsów, ale coś tu śmierdzi. Albo nam podrzucili martwego prospekta, chcąc wywołać konflikt albo chodzi o coś jeszcze.
— Dowiemy się o co — powiedział Houston.
Hatchet prychnął w odpowiedzi.
— Chodzi o księżniczkę? — zapytał, rozpierając się na krześle. Spojrzałem z zaciekawieniem na Big Jima, za chuja nie mając pojęcia o co chodziło. Jaką, kurwa, księżniczkę? Spóźniłem się tylko kilka minut, nie mogło mnie dużo ominąć.
— Nie ukrywam, że wojna jest mi nie na rękę, zwłaszcza teraz, kiedy moja córka wróciła do miasta — zaczął, a mimo że głos miał spokojny, brzmiała w nim jakaś twarda, ostrzegawcza nuta. — Wielu z was jest w podobnej sytuacji. Wszyscy wiemy, że jeśli wypowiemy tym sukinsynom wojnę, nie będą grali czysto. A jeśli będą chcieli dobrać się mi do dupy, zrobią to przez Santanę.
Kilka osób skinęła głową.
— Prospekci mają pilnować małej? — zapytał Bull. Był jednym ze starszych członków Hellhounds. Mógł być w wieku Big Jima. Przypominał wielkiego niedźwiedzia z piwnym brzuchem.
— Chcę, żeby miała stałą ochronę. Santana wychowała się w klubie, wie jak to wszystko działa, ale jest tylko pieprzonym, nieodpowiedzialnym dzieciakiem i nie ufam jej za cholerę. Za bardzo wdała się w swoją matkę. Santa wie, jak to wszystko obejść, nie powierzę jej bezpieczeństwa bandzie nieogarniętych prospektów. Chciałbym, żeby ktoś z was jej przypilnował.
— Mamy się bawić w pieprzone niańki? — wyrwało mi się pytanie. Big Jim spojrzał na mnie chłodnymi, kalkulującymi oczami.
— Wybacz, kurwa, Rush, ale myślałem, że chodzi tu o pierdolone braterstwo, więc skoro moje dziecko jest w pieprzonym niebezpieczeństwo, to mogę liczyć na moich braci, jeśli chodzi o jej życie. Mój, pieprzony, błąd.
Posłałem mu krzywy uśmiech, wiedząc że żadna odpowiedź nie będzie dobra.
— Wiesz, że kocham Santę jak własnego dzieciaka — powiedział Bull. — Nie damy skrzywdzić księżniczki, ani żadnej kobiety w klubie. Masz nasze pierdolone wsparcie, bracie.
Wszyscy skinęli głowami.
— Dobra. — Hatchet uderzył otwartymi dłońmi w uda. — Napijmy się po piwku na poprawę atmosfery, co? Może jakaś imprezka?
Pokręciłem z politowaniem głową. Skąd ten facet miał w sobie tyle energii? Był ode mnie starszy o jakieś dziesięć lat, a zachowywał się jak popieprzony, napalony nastolatek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro