Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

Cameron uśmiechnął się do mnie znad swojego kubka. Jasne włosy miał lekko rozczochrane, nadając mu tym samym wygląd niesfornego dzieciaka. Bębnił długopisem o swój notatnik, obok którego leżał otwarty laptop. Miał naprawdę ładny, chłopięcy uśmiech. Mimo tego nie potrafiłam przestać porównywać go do Rusha. Zdawał się tym wtedy zbyt delikatny, zbyt dziecinny i miękki, zupełnie jakbym przesiąkła do głębi szorstkością Rusha.

W ostatnim czasie odcięłam się od klubu tak bardzo jak tylko się dało. Ograniczyłam nawet kontakty z Tammy. Ona sama zajęta była gonieniem za tym dupkiem Key'em. Nie potrafiłam powtrzymać się od komentarzy na jego temat, więc Tammy również unikała mnie. Nie podobało mi się to, ale nie miałam w sobie za grosz siły, żeby z tym walczyć. Dawało to idealną wymówkę, aby na jakiś czas się od siebie odciąć. Wiedziałam, że jeśli spędzałabym więcej czasu z Tammy, ta od razu dostrzegłaby w jak kiepskie byłam formie.

Moje życie toczyło się spokojnym rytmem. Spotykałam się z Cameronem, spędzałam czas z Tessą i ignorowałam dźwięk motocykli, który ciągnął się za mną, gdziekolwiek bym się ruszyła. Niema obecność Hellhoundersów dodawała mi poczucia bezpieczeństwa. Byłam przy tym hipokrytką, ale miałam to totalnie gdzieś. Starałam się nie myśleć o Rushu i o moim małym załamaniu w łazience w domu bractwa. To wydarzenie dziwnie mnie orzeźwiło. Nie potrafiłam tego wyjaśnić w żaden logiczny sposób, ale następnego ranka postanowiłam uporządkować swoje życie. Przestałam zalewać swoje problemy alkoholem i udawałam, że nic się nie stało. Może i nie było to najlepsze wyjście i powinnam przepracować swój problem, ale na razie mój sposób działał i postanowiłam się go trzymać. Cameron bardzo mi pomagał, choć nie był tego świadomy. Przy nim wszystko było proste i postanowiłam się tego trzymać.

Wróciłam do mojego pierwotnego planu, który mówił: zero motocyklistów, zero klubu. Czułam wyrzuty sumienia, że odcięłam się o Tammy, bo była nieodłączną częścią moje życia, ale musiałam to zrobić, że nie zwariować. Obiecałam mojej matce, że nie dam się złapać żadnemu bikerowi z dużym kutasem. Miałam zamiar wieść życia z dala od tego dramatu. To co się wydarzyło w motelu Cedar tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że musiałam dotrzymać tej obietnicy. To nie było droga dla mnie. Za dużo było we mnie ciemności, aby nadal kroczyć tą drogą. Demony zjadłby mnie żywcem. Byłam zdolna do okropnych rzeczy i gdzieś podświadomie wiedziałam, że jeśli zostałbym w klubie, nadszedłby dzień, kiedy musiałabym znowu zrobić coś równie potwornego. Nie chciałam tego.

— Wybierzesz się na mecz? — zapytał Cameron, delikatnie dotykając mojej dłoni, leżącej na stoliku. Spojrzałam na jego palce. Jego skóra była gładka, pozbawiona tatuaży. Tak łatwo było z nim przebywać. W jego oczach nie czaiły się żadne demony. Był bezpieczną opcją. Gdybym zamknęła oczy z łatwością mogłabym sobie wyobrazić moje życie z kimś takim jak on. — Fajnie będzie mieć cię na trybunach.

Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Jego dotyk mi nie przeszkadzał. Wiedziałam jednak, że chciałby czegoś więcej, a ja nie byłam pewna, czy byłabym w stanie mu to dać. Była na takim etapie, że najpierw musiałam pozbierać swoje kawałki, żeby oddać serce komuś innemu. Jakaś część mnie wiedziała, że ktoś taki jak Cameron nigdy nie zaakceptowałby całej mnie, że wszystkimi wadami i demonami. Wychowałam się w dzikim środowisku i widziałam zbyt wiele popapranych rzeczy, żeby być w pełni normalna. A normalność była czymś czego Cameron Tate wymagał. A mimo to chciałam spróbować. Ten ostatni raz chciałam dać sobie szansę na coś stabilnego. Coś czego razem z mamą tak bardzo dla mnie chciałyśmy.

— Tak, myślę, że będę — odpowiedziałam, jednocześnie odwracając spojrzenie w stronę okna, wiedziona jakimś dziwnym przeczuciem. Mój uśmiech się powiększył, kiedy zobaczyłam gruby warkocz Tessy. Zmarszczyłam jednak brwi, obserwując jak przystanęła po drugiej stronie chodnika. Rozejrzała się dookoła i podeszła w stronę parkingu. Szybko ruszyła w stronę czarnego SUVa. Przystanęła przy oknie od strony kierowcy i zaczęła z kimś rozmawiać. Wyglądała przy tym na zdenerwowaną, a zaraz potem jej twarz wykrzywiła się w wściekłym wyrazie. To było do niej tak niepodobne, że wręcz wyglądała na całkiem inną osobę. Zniknęła cała jej delikatność.

Najgorsze jednak było to co zdarzyło się potem. Osoba, z która rozmawiała wychyliła się lekko przez okno, a mi serce podeszło do gardła. Jak przez mgłę usłyszałam głos Camerona, pytającego czy wszystko w porządku. Przełknęłam ślinę, nie mogąc oderwać spojrzenia od Tessy. Wszystko jednak działo się tak szybko, że nie mogłam być pewna tego co widziałam. Mężczyzna siedzący w SUVie miał na nosie ciemne okulary i czapkę z daszkiem, odwróconą tył na przód, ale mimo to kogoś mi przypominał.

Serce nadal biło mi dziko w piersi, kiedy Tessa odwróciła się do samochodu i ruszyła w stronę kawiarni. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że mężczyzna, z którym rozmawiała Tessa był łudząco podobny do Connora. Zagryzłam wargę tak mocno, że poczułam na języku rdzawy posmak krwi. To nie mogła być prawda. Connor nie mógł pojawić się w Teksasie, jeśli nie chciał zarobić kulki między oczy. Mój ojciec nie rzucał słów na wiatr. Gdyby nie dotrzymywał słowa, nigdy nie zostałby Prezydentem Hellhoundersów. Pewne więc było, że powrót Connora, równał się jego śmierci.

Podskoczyłam wyrwana z zamyślenia, kiedy moja przyjaciółka opadła na krzesło obok mnie. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, zanim przywitała się z Cameronem szybkim całusem w policzek.

— Kto to był? — zapytałam, chowając dłonie pod stolik, żeby ukryć ich drżenie. Nie miałam pojęcia skąd się we mnie wzięła taka reakcja. Nawet jeśli jakimś cudem Connor wróciłby do Teksasu, nie powinnam się tym przejmować. Miał swój rozum i podejmował własne decyzje. Nigdy nie był głupi, więc znał konsekwencje swoje powrotu. To nie miał być już nigdy mój problem. To wszystko było logiczne, ale nie potrafiłam zapanować nad drżeniem rąk.

Tessa zmarszczyła brwi, jakby nie wiedziała o co pytałam. Zdezorientowanie w jej oczach było tak wyraźne, że się rozluźniłam. To była Tessa, nie zadawała się z bikerami. Nawet jeśli Connor przestał nim być. Przecież widziałam, jak reagowała na Hellhoundersów – jak mała zagubiona owieczka wśród stada wilków.

— Ten mężczyzna w samochodzie? — dodałam, wskazując ręką w stronę okna.

— Oh, mój brat — powiedziała szybko, machając ręką. Nic w jej twarzy nie mówiło mi, że mogłaby kłamać. — Truje mi cały czas, że powinnam częściej rozmawiać z rodzicami. Są wściekli, że oboje ich dzieci przeniosło się do Teksasu.

Moje serce zwolniło bieg, a dziwna gula, która urosła mi w gardle w końcu zniknęła. Dłonie nadal miałam spocone, ale już nie drżały. Nie miałam pojęcia, dlaczego możliwość spotkania Connora wywołała we mnie takie emocje. Nie miałam mu za złe tego, że uciekł. Miałam jedynie szesnaście lat, kiedy doszło między nami do zbliżenia. Byłam jedynie naiwną, zakochaną kretynką. To i tak nie mogło trwać. Nic z tego co się wtedy wydarzyło nie miało już znaczenia. Connor miał wówczas dziewiętnaście lat i podjął jedyną rozsądną decyzję. Mój ojciec przyłożył mu do czoła odbezpieczony pistolet, zapewniając, że jeśli mnie skrzywdzi, pistolet wystrzeli. Nawet gdyby Connor był mi wierny, nie mógł przewidzieć, jak potoczyłby się nasz związek. W końcu oboje byliśmy jedynie dziećmi.

Wzięłam więc głęboki oddech i uśmiechnęłam się do przyjaciół. To na tym powinnam się skupić – na normalności. Zanim jednak miałam szasnę coś zrobić czy powiedzieć, mój telefon leżący na blacie stolika rozdzwonił się wściekle. Zmarszczyłam brwi, widząc na wyświetlaczu imię Tammy. Żołądek zwinął mi się w kłębek, a dziwne uczucie niepokoju wystrzeliło do krwioobiegu. Drżącą ręką nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha.

— Hej, Tammy.

Pociągnięcie nosem po drugiej stronie linii od razu powiedziało mi, że coś było nie tak. Momentalnie mnie zmroziło.

— Santa, potrzebuję cię — wymamrotała Tammy łamiącym się głosem, który sprawił, że automatycznie podniosłam się z krzesła. Czułam na sobie zaniepokojone spojrzenie Camerona i Tessy.

— Co się dzieje? — zapytałam, zbierając ze stołu swoje rzeczy. Tessa bez słowa zaczęła wkładać mój notatnik i laptopa do plecaka. Kochałam ją za to.

— Możesz do mnie przyjechać? — wymamrotała Tammy. Serce mi się łamało na dźwięk jej głosu. Nieprzyjemne uczucie złapało mnie za gardło i ciężko było mi je przełknąć. Czarne scenariusze zaczęły zalewać moje myśli.

Jeśli ten sukinsyn podniósł na nią rękę, to mu ją odstrzelę — pomyślałam, jednocześnie zapewniając Tammy, że jestem już w drodze. Zaraz potem się rozłączyłam i spojrzałam szybko w stronę okna. Po drugiej stronie ulicy, na motocyklu siedział Sunny. Dzisiaj on dostał rolę moje stróża i zdecydowanie mu to nie pasowało, sądząc po jego postawie. Opierał się o motocykl, krzyżując ręce na szerokiej klacie i łącząc nogi w kostkach. Wyraźnie wysyłał wszystkim w otoczeniu kilku mil znak, że mają za żadne skarby świata do niego nie podchodzić. Mimo tego wszystkiego, czułam się przy nim wyjątkowo bezpieczna. Wiedziałam, że robił dla klubu paskudne rzeczy, ale miałam też świadomość, że był cholernie skuteczny i nigdy nie pozwoliłby, żeby ktoś mnie skrzywdził na jego warcie.

— Santa? — Tessa położyła swoją drobną dłoń na moim ramieniu. Troska w jej oczach była aż nadto widoczna. — Wszystko w porządku? Coś się stało Tammy?

Zagryzłam z roztargnieniem wargę. Cholernie się martwiłam o przyjaciółkę.

— Nie wiem — odpowiedziałam szczerze. — Muszę do niej jechać. Pewnie znowu chodzi o Key'a.

Tessa skinęła ze zrozumieniem głową.

— Mam jechać z tobą?

— Mogę was zawieźć — dorzucił szybko Cameron, również wstając z krzesła.

Pokręciłam głową.

— Nie, dziękuję — rzuciłam szybko, poprawiając plecak na ramieniu. — Dam znać, kiedy czegoś się dowiem.

Nie czekając na ich odpowiedź, niemal biegiem rzuciłam się do drzwi. Sunny od razu mnie dostrzegł i odepchnął się od motocykla, a jego mięśnie napięły się w gotowości. Pomachałam do niego nerwowo, przebiegając na drugą stronę ulicy. Czerwona honda zatrąbiła na mnie wściekle, ale to zignorowałam.

— Popierdoliło cię? — warknął Sunny, kiedy znalazłam się w zasięgu słuchu. — Cała moja praca pójdzie na marne, jeśli się kurwa, wpakujesz pod samochód.

Miałam ochotę zapytać o jaką pracę mu dokładnie chodzi, ale doszłam do wniosku, że nie miałam na to czasu. Musiałam się spieszyć do Tammy. Nie była dziewczyną, która histeryzowałaby z byle powodu. Jedyny powód jaki doprowadzał ją po płaczu miał na imię Key i był z niego kawał skurwysyna. Nie byłam pewna, jak mój ojciec i cała reszta Hellhoundersów by zareagowała, ale miałam ochotę najzwyczajniej w świecie posłać go do piachu.

Jak Skinnera – odezwał się natrętny głos z mojej głowie, powodując, że coś zimnego złapało mnie za serce. Na to też nie miałam czasu. Zignorowałam natrętne myśli.

— Zawieź mnie do Tammy — rozkazałam szybko, patrząc mu prosto w te puste ciemnobrązowe oczy. Zmarszczył lekko brwi, patrząc na mnie jak na irytującą muchę, którą starał się bezskutecznie odgonić.

— Nie jestem twoim pieprzonym szoferem, księżniczko — odpowiedział spokojnie, wyciągając z kieszeni paczkę fajek. Warknęłam wściekle bez słów i wytrąciłam mu je z ręki. Upadły na chodnik a Sunny podniósł na mnie powoli spojrzenie. Na moment mnie zmroziło i z pełna mocną uświadomiłam sobie, że miałam przed sobą Hellhoundersa, a nie chłopca, którego mogłam bez konsekwencji irytować. Znałam reputację Sunny'ego i nie była wcale lepsza od reputacji Houstona.

— Podnieś to — powiedział cicho i powoli. Przełknęłam nerwowo ślinę, a moja buntownicza strona krzyczała we mnie głośno, żeby pokazać mu środkowy palec i powiedzieć, że nie mam najmniejszego zamiaru. Ale coś w jego oczach mówiło mi, że nie powinnam tego robić. Bo jeśli wiedziałam, że Houston, mimo że przerażał mnie jak cholera, nigdy by mnie nie skrzywdził, bo był do cna lojalny mojemu ojcu, to nie mogłam tego samego powiedzieć o Sunny. Coś podpowiadało mi, że Sunny nie miał przed sobą nikogo. Że działał tylko według własnego kodeksu.

Przełknęłam dumę i schyliłam się po tę przeklętą paczkę papierosów. Wcisnęłam mu ją w wyciągniętą rękę i wytrzymałam to mordercze spojrzenie.

— Muszę dostać się do Tammy — spróbowałam jeszcze raz. — Potrzebuje mnie. Mogę jechać z Cameronem albo taksówką, ale i tak będziesz musiał pojechać za mną.

Zmrużył ledwo dostrzegalnie oczy. Czułam się, jakby był w stanie zajrzeć do mojej głowy i zdecydowanie nie było to przyjemne. Miałam ochotę uciec spojrzeniem, ale nie byłam tą, która tak łatwo dawała za wygraną.

— Wskakuj — rzucił jedynie, po czym schował paczkę fajek do kieszeni wytartych, czarnych dżinsów. Nawet się na mnie nie obejrzał, tylko sam zasiadł na motocyklu. Zrobiłam to samo, chwytając go w pasie.

Silnik obudził się do życia z głośnym warkotem, a całe moje ciało zadrżało od rytmicznych wibracji. Chwilę potem mknęliśmy między samochodami w stronę domu Tammy. Z każdą pokonaną milą czułam, jak mój żołądek zaciskał się mocniej. W końcu Sunny zaparkował swoją maszynę na podjeździe, a ja zeskoczyłam z niej najszybciej jak się dało. Nie czekałam na niego, tylko rzuciłam się biegiem w stronę werandy. Omal nie potknęłam się na drewnianym stopniu, zanim dotarłam do drzwi.

Kątem oka zobaczyła, że Sunny ruszył za mną. Zastukałam zaciśniętą pięścią w drzwi, a Sunny w tym czasie zdążył dołączyć do mnie na werandzie. Rzucił mi beznamiętne spojrzenie i odpalił wsadzonego w usta papierosa. Szary dym uniósł się nad naszymi głowa w tym samym czasie, kiedy ktoś przekręcił zamek. Drzwi uchyliły się lekko, a między nimi a framugą pojawiła się czerwona i opuchnięta od płaczu twarz Tammy.

— Matko boska — wymamrotał Sunny, wypuszczając dym w drugą stronę. Bez słowa otworzył szerzej drzwi i zaprosił się do środka. Tammy zagryzła mocno wargi i złapała mnie za dłoń. Nic nie powiedziała, ciągnąć mnie do swojego pokoju. Jej mamy jak zwykle nie było, co każdemu z nas odpowiadało.

Przechodząc obok kuchni, zauważyłam, że Sunny rozsiadł się wygodnie na kanapie i przełączał programy w telewizji. Dym papierosowy nadal unosił się nad jego głową.

— Tammy, cholernie mnie wystraszyłaś — zaczęłam, kiedy zamknęła za nami drzwi swojej sypialni. Zasłony były zasłonięte, sprawiając, że rozkopane łóżko pogrążone było w półmroku. — Co się do diabła dzieje?

Tammy otworzyła i zamknęła usta, jak wyłowiona na brzeg rybka. Zaraz potem westchnęła ciężko i usiadła na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Czarny lakier na jej paznokciach był obskubany.

— W łazience — wymamrotała, a jej głos był stłumiony przez dłonie. Zmarszczyłam brwi, patrząc na nią z niepokojem. Zwlekałam przez chwilę, nie będąc do końca pewną czy powinnam ją zostawiać samą. W końcu ruszyłam we wskazanym kierunku.

Pomieszczenie było małe, a na półce przed lustrem leżały rozrzucone kosmetyki. W pierwszej chwili nie miałam pojęcia o co chodziło Tammy. Nie było tam nic, co wyjaśniałoby jej załamanie, ale w końcu to dostrzegłam.

Tuż obok przeźroczystego błyszczyka leżał biały, mały prostokącik. Nie byłam idiotką, wiedziałam, jak wyglądały testy ciążowe. Wzięłam go do ręki, czując jak żołądek zwinął mi się w kłębek. Test zdecydowanie był pozytywny.

— Tammy... — powiedziałam głupio, wychodząc jednocześnie z łazienki. Nie mogłam oderwać spojrzenia od testu. — Czy to to co myślę?

Głośne prychnięcie przyjaciółki sprawiło, że w końcu na nią spojrzałam. Z jej zielonych oczu ziała czysta desperacja i przerażenie.

— Jestem w ciąży — wydukała głucho, podciągając kolana pod brodzę. Nagle wydawała mi się młodsza i bardziej krucha niż przez całe życie. Brązowe włosy miała rozczochrane, a pod oczami widniały wielkie cienie.

Przełknęłam ślinę, nie będąc pewna co powinnam powiedzieć.

— Z Key'em?

Tammy prychnęła po raz kolejny.

— Jezu, naprawdę pytasz? — warknęła nieprzyjemnie, a w jej oczach zalśniły nowe łzy.

— Przepraszam, po prostu...

Dolna warga jej zadrżała, ale wzięła głęboki oddech i opanowała płacz.

— Może i zachowuję się jak dziwka i jestem mocna w gębie, ale... — Wzięła kolejny głęboki oddech i spojrzała mi prosto w oczy. — Nigdy nie spałam z nikim oprócz Key'a. Nigdy.

Skinęłam głową. Tammy miała rację, potrafiła dużo mówić o przyrodzeniach innych facetów, ale nigdy nie słyszałam o jej jednonocnych przygodach. Spojrzałam na nią uważnie i serce mi pękało. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak bardzo uczepiła się Key'a. Był zwykłym zasrańcem, który nigdy na nią nie zasłuży.

— On nie jest taki zły — zaczęła, zupełnie jakby słyszała moje myśli. — To wszystko jest bardziej skomplikowane niż ci się wydaje, Santa. On po prostu... on po prostu nie potrafi inaczej. Nikt go nigdy nie kochał. Nigdy nikogo nie miał. Tylko mnie — jęknęła żałośne. — Ma tylko mnie. Tylko ja go kocham.

Złość zapłonęła we mnie jak polane benzyną drewno.

— Tym bardziej powinien cię lepiej traktować — warknęłam.

— On się stara...

— I dlatego pieprzył Candy?!

Tammy zatkała uszy dłońmi i pokręciła głową, jak mała dziewczynka.

— Przestań — szepnęła, na co westchnęłam głośno. Wiedziałam, że Key nie miał łatwego życia. Mieszkał w rozwalającym się budynku na obrzeżach miasta, a jego ojciec używał go jak worka treningowego, dopóki ten nie zaczął odpowiadać tym samym. Beznadziejne dzieciństwo nie było jednak usprawiedliwieniem tego, jak traktował Tammy.

Usiadłam na łóżku obok przyjaciółki i złamałam ją za dłoń. Była cholernie zimna i spocona. Dopiero wtedy spojrzała na mnie czerwonymi od płaczu oczami.

— Co dalej, Tammy? — zapytałam cicho, uparcie szukając odpowiedzi w jej przerażonym spojrzeniu. Pociągnęła nosem, zanim odpowiedziała.

— On nie może się dowiedzieć — szepnęła jeszcze ciszej. Błaganie w jej oczach niemal powaliło mnie na kolana.

— Tammy... — zaczęłam ostrzegawczo, a ta poderwała się z łózka. Stanęła na środku dywanu i objęła się rękoma.

— Nie, Santa. Key nie może się o tym dowiedzieć — rzuciła ostro, patrząc na mnie z jakimś chorym uporem. Omal nie zazgrzytałam zębami ze złości. Nie rozumiałam jej uporu.

— Tammy, rozumiem, że się boisz jego reakcji... — spróbowałam znowu, ale tak jak poprzednim razem, od razu mnie uciszyła.

— Nie, nie rozumiesz! — wykrzyknęła, chwytając się za głowę. — Wiem, co mi powie. Ok? — jęknęła żałośnie. — Wiem, że nie będzie chciał tego dziecka. Boże, Santa... on nigdy nie będzie na to gotowy. Nigdy. Jest zbyt popaprany, zbyt rozbity, żeby zająć się kimś oprócz siebie.

Zagryzłam wnętrze policzka tak mocno, że poczułam na języku posmak krwi. Na usta cisnęły mi się słowa, ale wiedziałam, że usłyszenie ich nie pomoże Tammy. Zbyt wiele razy strzępiłam sobie język. Tammy nigdy nie miała zrezygnować z Key'a.

— Co zrobisz? — zapytałam zamiast tego.

— Pojadę do Kolorado — odpowiedziała błyskawicznie, dając mi do zrozumienia, że miała już opracowany cały plan. — A kiedy wrócę, nie będziemy poruszać tego tematu.

W Teksasie od jakiegoś czasu obowiązywał zakaz aborcji. Na pewno działały jakieś nielegalne kliniki, ale nie chciałam, żeby Tammy się tam znalazła. Wyjazd do Kolorado nie był wcale taki głupi.

Przyjrzałam jej się uważnie. Wyglądała na cholernie zmęczoną. Policzki miała zapadnięte, jakby w ostatnim czasie dużo schudła. Nagle uderzyły we mnie wyrzuty sumienia, że się od niej odcięłam. Była moją najlepszą przyjaciółką, odkąd tylko pamiętałam. Nie powinnam jej zostawiać.

— Pojedziesz ze mną, prawda? — zapytała. — Będę potrzebować kogoś, żeby zabrał mnie z powrotem.

— Nie ukryjesz tego przed Key'em — uświadomiłam ją cichym tonem, zaciskając jednocześnie dłonie na udach. — Ojciec nie puści mnie do Kolorado. Nie bez ochrony. A wtedy któryś z Hellhoundersów się dowie i doniesie Key'owi. Nie chcę wyjść na nieczułą sukę, Tammy, wiesz, że zrobiłabym dla ciebie wszystko. Po porostu...

Tammy zacisnęła mocno szczękę, ale nic nie powiedziała. Patrzyła mi uparcie w oczy.

— Pogadam z Doc'iem — rzuciłam, na co Tammy drgnęła jakby dostała zastrzyk nowej energii. — Obowiązuje go tajemnica lekarska.

Doc tak naprawdę miał imię i nazwisko, ale jak ono brzmiało nie byłam do końca pewna. Był związany z klubem, odkąd tylko pamiętałam, jednak nie nosił naszych barw. To dzięki niemu zapałałam miłością do zszywania ran, wyciągania zbłąkanych pocisków z ciała i opatrywania skutków pobicia. Pomagałam mu już jako mała dziewczynka. Nabrałam doświadczenia w znoszeniu widoku krwi.

— Powie mu. — Tammy nie była przekonana. — Tajemnica lekarska idzie się jebać w tym przypadku. Dobrze wiesz, że obowiązują go inne zasady. Pracuje dla klubu.

— Pozwól mi wybadać sytuacje — przekonywałam ją. — Daj mi chociaż spróbować.

Tammy zagryzła dolną warg, nadal obejmując się ramionami. Miałam wrażenie, że tylko to trzymało ją w garści, że tylko dzięki temu nie rozsypała się na małe kawałeczki.

— I uważam, że tym razem naprawdę powinnaś kopnąć go w dupę, Tammy — dodałam łagodniej. — Zasługujesz na kogoś lepszego niż Key.

Pokręciła lekko głową, ale nic nie odpowiedziała. Wiedziałam, że to przegrana sprawa. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro