Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Drzwi trzasnęły głośno, kiedy JJ wszedł do pomieszczenia. Wszystkie głowy odwróciły się w jego stronę, ale najwyraźniej nic sobie nie robił z tego, że po raz kolejny przyszedł na spotkanie spóźniony. Usiadł na wolnym krześle obok mnie i naciągnął na głowę kaptur szarej bluzy. Rzuciłem mu pytające spojrzenie, ale pokręcił lekko głową i przeniósł spojrzenie na swojego ojca, który jak zwykle przysiadł na skraju biurka.

JJ miał w sobie wiele gówna i przez dwadzieścia dziewięć lat jeszcze nie nauczył się z nim radzić. Nie potrafił trzymać się od kłopotów i miałem wrażenie, że właściwie to je uwielbiał. Był jak rozpędzona do dwustu dwudziestu maszyna zmierzająca prosto do przepaści. Nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby zmienić tor.

— Skoro królewna raczyła się w końcu pojawić, to zaczynajmy — oznajmił Big Jim, zanim uderzył młotkiem. JJ prychnął cicho pod nosem, krzyżując ramiona.

— Nie chcę zaczynać od złych wieści, ale ostatnio mamy tylko takie. Chciałbym, żebyście zachowali szczególną ostrożność — zaczął Big Jim, obracając w palcach drewniany młotek. — Odpierdala się niezły szajs i musimy się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.

— To prawda, że znaleźliście szpiega Wild Griffins na naszym terenie? — zapytał Hatchet. — Znowu.

Wsparłem łokcie o uda i obserwowałem brudną podłogę, nie mogąc wyrzucić z głowy Santany i tego co się wydarzyło w motelu. Wyrzuty sumienia gryzły mnie jak stado czerwonych mrówek. Zatajanie prawdy było jak zdrada klubu. Czułem, że robiłem coś złego, a jednocześnie nie potrafiłem zmusić się do rozmowy z Big Jimem. Nie miałem pojęcia jak powinienem zaszufladkować moje relację z jego córką. Nie chciałem, żeby została moją Lady. Zdecydowanie nie byłem gotowy na taki krok. Kurwa, nawet nie wiedziałem czy byłem gotowy przyznać przed samym sobą, że mi na niej zależało. Nie chciałem, żeby mi zależało. To nie brzmiało dobrze. Godziło w pamięć o Celeste.

— Rush? — Głos Big Jima przebił się do mojej świadomości. Miałem cholerną ochotę zapalić i zająć czymś ręce. Mlasnąłem językiem i wyprostowałem się na swoim krześle, oddalając od siebie myśli o zapłakanej, skulonej pod ścianą Santanie Mason. To jej odległe, zagubione spojrzenie śniło mi się przez ostatnie dwie noce. Nie mogłem pozbyć się myśli, że to co się stało było moją winą. Gdybym jej nie zostawił w tym przeklętym motelu, nic z tego by się nie wydarzyło. Nie miałem pojęcia jak powiedzieć o tym Big Jimowi i nie zarobić przy tym kulki w łeb.

— Odwiedziłem starego Vintera — powiedziałem, wpatrując się w przeciwległą ścianę. Znajdowała się na niej ciemna plama, do złudzenia przypominając ślad krwi. Zupełnie jak w tym pieprzonym hotelu. Kurwa, nie potrafiłem przestać myśleć o tej cholernej blondynce.

Ktoś zarechotał głośno w kącie sali, ale nadal wpatrywałem się w tę przeklętą plamę. Vinter miał opinię szaleńca i każdy w klubie o tym wiedział. Śmiech był dobrą reakcją.

— Widział w okolicy grupy Wild Griffinsów — zacząłem. — Więcej niż jeden raz. Wyglądało to tak jakby zbierali, kurwa, armię. Myślę, że Vinter przesadza mówią o armii, ale nie możemy zignorować tego, że kręcą się po okolicy. Udało mu się zrobić zdjęcia. Bez wątpienia to oni. Pytanie tylko czego tam, kurwa, szukają.

— Mówił coś jeszcze? — zapytał Hatchet, na co pokręciłem głową, w końcu odrywając spojrzenie od ściany i zerkając na niego. Skrzyżował wytatuowane ramiona na piersi i zmarszczył lekko brwi, przybierając na twarz poważny wyraz. Rzadko to robił. Bez swojego kpiącego uśmiechu wyglądał niemal jak nie on.

— Jedynie tyle, że rząd ma zamiar spuścić na nas wszystkich atomówkę i zejść do podziemi — sarknąłem. — Ale biorąc pod uwagę to, że znaleźliśmy na naszym terenie jednego z nowicjuszy, Griffinsów nie możemy zakładać, że Vinter pieprzy od rzeczy. Wild Griffins udowodnili, że w dupie mają nasze granice. Coś się, kurwa, święci. — Byłem o tym przekonany. Niepokój rozprzestrzeniał się we mnie wraz z krwią.

— Tia, muszę się zgodzić z Rushem — powiedział Big Jim. — Chcę, żeby paru z was pojeździło po okolicy. Poobserwujcie, popytajcie miejscowych. Musimy jasno określić nasze granice. Nie ma, kurwa, opcji, żeby sukinsyni się u nas panoszyli.

Sunny podniósł w górę rękę.

— Jeśli możemy strzelać, a potem zadawać pytania to zgłaszam się na ochotnika.

Big Jim wywrócił oczami, jakby użerał się z irytującym przedszkolakiem.

— Strzelaj tak, żeby można było poznać jakieś pieprzone odpowiedzi — warknął.

Sunny wyszczerzył się jak kot z Cheshire.

— Przyłączę się — mruknąłem bez entuzjazmu, dochodząc do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli wyjadę z miasta i będę się trzymać z daleka od córki szefa, jak na dobrego chłopca przystało.

Przez chwilę w pomieszczeniu panowała ponura cisza. Wiedziałem, że teraz był czas na moje rewelacje. Nie miałem jeszcze okazji porozmawiać z Big Jimem po tym, jak odstawiłem Santanę pod dom. Wyszedł jedynie na werandę, dziękując za opiekę nad jego córką, a ja zmyłem się stamtąd najszybciej jak się dało, bojąc się, że zaraz wyznam mu prawdę. Nie mogłem tego zrobić przed całym klubem, ale tak czy siak musiałem poinformować o tym, kogo spotkaliśmy. Zresztą Big Jim nie był ani ślepy, ani głupi – wcześniej czy później musiał zobaczyć podbite oko Santany i jej opuchniętą wargę. I to ja miałem się z tego tłumaczyć. Była pod moją opieką, a więc wszystko spoczywało na mnie. Ja miałem ponieść konsekwencje.

— Dust Devils najwyraźniej też mają w dupie nasze granice — rzuciłem, wyciągając z kieszeni zapalniczkę. Naprawdę potrzebowałem zapalić. — Spotkałem ich w drodze z Dallas. Mówiłem już Houstonowi i Sunny'emu. Było ich czterech.

W pomieszczeniu zapanowało poruszenie. Hatchet zagwizdał, kręcąc głową. Stojący obok niego Huston jedynie zmarszczył ledwo dostrzegalnie brwi. Nic nie mogłem wyczytać z jego twarzy, ale wiedziałem, że trzymał gębę na kłódkę. Był lojalnym sukinsynem, nawet jeśli uważał, że to co robiłem było kurewsko głupie. A po drugie, gdyby powiedział o tym co się stało Big Jimowi, jak nic bym tu nie siedział. A jeśli już to na pewno z połamaną szczęką i kulką w minimum dwóch miejscach, wykrwawiając się przy tym jak zarzynana świnia. Wiedziałem jednak, że to milczenie nie miało trwać długo. Houston po prostu dawał mi czas, aby sam ogarnął mój burdel. Nie byłem jednak pewien jak to zrobić. Powinienem najzwyczajniej w świecie wyznać, że spierdoliłem sprawę i zostawiłem Santanę bez ochrony, ale jej brązowe pełne łez spojrzenie jakoś nie pozwalało mi tego zrobić.

Sunny też trzymał gębę na kłódkę, choć podejrzewałem, że miało to coś wspólnego z tym, że Houston nakazał mu milczenie. Jedynie jego szef i nasz Prezydent mogli go do czegoś zmusić. Pieprzony Sunny nie uznawał innych autorytetów. Czasem podejrzewałem, że miał prześcignąć Houstona w swoim skurwysyństwie. Sam fakt, że zobaczył półnagą Santanę w motelowym pokoju, nie świadczył o tym, że ją przeleciałem. Świadczył jedynie o tym, że ten sukinsyn Skinner chciał ją zgwałcić. Jak za każdym razem, kiedy o tym myślałem, czułem wściekłość. Miałem ochotę wskrzesić skurwiela i zajebać jeszcze raz. Wyjątkowo powoli i boleśnie.

Santana nie uporała się z tym co się stało. Wiedziałem, że nie będzie to dla niej łatwe. Miała zaledwie dwadzieścia jeden lat i aspiracje, żeby ratować ludzkie życie, a nie je odbierać. Trauma miała zostać z nią do końca życia i po prostu chciałem dać jej trochę czasu, na to, aby poukładała sobie to wszystko w głowie. Błagała mnie o to, żeby zataić prawdę, ale ukrywanie czegoś tak istotnego przed Big Jimem wydawało mi się być pieprzoną zdradą. Albo raczej skrajną głupotą, biorąc pod uwagę fakt, że Wild Griffinsi dali nam jasno do zrozumienia, że ją obserwują.

— Czego, do kurwy nędzy, tu szukają? — warknął JJ, siedzący obok mnie. Na jego szyi widziała wielka, czerwona malinka, co zauważyłem nawet mimo naciągniętego na jego łeb kaptura. — Nigdy nie panoszyli się po naszym terenie. Nie mieliśmy z nimi problemów.

Wzruszyłem ramionami, znowu zapalając zapalniczkę. Patrzyłem na Big Jima, który przysiadł na brzegu swojego biurka. Musiałem z nim porozmawiać i to szybko.

Zerknąłem na Houstona, ale ten ledwo uraczył mnie spojrzeniem, odkąd wróciłem do miasta. Nie był zbyt towarzyskim typem i zazwyczaj po prostu nie wchodziłem mu w drogę. Zresztą jak wszyscy w klubie. Jednak teraz trochę się martwiłem. Nie sobą. Byłem już dużym chłopcem i nie bałem się Big Jima. Bałem się o małą blondynkę, na której niebezpiecznie zaczęło mi zależeć. Za cholerę mi się to nie podobało.

— Wygląda to kurewsko podejrzanie — powiedział Hatchet. — Nigdy nie sprawiali nam żadnych problemów. Trzymali się swoich granic.

— Najpierw pierdoleni Wild Griffins, a teraz to? Coś tu, kurwa, śmierdzi — potwierdził JJ.

Skinąłem głową.

— Było ich czterech. Odjechali bez problemu — rzuciłem, patrząc Big Jimowi w oczu. W jego własnych zalśnił niepokój. — Powiedzieli, że są jedynie przejazdem. Nie szukali kłopotów.

— Powiedziałeś spierdalaj, a oni uciekli? — Hatchet przechylił głowę, uśmiechając się do mnie jak do idioty. Wkurwiał mnie ten jego uśmiech. — Wybacz, chłopcze, ale twoja buźka jej zbyt ładna, żeby się ciebie wystraszyć. — Rozejrzał się po wszystkich. — Powinniśmy go trochę poharatać. To nadałoby mu charakteru.

Pokręciłem z politowaniem głową, nie zniżając się do odpowiedzi.

— Jeśli musisz wiedzieć, chciałem się wymknąć cichaczem...

— Cipka — rzucił, maskując słowo kaszlem.

Pokazałem mu środkowy palec.

— Byłem z Santaną. Ich było, kurwa, czterech. Ja sam. Mam w dupie jakby to się skończyło, ale nie mogłem ryzykować, że Księżniczce coś się stanie.

Big Jim zmrużył oczy.

— Czyli ją widzieli?

Obróciłem zapalniczkę w dłoniach. Nie chciałem myśleć o tym dziwnym lęku, który mnie w tamtej chwili ogarnął. Nie kłamałem, mówiąc ż miałem w dupie to, że dostałbym kulkę. Miałem głęboko w dupie to, że mieli liczebną przewagę. Gdyby to był zwyczajny dzień, a ja byłbym sam, na pewno skończyłoby się to strzelaniną. Lubiłem ten dreszcz emocji. Lubiłem się, kurwa, pchać przed szereg. Jeśli miałem oglądać przedstawienie to tylko z loży honorowej. Nie miałem zamiaru chować się na tyle. Jednak świadomość, że była ze mną Santana sprawiła, że na moment mnie zmroziło, jak pieprzonego nowicjusza. Zupełnie, jakby to był pierwszy raz, kiedy ktoś we mnie wycelował. Do tej pory nie czułem strachu patrząc śmierci w oczy.

— Ledwo. Cały czas stała za mną. Nie wyciągnęli nawet broni.

Na moment zapanowała pełna napięcia cisza.

— Działają razem? — zapytał Lucky, siedzący po mojej lewej. — Wild Griffins i Dust Devils?

— Jeśli tak to mamy przejebane — odpowiedział po chwili Hatchet. W jego głosie nie było słychać kpiącej nut. — Wild Griffins w pojedynkę może i nie są aż tak groźni, ale jeśli połączą siły z Dust Devils może być naprawdę gorąco.

Wszyscy przytaknęliśmy mu niewesoło. Sukinsyn miał rację. Byliśmy silni, ale walka o władze z dwoma klubami zdecydowanie nie miała być skokiem przez płotki.

Big Jim skinął krótko głową.

— Sunny, weź małą grupkę ludzi — zaczął. — Porozglądajcie się po tamtej okolicy. Chcę mieć raport do końca tygodnia. Rush podziel się terenem z innymi chętnymi. Chcę wiedzieć o każdym pierdolonym Giffinsie i każdym pieprzonym Diable na naszym terenie.

Sunny, który stał ze skrzyżowanymi rękami, pod ścianą przytaknął bez słowa. Był prawą ręką Houstona i wiedziałem, że musiał mieć równie nieźle nasrane w głowie jak sam Houston. Miał niewiele ponad dwadzieścia lat, a musiał widzieć w życiu wiele popierdolonych rzeczy. Dostał pełne barwy krótko przede mną, po tym jak sam wykończył czwórkę szpiegów z kartelu. Ktoś taki zdecydowanie nie mógł być normalny.

— Ktoś ma jeszcze jakieś sprawy? — zapytał Big Jim, obracając w dłoniach drewniany młotek.

Ręka, siedzącego obok mnie, JJ'a wystrzeliła w górę. Rozsiadł się wygonie z krześle z rozciągniętymi przed siebie, długimi nogami.

— Ja — powiedział, a wszyscy na niego spojrzeli. Między wargami miał wsadzoną fajkę. — Chciałbym uprzedzić, że Tessa Caldwell zostanie moją Starą.

Hatchet prychnął z tyłu, a ja uniosłem w górę brwi. Równie dobrze mógł nam ogłosić, że tak naprawdę uważa się za pierzone wcielenie Jezusa Chrystusa, albo że ma zamiar dołączyć do zakonu.

— Ile ty ją znasz? Trzy tygodnie? — Hatchet zaśmiał się rubasznie. — Ma jakąś magiczną cipkę czy co?

Fajka wypadła JJ'owi z ust, kiedy poderwał się na równe nogi. Zrobiłem to samo, łapiąc go za ramiona. Spojrzał na mnie z furią, ale nie ruszył się już z miejsca. Przeniósł to wściekłe spojrzenie na Hatcheta. Był narwanym skurczybykiem, ale co innego bójka pod barem z jakimiś cywilami, a co innego z własnym bratem. Zawsze czułem się za niego dziwnie odpowiedzialny. Chroniłem jego dupę od momentu, kiedy wyciągnął do mnie rękę, gdy leżałem na tyłach pieprzonego baru, po tym jak wdałem się w bójkę z czwórką niezbyt trzeźwych facetów. I to zupełnie bez powodu. W tamtym czasie było mi wszystko jedno i szukałem zaczepki, gdzie tylko się dałem. Byłem wściekły na cały świat za to, że straciłem Celeste i chciałem po prostu, żeby ta złość zniknęła. Podburzałem i szukałem pretekstu, żeby użyć pięści. Ból fizyczny trochę odganiał ten, który rozdzierał na kawałki moje serce. To właśnie wtedy JJ pokazał mi świat Hellhoundersów. Miałem u niego pieprzony dług. Gdyby nie on rzuciłbym studia i zapił się na śmierć. Gdyby nie on nie poznałbym Kąsacza, który nadal był głównym prawnikiem w klubie i który przyjął mnie do swojej kancelarii po ukończeniu przeze mnie studiów. Głownie broniliśmy naszych braci, ale zgłaszali się do nas również cywile.

— Uważaj, kurwa, na słowa, Hatchet — syknął JJ.

Hatchet w odpowiedzi uniósł w górę ręce, kręcąc rozbawiony głową. Miałem wrażenie, że dla tego faceta całe życie było pieprzonym żartem. Byłem ciekawy czy przyjdzie taki moment, kiedy coś go zmieni i zacznie się zachowywać jak niemal czterdziestoletni facet.

Sam nie sądziłem, że nadejdzie dzień, kiedy James Mason się ustatkuje, a już na pewno nie sądziłem, że stanie się to tak szybko. Tessa naprawdę musiała mieć magiczną cipkę. Nie byłem jednak na tyle głupi, żeby powiedzieć to na głos.

— To ta koleżanka twojej siostry? — Głos Big Jima sprawił, że oboje na niego spojrzeliśmy. Na myśl o Santanie znowu się spiąłem. Nie skakałem z radości na myśl o czekającej mnie zaraz rozmowie.

JJ skinął krótko głową.

— Jest słodka i niewinna jak lilijka — kontynuował Big Jim. — Nie ma pojęcia o naszym świecie. Jesteś pewien, że da sobie radę?

— O to się nie martw — powiedział twardo JJ. — Biorę za nią pierdoloną odpowiedzialność.

Big Jim przez chwilę patrzył synowi prosto w oczy, a potem skinął głową.

— Poczekaj z tym jeszcze jakiś czas, upewnij się, że wie z czym to się wiąże. Nie możemy ryzykować, że dowie się za dużo, a potem się przestraszy i coś wypapla. A potem masz możesz dać jej swoją naszywkę.

Dźwięk młotka rozbrzmiał w powietrzu, kiedy Big Jim zakończył spotkanie. Ciężka atmosfera nadal wisiała pod sufitem, mieszając się z szuraniem krzeseł o drewnianą podłogę. Wszyscy zaczęli opuszczać pomieszczenia, ale ja zostałem na swoim miejscu, zastanawiając się jak ubrać w słowa to co się wydarzyło w pieprzonym motelu. Obiecałem Santanie, że tego nie zrobię. Że dam jej trochę czasu, ale w końcu nie byłem godnym zaufania kolesiem. Musiała przecież to wiedzieć. Znała ten świat.

Potarłem dłonią kark i powoli podniosłem się z krzesła.

— Szefie?

Big Jim uniósł w górę krzaczastą brew, obserwując jak się do niego zbliżałem. Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem zrobić to szybko. W końcu nie było dobrego sposobu na powiedzenie szefowi, że jego córka zabiła kogoś z konkurencyjnego klubu.

— Chciałem ci jeszcze raz podziękować, Rush, za to że zająłeś się Santaną. — Uprzedził mnie odzywając się pierwszy. Mimo szczerych chęci, nie mogłem powstrzymać grymasu, który wykrzywił mi twarz. Przejechałem nerwowo palcami po włosach. Nie powinien mi dziękować za to, że przeleciałem ją na poboczu drogi, jak tanią dziwkę, a potem powtórzyłem to jeszcze kilka razy, żeby na koniec zostawić ją samą i zmusić do tego, żeby poderżnęła kolesiowi gardło. Zdecydowanie nie należały mi się podziękowania.

— Nie mam pojęcia co się z nią ostatnio dzieje — kontynuował, a ja za cholerę nie chciałem tego słuchać. — Kłamie, ucieka. Zachowuje się, jakby znowu miała szesnaście lat.

Odchrząknąłem. Nie miałem zamiaru bawić się w cholernego psychologa i analizować zachowania Santany Mason.

— Właśnie o niej chciałem porozmawiać — powiedziałem w końcu, patrząc Big Jimowi prosto w oczy. Santana zupełnie nie była do niego podoba. Nie było w niej nic z Big Jima. Naprawdę powinienem mieć problem z tym, żeby patrzeć mu prosto w oczy po tym, jak przeleciałem jego małą córeczkę, ale byłem sukinsynem i o dziwno nie miałem z tym żadnego problemu. Jedynie co mnie gryzło to to, że jej nie dopilnowałem i teraz musiałem się do tego przyznać.

— Co tym razem odjebała? — Big Jim westchnął. Miałem wrażenie, że Santana naprawdę była jak wrzód na jego dupie. Spodziewał się po niej najgorszego.

— Nie powiedziałem wszystkiego o Dust Devils — wyznałem, chowając ręce do kieszeni dżinsów. Odchyliłem na moment głowę w tył, wzdychając ciężko. — To prawda, spotkaliśmy ich w barze i nie robili problemów... ale potem mój samochód się spierdolił i musiałem zabrać Santę do motelu.

Big Jim uniósł brew, przysiadając na blacie biurka. Skrzyżował ramiona i czekał na dalszą część. Chyba już przeczuwał, że nie miałem dobrych wieści, bo mięśnie jego twarz spięły się w nerwowym oczekiwaniu.

— Nie chcę się usprawiedliwiać... — kontynuowałem. — Ale właśnie wtedy dostałem od ciebie telefon. Zostawiłem Santanę w pokoju, nie chciałem jej mieszać w sprawy klubu, a Vinter nie należy do przyjemniaczków. Miała się zamknąć w pokoju i nie wyściubiać z niego nosa...

— Ale znając moją córkę cię nie posłuchała?

Zaprzeczyłem szybkim ruchem głowy.

— Posłuchała. Tyle, że... wtedy pojawił się jeden sukinsyn z Dust Devils. Zrobił to zaraz po tym, jak odjechałem. Santana myślała, że to ja. Nie sprawdziła kto był za drzwiami i otworzyła.

Zamilkłem na chwilę, dając Big Jimowi chwilę. Zmarszczył brwi tak mocno, że niemal zlały się w jedną. Odepchnął się od biurka, zaciskając dłonie w pieści. Musiałem powiedzieć to szybko.

— Wszedł do środka. Próbował ją zgwałcić.

Wściekłość wykrzywiła twarz Big Jima.

— Zrobił to? — wysyczał przez zaciśnięte zęby. Na moment mnie zmroziło, bo nie miałem okazji o to zapytać. Z góry założyłem, że nie zdążył. Ale nie mogłem mieć pewności. Powinienem posłać do niej chociaż Tammy, ale to by znaczyło, że dowiedziałaby się o tym kolejna osoba. A na to nie mogliśmy sobie pozwolić. Spierdoliłem po całości.

— Raczej nie. — Wytrzymałem to mordercze spojrzenie. — Ale problem w tym, że to nie ja się zająłem tym problemem.

— Co tam do kurwy nędzy się odpierdoliło, Rush? — warknął, najwyraźniej gotów użyć pięści, żeby się tego dowiedzieć. Cóż, chyba na to zasłużyłem. Właściwie z wdzięcznością przyjąłbym na twarzy jego prawy sierpowy. Może to zmniejszyłoby trochę wyrzuty sumienia.

— Kiedy wróciłem, siedziała pod ścianą w majtkach i potarganej bluzce. Wyglądała jak pieprzona Carrie. Wszędzie była krew. Sukinsyn leżał martwy na środku pokoju. — Miałem ochotę zamknąć oczy, bo za każdym razem, kiedy przywoływałem w myślach obraz przerażonej, zakrwawionej Santany, czułem jak coś zimnego przysiadało na moim sercu. — Przecięła mu tętnice szyjną.

Big Jim przejechał dłońmi po twarzy i nagle wyglądał o jakieś dziesięć lat starzej. Przez kilka długich sekund żaden z nas się nie odzywał. Czekałem, aż Big Jim poukłada sobie to wszystko w głowie.

— Co się stało z ciałem? — zapytał w końcu.

— Houston i Sunny pomogli mi ogarnąć ten syf. Nikt nic nie znajdzie. — Zapewniłem, po czym spojrzałem mu twardo w oczy. — A jeśli coś pójdzie nie tak, wezmę to na siebie. To nie było zadanie Santany. Powinienem przy niej być i zapierdolić tego sukinsyna. Po to tam byłem. Miałem ją chronić.

Big Jim skinął głową, najwyraźniej usatysfakcjonowany moją odpowiedzią. Przez chwilę patrzył mi twardo w oczy, jakby chciał poznać odpowiedź jak kołaczące się w jego głowie pytanie. W końcu przymknął powieki, a kiedy je otworzył miałem wrażenie, że miał naprawdę dość.

— Kto jeszcze o tym wie?

— Nikt. Od razu zadzwoniłem po Houstona i Sunny'ego. Nadal byli w okolicy. JJ pomógł im z transportem. Dzwoniłem do niego po tym, jak mój samochód wysiadł, ale Houston i Sunny nie zdradzali mu szczegółów. Nie wie, że to sprawka Santany. Zdążyłem z nią odjechać, zanim zjawił się JJ.

Głośne westchnienie opuściło usta Big Jima. Zgarbił się lekko i zastukał opuszkami palców o drewniane biurko.

— Rozmawiałeś z nią po tym? — Jego spojrzenie wierciło mi dziurę w głowie. Nie miałem pojęcia jak odpowiedzieć na to pytanie. Nie mogłem mu powiedzieć, że po tym wszystkim rozebrałem ją do naga, starłem z niej krew i zapewniłem, że w razie potrzeby pójdę za nią siedzieć. I, kurwa, nie kłamałem. Zrobiłbym to bez wahania.

— Niewiele.

Próbowałem się dzisiaj do niej dodzwonić od samego rana, ale skutecznie mnie ignorowała. Po czwartym razie odpuściłem. Potrzebowała spokoju, a koniec końców nic nas nie łączyło. Mimo to nie potrafiłem przestać o niej myśleć. Nie chciałem tego przyznać sam przed sobą, ale cholernie się o nią martwiłem. Kusiło mnie, żeby do niej jechać i zobaczyć ją na własne oczy. Upewnić się, że była bezpieczna i użyczyć ramienia do wypłakania się. Kurwa, całą noc kręciłem na po łóżku, zupełnie jakbym podświadomie jej szukał. Jakaś część mnie, ta dawno zapomniana i zakopana pod stertą wspomnień, chciała najzwyczajniej w świecie mieć ją w ramionach. Nie mogłem, bo nie zasłużyłem na to, żeby kogoś mieć. Udowodniłem to więcej niż jeden raz.

— Obiecałem jej, że ci nie powiem — wyznałem. — Będzie na mnie kurewsko wściekła, ale dzieje się za dużo, żeby trzymać to w tajemnicy.

Przytaknął mi skinieniem głowy.

— To nie może się wydać, Rush — powiedział poważnie. — Moja dziewczynka nie może beknąć za morderstwo.

— Wiem.

Przez myśl mi przeszło, że mogła się z tego wyplątać w legalny sposób. Oczywiście, że o tym myślałem, kiedy zobaczyłem martwe ciało Skinnera, ale podejrzewałem, że wymiar sprawiedliwości nie patrzyłby na nią przychylnie. Nie raz wyciągałem braci zza krat i nikt nigdy nie spojrzał na nas bez tego pieprzonego osądzania. Santana Mason urodziła się w klubie motocyklowym. Otaczali ją kryminaliści. Ciężko byłoby ją wybronić. Za dużo gówna, żeby wyszła z tego obronną ręką. Sprawy sądowe ciągnęłyby się na tyle długo, żeby zniszczyć jej życie. Lepiej było zamieść sprawę pod dywan. Houston znał się na swojej robocie. Potrafił pozbyć się dowodów tak, jak gdyby nigdy nie istniały. Problemem był jedynie fakt, że Skinner nie był przypadkowym facetem, a jednym z Dust Devils. Plusem było to, że mieli równie wielu wrogów jak my. Za jego zniknięciem mógł stać każdy.

— Potrzebuje ochrony. Kurewsko dobrej ochrony. Jakby sam fakt, że te skurwiele z Wild Griffin ją obserwowali nie wystarczał. — zawyrokował Big Jim, patrząc mi prosto w oczy ze śmiertelną powagą. — Mogę na ciebie liczyć, bracie?

Przełknąłem ślinę, zaciskając mocno pięści w kieszeniach potarganych dżinsów. Zdrada paliła mnie w gardle jak cholerna tequila.

— Myślę, że powinieneś znaleźć kogoś innego — odpowiedziałem w końcu, siląc się na spokój. Nie chciałem zdradzać mu, że między mną a jego córką było coś. Coś czego nie potrafiłem nazwać, ale zawsze kończyło się tym, że mój kutas znajdował się w niej. — Będzie wściekła, że ci powiedziałem. Zawsze będzie mnie łączyć z tym co się wydarzyło w tym pieprzonym motelu. Potrzeba jej czasu i spokoju. Wyślij do niej kogoś innego.

Big Jim mlasnął językiem i zrezygnowany pokręcił głową.

— Może masz, kurwa, rację.

Miałem. Zdecydowanie, kurwa miałem. I wierz Big Jim, jeszcze mi za to podziękujesz.

— Santana ci ufa — dodał po chwili, sprawiając, że na chwilę znieruchomiałem. — Mam wrażenie, że rozumiesz ją bardziej niż ja. Nie wiem czy mi się to podoba.

Ugryzłem się w język, powstrzymując się przed odpowiedzią. Szczerze powiedziawszy nie miałem pojęcia, jak miałbym na to odpowiedzieć. Kompletnie jej nie rozumiałem. Była postrzeloną młodą dziewczynką, która wiecznie pakowała się w kłopoty. A z drugiej strony miałem wrażenie, że mimo tego wszystkiego była mi najbliższą osobą na świecie. I zdecydowanie mi się to nie podobało. Nie chciałem tego ciągnąć. Powinienem się od niej odciąć, tylko jak do kurwy nędzy miałem to zrobić? Zwłaszcza teraz, kiedy w jej życiu odpierdalał się taki szajs? Santana potrzebowała kogoś kto by ją zrozumiał. Byłem w tym miejscu, w którym teraz się znajdowała i wiedziałem, że było ciemne i popieprzone. Chciałem jej pomóc, ale podświadomie czułem, że nie miałem do tego prawa.

— Wiem, że nie jesteś pieprzoną niańką, ale doceniłbym gdybyś spróbował z nią porozmawiać.

Skinąłem sztywno głową.

— Spróbuję, ale niech pilnuje jej ktoś inny. Nie nadaję się do tego, Big Jim.

— Dobra — przytaknął, po czym podrapał się po siwej brodzie. Kiedy spojrzał mi prosto w oczy, na moment znieruchomiałem: — Mogę ci z nią ufać?

Zmarszczyłem brwi, nie będąc pewny, jak rozumieć to pytanie.

— Co masz na myśli?

— Jest młoda, postrzelona — zaczął wyliczać. — I zdecydowanie za dużo się przy tobie kręci. Pytam czy mogę ci ufać.

Poczułem się tak, jakby kopnął mnie prosto w splot słoneczny. Na moment odebrało mi oddech. Jego spojrzenie prześwietlało mnie na wylot i przez jedną setną sekundy miałem wrażenie, że znał całą prawdę. A potem zrobiłem to co wychodziło mi najlepiej.

— Tak, możesz mi ufać — skłamałem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro