Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

Drzwi uderzyły z hukiem o ścianę.

Powinnam się chociaż wzdrygać, ale byłam do tego stopnia odrętwiała, że mogłam jedynie patrzeć jak Rush wszedł do środka. Włosy miał rozczochrane od wiatru, a koszulkę wymiętą i poplamioną czerwienią. Przez chwilę patrzył na mnie z pustym wyrazem twarzy, a potem odmalowało się na niej przerażenie. A może to mój własny strach odbijał się w jego oczach?

— Santana... — Głuchy dźwięk zawisł w powietrzu.

W dwóch krokach znalazł się przy mnie, przekraczając ciało Skinnera, tak aby nie wdepnąć w kałuże krwi. Nie wiedziałam jakim cudem mu się to udało, bo podłoga była nią przesiąknięta.

Przyłożyłam roztrzęsioną dłoń do ust, czując, że zbierało mi się na wymioty. Wpatrywałam się w twarz Rusha, jakby był moją kotwicą trzymającą mnie w miejscu. Jedynie jego niebieskie oczy powstrzymywały mnie przed popadnięciem w obłęd.

— Santana, dziecinko. — Uklęknął przy mnie, dotykając ostrożnie mojego ciała, jakby szukając ran. Bolała mnie jedynie głową od uderzenia o szafkę nocną. Brzucha nawet nie czułam. Byłam dziwnie odrętwiała. Wiedziałam, że nadal byłam w szoku, a adrenalina ciągle krążyła w moich żyłach. Wiedziałam to wszystko, jednak nie potrafiłam nic z tym zrobić.

— Nic ci nie jest? Skrzywdził cię? Kurwa mać, dziecinko mów do mnie. — Ujął moją twarz w dłonie, zmuszając mnie żebym na niego spojrzała. Jeszcze nigdy nie słyszałam w jego głosie takiej paniki. Musiało być naprawdę źle.

Głuchy szloch wyrwał się z mojego gardła i Rush przyciągnął mnie do siebie, pozwalając zmoczyć szarą koszulkę łzami. Znajomy zapach skóry i Rusha otoczył mnie bezpiecznym kokonem, wzmagając płacz. Zacisnęłam z całej siły palce na materiale jego koszulki. Bałam się, że jeśli rozluźniłabym je choć odrobine, uciekłyby ode mnie, a ja znowu zostałabym sama.

— Santana — powiedział po chwili, odsuwając mnie od siebie. Jego spojrzenie było uważne i analizujące. — Musisz mi powiedzieć co się stało. Słyszysz, dziecinko? Nie pomogę ci jeśli nie będę wiedział co się dzieje. Obiecuję, że wszystko będzie dobrze, ale musisz mi powiedzieć. Przysięgam, że wszystkim się zajmę, słyszysz?

Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale nie wydobył się ani jeden dźwięk. Co miałam powiedzieć? Jak miałam to zrobić? Żadne ze słów nie chciało przejść mi przez gardło. Wypowiedzenie tego, sprawiało, że miałam ochotę zanieść się panicznym płaczem i uciec stąd jak najdalej się dało. Co ja najlepszego zrobiłam?

— To ty? — zapytał cicho, wskazując lekko głową w stronę martwego ciała.

Zagryzłam z całej siły wargi i ledwo dostrzegalnie skinęłam głową, nie odrywając spojrzenia od jego niebieskich oczu. Jeślibym to zrobiła, musiałabym zmierzyć się z makabrycznym widokiem zabitego przeze mnie mężczyzny.

Zostawił mnie pod ścianą i ostrożnie podszedł do Skinnera. Ukucnął przy jego głowie i sprawdził puls. Potem westchnął cicho i nie patrząc na mnie wstał, wyciągając z kieszeni telefon.

— Houston... — odezwał się po chwili. — Mam robotę. Delikatna sprawa.

Ciągle patrzył na Skinnera.

— Motel Cedar przy Roadster Street 4321. Pokój 321.

Chwila ciszy.

— Jeden.

Rzucił mi zaniepokojone spojrzeniem.

— Nie. Weź go. I zapierdalaj jakby was samo piekło goniło.

Rozłączył się i podszedł do mnie powoli. Uklęknął przede mną, pozwalając mi ponownie znaleźć się w jego ramionach. Gładził delikatnie moje włosy, choć przecież na to nie zasługiwałam.

— Rush... — jęknęłam żałośnie niemal z błaganiem, choć nie wiedziałam o co go prosiłam. O to, żeby cofnął czas? Zabrał mnie stąd? Nie miałam pojęcia. Chciałam jedynie, żeby to się nie zdarzyło.

— Wszystko będzie dobrze, dziecinko.

Skinęłam głową, bo cholera jakoś mu wierzyłam. Nie miałam pojęcia czy sprawił to ten spokój w jego głosie czy po prostu fakt, że był Rushem. Wierzyłam mu w stu procentach.

— Zabiłam go, prawda? Nie żyje?

Spojrzał mi głęboko w oczy, zanim skinął głową.

— Opowiedz mi co się stało, dziecinko — poprosił niemal czule. Wzięłam głęboki oddech, zmuszając się do tego, żeby wypowiedzieć następne słowa. Panika trzymała mnie za gardło, zupełnie jak ręce Skinnera. Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie byłam tak przerażona. Byłam pewna, że mnie zabije. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Widziałam szaleństwo w jego oczach i wiedziałam, po prostu kurwa wiedziałam, że to miała być moja ostatnia walka. Ostatnie chwile życia.

— Przyszedł zaraz po tym jak wyszedłeś — zaczęłam cicho, pociągając nosem. — Myślałam, że to ty. Że czegoś zapomniałeś, więc nawet nie sprawdziłam kto jest za drzwiami.

Rozryczałam się jak głupia, dławiąc się słowami. Wstyd uderzył we mnie z całą siłą, kiedy słowa opuściły moje usta.

— Jestem taka głupia, przepraszam. Przepraszam.

Zamknął mnie w swoich ramionach, gładząc delikatnie po włosach.

— To się nie wydarzyło, Santana. Nic z tego nie miało miejsca, rozumiesz? Posprzątamy ten bałagan i o nim zapomnimy.

Mówił w moje włosy, kiedy moczyłam słonymi łzami przód jego kamizelki.

Chciałam mu wierzyć. Naprawdę chciałam, ale to nie było możliwe. O czymś takim nie dało się zapomnieć. A przynajmniej ja nie potrafiłam. Może oni wszyscy, Hellhounderzy, byli ulepieni z innej gliny, ale ja nie potrafiłam zabić człowieka i nie mieć wyrzutów sumienia.

Nie miałam pojęcia, ile tak siedzieliśmy, aż w końcu rozległo się pukanie do drzwi. Podskoczyłam na ten dźwięk, jakbym chciała rzucić się do ucieczki.

Bezpieczne ramiona Rusha zniknęły, a do mnie dotarło, że skończyły mi się łzy. Obserwowałam, nie ruszając się spod ściany, jak Rush wyciąga broń i chowając ją za sobą, rusza do drzwi. Uchylił je lekko i rozluźnił się, kiedy zobaczył kto znajdował się po drugiej stronie.

Schował broń za pasek spodni i wpuścił do środka swoich ludzi. Przełknęłam głośno ślinę, obserwując Houstona. Był wyższy od Rusha o kilka centymetrów a przy tym miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że człowiek kurczył się w sobie. I nawet nie chodziło o te tatuaże, pokrywające niemal całe jego ciało, a o tę obojętność i pustkę bijącą z jego oczu. Pamiętałam go jeszcze sprzed czasów mojej ucieczki do Waszyngtonu i nic się nie zmienił. Nie pamiętałam czy kiedykolwiek widziałam go uśmiechniętego. Houston był jak uosobienie spokoju. Cholernie zimny i małomówny, ale człowiek miał wrażenie, że jeśli raz go rozwścieczy to będzie to ostatni raz.

Zza Houstona wyłonił się Sunny. Rozejrzał się szybko po pokoju, oceniając sytuację. Zrzucił szybkie spojrzenie na ciało Skinnera, a potem dostrzegł mnie skuloną pod ścianą w samych majtkach i zakrwawionej koszulce.

— Co do kurwy, Rush?

— To jej sprawka, prawda? — dodał ciszej Houston. —Zawiadomić Big Jima?

— Nie, jeszcze nie — odpowiedział Rush. — Muszę pomyśleć.

Przeczesał dłonią czarne włosy.

— Potrzebuje lekarza? — pytał dalej Houston, wskazując na mnie podbrodkiem. Rush spojrzał na mnie uważnie, jakby chciał mnie prześwietlić wzrokiem. — Jeśli wezwiesz Doca, Big Jim się dowie.

W oczach Rusha błysnął strach. To było dziwne go tam widzieć.

— Co wymyślę — powiedział cicho.

— Ktoś was widział? Śledził was? — dopytywał Houston tym samym wypranym z emocji głosem. A przecież przed nami leżał trup. To nie było normalne.

— Tętnica szyjna — powiedziałam cicho, choć nawet nie wiedziałam, czy mnie słyszeli. Patrzyłam na zastygłą twarz Skinnera. Jego otwarte, martwe oczy wpatrywały się w sufit, a obok jego ciała utworzyła się gigantyczna ciemnoczerwona kałuża. — Przecięłam ją.

Rozmawiali o mnie, jakbym była małym dzieckiem, które nie potrafiło ich zrozumieć. Łzy znowu zapiekły, choć byłam przekonana, że skończył się ich zapas.

— Przepraszam... — wyjąkałam głośniej, ściągając w końcu na siebie ich uwagę.

Rush w dwóch krokach znalazł się przy mnie, a Houston pokręcił głową.

— Po prostu to, kurwa, posprzątajmy. — odpowiedział Rush, ściskając pocieszająco moje ramię.

— Kurwa, jest z Dust Devils? — syknął Sunny odwracając trupa noga i patrząc na jego kutę. — Co wyście, kurwa, odpierdolili?

— Sukinsyn, zasłużył — Rush pokręciło głową z chorym uporem — Tyle, że to kurwa było moje zadanie, nie jej.

— Koniec pierdolenia — powiedział wypranym z emocji głosem Houston. — Zajmij się Księżniczką. Doprowadź ją do porządku. Ubranie musi zniknąć. My zajmiemy się resztą. Potem porozmawiamy o szczegółach.

Rush skinął głową. Pomógł mi wstać z podłogi i zaprowadził do małej łazienki. Rozebrał mnie jak mała nieporadne dziecko. W jego ruchach była sama delikatność. Kiedy byłam już całkiem naga, odkręcił wodę i poczekał aż się nagrzeje. Jego spojrzenie było miękkie i pełne czułości. Zupełnie inne niż z samego rana, gdy patrzył na mnie z czystym pożądaniem.

Podał mi rękę, pomagając mi wejść pod strumień ciepłej wody. Zaraz potem sam pozbył się ubrania i dołączył do mnie. Delikatnie, jakbym była czymś wyjątkowo kruchym, zmywał z mojego ciała ślady krwi, a woda barwiła się na czerwono.

— Przepraszam — powiedział, szorując moje ręce. — Przepraszam, że mnie tu nie było, żeby cię obronić.

Pokręciłam głową, nie chcąc o tym myśleć. Nie chciałam się zastanawiać. Sama byłam sobie winna. Gdybym tylko nie była tak głupia i nie otwierała tych drzwi. Czy wtedy to wszystko by się wydarzyło? Nie chciałam o tym myśleć. Moje ciało nadal całe się trzęsło i ledwo potrafiłam wziąć oddech.

— Przepraszam, że cię zostawiłem, dziecinko.

— Rush...

— Przepraszam, że cię w to wciągnąłem. — Jego ręce znalazły się po obu stronach moich policzków. Przyłożył czoło do mojego czoła, pozwalając, aby strumień ciepłej wody spływał nam po twarzach. Nie chciałam, żeby przepraszał. To przecież ja wsiadłam do jego samochodu, narzucając mu to, aby się mną zajął. To ja podjęłam wszystkie te beznadziejne decyzje, łącznie z wpuszczeniem Skinnera do pokoju. Wstyd zalewał całe moje ciało, uderzając we mnie jak ciepłe strumienie wody lecącej z prysznica.

Rush w nic mnie nie wciągnął. Urodziłam się w tym świecie i znałam konsekwencje. Wiedziałam, że to nie był bezpieczny i przytulny świat. Był pełen krwi i brutalności. I teraz uderzył we mnie z całą mocą.

— Co teraz? — odważyłam się zapytać.

— Nic — odpowiedział cicho, gładząc moje plecy. — Houston wszystko posprząta, a my będziemy udawać, że nic takiego nigdy się nie wydarzyło. Ten sukinsyn po prostu zniknie.

Przełknęłam głośno ślinę. Gdyby to było takie proste.

— Należał do Dust Devils — szepnęłam. — Co, jeśli będą go szukać? Jeśli wywołałam cholerną wojnę?

Przez chwilę patrzył mi w oczy, jakby zastanawiając się, ile mógł mi powiedzieć.

— Nie martw się na zapas, dziecinko — odpowiedział równie cicho. — To była osobista vendetta. Nie sądzę, żeby zwierzał się klubowi. Nawet jeśli... nigdy go tu nie było, pamiętasz?

Powinnam mu powiedzieć, że to nie był przypadek. Powinnam wyznać mu wszystko czego dowiedziałam się od Skinnera, zanim przecięłam mu tętnice szyjną, ale nie potrafiłam się do tego zmusić. To by znaczyło, że musiałabym przypomnieć sobie tę rozmowę. Oczami wyobraźni znowu zobaczyć jego przerażający uśmiech i to szaleństwo w oczach.

— Co, jeśli coś znajdą?

Pokręcił lekko głową.

— Nie ma szans. Houston wie co robi.

— A jeśli...

— Jeśli cokolwiek się spierdoli, to się tym zajmę, w porządku? — zapytał, odnajdując moje spojrzenie. Patrzył na mnie z taką mocą, że byłam niemal pewna, że mógł prześwietlić mnie na wylot. — Wszystko, absolutnie kurwa wszystko będzie dobrze, Santa. Przysięgam.

Stłumiłam szloch.

— Jeśli coś znajdą, zabiją mnie — jęknęłam żałośnie. — Albo mnie zabiją albo pójdę siedzieć.

Na samą myśl czułam, że coś nieprzyjemnego łapało mnie za serce. Panika sprawiała, że ledwo mogła oddychać. Nie chciałam umierać. Naprawdę nie chciałam ponownie spotkać członków Dust Devils i znowu walczyć o życie. Wiedziałam też, że nie poradziłabym sobie w więzieniu. Miałam ledwo dwadzieścia jeden lat i mogłam przecież trafić za kratki.

Uścisk dłoni Rusha na moich policzkach stał się mocniejszy. Zmusił mnie, żebym spojrzała prosto w jego niebieskie oczy.

— Nic takiego się nie stanie, Santana...

— Tego nie wiesz — przerwałam mu, próbując się wyrwać. Nie chciałam słuchać pustych zapewnień. Nie chciałam kłamstw.

— Jeśli coś się wyda, ty nic nie zrobiłaś, rozumiesz? — Błękit w jego oczach stężał. — Ja to zrobiłem. Przyszedł do nas i zaczął się rzucać. Wdaliśmy się w bójkę, zabiłem go. Ty nie zrobiłaś, kurwa, absolutnie nic, jasne?

— Rush...

— Rozumiesz, Santana? — Jego oczy trzymały mnie w pułapce, bardziej niż ręce. — Nóż był mój. Jeśli go znajdą, będą na nim tylko moje odciski palców. To ja należę do Hellhoundersów. To ja zabiłem tego sukinsyna, jasne?

— Nie możesz tego zrobić — jęknęłam, a moje oczy wypełniły się świeżymi łzami.

— Mogę i jeśli będzie trzeba zrobię — zapewnił. — Obiecałem, że wrócisz do domu cała i zdrowa. Obiecałem, że będziesz bezpieczna. Do momentu, kiedy nie wrócisz do Big Jima jesteś moją odpowiedzialnością. Odpowiadam za ciebie, dziecinko i nie pozwolę, żebyś płaciła za moje błędy. Kurwa — zaklął, zamykając na moment oczy. — Już zapłaciłaś.

— Rush...

— Przestań, dziecinko — powiedział twardo. — Zapominamy o tym. Nie rozmawiamy o Skinnerze ani o Dust Devils. Nic z tego się nie wydarzyło. A jeśli gówno trafi w wentylator, powiesz, że ja to zrobiłem.

Chciałam się kłócić, ale czułam się tak kurewsko zmęczona, że jedynie pokiwałam głową.

*

Houston rzucił Rushowi kluczyki od swojego motocykla. Wyraz twarzy jak zwykle miał całkowicie pozbawiony emocji. Przylgnęłam mocniej do boku Rusha, a ten zupełnie odruchowo objął mnie w talii. Patrzył przy tym uważnie na Houstona. W powietrzu czuć było powagę.

Z całych sil starałam się nie patrzeć na martwe ciało Skinnera i kałuże krwi. Schowałam twarz w koszulce Rusha i przełknęłam głośno ślinę. Moje włosy były mokre, a koszulka, którą skombinował mi Sunny była o minimum dwa rozmiary za duża. Na szczęście mogłam zachować moje szorty.

— Zabierz stąd Księżniczkę — powiedział Houston płaskim tonem, rzucając mi szybkie nieodgadnione spojrzenie. Miałam wrażenie, że traktował mnie jak upierdliwą muchę, od której chciał się odgonić. — Poczekamy na JJ'a i ogarniemy ten burdel.

Rush skinął głową, zaciskając dłonie na kluczykach. Zerknął szybko na martwe ciało, a jego palce na mojej talii wzmocniły uścisk. Czułam, że żółć chciała podejść mi do gardła i sekundy dzieliły mnie od zwymiotowania. Zamiast tego wzięłam głęboki, drżący oddech i pozwoliłam się wyprowadzić Rushowi z motelowego pokoju.

Cały czas czułam na sobie uważne spojrzenie Rusha. Patrzył na mnie tak, jakby w każdej chwili spodziewał się, że rozsypię się na milion kawałków. Miałam wrażenie, że już to zrobiłam. Wszystkie moje mięśnie były napięte do granic możliwości i z trudem wsiadłam na motocykl Houstona.

Drżącymi rękami objęłam Rusha i zaciągnęłam się mocno jego zapachem. To było jedyne co mogło mnie uspokoić. Rush pachniał jak dom i bezpieczeństwo. Zamknęłam mocno powieki, udając, że nic złego się nie wydarzyło, a my po prostu wracaliśmy do domu. Jednak widok martwego spojrzenia Skinnera wypalił się pod moimi powiekami jak zamknięty w złotej ramce obraz. I wiedziałam, że miał tam zostać już na zawsze. Poczucie winy, wstyd i przerażenie wbiło się w moje serce jak permanentna drzazga.

Ryk silnika rozbrzmiał na parkingu i poczułam lekkie szarpnięcie, kiedy motocykl ruszył na przód. Zacisnęłam mocniej dłonie na twardym brzuchu Rusha, nie otwierając oczu.

Ruszyliśmy do domu, zostawiając za sobą bałagan. Nie zatrzymaliśmy się ani razu i mimo, że po godzinie już zdrętwiał mi tyłek, nie miałam zamiaru narzekać. Bałam się zatrzymywać, bo wtedy mógłby nas dogonić cały ten burdel. Prędkość była dobra. Jazda na przód była dobra. Może, jeśli uciekalibyśmy wystarczająco szybko, nic z tego co stało się w motelu Cedar, by mnie nie dogoniło.

Było już późne popołudnie, kiedy Rush zaparkował na podjeździe mojego ojca. Przez chwile oboje siedzieliśmy bez ruchu, pozwalając sobie na dodatkową chwilę przemyśleń. W końcu Rush zwiesił głowę, po czym westchnął cicho. Pomógł mi zejść z motocykla i byłam z siebie naprawdę dumna, że nie drżały mi przy tym nogi. Bałam się spojrzeć na Rusha. Nie byłam pewna co mogłam zobaczyć w jego oczach.

Podszedł do mnie bliżej, delikatnie dotykając mojej twarzy i zmuszając mnie tym samym, żebym uniosła głowę i na niego spojrzała. Zagryzłam z całej siły wargi, zanim odnalazłam te niebieskie tęczówki. Omal nie westchnęłam z ulgi, kiedy nie dostrzegłam w jego oczach ani osądu, ani oskarżenia.

— Ja mam mu powiedzieć, czy ty chcesz to zrobisz? — zapytał cicho, a jego szorstki kciuk gładził mój policzek.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze, a panika wystrzeliła w moje żyły, jak pokaz fajerwerków w nocne niebo.

— Nie... — Kręciłam szybko głową, nie mogąc ująć w słowa moich galopujących myśli. Na samą myśl, że miałabym wyznać prawdę ojcu, dostawałam mdłości. Przecież Rush powiedział, że o wszystkim zapomnimy. Że nic się nie wydarzyło.

— Santa, dziecinko — zaczął miękko, garbiąc się odrobinę, aby móc spojrzeć mi w oczy. Było w nich coś miękkiego. Coś czułego. — Big Jim musi wiedzieć. To zbyt poważne, żeby to zignorować.

— Błagam, nie — jęknęłam, zaciskając paznokcie na jego przedramionach. — Co to da, że się dowie? Co to zmieni?

Łzy zaszczypały mnie pod powiekami, ale nie pozwoliłam im spłynąć po policzkach. Wzięłam głęboki oddech, chcąc się uspokoić. Byłam chodzącą kupką nieszczęścia. Byłam o krok od całkowitego posypania się. Czułam, że moje oko puchło od uderzenia, a w ustach nadal czułam rdzawy posmak krwi. Podejrzewałam też, że na moich żebrach na dniach pokaże się wielki siniak. Oddychanie już zaczynało sprawiać mi problemy.

— Musi cię chronić.

Pokręciłam głową, jak uparte małe dziecko. Jakaś część mnie zdawała sobie sprawę, że Rush miał rację. To nie było coś co mogłam ukryć, ale z drugiej strony przyznanie się do tego co zrobiłam, było zbyt trudne.

— Powiedziałeś, że o wszystkim zapomnimy, Rush.

Westchnął ciężko, na moment zamykając oczy.

— Santa, dziecinko — zaczął, odgarniając mi kosmyk włosów za ucho. — Masz podbite oko i pękniętą wargę. Uwierz, będzie wyglądać jeszcze gorzej. Nie ukryjesz tego przed Big Jimem. Nie jest ślepy...— zamilkł na moment, patrząc mi prosto w oczy. — Big Jim jest moim Prezydentem, musi wiedzieć. Jeśli ty tego nie zrobisz, kochanie, to ja mu powiem. Daję ci wybór.

Prychnęłam wściekła, odtrącając jego ręce. Bez ciepła jego ciała czułam się zagubiona i przerażona. Serce dudniło mi głośno w piersi, ale nie poddałam się panice. Rzuciłam mu tylko rozgniewane spojrzenie, zanim go minęłam i weszłam do domu.

Chciałam jedynie zwinąć się w kłębek na łóżku i udawać, że nie istnieję. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro