Rozdział 19
KOCHANE,
Komentarze pod rozdziałem mogą się nie zgadzać z treścią, ponieważ nie usuwałam poprzednich rozdziałów, a jedynie je edytowałam. Nowe trochę się jednak zmieniły.
Co powiecie na kolejny rozdział wieczorem?
Wyjechaliśmy z domu rodzinnego Rusha o samym świcie. Wszyscy mieszkańcy jeszcze spali, ale Rush najwyraźniej nie miał najmniejszej ochoty na pożegnanie. Miałam wrażenie, że jego rodzice również na to nie liczyli. Nie miałam pojęcia, dlaczego byli na siebie tacy wściekli, ale nie miałam odwagi pytać. Może i było to dziwne, bo wczorajszego wieczora nie miałam oporów, żeby wziąć do ust penisa Rusha, a bałam się zadać mu osobiste pytanie.
Rush wskoczył na siedzenie kierowcy i rzucił mi kpiący uśmiech, kiedy zapinałam pasy. Jego wzrok powędrował w stronę moich prześwitujących przez białą bluzkę sutków i w jego oczach zalśniło dobrze mi znane podniecenie. Sama je poczuła, wzbierające się między moimi nogami. Zagryzłam wargi udając, że tego nie zauważyłam.
— Cóż, to było bardzo... ciekawe doświadczenie — powiedziałam, kiedy cisza zaczęła się przeciągać. Wyciągnęłam z plecaka gumę truskawkową i wsadziłam ją do ust. Zaproponowałam listek Rushowi: — Chcesz?
Spojrzał na wyciągnięta w jego stronę gumę i rozbawiony pokręcił głową. Zerkał na mnie co jakiś czas, ale przez kolejne pół godziny, żadne z nas nie wypowiedziało ani słowa. Rush odezwał się dopiero, kiedy wjechał na parking przy przydrożnej jadłodajni. Uniosłam w górę pytająco brew.
— Umieram z głodu — wyjaśnił. — Jeśli zaraz czegoś nie zjem, to zemdleję za kółkiem. A wtedy Big Jim mnie zajebie.
Wyszedł z samochodu i poczekał na mnie. Wyciągnął do mnie dłoń, a moje serce zgubiło jedno uderzenie. Złapałam ją, zerkając niepewnie na Rusha, ale ten zdawał się tego w ogóle nie zauważać. Wydawało się, że przyszło mu to całkiem naturalnie.
Siedliśmy przy wolnym stoliku na tyłach sali i chwilę później przyszła do nas kelnerka w wściekle kanarkowym uniformie. Przyjechała nasze zamówienia, zerkając z lękiem na Rusha. Miał na sobie swoją kutę i może to ona, a może sama jego szorstka powierzchowność, sprawiały, że raz po raz ktoś na nas zerkał, ale szybko uciekał spojrzeniem. Rush był jak pająk. Bali się go, ale lepiej było mieć go w zasięgu wzroku. Znałam to uczucie. Miałam tak zazwyczaj, kiedy patrzyłam na Houstona, jednego z Hellhoundersów. To on z całego klubu przerażał mnie najbardziej.
Rush się nie odzywał, a ja musiałam gryźć się w język, żeby nie zadać pytania, które gryzło mnie od wczoraj. Czarno-białe zdjęcie pojawiało się przed moimi oczami, za każdym razem, kiedy patrzyłam na Rusha.
Rush westchnął zirytowany, bawiąc się serwetką.
— Kręcisz się jakbyś miała jebane owsiki — powiedział znudzonym tonem. — Mów o co ci chodzi. Nie umiem czytać w myślach. Zwłaszcza w twoich — dodał ze słabo maskowaną złością.
Zmarszczyłam brwi, nie będąc pewna czy powinnam się odgryźć czy po prostu zrobić to o co prosił. Nie miałam jednak w zwyczaju trzymać długo języka za zębami, więc najzwyczajniej w świecie, wypaliłam:
— Byłeś żonaty.
Ręce Rusha, bawiące się serwetką, znieruchomiały w sekundzie. Właściwie cały Rush zmienił się w nieruchomy posąg. Wlepiał wzrok w drewniany blat stolika. Dopiero po jakimś czasie, kiedy myślałam, że się uduszę od wstrzymywania oddechu, podniósł na mnie to lodowato niebieskie spojrzenie. Dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa.
— To pytanie? — warknął.
Zagryzłam mocno dolną wargę i ledwo dostrzegalnie skinęłam głową. Rush wpatrywał się we mnie z chorym uporem, jakby chciał wyczytać coś z mojej twarzy. Nie wiem co w niej znalazł, ale westchnął cicho i oparł się o oparcie czerwonego krzesła.
— Celeste — wypowiedział imię, które miał wytatuowane na sercu. Kolejny dreszcz wstrząsnął moim ciałem i zacisnęłam dłonie w pięści, chowając je pod stolikiem. Nie chciałam, żeby zauważył, jak się trzęsły. Sama nie wiedziałam, dlaczego tak reagowałam.
Zamknął na chwilę oczy i miałam wrażenie, że przebywał tu tylko ciałem, a jego myśli wróciły do przeszłości.
— Miała na imię Celeste. — Otworzył oczy, a kiedy się odezwał jego głos brzmiał pewniej. — Pobraliśmy się siedem lat temu.
Nie patrzył na mnie. Nie tak naprawdę. Jego wzrok przemykał gdzieś koło mojej głowy. Mimo, że jego głos był twardy, to nie brzmiały w nim żadne emocje. Miałam wrażenie, że rozmawiałam z robotem.
— Co się z nią stało? — odważyłam się zapytać. W końcu spojrzał mi prosto w oczy i prawie widziałam, jak stawiał wokół siebie mur. Jakby ubierał zbroję, przez którą nie mogłam do niego dotrzeć.
— Pytałaś, dlaczego dołączyłem do klubu — zaczął, po czym zrobił długą pauzę. — Przez Celeste.
Zagryzłam lekko dolną wargę, odwzajemniając jego spojrzenie. Chciałam pytać, bo nie miałam pojęcia co to znaczyło, ale nie miałam aż tyle odwagi. Czekałam, więc aż sam podejmie temat. Zrobił to po chwili.
— Umarła rok po naszym ślubie — mówił, na powrót biorąc w dłonie papierową serwetkę. Bawił się nią bezwiednie. — Wypadek samochodowy. Ja prowadziłem. Wyszedłem z tego ze złamanymi żebrami i kilkoma ranami, ale ona... Celeste. — Pokręcił głową, zaciskając usta. — Nie zapięła pasów. Zawsze, kurwa, zawsze jej o tym przypominałem. Zawsze mówiłem, że nie ruszę, dopóki tego nie zrobi, a ona udawała oburzoną i przewracała oczami. Dopiero wtedy je zapinała.
Przerwał na moment, zwieszając na moment głowę.
— Wyleciała przez przednią szybę.
Na moment przestałam oddychać, widząc wyraz twarzy Rusha. Niemal namacalna udręka. Jakby przeżywał tę chwilę wciąż i wciąż na nowo, a ból nigdy nie znikał. Łzy zaszczypały mnie pod powiekami, choć nie potrafiłam powiedzieć co czułam.
— Mój ojciec jest na mnie wściekły, bo uważa, że uciekłem. — Przymknął na moment powieki. — Ma mnie za pieprzonego tchórza.
Zaśmiał się ochryple. W tym śmiechu nie było za grosz wesołości.
— A najgorsze jest to, że ma cholerną rację.
Chciałam odpowiedzieć, ale kelnerka wybrała ten moment, żeby przynieść nasze zamówienie. Podskoczyłam na krześle, kiedy postawiła przede mną moje naleśniki. Rush spojrzał na swojego burgera, ale nawet go nie tknął.
Kelnerka życzyła nam smacznego i pośpiesznie się oddaliła, zerkając jeszcze z jawnym lękiem na Rusha.
Przez chwilę siedziałam bez ruchu, nie wiedząc czy Rush zakończył już temat. Bałam się pytać. To był ciężki i bolesny temat. Może to nie to samo, ale wiedziałam, jak to jest, kiedy umierał ktoś kogo się kochało całym sercem.
— Uciekłeś do klubu — oznajmiłam, przerywając ciszę. Wpatrywałam się w sos klonowy wpływający z moich naleśników.
— Tak — odpowiedział powoli. Podniosłam spojrzenie, żeby dostrzec, że wpatrywał się we mnie z mocą. — Klub był tak różny od mojego dotychczasowego życia. Nie było w nim nic co przypominałoby mi o Celeste. Totalnie, kurwa, nic. To było takie wyzwalające.
Miałam ochotę sięgnąć po jego dłoń, leżącą na stole, ale czułam, że byłoby to nie na miejscu.
— W domu wszystko mi o niej przypominało. Wszyscy patrzyli na mnie z tą pieprzoną litością. Wszędzie były miejsca z nią związane. Wszędzie były pieprzone wspomnienia.
Pokręcił głową jakby do swoich myśli, po czym w jego spojrzeniu pojawiło się coś innego.
— Myślałem, że już zawsze będę w tej pieprzonej ciemności, która mną zawładnęła po jej śmierci — zaczął, marszcząc lekko brwi, jakby sam był zdziwiony swoimi słowami. — A potem zobaczyłem ciebie. Byłaś jak anioł na pieprzonej pustyni. Przed tym cholerny barem pośrodku niczego. Jak latarnia morska, cholerny znak...
Moje oczy zrobiły się mokre i spojrzałam na niego, że zdziwieniem. To była moja pierwsza myśl, kiedy go zobaczyłam. To nie miało mieć żadnego znaczenia, żadnego sensu, bo przecież byliśmy tylko dwojgiem nieznajomych, którzy nigdy więcej nie mieli się spotkać. A mimo to byliśmy tu razem, a ja słuchałam historii jego życia. Może oboje mieliśmy rację. Może było w tym coś z przeznaczenia.
— Czemu mi to robisz, dziecinko? — zapytał, a ja nic nie mogłam z niego wyczytać. Serce dudniło mi głośno w piersi. — Czemu sprawiasz, że znowu coś czuję? Było mi dobrze, tak jak było — mówił, patrząc mi prosto w oczy, ale miałam wrażenie, że te słowa były bardziej skierowane do niego. Jakby sam chciał się przekonać. — Jeździłem na motocyklu, obiłem trochę mord, przespałem się z przypadkowymi laskami, a przy odrobinie szczęścia, mógłbym dostać kulkę w łeb.
Coś zimnego ścisnęło mnie w klatce piersiowej.
— Chcesz zarobić kulkę, Rush? — zapytałam cicho, z łomoczącym sercem.
Przechylił głowę.
— Jestem przegraną sprawą, Santa.
Serce podeszło mi do gardła. Jego twarz była całkowicie pozbawione emocji. Jego oczy były puste.
Musiałam przełknąć ślinę, bo nagle zaschło mi w gardle.
— Co masz na myśli? — powiedziałam tak cicho, że przez chwilę nie byłam pewna czy mnie słyszał.
— To, że jestem przegraną sprawą, Santana — powtórzył. — Nawet ty mnie nie uratujesz. Nie chcę, żebyś... pokładała we mnie nadzieję. Nie będę twoim rycerzem na białym koniu, dziecinko. Jeśli chcesz bajki, znajdź kogoś innego.
Prychnęłam głośno, kręcąc się na krześle. Mała drzazga wbiła się prosto w moje serce, ale niech mnie szlag, jeśli dam to po sobie poznać.
— Chcesz mi powiedzieć, że chodzi tylko o seks?
Jego spojrzenie wypalało we mnie dziurę.
— Tak.
Tym razem to ja się zaśmiałam i nie było w tym nic wesołego.
— Robisz to źle, Rush — powiedziała, próbując ukryć zranienie. — Nie zabierasz dziewczyny, żeby przedstawić ją swojej rodzinie, jeśli chodzi ci tylko o seks. Musisz popracować nad tą swoją wersją „jestem złym motocyklistą".
Wielka gula wielkości pieprzonego Mont Everestu stała mi w gardle, kiedy obserwował mnie czujnym spojrzeniem. Nie chciałam, żeby cokolwiek ze mnie wyczytał. Nie chciałam się przyznać, nawet sama przed sobą, że ten jeden wieczór tak wiele zmienił.
— Nie komplikujmy tego, Rush — powiedziałam, starając się przełknąć te słowa jak gorzką pigułkę. — Nie jestem naiwną idiotką, a ty masz w sobie wiele gówna. Wiem na co się pisałam, nie oczekuję kamizelki i pierścionka z diamentem. Podoba mi się tak jak jest. Możesz mnie nazwać przy tym dziwką, ale trudno.
— Niczego ci nie obiecam, dziecinko — powiedział poważnie. — Prawdopodobnie wszystko spierdolę.
— Ja tobie też, Rush. — Zamilkłam na chwilę, przygryzające wargę i zastanawiając się nad dalszymi słowami. — Każdy odchodzi wtedy, kiedy musi, zgoda?
Skinął głową.
— Zgoda.
*
Jakoś udało mi się wmusić w siebie śniadanie i nie zarzygać przy tym stołu. Byłam z siebie prawie dumna. Nawet nie drżały mi przy tym dłonie, chociaż w środku czułam się rozbita na milion kawałeczków. Nie rozumiałam tego uczucia, bo przecież nie chciałam, żeby zależało mi na Rushu. Miałam się odciąć od klubu. Chciałam jedynie skończyć studia, iść do szkoły medycznej i złapać staż w jakimś dobrym szpitalu. Związki i życie rodzinne nie były na liście moich priorytetów. Musiałam tylko poczekać, aż przejdzie mi ta głupia faza na złych chłopców. Już raz przecież to zrobiłam. Po tym, jak Connor zniknął, udało mi się stworzyć stabilny związek z normlanym facetem. Jakoś nie chciałam myśleć o tym, że zakończył się tym, że wcisnął kutasa w moją przyjaciółkę. Postanowiłam ignorować ten fakt.
Nagle rozległ się dźwięk dzwoneczka nad drzwiami, oznajmiając, że ktoś wszedł do środka. Nie zwróciłabym na to uwagi, ale dostrzegłam, że ramiona Rusha się spięły, a on sam odłożył na talerz resztkę hamburgera. Drgnął, jakby chciał dobyć broni, ale się rozmyślił. Wiedziałam, jednak, że był w pełnej gotowości.
Adrenalina mimowolnie wystrzeliła w moje żyły, bo niepokój Rusha był zaraźliwy. Spojrzałam na niego pytająco, ale nie odwracał spojrzenia od drzwi. Chciałam się odwrócić, ale zamarłam słysząc szorstki rozkaz Rusha.
— Nie — warknął, nadal na mnie nie patrząc.
Przełknęłam nerwowo ślinę. Rush obserwował coś czujnym wzrokiem. Jego dłoń zaciskała się na broni, ale jej nie dobył.
— Wychodzimy — powiedział. — Trzymaj się za mną.
Mój oddech mimowolnie przyśpieszył i wstałam powoli z krzesła. Rush chwycił mnie za dłoń i ustawił tak, że znajdowałam się pół kroku za nim. Wszystkie jego mięśnie były napięte, jakby w każdej sekundzie spodziewał się ataku.
Powiodłam spojrzeniem za jego własnym i omal nie wciągnęłam ze świstem powietrza. Przy barze siedziała czwórka mężczyzn. Byli głośni i od razu przyciągali uwagę. Jednak to nie ich zachowanie zmroziło mi krew w żyłach, a ich barwy. Każdy z nich miał ubraną skórzana kutę z wymalowanym niebieskim diabłem. Dust Devils.
— Czemu tu są? — wyjąkałam. — To nie ich teren.
Rush mierzył ich spojrzeniami.
— Mnie nie musisz tego, kurwa, mówić — warknął ledwo poruszając ustami.
Byliśmy już prawie przy wyjściu, kiedy jeden z nich się odwrócił i jego spojrzenie na nas spoczęło. W pierwszej sekundzie się spiął, ale zaraz dotarło do niego, że miał przewagę. Rush był sam, a ich była czwórka. Może i samemu Rushowi nie zależało na własnym życiu, ale przysiągł mojemu ojcu, że wrócę do domu cała i zdrowa.
Dreszcz niepokoju przebiegł mi po plecach, kiedy jeden z Dust Devils się odezwał.
— Patrzcie chłopaki, zbłąkany kundel. — Głos miał na pozór spokojny, a w jego czarnych oczach zalśniło coś niebezpiecznego. Miał jasne włosy w kolorze kukurydzy, na wpół schowane pod czarną bandaną. Na moment jego spojrzenie spoczęło na mnie. Czułam je niemal jakby było obślizgłe. Otaksował moje nagie nogi i prześwitujące przez biały materiał bluzki piersi, uśmiechając się przy tym obleśnie. Puścił do mnie oczko, zanim Rush się zatrzymał i szybkim ruchem pociągając mnie za siebie. Stanął tak, że cała byłam za nim schowana. Serce dudniło mi głucho w piersi, jakby i ono czekała na rozwój wypadków.
— Nie pyskuj, kiedy nie jesteś u siebie — odpowiedział Rush. Stał pewnie na nogach i gdyby nie to, że jego ramiona lekko się spięły i to spojrzenie, które mi posłał, każąc mi wstać od stolika, nie domyśliłabym się, że ta sytuacja w ogóle go obeszła.
Nawet nie zauważyłam, kiedy wyciągnął pistolet. Trzymał go lekko w dłoni, zupełnie jakby nie był śmiercionośną bronią, której mógł za chwilę użyć.
Dust Devils zeszli z barowych stołków i stanęli kilka kroków przed nami. Ten który się odezwał, przechylił głowę i robił krok w bok, jakby chciał mnie zobaczyć. Nagle zerknął na moment w stronę drzwi i ledwo dostrzegalnie pokręcił głową. Powiodłam tam spojrzeniem, ale nikogo nie było.
— Co tam chowasz, kochasiu? — Nieznajomy uśmiechnął się obleśnie, znowu skupiając na nas całą swoją uwagę. Mimowolnie przesunęłam się bliżej do Rusha, niemal wtapiając się w białego psa na jego plecach.
— Nie powinno was tu, kurwa, być — warknął Rush tak nieprzyjemnie, że włoski na rękach stanęły mi dęba. Takiej jego wersji jeszcze nie znałam. To zapewne był jedynie jej przedsmak, ale potrafiłam sobie go wyobrazić jako stuprocentowego Hellhoundersa, kiedy wykonuje swoją robotę.
— Jesteśmy tylko przejazdem, wyluzuj — mruknął mężczyzna stojący obok tego z bandaną. Był nieco niższy, ale zdecydowanie szerszy w barach. Chciałam się wynieść stąd jak najszybciej.
— Nie powinno was tu być nawet, kurwa, przejazdem. — Dłoń Rusha, w której trzymał broń zadrżała. — To nie wasz teren. Kiedy chcecie tu przyjechać, prosicie o pierdoloną zgodę.
— Wyślemy waszemu Prezydentowi pisemne przeprosiny, może być? — zapytał ten z bandaną. — Jak to mówią lepiej przepraszać niż prosić o pozwolenie?
— Byle, kurwa, ładne — Rush uśmiechnął się kpiąco, patrząc na nich spod łba. Przez chwilę wyglądał niemal na odprężonego. Ja za to stałam za jego plecami skamieniała ze strachu.
— Wychwalimy w nich wasze męstwo i... — Wychylił się w bok, jakby chciał spojrzeć za plecy Rusha – prosto na mnie. —... Zajebiście seksowne suczki? — Prowokująco uniósł w górę brew.
Rush zadziałał błyskawicznie. W powietrzu rozniósł się dźwięk odbezpieczania broni i Rush wyprostował ręce, celując prosto w faceta z bandaną. Ten uśmiechnął się jeszcze szerzej, wyciągając w górę, zgięte ręce. Z trudem opanowałam żałosny pisk, który chciał mi się wyrwać z gardła.
Rush zaklął pod nosem, a jego ramiona zaczęły się unosić w górę i w dół w rytm wściekłych oddechów. Przełknęłam głośno ślinę, rozglądając się na boki. Klienci baru przesunęli się na tył restauracji, przyglądając się rozgrywającej przed nimi scenie z jawnych przerażeniem. Barman patrzył na nas nie ruszając się ani o milimetr. Bałam się, że lada chwila wpadną tu gliny. A jednocześnie cholernie chciałam, żeby ktoś to przerwał.
Dust Devils mieli przewagę. Była ich cała czwórka, a Rush był sam. Ja się nie liczyłam, bo nawet jeśli potrafiłam dobrze strzelać, to zazwyczaj moje cele były nieruchome. I nie biło im serce. A poza tym nie miałam nawet przy sobie spluwy. Nasza sytuacja naprawdę była beznadziejna. A mimo to Rush sprawiał wrażenie, jakby go to nie obchodziło.
W powietrzu zawisła ciężka cisza. Członkowie Dust Devils nie wyciągnęli jednak broni. Byli jednak gotowi zrobić to w każdej chwili. Ich spojrzenia stały się czujne.
— Rozumiem... — powiedział powoli gość z bandaną, przeciągając litery w wyjątkowo irytujący sposób. Zmrużył lekko oczy, a Rush spiął się jeszcze bardziej i miałam wrażenie, że cokolwiek się działo Rush też to rozumiał.
— Cóż, miło się rozmawiało. — Mężczyzna z bandaną przerwał ciszę. — Ale wzywają nas obowiązki. Także wybaczcie. — Skłonił się nisko, nic nie robiąc sobie z tego, że Rush do niego celował. — Panie Hellhounderze. —Uśmiechnął się prowokująco, po czym odszedł w stronę drzwi i znowu się skłonił. Mimo, że Rush się przesunął, tak aby znowu zasłonić mnie swoim ciałem, nieznajomy i tak mnie widział. — Seksowana pani.
Mrugnął do mnie, a Rush niemal zazgrzytał zębami.
— Jeśli będziesz chciała zobaczyć, jak wygląda prawdziwy facet to szukaj Skinnera! — zdążył jeszcze wykrzyknąć, zanim zamknęły się za nimi przeszklone drzwi.
Rush oddychał ciężko, nadal trzymając w ręku pistolet. Dopiero, kiedy dotknęłam jego ramienia, drgnął nieznacznie i na mnie spojrzał.
— W porządku? — zapytał, przeczesując dłonią czarne włosy. Serce nadal tłukło mi się dziko w piersi, a nogi miałam dziwnie miękkie.
Skinęłam lekko głową. Rush westchnął cicho. Położył dłoń na moim spoconym karku i przyciągnął mnie do siebie, żeby pocałować mnie w czoło.
— Co to było? — zapytałam, kiedy złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia, nadal nie chowając broni. Odprowadziły nas pełne lęku i ulgi spojrzenia.
Rush rozejrzał się czujnie po parkingu, nie odpowiadając na moje pytanie. Otworzył mi drzwi samochodu, nadal zerkając przez ramię. Poczekał aż wsiadłam na siedzenie pasażera i zapięłam pasy. Dopiero wtedy zamknął drzwi i sam wskoczył za kierownicę.
— Nie powinno ich tu być, prawda? — zapytałam. — To nie ich teren. Zawsze trzymali się z daleka.
Rush skinął sztywno głową, a silnik zaryczał, kiedy przekręcił kluczyki w stacyjce. Odwrócił się za siebie, wycofując z parkingu.
— Rush? — wypowiedziałam jego imię bardziej płaczliwie niżbym chciała. Spojrzał na mnie, a w jego oczach oprócz niepokoju pojawiło się coś miękkiego.
— To pewnie nic takiego, dziecinko — powiedział, ale nie byłam pewna czy mu wierzyłam. — Po prostu tak jak powiedziałaś, nie powinno ich tu, kurwa, być. Ten teren od zawsze należy do nas.
— Chodzi o coś jeszcze, prawda? — zapytałam, patrząc na niego uważnie, żeby nie przeoczyć nawet jego najmniejszej reakcji. — Coś się dzieje w klubie.
Jego dłonie zacisnęły się mocniej na kierownicy, przez co zbielały mu knykcie.
—Rush...
— Wiesz, że nic nie mogę ci powiedzieć, Santa. Kurwa, nawet nie chcę ci powiedzieć. — Uderzył dłonią o kierownicę. — Odpieprza się szajs z Wild Griffins, ale Dust Devils nigdy nas nie niepokoili. To po prostu pieprzony przypadek. Powiadomię Big Jima i niech sam zadecyduje co z tym zrobić.
Skinęłam głową, zagryzając wargi. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Zanim miałam szansę zadać kolejne pytanie, auto podskoczyło gwałtownie. Rush zaklął szpetnie, a spod maski wydobyły się kłęby ciemnoszarego dymu.
— Kurwa mać! — wrzasnął Rush, zjeżdżając na pobocze. Uderzył otwartymi dłońmi w kierownicę i krzyknął wściekle. — Kurwa pierdolona mać!
Wysiadł z samochodu i otworzył maskę. Jeszcze więcej dymu wniosło się w powietrze. Otworzyłam drzwi, a przekleństwa Rusha stały się jeszcze bardziej soczyste. Zakaszlał, machając przed nosem ręką.
— I co teraz? — zapytałam, obejmując się ramieniem. Rush posłał mi tak wściekłe spojrzenie, że miałam ochotę się cofnąć.
— Nie wiem.
— Nie wiesz? — Uniosłam w górę brew. — Czy nie macie czasem warsztatu samochodowego?
Spojrzał na mnie spod łba.
— Mamy też klub nocny, dziecinko — syknął. — Nie oznacza to, że tańczę na pieprzonej rurze i ciągnę kutasy.
Przejechał dłonią po czarnych włosach, zaczesując je do tyłu, a ja mimo powagi sytuacji miałam ochotę się roześmiać, bo wyobraziłam sobie Rusha w stringach tańczącego pole dance.
— Jestem prawnikiem, nie znam się na samochodach. — Westchnął głośno. — Podejrzewam, że Big Jim nie nauczył cię naprawiać aut?
Pokręciłam głową.
— Nie. Tylko spluwy.
Rush zamknął oczy i wzniósł oczy ku górze.
— Kurwa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro