Rozdział 17
Byłem zdenerwowany od samego rana. Nie miałem ochoty jechać do rodzinnego domu i wracać do przeszłości. A wiedziałem, że przeszłość na pewno dopadnie mnie w tym miejscu. Było nim na skroś przesiąknięte.
Mała Santana Mason przez krótką chwilę była moją odskocznią, przyjemnym rozproszeniem w czasie podróży. Dopóki sprawy się nie skomplikowały. A naprawdę nie wiedziałem, czy dam radę poradzić sobie tego dnia z problemami z blondynką i moją rodziną jednocześnie. Nawet dla mnie to było za dużo. Zdecydowanie wolałbym brać teraz udział w strzelaninie z Wild Griffins niż w rodzinnym spotkaniu. Wszystko było, kurwa, lepsze niż to.
Brązowe oczy Santany wypełniły się łzami, ale nadal widziałem w nich ten ogień. Zawsze gdzieś się tam czaił i hipnotyzował mnie, jakbym był pieprzonym marynarzem na morzu pełnym syren. Santana była moją syreną.
Łzy jednak nie wypłynęły z jej oczu. Wyciągnąłem dłoń i przejechałem kciukiem po jej bladym policzku. Drgnęła lekko, najwyraźniej zaskoczona, ale się nie odsunęła. Spojrzała na mnie dziwnie, jakby niepewnie.
— Obiecałem twojemu ojcu, że się tobą zajmę — powiedziałem po chwili, nadal dotykając jej twarzy. — Że wrócisz bezpiecznie.
Prychnęła, odsuwając się. Nie miałem pojęcia czemu znowu była wściekła. Santana była dla mnie pieprzoną zagadką i sam do końca nie wiedziałem, czy chciałem ją rozwiązać. Nie potrzebowałem w życiu dodatkowych utrudnień. Nie szukałem związku, a nawet jeślibym szukał, to zdecydowanie nie wybrałbym młodszej o dziesięć lat, irytującej córki mojego szefa i młodszej siostry najlepszego kumpla. Aż tak źle ze mną nie było. Miałem w sobie resztki zdrowego rozsądku i instynktu samozachowawczego.
— O co ci chodzi tym razem? — warknąłem, czując jak złość wbijała mi się w ciało, niczym tysiące maleńkich szpileczek.
— Skoro mój tata wydał taki rozkaz — syknęła, patrząc na mnie spod łba. Ogień w jej oczach się zwiększył. — To nie możesz go zawieść, prawda?
Wzniosłem oczy ku niebu, błagając o cierpliwość.
— Dobra, Santa — zacząłem, kiedy pozbyłem się trochę złości i mogłem na nią spojrzeć bez chęci uduszenia jej. — Dwa dni. Postaraj się być grzeczną dziewczynką przez dwa dni.
Wykrzywiła krwistoczerwone usta w grymasie, ale powstrzymała się od złośliwego komentarza. Westchnęła cicho, a jej ramiona opadły. Mimowolnie zerknąłem na jej sutki.
— I musisz, do cholery jasnej, kupić stanik — rzuciłem. Musiała to zrobić, jeśli miałem nie zwariować.
Wywróciła oczami.
— Wtajemniczysz mnie? — zapytała, zagryzając wnętrze policzka. Rzuciła niepewne spojrzenie w stronę domu. Nie wyglądała już na tak pewną siebie. Najwyraźniej nie czuła się tu komfortowo. Cóż, w takim razie było nas dwoje.
— Amber wychodzi za mąż. — Przyjrzałem się jej uważnie, ale nic nie mogłem wyczytać z jej twarzy. — Jutro.
Przytaknęła skinieniem głowy i zagryzła dolną wargę.
— Poznam twoją rodzinę — powiedziała nagle, a na jej usta zatańczył mały uśmiech. Był iście diabelski i spodziewałem się kłopotów. — To chyba sprawiedliwe, skoro ty znasz moją.
Westchnąłem zmęczony i wyciągnąłem w jej stronę rękę. Uniosła w górę brew, patrząc na mnie podejrzliwie.
— Czyli pozwalasz mi wsadzić w ciebie kutasa, ale nie pozwolisz trzymać się za rękę?
Prychnęła.
— Oczywiście, trzymanie za rękę to już przesada. Nie jestem jakąś tam dziwką.
Pokręciłem rozbawiony głową i mimo jej protestu, splotłem nasze palce. Potrzebowałem trzymać ją za rękę, żeby czasem mnie nie poniosło i żebym nie przywalił własnemu ojcu. W myślach już słyszałem naszą kolejną rozmowę. Była cholernie łatwa do przewidzenia.
Santa przylgnęła do mnie bliżej, kiedy weszliśmy do salonu. Mogła i zgrywać odważną, ale teraz najwyraźniej potrzebowała wsparcia. Nie miałem nic przeciwko, bo mając ją przy boku, mogłem się skupić na cieple jej ciała i tym delikatnym czereśniowym zapachu, a nie na przeszłości.
— Olly, kochanie! — wykrzyknęła moja matka, kiedy tylko nas zobaczyła. Miała na sobie łososiowy kombinezon, a w jej brązowych włosach dostrzegłem jeszcze więcej siwych kosmyków. Mimo to wyglądała tak jak zawsze – zimna elegancja.
Pozwoliłem się uściskać, nie puszczając dłoni Santany. Skupiłem się na tym jaka mała była jej ręka w moim uścisku, a nie na rozczarowaniu w oczach matki.
Kiedy moja rodzicielka się odsunęła, zacisnęła usta w wąską linię, obrzucając spojrzeniem najpierw mnie i moją kutę, a potem Santanę. Moja blondyneczka wyglądała cholernie seksownie w tych szortach i białej bluzeczce bez stanika, ale to zdecydowanie nie było coś co doceniłaby moja matka.
Policzki Santany zarumieniły się lekko pod uważnych, osądzającym spojrzeniem mojej rodzicielki.
— Lucy mówiła, że przyjechałeś z towarzystwem — zwróciła się do mnie, na co uniosłem jedynie w górę brew. To nie było pytanie, więc nie czułem się w obowiązku odpowiedzieć. Santa drgnęła przy moim boku i zacisnęła mocniej palce na mojej dłoni.
— Dzień dobry. Jestem Santana — powiedziała, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że się nie odezwę. Chciałem, ale pieprzona gula stanęła mi w gardle, bo moje spojrzenie padło na ścianę w salonie, na której wisiały zdjęcia w wielkich białych ramkach. Uśmiechnięta Celeste patrzyła na mnie z jednego z nich i miałem wrażenie, że jej spojrzenie było tak samo osądzające i rozczarowane jak mojej matki.
Zacisnąłem na moment powieki, bo nie potrafiłem odwrócić spojrzenia od zdjęcia. Santana przejechała kciukiem po wierzchu mojej dłoni, sprowadzając mnie do rzeczywistości. Przeszłość miała zostać tam, gdzie jej miejsce. Daleko w tyle.
Amber zaproponowała Santanie, że pożyczy jej sukienkę, aby mogła wziąć udział w wieczornej próbnej kolacji. Nie wyglądała na przekonaną do tego pomysłu, ale sama się wpakowała w to bagno i nie miała większego wyjścia. Mógłbym zadzwonić po Big Jima, który zapewne przyjechałby po nią w oka mgnieniu, ale po pierwsze nie bardzo chciałem wtajemniczać ludzi z klubu w moje prywatne sprawy, a po drugie świadomość, że miałem Santanę przy boku, jakoś dziwnie mnie uspakajała.
Obserwowałem ją, gdy wspinała się po schodach, nie mogąc oderwać spojrzenia od jej kształtnego tyłka. Dżinsowe szorty były tak króciutkie, że było widać zarys jej nagich pośladków. Oblizałem mimowolnie dolną wargę, siadając przy barku. Dopiero, kiedy zniknęła za zakrętem, odwróciłem spojrzenie.
— Co ty wyprawiasz, synu? — Ojciec pojawił się na krześle obok, sprawiając, że z trudem powstrzymałem się od wywrócenia oczami. Miałem trzydzieści dwa lata, ale za każdym razem, kiedy wracałem do domu czułem się jak pieprzony gówniarz.
— Znowu masz zamiar strzępić sobie język? — zapytałem, stukając palcami o blat barku. — Kiedy ci się to, kurwa, znudzi?
Zacisnął ze złością szczęki.
— Dopóki nie nabierzesz rozumu — warknął. — Co to za dziewczyna? Czemu sprowadzasz kogoś takiego do domu?
Uniosłem w górę brew, patrząc na niego z żądzą mordu w oczach.
— Jakiego, tato?
Przez chwilę nie odpowiadał, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa. I lepiej, żeby to zrobił, bo nie miałem zamiaru pozwolić mu obrażać Santany. Może i była wykurzającą, rozwydrzoną księżniczką, ale nie była gorsza od niego. Zasługiwała na pieprzony szacunek.
— Jest z tego świata, prawda? Z tego całego gangu?
W jego spojrzeniu kryła się rezerwa. Sprawiał wrażenie, jakby z trudem przełykał słowa, które cisnęły mu się na usta. Nie chciałem prowadzić tej rozmowy. Niemal czułem na plecach spojrzenie Celeste, wiercące dziurę w moich plecach. Specjalnie usiadłem na tym hokerze, a nie na kanapie, byle tylko jej nie widzieć. Przez myśl mi przeszło, żeby poprosić matkę o to, żeby pozbyła się tego zdjęcia, ale wtedy musiałbym się przyznać sam przed sobą do własnej słabości. A kurewsko nie chciałem wracać do tego co było.
— To klub motocyklowy. Ile razy mam ci to powtarzać? — warknąłem.
— Ile do cholery ona ma lat? — zignorował mnie. — Jest chociaż pełnoletnia?
Parsknąłem śmiechem, po czym spojrzałem mu prosto w oczy. Były niemal identyczne jak moje. Cały byłem do niego podobny i patrząc na swojego ojca mogłem sobie z łatwością wyobrazić siebie za dwadzieścia lat. Z tym, że pozbyłem się pieprzonego garniaka.
— Za kogo ty mnie masz, do cholery? — zapytałem. Nawet nie byłem zły. Złość już dawno wyparowała, zostawiając miejsce gorzkiemu rozczarowaniu. Skoro oni mogli być rozczarowani mną, to równie dobrze mogło to działa w drugą stronę.
— Za kryminalistę — odpowiedział szybko. Zacisnąłem dłonie w pięści. — Miałeś zostać wspólnikiem w naszej kancelarii, synu. Miałeś... — Pokręcił głową. — Minęło już sześć lat, Olly.
— Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, ile minęło — syknąłem wściekły. Czułem, że jeszcze moment i złość rozsadzi mnie od środka. Zacisnąłem zęby tak mocno, że bałem się, że je połamię.
— Dlatego pytam, ile masz zamiar jeszcze to ciągnąć? — kontynuował brutalnie, zupełnie jakby nie widział mojej wściekłości. — Kiedy ściągniesz tą pieprzoną kamizelkę i wrócić do domu? Do swojej rodziny.
— Hellhoundersi też są moją rodziną — warknąłem. Na tym etapie mojego życia to oni bardzie sprawdzali się w tej roli niż moi właśni rodziciele. W klubie nikt nie zadawał zbędnych pytań, nie interesował się moją przeszłością. Bracia wiedzieli, kiedy zamknąć gęby i nie wtrącać się w nie swoje sprawy. To było łatwe życie. Dostawałem zadanie do wykonania, mogłem wyrzucić z siebie całą złość, a przy odrobinie szczęścia dostałbym kulkę w łeb.
Ojciec pokręcił głową.
— To się źle skończy, Olly. Już czas, żebyś przestał.
— To teraz moje życie — syknąłem. — Pogódź się z tym do jasnej cholery, bo nie mam zamiaru tego zmieniać.
Rozczarowanie, tak wielkie, że omal zwaliło mnie z nóg, rozbłysło w jego oczach.
— Ta dziewczyna to kłopoty — powiedział poważnym tonem, a ja zaśmiałem się gorzko.
— Z tym jednym muszę się zgodzić.
*
Poprzedni dzień był torturą, a dzisiejszy miał być jeszcze gorszy. Santana dawała radę i tego poranka udało jej się nawet sprawić, że moja matka nie patrzyła na nią już z otwartą wrogością. Nadal nie spełniała ich wymogów i to nigdy nie miało się zmienić, ale Santana zdawała się tym w ogóle nie przejmować. Podobało mi się to, że znała swoją wartość i nie tak łatwo było ją złamać. Była tak inna niż Celeste, że wydawało mi się wręcz świętokradztwem, że jej dotknąłem. Że w ogóle na nią spojrzałem.
Amber zdawała się lubić Santę, chociaż moja młodsza siostra miała zdecydowanie łagodniejsze oblicze niż Lucy, a więc łatwo darzyła innych sympatią. Doceniałem to, bo Santa naprawdę nie zasłużyła na to, żeby aby mierzyć się z osądzającymi spojrzeniami moich rodziców. Może i byłem wściekły na moją małą blondynkę, ale nie byłem całkowitym kutasem.
Godzina ślubu wybiła szybciej niżbym chciał i pierwsi goście zaczęli pojawiać się na podjeździe. Ubrałem czarny garnitur, czując jak kołnierzyk białej koszuli uwierał mnie w szyję. Czułem się jak pieprzony klaun w przebraniu, co było dziwne, bo kiedyś nie miałem oporów przed takimi strojami. Miałem być wierną kopią moje ojca i jeszcze sześć lat temu zupełnie mi to nie przeszkadzało. Teraz nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Tamto życie zniknęło razem z Celeste i żadne z nich nie miało już nigdy wrócić.
Zszedłem do salonu i od razu zostałem pochwycony przez matkę. Miała na sobie elegancką, bladoróżową suknię, a na twarz przybrała tę sztuczną, uprzejmą maskę. Jej uśmiech ociekał słodyczą i obłudą.
Czułem się jak pieprzony okaz w zoo, który pokazywała wszystkim gościom. Chciało mi się śmiać na samą myśl o tym, że miała mnie przedstawić, kiedy miałem na sobie swoje codzienne ciuchy i kutę z barwami Hellhoundersów. W wyobraźni widziałem jej przerażoną minę. Zapewne udawałaby, że mnie nie zna.
Któraś z dalekich kuzynek matki podeszła do nas i kobiety pogrążyły się w rozmowie, ale ja jakby wiedziony jakimś instynktem spojrzałem na szczyt schodów. Na całą sekundę zamarłem. Santana Mason podchwyciła moje spojrzenie i posłała mi mały, tajemniczy uśmieszek.
Miała na sobie długą, czerwoną sukienkę z wielkim rozcięciem z lewej strony uda. Jej naga noga była cała odsłonięta, kiedy powoli zaczęła schodzić ze schodów. Odszedłem od matki, czując na sobie jej karcące spojrzenie, ale byłem jak zahipnotyzowany. Ta mała była kurewsko niebezpieczna.
— Widzisz coś co ci się podoba? — zapytała, unosząc w górę brew. W jej brązowych oczach lśniły figlarne ogniki.
— Zdecydowanie — odpowiedziałem, nawiązując do naszej pierwszej rozmowy pod przydrożnym barem.
Krwistoczerwone wargi Santany wygięły się w szeroki uśmiechu.
— Jeśli będę grzeczny dasz mi się przelecieć pod koniec przyjęcia? — Wyszczerzyłem się, na co zmrużyła oczy. Jej policzki pokryły się delikatną czerwienią.
— Wszyscy się na nas gapią — powiedziała ciszej, rozglądając się dookoła. Zacisnąłem na moment pięści i podsunąłem jej ramię.
— Patrzą na mnie — wyjaśniłem. — Syn marnotrawny wrócił do domu.
Santana posłała mi pytające spojrzenie, które sprawnie zignorowałem. Nie miałem najmniejszego zamiaru jej się spowiadać. Może i robiła z mojego mózgu papkę, ale miałem w sobie resztki godności. Nie zmienię się przez jedną cipkę w pieprznego cieniasa.
Wyprowadziłem ją do ogrodu, po drodze mijając salon. Martwe spojrzenie Celeste wypalało dziurę w moich plecach. Czułem, jak moje serce drgnęło niespokojnie. Nie chciałem o tym myśleć. Nie chciałem mieć przed oczami jej zielonego spojrzenia. Nie chciałem o niej myśleć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro