Rozdział 13
Wściekłość mieszała się we mnie z jakąś dziwną paniką, której źródła nie byłem do końca pewien. Adrenalina buzowała w moich żyłach, napędzając mnie do działania i sprawiając, że zdecydowanie przekraczałem dozwoloną prędkość.
W głowie rozegrały mi się już wszystkie czarne scenariusze, kiedy wróciłem do mieszkania i dostrzegłem, że zarówno ubrania Santany jak i ona sama zniknęły. Cholerna, uparta blondynka. Miałem wrażenie, ze jej mózg działał na odwrót. Kiedy mówiło jej się zostań – uciekała. Kiedy mówiło się uciekaj – nie ruszała się z miejsca.
Zdjęcia z blatu biurka Big Jima pojawiały się raz za razem przed moimi oczami, kiedy jechałem dwupasmówką w stronę domu Tammy. Potęgowały uczucie niepokoju. Łaskotało tył mojej głowy, zupełnie jakbym czuł na sobie czyjeś uważne spojrzenie. Nienawidziłem tego uczucia. Nie chciałem oglądać się przez ramię i za cholerę nie chciałem się martwić o żadną wkurzającą blondynkę.
Zatrzymałem motocykl pod domem Tammy i od razu mnie zmroziło. Zabudowania były tutaj gęste. Dom stał przy domu, więc ciężko było o prywatność. Kilku sąsiadów wyszło na swoje werandy i zerkali z lękiem i zaciekawieniem w stronę bladoniebieskiego domku z łuszczącą się farbą.
Zapewne miało to związek z tym, że Santana stała na werandzie a w ręku trzymała pistolet. Na podjeździe tuż przy motocyklu, obok którego zaparkowałem stał Key, patrząc na nią z żądzą mordu w oczach.
Boże albo była zwykłą idiotką albo chciała umrzeć. Pokręciłem głową, ale rozbawienie szybko ze mnie uciekło, kiedy dostrzegłem wściekłe spojrzenie Keya. Zaciskał w pięści dłonie, a że był chorym sukinsynem, nie miałem wątpliwości, że fakt, iż Santana Mason była kobietą i córką jego prezydenta nie uchroni jej przed jego furią. Z tym facetem coś ostro było nie tak. Podejrzewałem, że każdy w klubie mierzył się z jakimś gównem, ale w Key'u było tyle syfu, że ledwo sobie z tym radził. Był nieobliczalny, a to czyniło go niebezpiecznym.
— Key — syknąłem wściekle, robiąc w jego stronę ostrożny krok.
— Spierdalaj, to nie twoja sprawa — odwarknął, nie odrywając spojrzenia od Santany.
Cóż, to zdecydowanie była moja sprawa, bo w ostatnim czasie zerżnąłem ją na kuchennym blacie Big Jima i miałem cholerną ochotę to powtórzyć. Zwłaszcza po tym, jak wczorajszego wieczora skakała po mnie półnaga.
Cholera, wyglądała jak anioł zemsty i rozczochranymi blond włosami, furią w zimnych brązowych oczach i spluwą wycelowaną prosto w Keya. Jeśli przez myśl mi przeszło, że nie umiała posługiwać się bronią, to w tej chwili właśnie wszystkie wątpliwości wyparowały. Stała pewnie na nogach, w lekkim rozkroku, a dłonie zaciśnięte na pistolecie nie zadrżały nawet o milimetr. Zdecydowanie wiedziała, jak sobie radzić ze spluwą. I cholera dotarło do mnie, że nie musiałem się o nią martwić. Doskonale panowała nad sytuacją. Była pieprzoną oazą spokoju i to ona rozdawała tutaj karty. Uśmiech wykrzywił moje wargi, a jakaś dziwna duma rozkwitła w sercu. Niedobrze, nie powinienem tego czuć.
— Stój w miejscu Rush albo odstrzelę mu pierdolonego kutasa — powiedziała zaskakująco spokojnym tonem, a ja z podziwem uniosłem brew. Cholera, to było nawet seksowne. W tych króciutkich szortach, brązowych kowbojkach i białej bluzeczce na ramiączkach wyglądała jak mokry sen każdego faceta.
— Możesz odłożyć broń, dziecinko? — zapytałem, unosząc ręce w górę i przechylając głowę. — Żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać?
— Stój w miejscu, do cholery, Rush. Jestem kurewsko spokojna — warknęła, po czym wróciła spojrzeniem do Key'a. — A ty wypierdalaj.
— Nie ma kurwa mowy! — wrzasnął. — Chcę porozmawiać z Tammy!
— Straciłeś szansę, kiedy wsadziłeś kutasa w pieprzoną Candy! — odkrzyknęła równie głośno. — Chyba cię popieprzyło, jeśli pozwolę ci się do niej zbliżyć.
— To nie twój pierdolony interes, księżniczko — syknął, robiąc w jej stronę krok.
Cień przemknął przez bladą twarz Santany, zanim nacisnęła spust. Huk uniósł się w powietrze, a kula wylądowała przed stopami Key'a. Automatycznie odskoczyłem w bok.
— Popierdoliło cię do reszty?! — wrzasnął, patrząc na nią z mieszaniną zdziwienia i wściekłości. Zrobił się czerwony na twarzy, ale nie odważył się znowu ruszyć w jej stronę.
Patrzyłem na tę scenę, nie do końca wiedząc czy powinienem się, kurwa, mieszać. Z drugiej strony ktoś mógł wezwać gliny, a nie chciałem, żeby Santa miała przejebane. Więzienie to zdecydowanie nie miejsce dla niej. Chociaż... podejrzewałem, że nie było czegoś z czym ta pyskata smarkula by sobie nie poradziła.
— Powiedziałam ci — zaczęła cicho, nie spuszczając wzroku z Key'a. — Nie zbliżysz się do Tammy. Ona nie chce z tobą rozmawiać. Miałeś swoją szansę. Właściwe miałeś milion pieprzonych szans i każdą zmarnowałeś. Zabieraj swoją zasyfioną dupę na motocykl i daj tej biednej dziewczynie święty spokój.
— To nie twoja sprawa z kim się pieprzę — warknął i zrobił taki ruch, jakby chciał podejść bliżej, ale w porę się opamiętał. — Tammy i ja mamy umowę. Nic ci do niej.
Santana zaśmiała się cicho.
— Umowa oficjalnie rozwiązana, Key — syknęła, mrużąc oczy. — Jakbyś nie zauważył, nie żartuję. Spróbuj, a cię zastrzelę.
— Pierdolenie.
Przechyliła głowę. Cholera, mojemu kutasowi za bardzo podobał się ten widok.
— Naprawdę? Chcesz się przekonać, Key? Tammy jest dla mnie jak siostra i nie pozwolę ci się do niej zbliżyć. Ojciec i JJ zadbali o moją edukację. Mogę kurwa strzelić prosto w twoją pieprzoną gałkę oczną i nie zawaham się tego zrobić. Nie będzie trudno się ciebie pozbyć. Jakbyś zapomniał jestem córeczką tatusia, a on jest prezydentem twojego pieprzonego klubu. Zdecydowanie nie pozwoli mi trafić do paki i pomoże mi pozbyć się twojego zasranego ciała. Więc jeśli chcesz, możesz spróbować... Właściwie — Uśmiechnęła się tak mrocznie, że aż mnie dreszcz przeszedł. Suka była popieprzona. — Proszę zrób to. Problem się rozwiąże.
Key wpatrywał się w nią, jakby analizując jej słowa. A potem prychnął jak obrażony nastolatek i wsiadł na motocykl.
Wpatrywałem się w Santanę, jak zabezpieczyła broń i schowała za brązowy pasek szortów. Rzuciła mi pochmurne spojrzenie.
Uśmiechnąłem się do niej szeroko, na co zmrużyła oczy.
— Mogę cię dzisiaj zerżnąć, dziecinko? — Igrałem z ogniem.
Prychnęła, ale nie potrafiła ukryć uśmiechu. Kącik jej ust zadrżał lekko. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę werandy. Weszła po schodach, a ja obserwowałem jak zahipnotyzowany jej okrągły tyłek. Odwróciła się, zanim weszła do środka.
— Możesz pomarzyć — mrugnęła do mnie i zniknęła za drzwiami.
Pokręciłem rozbawiony głową, nie mogąc przestać się głupio uśmiechać. Oh, zdecydowanie pomarzę. Ruszyłem za nią do środka. Jeszcze trzy minuty temu byłem na nią kurewsko wściekły, a teraz znowu nie mogłem przestać myśleć o tym, żeby się w niej znaleźć.
Złapałem ją zanim dotarła do Tammy. Chwyciłem ją za nadgarstek i pchnąłem na ścianę w korytarzu.
— Co ty robisz? — zapytała zaskoczona.
— Powinienem wystrzelać ci po tyłku — powiedziałem poważnie.
Otworzyła usta z oburzenia.
— Miałaś na mnie czekać w mieszkaniu, Santa — kontynuowałem. Przed oczami stanęły mi zdjęcia wysłane Big Jimowi i wściekłość znowu uderzyła we mnie jak cholerna ciężarówka, omal nie zwalając mnie z nóg. Na myśl, że mogli ją dopaść, kiedy jechała do Tammy, widziałem na czerwono, a za serce chwytała mnie dziwna panika. — Zapomniałaś, że ktoś musi pilnować twojego seksownego tyłka?
Wciągnęła ze świstem powietrze, kiedy naparłem na nią mocniej, a moje palce zacisnęły się na jej pośladku. Oblizała wargi, patrząc na mnie z wściekłością zmieszaną ze zdumieniem. Lubiłem ją taką. Przypartą do muru dosłownie i w przenośni. Lubiłem obserwować jak ogień w jej oczach maleje, żeby zaraz potem zmienić się w pożar stulecia.
Pochyliłem się, szepcząc prosto do jej ucha.
— Może miałem nadzieję dokończyć to co zaczęłaś wczorajszej nocy? — Zapach czereśni wypełnił moje nozdrza, a Santana zadrżała w moich ramionach. Uśmiechnąłem się sam do siebie, kiedy mnie odepchnęła. Pozwoliłem jej na to, wiedząc, że zabawa będzie przednia.
Obserwowałem jej kołyszący się tyłek, kiedy pokazała mi środkowy palec i zniknęła w pokoju Tammy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro