Rozdział 12
Głowa pulsowała mi tępym bólem. Właściwie miałam wrażenie, jakby ktoś urządzał w niej generalny remont i używał właśnie młota pneumatycznego. Jęknęłam głośno, uchylając oczy. Boże, żołądek podszedł mi do gardła i byłam pewna, że jeszcze chwila i zwymiotuję na tę drewnianą podłogę.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, czując wzbierającą panikę. Leżałam w czyimś łóżku. Nie było ani moje, ani Tammy. Sadząc po plakatach z cyckami, nie należało też do Tessy. Może nie znałam jej szczególnie długo, ale dałabym sobie obie ręce uciąć, że nie kręciły jej damskie piersi. Zwłaszcza po tym, jak zauważyłam jej maślane oczy robione do mojego brata.
Przeczesałam drżącą dłonią skołtunione blond włosy, zanim podniosłam się do pozycji siedzącej. Świat nieco się zachwiał, a pusty żołądek zaczął się zbuntować. Jęknęłam głośno, bo zmiana pozycji sprawiła, że prawie rozsadziło mi głowę. Chciałam sobie powiedzieć, że to ostatni raz, kiedy sięgnęłam po alkohol, ale już nie raz udowodniłam sobie, że raczej nie uczyłam się na błędach. Najwyraźniej lubiłam je powtarzać, naiwnie licząc, że efekt w końcu będzie inny.
Usiadłam na brzegu łóżka, dotykając stopami zimnej podłogi. Rzeczywistość powoli zaczęła przedzierać się przez falę mdłości i bólu. Jęknęłam żałośnie, kiedy przed oczami zaczynały pojawiać mi się wspomnienia poprzedniego wieczora.
— Ja pierdole... — wymamrotałam, chowając twarz w dłoniach. Wstyd zalał całe moje ciało, niemal przeganiając ból. Niemal.
Rozbierałam się przed Rushem. Świeciłam cyckami przed jego twarzą, błagając go aby pozwolił mi wziąć do ust jego kutasa, a potem mnie zerżnął. Mdłości się wzmogły i biegiem rzuciłam się w stronę uchylonych drzwi, błagając, żeby to była łazienka. Moje modły zostały wysłuchane i w ostatniej chwili udało mi się trafić do kibla.
Oparłam się plecami o zimne kafelki i zamknęłam oczy. Mieszkanie pogrążone było w absolutnej ciszy. Rusha najwyraźniej nie było, za co byłam dozgonnie wdzięczna. Nie miałam pojęcia jak miałam spojrzeć mu po tym wszystkim w twarz. W twarz, na której zapewne będzie malować się ten cholerny, kpiący uśmieszek.
— Weź się w garść, dziewczyno — szepnęłam sama do siebie, podnosząc się z podłogi. Miałam na sobie jedynie czarne, koronkowe majtki i nic poza tym. Nagle poczułam się cholernie zażenowana i mentalnie naga. Miałam ochotę zasłonić się sama przed sobą. Rzuciłam szybkie spojrzenie na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Wyglądałam jak chodzące nieszczęście. Tusz do rzęs i czarne cienie rozmazały się pod moimi oczami, upodabniając mnie do pandy. Skacowanej i sponiewieranej pandy. Włosy żyły własnym życiem i chociaż próbowałam przeczesać się palcami i jakoś przygładzić, nadal wyglądałam tak jak się czułam – beznadziejnie.
Till Lindemann zaczął wydzierać się gdzieś w mieszkaniu, a ja podskoczyłam czego od razu pożałowałam. Miałam wrażenie, jakby mózg właśnie obił mi się o czaszkę. Ruszyłam na poszukiwanie mojego telefonu. Znalazłam go na podłodze w salonie, obok mojej czarnej sukienki. Odebrałam połączenie od Tammy, jednocześnie próbując ubrać kieckę i rozejrzeć się po mieszkaniu.
Salon łączył się z nowoczesną, czarną kuchnią. Wszystko wyglądało tu dość nowocześnie i całkowicie bezosobowo. Nie było żadnych zdjęć, żadnych ozdób. Na kuchennej wyspie nie było nawet miski z owocami. Mógł tu mieszkać ktokolwiek albo właściwie nikt.
— Żyjesz? — Głos Tammy rozbrzmiał przy moim uchu i momentalnie się spięłam, wiedząc że coś było nie tak.
Przyłożyłam dłoń do czoła, zastanawiając się jak odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze żyłam, ale podejrzewałam, że kiedy tylko spojrzę na Rusha spalę się ze wstydu i pozostanie po mnie jedynie marna kupka popiołu.
— Tak. Przepraszam, chyba was porzuciłam na imprezie — odpowiedziałam.
— Daj spokój. Tessa powiedziała, że Rush cię zgarnął. — Wzięła głęboki oddech. — Billy odwiózł mnie do Key'a.
— Kurwa, Tammy po co miałby cię tam zawozić? — jęknęłam, opadając na czarna kanapę. Kątem oka dostrzegłam, że mój stanik leżał przy drzwiach. Byłam doprawdy żałosna. Zamieniałam się w Tammy.
— Bo go o to błagałam — powiedziała wypranym z emocji głosem. — Kiedy dotarłam do Key'a pieprzył do nieprzytomności Candy. Nadal mam przed oczami jej podrygujące cycki.
Zacisnęłam mocno powieki. Candy była siostrzenicą Bulla i nie była naszą ulubioną osobą pod słońcem. Była może z trzy lata starsza i ciągle kręciła się przy Hellhoundersach.
— Jezu, Tammy... przykro mi.
Prychnęła.
— Wiem, że nie. — Pociągnęła głosem. — Wiem, że on ciągle to robi, ale zobaczenie tego na własne oczy... Nie wiem co mam robić, Santa.
Chciałam jej powiedzieć, żeby rzuciła go w cholerę raz a konkretnie. To było jedyne wyjście. Musiała się od niego odciąć i pozwolić sobie na bycie szczęśliwą, ale wiedziałam, że tego nie zrobi. Powtarzała ten sam schemat od dawna.
Zagryzłam mocno wargi, czując jak bardzo są spierzchnięte. Wstałam z kanapy i ruszyłam w stronę kuchni. Na czarnym, lśniącym blacie stała butelka wody i buteleczka z środkami przeciwbólowymi. Obok nich leżała karteczka.
— Zaraz u ciebie będę, Tammy — odpowiedziałam, jednocześnie podnosząc kawałek papieru.
„Nie waż się wychodzić sama, dziecinko. Musimy porozmawiać."
Prychnęłam w myślach.
*
— Nie chcę go już nigdy widzieć — powtórzyła po raz tysięczny Tammy, po tym jak przepłakała całe trzydzieści minut. Jej oczy były opuchnięte, a nos czerwony. Na łóżku walały się zasmarkane chusteczki.
Naprawdę chciałam jej wierzyć, ale wypowiadała te słowa tak wiele razy, ze już dawno przestały mieć znaczenie. Była cudowną dziewczyną, która tak desperacko potrzebowała poczuć się kochaną. Te kilka lat temu ulokowała swoje uczucia w Key'u i nie potrafiła się od nich uwolnić.
— Santa, nie pozwól mi do niego wrócić, dobrze? — zapytała ciszej.
Skinęłam głową, leżąc na miękkim beżowym dywanie.
— Nie pozwolę. Jeśli będzie trzeba przypnę cię kajdankami do kaloryfera.
— A ja ci pomogę — zaoferowała Tessa, patrząc na mnie z góry. Siedziała na wściekle żółtym krześle przy biurku. Wyglądała nienagannie. Jej jasnobrązowe włosy splecione były w gruby warkocz i nie było po niej widać ani niewyspania ani kaca. Nienawidziłam jej.
Przez chwilę siedziałyśmy w całkowitej ciszy, przerywanej jedynie tykaniem zegara w kształcie penisa. Tak, Tammy dostała takiego ode mnie na swoje ostatnie urodziny. Idealnie do niej pasował.
— Upolowałam wczoraj studenta. Teraz żałuję, że go nie przeleciałam — wyznała Tammy, leżąc na łóżku i wpatrując się w biały sufit. Wyglądała blado, a ślady wczorajszego mocnego makijażu nadal były widoczne. Czarny tusz sprawiał, że jej zielone oczy wydawały się jeszcze intensywniejsze. Tammy miała w oczach to coś – dziwne szaleństwo, podniecające i sprawiające, że nie sposób było tego nie zauważyć. Mój brat i jemu podobni nazywali to dosadnie kurwikami.
Wymamrotałam coś w odpowiedzi, walcząc z kolejną falą mdłości. Miałam wrażenie, jakby moje ciało zostało przepuszczone przez maszynkę do mięsa. Już pal licho ból głowy, to żołądek doprowadzał mnie do szału.
— Znam go?
Kołdra zaszeleściła, gdy Tammy się poruszyła.
— Pewnie nie. Sama nie mam pojęcia jak miał na imię. Chyba nazywałam go Key'em.
— Żałosne — wymamrotałam. — Po alkoholu gubisz godność.
Prychnęła.
— Pal licho godność, mój problem polega na gubieniu majtek. Zwłaszcza przy Key'u. Nie pozwólcie mi gubić majtek przy Key'u.
Przytaknęłam jej skinieniem głowy, ale nie mogła tego widzieć.
— Czy tylko ja dotarłam do domu bez towarzystwa? — zapytała Tessa, kręcąc się na obrotowym krześle przy biurku. Bawiła się moją kolekcją drewnianych bransoletek z czasów, kiedy przechodziłam fazę na alternatywny wygląd i weganizm. Cóż, weganizm trwał całe cztery dni, do czasu kiedy w domu klubowym zrobili rodzinnego grilla. Nie miałam pojęcia co bransoletki robiły u Tammy.
— Jezu, Tess przestań się kręcić, bo chce mi się rzygać od samego patrzenia — jęknęłam, przewracając się na brzuch.
Tessa uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi.
— Myślę, że to od alkoholu nie od kręcenia.
Miałam ochotę pokazać jej środkowy palec, ale to wymagałoby podniesienia ręki, a zdecydowanie nie miałam na to siły. Tessa wyglądała jakby wczorajszego wieczora nie wypiła ani łyka alkoholu. Nienawidziłam jej za to. Nadal wyglądała perfekcyjnie, a jej szeroki uśmiech doprowadzał mnie do szału.
— Nienawidzę cię — warknęłam, na co posłała w moją stronę całusa.
— Twój ojciec był wściekły, kiedy Rush cię odstawił? — zapytała Tammy, zmieniając pozycję na łóżku tak, że teraz leżała na brzuchu, a jej głowa zwisała z krawędzi. Obserwowała mnie uważnie, swoimi podkrążonymi oczami.
Skrzywiłam się i od razu tego pożałowałam, bo ból głowy się nasilił.
— Nie odstawił mnie — wymamrotałam, czując jak policzki zaczynają palić mnie żywym ogniem. Na samo wspomnienie tego co wczoraj odwaliłam, miałam ochotę spłonąć ze wstydu.
Przed gradem pytań uratował mnie mój dzwoniący telefon. Krew odpłynęła mi z twarzy, kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu imię Rusha. Nie miałam pojęcia skąd miałam zapisany jego numer. Za pewno zrobił to, kiedy spałam. Cholerny sukinsyn.
Przełknęłam głośno ślinę, czując na sobie palące spojrzenia moich przyjaciółek. Podniosłam się niezgrabnie z dywanu i wyszłam na korytarz. Moje policzku już były cholernie gorące.
— Czego chcesz? — zapytałam na wstępie, przyciskając telefon do ucha. Odeszłam od drzwi do pokoju Tammy i oparłam się o ścianę w ciasnym korytarzu.
— Gdzie ty do kurwy nędzy jesteś? — warknął tak nieprzyjemnie, że włoski na rękach stanęły mi dęba. Cieszyłam się, że nie rozmawiałam z nim w cztery oczy, bo nie byłam pewna czy byłabym w stanie znieść tę wściekłość, gdyby był obok.
— Nie twój interes. — Musiałam zebrać w sobie cała odwagę, żeby to powiedzieć.
— Nie potrafisz, kurwa, czytać, czy jesteś po prostu cholerną idiotką? — Złość wlewała się do mojego ucha. — Wyraźnie ci napisałem, że masz się kurwa nie ruszać z miejsca, Santana!
— Pieprz się, Rush! — syknęłam. — Jakbyś nie zauważył nie jestem twoją własnością. Nie mam obowiązku słuchać twoich rozkazów. Przeszło ci przez myśl, że może nie chcę z tobą rozmawiać?
— Mam w dupie czego chcesz, a czego nie, dziecinko — warczał nadal, a z każdym kolejnym słowem moje serce biło szybciej i szybciej. — Kiedy każę ci zostać w mieszkaniu to, kurwa, zostajesz. Jakby ten twój mały móżdżek nie ogarnął, masz pierdoloną ochronę. Nie jeździsz nigdzie bez obstawy.
Roześmiałam się ponuro.
— Oh, i boisz się, że mój tatuś cię okrzyczy, bo spierdoliłeś zadanie? — zapytałam prześmiewczo.
Odpowiedź nadeszła natychmiast.
— Nie. Boję się, że stanie ci się cholerna krzywda, dziecinko.
Otworzyłam usta, żeby nadal się kłócić, ale słowa utkwiły mi w gardle. Ledwo udało mi się przełknąć jakieś dziwne uczucia, które chciało wydostać się na zewnątrz.
— Więc do kurwy nędzy, Santana — kontynuował, a wściekłość nie znikała z jego ochrypłego głosu. — Lepiej powiedz mi, gdzie teraz jesteś.
Zagryzłam wargę tak mocno, że poczułam na języku rdzawy posmak krwi. Coś ciepłego przysiadło na moim sercu i wiedziałam, że nie powinnam tego czuć. Miałam wrażenie, że ten facet naprawdę się o mnie martwił. Jednocześnie uczucie niepokoju wystrzeliło do mojego krwiobiegu. W klubie działo się coś złego i nikt nie chciał mi powiedzieć o co chodziło.
Nadszedł czas, żeby zagrać w nową grę. Sprawię, że Rush wszystko mi wyśpiewa.
— Jestem u Tammy — powiedziałam w końcu, a mój głos ku mojej rozpaczy zabrzmiał ciszej i słabiej niż chciałam.
— Niech twój tyłek nadal tam będzie, kiedy tam dotrę — rzucił, po czym się rozłączył.
Zaklęłam pod nosem i w tym samym czasie przez otwarte okno dotarł do mnie dźwięk motocykla. Zmarszczyłam brwi, bo nie było szans, żeby Rush dotarł tu tak szybko. Tessa i Tammy wstawiły głowy z sypialni, patrząc na mnie z pytaniem w oczach. Wzruszyłam ramionami i podeszłam do drzwi. Uchyliłam je lekko, żeby zobaczyć jak Key parkował na podjeździe.Dzisiaj krótko i na temat :D Jeśli mi się uda, to wieczorem wleci kolejny rozdział. Co Wy na to?
_______________________________________________________
Wściekłość mieszała się we mnie z jakąś dziwną paniką, której źródła nie byłem do końca pewien. Adrenalina buzowała w moich żyłach, napędzając mnie do działania i sprawiając, że zdecydowanie przekraczałem dozwoloną prędkość.
W głowie rozegrały mi się już wszystkie czarne scenariusze, kiedy wróciłem do mieszkania i dostrzegłem, że zarówno ubrania Santany jak i ona sama zniknęły. Cholerna, uparta blondynka. Miałem wrażenie, ze jej mózg działał na odwrót. Kiedy mówiło jej się zostań – uciekała. Kiedy mówiło się uciekaj – nie ruszała się z miejsca.
Zdjęcia z blatu biurka Big Jima pojawiały się raz za razem przed moimi oczami, kiedy jechałem dwupasmówką w stronę domu Tammy. Potęgowały uczucie niepokoju. Łaskotało tył mojej głowy, zupełnie jakbym czuł na sobie czyjeś uważne spojrzenie. Nienawidziłem tego uczucia. Nie chciałem oglądać się przez ramię i za cholerę nie chciałem się martwić o żadną wkurzającą blondynkę.
Zatrzymałem motocykl pod domem Tammy i od razu mnie zmroziło. Zabudowania były tutaj gęste. Dom stał przy domu, więc ciężko było o prywatność. Kilku sąsiadów wyszło na swoje werandy i zerkali z lękiem i zaciekawieniem w stronę bladoniebieskiego domku z łuszczącą się farbą.
Zapewne miało to związek z tym, że Santana stała na werandzie a w ręku trzymała pistolet. Na podjeździe tuż przy motocyklu, obok którego zaparkowałem stał Key, patrząc na nią z żądzą mordu w oczach.
Boże, albo była zwykłą idiotką albo chciała umrzeć. Pokręciłem głową, ale rozbawienie szybko ze mnie uciekło, kiedy dostrzegłem wściekłe spojrzenie Keya. Zaciskał w pięści dłonie, a że był chorym sukinsynem, nie miałem wątpliwości, że fakt, iż Santana Mason była kobietą i córką jego prezydenta nie uchroni jej przed jego furią.
— Key — syknąłem wściekle, robiąc w jego stronę ostrożny krok.
— Spierdalaj, to nie twoja sprawa — odwarknął, nie odrywając spojrzenia od Santany.
Cóż, to zdecydowanie była moja sprawa, bo w ostatnim czasie zerżnąłem ją na kuchennym blacie Big Jima i miałem cholerną ochotę to powtórzyć. Zwłaszcza po tym, jak wczorajszego wieczora skakała po mnie półnaga.
Cholera, wyglądała jak anioł zemsty i rozczochranymi blond włosami, furią w zimnych brązowych oczach i spluwą wycelowaną prosto w Keya. Jeśli przez myśl mi przeszło, że nie umiała posługiwać się bronią, to w tej chwili właśnie wszystkie wątpliwości wyparowały. Stała pewnie na nogach, w lekkim rozkroku, a dłonie zaciśnięte na pistolecie nie zadrżały nawet o milimetr. Zdecydowanie wiedziała jak sobie radzić ze spluwą. I cholera dotarło do mnie, że nie musiałem się o nią martwić. Doskonale panowała nad sytuacją. Była pieprzoną oazą spokoju i to ona rozdawała tutaj karty. Uśmiech wykrzywił moje wargi, a jakaś dziwna duma rozkwitła w sercu. Nie dobrze, nie powinienem tego czuć.
— Stój w miejscu Rush albo odstrzelę mu pierdolonego kutasa — powiedziała zaskakująco spokojnym tonem, a ja z podziwem uniosłem brew. Cholera, to było nawet seksowne. W tych króciutkich szortach, brązowych kowbojkach i białej bluzeczce na ramiączkach wyglądała jak mokry sen każdego faceta.
— Możesz odłożyć broń, dziecinko? — zapytałem, unosząc ręce w górę i przechylając głowę. — Żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać?
— Stój w miejscu, do cholery, Rush. Jestem kurewsko spokojna — warknęła, po czym wróciła spojrzeniem do Key'a. — A ty wypierdalaj.
— Nie ma kurwa mowy! — wrzasnął. — Chcę porozmawiać z Tammy!
— Straciłeś szansę, kiedy wsadziłeś kutasa w pieprzoną Candy! — odkrzyknęła równie głośno. — Chyba cię popieprzyło, jeśli pozwolę ci się do niej zbliżyć.
— To nie twój pierdolony interes, księżniczko — syknął, robiąc w jej stronę krok.
Cień przemknął przez bladą twarz Santany, zanim nacisnęła spust. Huk uniósł się w powietrze, a kula wylądowała przed stopami Key'a. Automatycznie odskoczyłem w bok.
— Popierdoliło cię do reszty?! — wrzasnął, patrząc na nią z mieszaniną zdziwienia i wściekłości. Zrobił się czerwony na twarzy, ale nie odważył się znowu ruszyć w jej stronę.
Patrzyłem na tę scenę, nie do końca wiedząc czy powinienem się, kurwa, mieszać. Z drugiej strony ktoś mógł wezwać gliny, a nie chciałem żeby Santa miała przejebane. Więzienie to zdecydowanie nie miejsce dla niej. Chociaż... podejrzewałem, że nie było czegoś z czym ta pyskata smarkula by sobie nie poradziła.
— Powiedziałam ci — zaczęła cicho, nie spuszczając wzroku z Key'a. — Nie zbliżysz się do Tammy. Ona nie chce z tobą rozmawiać. Miałeś swoją szansę. Właściwe miałeś milion pieprzonych szans i każdą zmarnowałeś. Zabieraj swoją zasyfioną dupę na motocykl i daj tej biednej dziewczynie święty spokój.
— To nie twoja sprawa z kim się pieprzę — warknął i zrobił taki ruch, jakby chciał podejść bliżej, ale w porę się opamiętał. — Tammy i ja mamy umowę. Nic ci do niej.
Santana zaśmiała się cicho.
— Umowa oficjalnie rozwiązana, Key — syknęła, mrużąc oczy. — Jakbyś nie zauważył, nie żartuję. Spróbuj, a cię zastrzelę.
— Pierdolenie.
Przechyliła głowę. Cholera, mojemu kutasowi za bardzo podobał się ten widok.
— Naprawdę? Chcesz się przekonać, Key? Tammy jest dla mnie jak siostra i nie pozwolę ci się do niej zbliżyć. Ojciec i JJ zadbali o moją edukację. Mogę kurwa strzelić prosto w twoją pieprzoną gałkę oczną i nie zawaham się tego zrobić. Nie będzie trudno się ciebie pozbyć. Jakbyś zapomniał jestem córeczką tatusia, a on jest prezydentem twojego pieprzonego klubu. Zdecydowanie nie pozwoli mi trafić do paki i pomoże mi pozbyć się twojego zasranego ciała. Więc jeśli chcesz, możesz spróbować... Właściwie — Uśmiechnęła się tak mrocznie, że aż mnie dreszcz przeszedł. Suka była popieprzona. — Proszę zrób to. Problem się rozwiąże.
Key wpatrywał się w nią, jakby analizując jej słowa. A potem prychnął jak obrażony nastolatek i wsiadł na motocykl.
Wpatrywałem się w Santanę, jak zabezpieczyła broń i schowała za brązowy pasek szortów. Rzuciła mi pochmurne spojrzenie.
Uśmiechnąłem się do niej szeroko, na co zmrużyła oczy.
— Mogę cię dzisiaj zerżnąć, dziecinko?
Prychnęła, ale nie potrafiła ukryć uśmiechu. Kącik jej ust zadrżał lekko. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę werandy. Weszła po schodach, a ja obserwowałem jak zahipnotyzowany jej okrągły tyłek. Odwróciła się, zanim weszła do środka.
— Możesz pomarzyć — mrugnęła do mnie i zniknęła za drzwiami.
Pokręciłem rozbawiony głową, nie mogąc przestać się głupio uśmiechać. Oh, zdecydowanie pomarzę. Ruszyłem za nią do środka. Jeszcze trzy minuty temu byłem na nią kurewsko wściekły, a teraz znowu nie mogłem przestać myśleć o tym, żeby się w niej znaleźć.
Złapałem ją zanim dotarła do Tammy. Chwyciłem ją za nadgarstek i pchnąłem na ścianę w korytarzu.
— Co ty robisz? — zapytała zaskoczona.
— Powinienem wystrzelać ci po tyłku — powiedziałem poważnie.
Otworzyła usta z oburzenia.
— Miałaś na mnie czekać w mieszkaniu, Santa — kontynuowałem. Przed oczami stanęły mi zdjęcia wysłane Big Jimowi i wściekłość znowu uderzyła we mnie jak cholerna ciężarówka, omal nie zwalając mnie z nóg. Na myśl, że mogli ją dopaść, kiedy jechała do Tammy, widziałem na czerwono, a za serce chwytała mnie dziwna panika. — Zapomniałaś, że ktoś musi pilnować twojego seksownego tyłka?
Wciągnęła ze świstem powietrze, kiedy naparłem na nią mocniej, a moje palce zacisnęły się na jej pośladku. Oblizała wargi, patrząc na mnie z wściekłością zmieszaną ze zdumieniem. Lubiłem ją taką. Przypartą do muru dosłownie i w przenośni. Lubiłem obserwować jak ogień w jej oczach maleje, żeby zaraz potem zmienić się w pożar stulecia.
Pochyliłem się, szepcząc prosto do jej ucha.
— Może miałem nadzieję dokończyć to co zaczęłaś wczorajszej nocy? — Zapach czereśni wypełnił moje nozdrza, a Santana zadrżała w moich ramionach. Uśmiechnąłem się sam do siebie, kiedy mnie odepchnęła. Pozwoliłem jej na to, wiedząc że zabawa będzie przednia.
Obserwowałem jej kołyszący się tyłek, kiedy pokazała mi środkowy palec i zniknęła w pokoju Tammy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro