Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

            Rush zatrzymał motocykl przed domem bractwa. Zeskoczyłam w sekundzie, jednocześnie obciągając moją krótką sukienkę. Na werandzie w otoczeniu członków bractwa, mignęła mi przerażona twarz Tessy. Rzuciła coś szybko do chłopaków i zbiegła po schodach, pędząc w naszym kierunku z mieszaniną nadziei i ulgi.

Cień niepewności przemknął przez jej bladą twarz, kiedy zerknęła na Rusha i JJ'a. Ten drugi posłał w jej kierunku swój firmowy uśmiech, a ja wywróciłam wymownie oczami. Musiałam z nim poważnie porozmawiać i wyznaczyć jasne granice, jeśli chodziło o moje koleżanki ze studiów. Tessa była jak na razie jedyną przyjazną twarzą na kampusie, a znając mojego brata nie skończy się to dobrze. Jeśli tylko się do niej dobierze, jak nic stracę koleżankę. A Tessa była zbyt urocza dla takiego dupka jak Junior.

— Nawet się nie waż, JJ — syknęłam, patrzą na niego groźnie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Nie mam pojęcia o co ci chodzi, siostra.

Prychnęłam, ale JJ już przedstawiał się Tessie. Tammy uwiesiła się jej ramienia i mordowała spojrzeniem mojego brata. Miała na sobie krótką, skórzaną spódniczkę, która kończyła się ledwo za tyłkiem i różową bluzeczkę ze srebrnym zamkiem na biuście, która na dobrą sprawę mogła udawać zabudowany biustonosz od bikini. Stanowiła całkowity kontrast dla Tessy, ubranej w letnią sukienkę w małe kwiatuszki, kończącą się tuż nad kolanem.

Zrobiłam krok w ich stronę, ale Rush złapał mnie za przedramię. Pochylił się w moją stronę, zerkając wcześniej na JJ'a. Kiedy upewnił się, że ten nie zwracał na nas uwagi, przysunął mnie do siebie na tyle blisko, że do moich nozdrzy dotarł zapach jego żelu pod prysznic - czegoś ostrego kojarzącego się z lasem.

— Bądź grzeczna, dziecinko — szepnął wprost do mojego ucha, powodując, że moje przedramiona pokryły się gęsią skórką. Szarpnęłam się gwałtownie, rzucając mu wściekłe spojrzenie.

Uśmiechnął się szeroko i puścił mi oczko, zanim wskoczył na motocykl. Silnik ożył, warcząc głośno. Mordowałam go spojrzeniem, czując, że moje serce biło zdecydowanie za szybko.

— Pieprzyć bikerów — powiedziała cicho Tammy, zjawiając się u mojego boku. Zarzuciła mi opaloną rękę na ramiona, a zapach lasu został zastąpiony słodką, kwiatową nutą. — Mam ochotę na jakiegoś byczka ze stowarzyszenia. Myślisz, że umieją się ruchać?

— Jesteś chora, Tammy — odpowiedziałam, wywracając oczami.

Prychnęła głośno. Kątem oka obserwowałam JJ i Tessę. Dziewczyna zarumieniła się uroczo, a JJ nie przestawał pieprzyć jej wzrokiem.

— Może, ale przynajmniej dobrze się przy tym bawię.

— Key o tym wie?

— Od kiedy przejmujesz się Keyem? — Uniosła w górę idealnie wyregulowaną brew.

— Od kiedy ty się nie przejmujesz? — Odbiłam pytanie, na co zacisnęła w wąską linie, pomalowane na soczysty róż, usta. Zaraz potem uśmiechnęła się szeroko i kompletnie mnie ignorując, złapała pod ramię Tessę i razem ruszyły w stronę schodów werandy. Tammy mówiła coś do niej żywo gestykulując dłonią. Tessa uśmiechała się onieśmielona, kiwając głową w odpowiednich momentach. Wiedziałam, że Tammy w zupełności to wystarczy. Obserwowałam je dopóki nie zniknęły za drzwiami.

Pokręciłam głową. Jedynie Tammy potrafiła zaprzyjaźnić się z kimś w pięć sekund. Nawet nie było potrzeby, żebym ją przedstawiła.

Muzyka dudniła głośno, wprawiając moje całe ciało w rytmiczne drżenie. Czułam, jak basy mieszały się z nierównym rytmem mojego serca. Serca, które mimowolnie nakazywało mi myśleć o cholernie przystojnym motocykliście, który kilka minut temu odjechał w noc. Nie rozumiałam co było w nim takiego niezwykłego, że nie potrafiłam wyrzucić go z myśli. Nie byłam idiotką, wiedziałam jak to wszystko miało działać. Jednonocne przygody nie powinny być kontynuowane. Rush nie był typem grzecznego chłopca, który spotyka się z jedną dziewczyną. A ja sama nie miałam zamiaru pakować się po raz kolejny do tej samej rzeki. Tylko dlaczego tak ciężko było mi przejść obok niego obojętnie? Miałam wrażenie, że sama jego obecność potrafiła sprawić, że każdy nerw w moim ciele stawał w płomieniach.

Zanim weszłam do budynku, dostrzegłam na rogu ulicy zaparkowanego pickupa, z którego szybko wyskoczyli Foghorn i Billy. Obaj byli dość wysocy i widać było, że lubili podnieść trochę ciężarów. Wiedziałam, że Tammy miała słabość do Billy'ego. Był nieco niższy od Foghorna, a jego włosy miały dziwny kolor balansujący gdzieś na granicy blondu i rudego. Miał szeroki, szczery uśmiech, a kolczyki w brwi i wardze nadawały mu szorstkiego charakteru. Foghorn z kolei wyglądał poważniej. Nie szczerzył zębów na prawo i lewo. W tym jego pochmurnym obliczu był pewien urok.

Zanim mieli szansę mnie dogonić, wpadłam przez drzwi do domu bractwa. Sekundę później ktoś wcisnął mi w rękę kubek z piwem, a ktoś inny klepnął w tyłek. Impreza zaczęła się rozkręcać.

— Sprowadzacie mnie na złą drogę, dziewczyny! — wykrzyknęła kilka godzin później Tessa, starając się przebić przez głośną muzykę. Stałyśmy w zawalonej śmieciami kuchni bractwa, pijąc kolejną kolejkę shotów. Tammy była już nieźle wstawiona, a ja wcale nie byłam lepsza. Było nam cholernie wesoło.

Tammy roześmiała się głośno, przyciągając uwagę kilku kolesi. Cała Tammy była jak neonowy, błyszczący znak. Gdziekolwiek by poszła ściągała na siebie uważne spojrzenia. Zasługiwała na coś więcej niż ujeżdżanie fiuta Key'a. Jej ojciec był jednym z lepszych przyjaciół Big Jima, ale któregoś lata dostał kulkę i zostawił Tammy i jej matkę samą. Oczywiście klub się nimi zajmował, bo nigdy nie zostawiamy swoich, ale od tamtej pory Tammy przyczepiła się do Key'a jak rzep psiego ogona.

Billy od dobrych dwudziestu minut prosił nas, żebyśmy zbierały się do domu.

— Boże, Billy jesteś taką cipą. — Wytknęła mu Tammy, chwiejąc się na nogach.

Foghorn skrzyżował umięśnione ramiona na piersi, a Tessa patrzyła jak zahipnotyzowana na jego tatuaże. Podeszła bliżej i zaczęła jeździć po nich palcem, na co wybuchłam głośnym śmiechem. Foghorn pokręcił jedynie z rezygnacją głową.

Ciepło wypełniło moją klatkę piersiową, kiedy wypiłam kolejnego shota. Świat nagle stawał się lepszy i bardziej wesoły.

— Ja pierdole, Tammy — warknął Billy. — Jest już prawie trzecia, nie mam kurwa ochoty pilnować twojego tyłka.

— Oh, kochany. — Dźgnęła go palcem w klatę. — Chciałbyś zrobić z moim tyłkiem coś więcej niż go pilnować.

Tessa wybuchła śmiechem.

— Kurwa, są pijane w trzy dupy... — wymamrotał Foghorn. — JJ dzwonił do mnie już dwa razy, żeby zapytać czy Księżniczka jest w domu. Mówię ci Billy, zajebią nas.

Tessa znowu się zaśmiała. A ja do niej dołączyłam. Wielcy źli motocykliści nie potrafili sobie poradzić z trzema, narąbanymi laskami.

I wtedy zobaczyłam Camerona. Pomachał mi z drugiego końca pomieszczenia, więc wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i zaczęłam przedzierać się do niego przez tłum. Foghorn krzyknął coś za mną, ale machnęłam na niego tylko ręką. Dzisiejszego wieczora chciałam się odciąć od cholernych bikerów. A Cameron idealnie się do tego nadawał. Czemu wcześniej nie wydawało mi się to takie oczywiste?! Był w moim wieku, studiował i grał w szkolnej drużynie. Była całkowicie zwyczajnym typem. A do tego miał urocze dołeczki w policzkach. Ideał!

Ubraną miał szarą koszulkę z logiem bractwa i zwykłe niebieskie dżinsy, ale jego uroczy uśmiech sprawiał, że wyglądał cholernie dobrze. Ale kiedy podeszłam bliżej uderzył mnie jeden fakt. Cameron był chłopcem, a Rush był mężczyzną. Różnica była tak oczywista, że niemal zwaliła mnie z nóg.

Mimo tego, że szczęka Camerona była kwadratowa, a kości policzkowe ostre i wyraźne, nadal miał w sobie coś z nastolatka. Wesołego chłopca, który cię rozśmiesza i nieudolnie próbuje dobrać ci się do majtek. A Rush... Rush doskonale wiedział co zrobić, żebyś sama zgubiła majtki. Ta różnica omal nie powaliła mnie na kolana.

— Cześć — powiedział Cameron, kiedy podeszłam wystarczająco blisko. Przyciągnął mnie do swojego boku i przedstawiając mnie swoim kolegom. Nie zapamiętałam ani jednego imienia. Uśmiechnęłam się tylko lekko, walcząc z alkoholowym zamroczeniem.

Nawet nie wiedziałam, kiedy dłoń Camerona złapała moją dłoń i zaciągnął mnie na parkiet. Czułam jak ostre basy wprawiają w drżenie cała posadzkę i moje ciało. Poddałam im się, czując na biodrach ręce Camerona. Moje ciało pochłonęła muzyka. Przyparłam do Camerona bliżej, ciesząc się oparciem jakie jego twarda klata dawała mojemu ciału.

Jego oddech połaskotał mój spocony kark i roześmiałam się cicho, sama nie wiedząc do końca, dlaczego. Było mi tak dobrze i lekko. Ale śmiech zamarł mi w gardle, kiedy poczułam mocny ucisk na nadgarstku i sekundę później, ktoś pociągnął mnie gwałtownie, odciągając od Camerona. Potknęłam się, tracąc na moment równowagę, ale czyjeś mocne ramiona uratowały mnie przed upadkiem.

— Oh — wyjąkałam zaskoczona, wpadając w ramiona Rusha. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. — Co ty tu robisz?

Nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Wpatrywał się w Camerona, zaciskając mocno szczęki. Powiodłam za nim spojrzeniem. Cameron rzucił mi szybkie spojrzenie, ale zaraz powrócił do Rusha. Wygląda przy nim na wyjątkowo małego i młodego. Uniósł ręce w obronnym geście i pokręcił głową, jakby mówił, że nie chce kłopotów. A potem najzwyczajniej w świecie odszedł.

Rush warknął cicho bez słów, sam do siebie. Po czym nadal nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, pociągnął mnie brutalnie w stronę wyjścia. Ludzie rozstępowali się przed nami jak Morze Czerwone. Wyszliśmy na werandę i kiedy chłodne, nocne powietrze uderzyło w moją twarz, poczułam wściekłość.

— Puść mnie! — warknęłam, wyrywając rękę z jego uścisku.

Na zewnątrz stało więcej osób niż bym sobie życzyła. Kilku studentów rozmawiało opierając się o drewnianą balustradę, a niektórzy siedzieli na wilgotnej, zielonej trawie. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli w naszą stronę.

— Powinnaś być już dawno w domu — warknął.

Prychnęłam, robiąc chwiejny krok w tył. Szpilki zdecydowanie nie ułatwiały mi utrzymania się w pionie.

— Nie mam dziesięciu lat, a ty nie jesteś moim tatusiem, Rush — warknęłam, dźgając go z każdym wypowiedzianym słowem w klatkę piersiową. On w tym czasie mordował mnie spojrzeniem.

Złapał mnie nagle za nadgarstek, kiedy chciałam dźgnąć go jeszcze raz. Wykręcił mi rękę za plecy, na co sapnęłam zaskoczona. Zanim się obejrzałam już przyciskał mnie do ściany, przylegając do mnie blisko. Zamrugałam zamroczona, a w ustach momentalnie mi zaschło. Nawet nie wiedziałam, o co tak właściwie się na niego wściekałam. Wkurzało mnie to jak na mnie działał. Sprawiał, że stawałam się zwyczajną, słabą idiotką. Nie lubiłam tej Santany.

— Uwierz mi, dziecinko. Gdybym był twoim pieprzonym ojcem, dostałabyś pasem po dupie — warknął. — A ja gniłbym w więzieniu za te wszystkie chore myśli z tobą w roli głównej.

Dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, żeby skumulować się między nogami, kiedy spojrzałam w te lodowate, błękitne tęczówki. Płonęły zimnym ogniem, omal nie pochłaniając mnie żywcem.

— Puść. Mnie — syknęłam cicho, przybliżając do niego twarz. Nie miałam zamiaru mu się podporządkować. Nie byłam jego prywatną dziwką, którą może traktować jak zużytą prezerwatywę.

Naprał na mnie jeszcze mocniej, a mnie na moment zabrakło tchu. Pachniał jak skóra i papierosy. Serce momentalnie zaczęło mi bić szybciej, a mój wzrok padł na jego usta. Były idealnie wykrojone, nie za małe i nie za duże. Doskonale pamiętałam, jak smakowały. Z jaką wprawą i dominacją atakowały moje własne. Bo właśnie tak wyglądały moje pocałunki z Rushem – jak atak. Cholerna walka o to kto wygra. Nie szło mi zbyt dobrze.

— Santana, do jasnej cholery — odpowiedział identycznym tonem. — Impreza skończona. Wracasz do domu.

Prychnęłam głośno, patrząc mu uparcie w oczy. Kilka kosmyków opadło mi na twarz, łaskocząc mnie, ale Rush skutecznie unieruchamiał moje ręce.

— Nie będziesz mi rozkazywać. — Alkohol dodawał mi odwagi. Dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów. — Chcę się bawić.

— Już się pobawiłaś.

— Nie — odpowiedziałam szybko. — Jeszcze nawet nie zaczęłam.

Jego wzrok uciekł na moje usta, zupełnie jak mój kilka sekund wcześniej na jego. Przejechałam po nich językiem i przygryzłam je z czystą premedytacją. Rush drgnął nieznacznie.

— Chociaż... może powinnam znaleźć Camerona i się z nim zabawić. Skoro ty mnie kompletnie ignorujesz.

Uderzył z całej siły zaciśniętą pięścią w ścianę obok mojej głowy. Podskoczyłam przestraszona, nie odrywając od niego wzroku.

— Kurwa, dziecino — warknął, zbliżając swoją twarz do mojej. — Przecież sama chciałaś, żebym dał ci spokój.

Całkowicie go zignorowałam.

— Pocałuj mnie, Rush.

— Nie.

— Pocałuj — syknęłam wściekła, jak uparta mała dziewczynka. — Przecież jesteś dużym chłopcem. Nie boisz się mojego ojca.

— Kurwa, Santana... — Oparł swoje czoło na moim i westchnął głośno. Gorący oddech owiał mi twarz i jęknęłam cicho, zamykając oczy. Całe moje ciało pulsowało w bolesnym oczekiwaniu. Chciałam go jeszcze bliżej.

Wykorzystałam to, że był tak blisko i delikatnie polizałam jego dolną wargę.

— Zrób to, Rush. — Kusiłam, czując jak alkohol płynie w moich żyłach. — Weź mnie tak jak ostatnio — szepnęłam prosto w jego wargi.

Przywarł do mnie bliżej. Jakaś część mojej świadomości rejestrowała to, że wokół kręcą się ludzie, ale miałam to totalnie gdzieś. Będąc pijaną, zmieniałam się w wyjątkowo łatwą laskę. Źle to o mnie świadczyło.

— Kurwa, nie.

— Chcę cię poczuć, Rush. Chcę go w moich ustach...

Spojrzałam na niego, dysząc jakbym przebiegła kilometr. Miał zaciśnięte mocno szczęki, a jego oczy zdawały się ciskać pioruny.

— Zrób to albo pójdę do Camerona — warknęłam wściekła. Gdybym nie była tak pijana, pewnie poczułabym się żałosna i zawstydzona.

Rush złapał mnie mocno za nadgarstek i pociągnął w stronę schodów.

— Nigdzie, kurwa, nie pójdziesz — powiedział, jakby bardziej sam do siebie, ciągnąć mnie do swojego motocykla.

Uśmiechnęłam się zwycięsko, mimo że nadgarstek bolał mnie od uścisku jego palców. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro