Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

Przez chwilę patrzyłem na drzwi, za którymi zniknęła Santana. Nie chciałem, żeby widziała to co miało się zaraz wydarzyć. Big Jim był wściekły i naprawdę nie byłbym zdziwiony, gdyby posłał we mnie kulkę. Ale obiecałem Santanie, że to jeszcze nie mój czas.

— Przestań dramatyzować, Big Jim — powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Spluwa wbijała mi się w klatkę piersiową, ale nie miałem zamiaru się cofnąć. Patrzyłem uparcie w szare oczy Big Jima. — Ona jest dorosła.

Big Jim zazgrzytał zębami, a dłoń, w której trzymał broń zadrżała, jakby z trudem się powstrzymywał, żeby nie nacisnąć spustu.

— Może zostawimy to na następny dzień? — zapytał Hatchet, opierając się o ścianę. Był blady jak kartka, ale wrodzony upór nie pozwalał mu na posłuchanie Doca i zostanie w łóżku. — Albo najlepiej na po tym, jak rozprawimy się z tymi sukinsynami?

Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Szare spojrzenie Big Jima wypalało mi dziurę w głowie.

— Miesiąc temu przysięgałeś, że nie mam się czym martwić — warknął cicho, a mięsień w jego szczęce drgał nerwowo. Miałem ochotę zakląć głośno i wyraźnie. — Czy wtedy już z nią spałeś?

Przejechałem dłonią po twarzy. To miała być kurewsko niezręczna rozmowa.

— Tak — odpowiedziałem prosto z mostu. Nie było sensu kłamać.

Gdyby spojrzenie mogło zabijać, już leżałbym martwy.

— Zajebie cię, sukinsynu.

— I wtedy złamiesz córce serce — syknąłem, napierając mocniej na spluwę. — Zastanów się, Big Jim. Naprawdę jestem takim złym wyborem? — Zmrużył oczy, jakby rozważał moje słowa i nie podobały mu się wnioski, do jakich mógł dojść. — Może i żaden ze mnie książę na pieprzonym koniu, ale oddałbym życie za twoją córkę. Kurwa, przecież powiedziałem ci, że poszedłbym za nią siedzieć. Że wziąłbym na siebie całą jej winę. Do kurwy nędzy, Big Jim. Ona jest dorosła. Już dawno przestała być twoją małą dziewczynką. — Zamilkłem, dając mu czas na przyswojenie prawdy. — A teraz jest moja.

— Po moim, kurwa, trupie! — krzyknął.

— Założy moją kamizelkę — mówiłem dalej, patrząc mu uparcie w oczy. Nie miałem zamiaru odwracać wzroku. Było tak jak powiedziałem Santanie. Nie było już odwrotu. — Będzie jeździć ze mną. Będzie moją własnością.

Wszystko stało się w ułamku sekundy. Big Jim wrzasnął głośno bez słów i jego ręka uderzyła w moją twarz. Syknąłem z bólu, robiąc chwiejny krok w tył, a Hatchet wybuchł głośnym śmiechem.

— Nie podoba mi się to — syknął Big Jim, patrząc na mnie wściekły spojrzeniem. Przycisnąłem palce do nosa, czując, że zaczęła wypływać z niego krew. Barwiła na czerwono moje dłonie i spływała mi po brodzie. — Kurewsko mi się to nie podoba.

Skinąłem głową, odpowiadając takim samym spojrzeniem. Mogło mu się nie podobać, ale nie mógł z tym nic zrobić i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tę bitwę wygrałem.

— Przestań, kurwa, krwawić i ładuj dupę na motocykl — syknął, zginając i rozprostowując palce. Miałem nadzieję, że będzie do bolała ręka przez cały pierdolony dzień. — Za miastem pojawiła się grupka Wild Griffinsów — kontynuował, łaskawie wprowadzając mnie w temat. — Sunny zgarnął jednego, ale nie ma jak sukinsyna do nas dostarczyć.

— Tak, szefie — sarknąłem, ocierając nos wierzchem dłoni. Splunąłem krwią na drewnianą podłogę.

*

— Na miłość boską, tato! — wrzasnęła Santana, kiedy tylko zeszliśmy po schodach do salonu. Poderwała się z barowego krzesła i rzuciła w moją stronę. Nadal miała na sobie moją koszulę, ale zdążyła ubrać obcisłe jasne dżinsy. Dotknęła delikatnie mojej twarzy i nie mogłem się powstrzymać od posłania Big Jimowi małego, kpiącego uśmieszku. To było silniejsze ode mnie. Zazgrzytał w odpowiedzi zębami.

— Oszalałeś? — Nadal dotykała mojej twarzy, ale spojrzenie miała utkwione w swoim ojcu. — Po co to wszystko? Mogłeś mu zrobić krzywdę!

— Taki był tego cel — wymamrotał pod nosem Big Jim.

— Spokojnie, dziecinko — powiedziałem, łapiąc ją w tali. — Nic mi nie będzie. Wyjaśniliśmy sytuację, prawda Big Jim?

Prezydent zmrużył oczy, patrząc na mnie tak jakby żałował, że jednak nie posłał mnie do piachu. Pokręcił jedynie głową i razem z Houstonem i JJ wyszli na zewnątrz.

Santana zagryzła lekko wargę, a płomień wściekłości nadal płonął w jej brązowych oczach.

— Dziękuję, że mu nie oddałeś — powiedziała po chwili, a jej ramiona opuściły się nieco w dół, kiedy opadło z niej napięcie.

— Cholernie mnie kusiło — rzuciłem, uśmiechając się krzywo. W zamian dostałem lekkie uderzenie w piersi.

— Wyglądasz okropnie.

Wzruszyłem ramieniem.

— Równowaga, dziecinko — Puściłem jej oko. Wiedziałem, że za kilka godzin będę mieć pod nim potężne limo. — Ty za to wyglądasz pięknie.

— RUSH! — wrzasnął Big Jim z podjazdu. Wywróciłem oczami, jak naburmuszony nastolatek i pocałowałem Santanę w czubek nosa. Zmarszczyła lekko brwi.

— Co się dzieje? — zapytała, chwytając mnie za dłoń, kiedy ruszyłem w stronę Prezydenta, zatrzymując mnie tym samym w miejscu.

— Nie martw się, dziecinko — powiedziałem miękko. — Wrócę do ciebie.

Zagryzła wargi, patrząc na mnie z niepokojem. Sam nie chciałem jej zostawiać. Wiedziałem, że w domu klubowym będzie bezpieczna, ale mimo to czułem się spokojniej, kiedy byłem przy niej. Chciałem jej chronić za wszelką cenę.

— Co się dzieje, Rush? — zapytała jeszcze raz, tym razem bardziej nagląco.

— Ten sam szajs co zawsze — odpowiedziałem cicho, słysząc jak Big Jim znowu mnie wołał. Nie chciałem go dodatkowo wkurzać. Wszyscy musieliśmy być w jak najlepszej formie i chciałem, żeby skupił się na wystrzelaniu Wild Griffinsów, a nie mnie. — Kilku z tych sukinsynów kręciło się na naszym terenie. Musimy to sprawdzić. Zwykła przejażdżka na obrzeża miasta i wracam. Obiecuję, Santa.

Niemal nie pamiętałem tego uczucia – tego które sprawiało, że chciałem wracać do domu. Jeszcze do niedawna nie było tu nic co by mnie trzymało. Nie było nic za czym mógłbym tęsknić, za co mógłbym walczyć i oddać życie.

Uśmiechnąłem się do Santany i złapałem ją w tali, przyciągając do siebie i całując ją mocno. Jęknęła w moje wargi, oplatając rękoma moją szyję.

— RUSH, DO KURWY NĘDZY! — wrzasnął Big Jim.

*

Zewsząd otaczała nas pustka, nie licząc jednego rozwalającego się budynku. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ale powietrze nadal było duszne i nieruchome. Sprawiło, że strużka potu spływała mi wzdłuż kręgosłupa.

Budynek był mały z wyblakłą brązową farbą i pożółkłymi firankami w starych oknach. Kwiaty, które niegdyś rosły w donicach przymocowanych do okiennic, teraz były całkiem uschnięte. Wszystko sprawiało wrażenie, jakby od dawna nikt tu nie zaglądał.

Rzuciłem przez ramię spojrzenie Houstonowi, który zaparkował motocykl zaraz za mną. Ten skinął mi jedynie głową, a jego mięśnie napięły się, gotując na wszystko co miało zaraz się zdarzyć. Big Jim nadal patrzył na mnie spod łba, ale i on zdawał sobie sprawę z tego, że były poważniejsze i bardziej naglące sprawy niż to przed kim rozkładała nogi jego córka.

JJ zaparkował picupa tuż obok naszych motocykli i wyskoczył z szoferki z fajką zwisającą mu w warg. Szybko do nas podszedł i zaciągnął się po raz ostatni, zanim wyrzucił peta na ziemię.

— Gdzie Sunny? — zapytałem, biorąc przykład z reszty mężczyzn i wyciągnąłem broń. Nikt mi jednak nie odpowiedział. Big Jim bez słowa ruszył przodem. Po piętach deptał mu Houston, gotowy w każdej chwili zająć się przeciwnikiem. Zerknąłem na JJ'a i Roostera. Skinęli mi lekko głową i ruszyliśmy za resztą.

We wnętrzu domu panował półmrok. Postrzępione zasłony były zasunięte, a gruba warstwa kurzu pokrywała leżące na podłodze śmieci i stare meble.

— Sunny?! — zawołał Big Jim, dając nam znać ręką, abyśmy się zatrzymali. Z pokoju na końcu korytarza dobiegło nas ciche szuranie i w progu pojawiła się sylwetka Sunny'ego. Wszyscy opuściliśmy broń, a nerwowa atmosfera trochę zmalała. Nadal jednak było ją czuć. Tak miało zostać do momentu, aż zakończymy sprawy z Wild Griffins.

— Mam ich dwóch — powiedział Sunny bez zbędnego powitania. Zaciągnął się po raz ostatni fajką i rzucił peta na zakurzoną podłogę, przygniatająca go czubkiem buta.

Bez słowa ruszyliśmy do pomieszczenia. JJ zagwizdał, rozglądając się dookoła. Pomieszczenie było niemal puste, nie licząc rozwalonej kanapy, z której wystawały sprężyny i dwóch rachitycznych krzeseł, do których przywiązani byli dwaj mężczyźni. Jeden z nich najwyraźniej stracił przytomność, bo jego głowa opadała bezwiednie na klatkę piersiową. Twarz pokrytą miał czerwienią, a ja z opóźnieniem zdałem sobie sprawę, że jego rąk nie przytrzymywały żadne sznury, a dwa myśliwskie noże wbite w sam środek dłoni. Odruchowo się skrzywiłem. Sunny był popierdolony.

— Nie miałem, jak ich dostarczyć do klubu — usprawiedliwił się Sunny, chowając ręce do kieszeni czarnych dżinsów. — Dwaj kolejni mi zwiali, ale jeden bankowo zarobił kulkę.

— Nieźle — skomentował JJ, przyglądając się naszym gościom. Ten, który nadal był przytomny spojrzał na nas przerażonym wzrokiem i pisnął cicho, ale słowa były stłumione przez brudną szmatę wepchniętą w jego usta. Jego jasne włosy były sklejone na czole krwią, a pod okiem pojawiało się już pokaźne zaczerwienienie. Był zdecydowanie za młody, żeby bawić się w gangsterkę. Mógł ledwo dobiegać dwudziestki. Chociaż z drugiej strony Sunny mógł mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat, a od pięciu był w klubie, zdecydowanie nie próżnując, o czym świadczył chociażby fakt, że zdołał związać tych dwóch i nie nabawić się przy tym nawet draśnięcia.

— Natknąłem się na nich kilka mil od domu klubowego — zaczął Sunny, opierając się o ścianę. Sprawiał wrażenie niemal znudzonego. — Nawet nie próbowali się ukryć. Niedługo potem pojawili się kolejni. — mówił dalej, wciskając ręce do kieszeni spodni. — Zaczęliśmy strzelać. Dwóch się odłączyło. Tych dwoje zaciągnęło mnie aż tutaj. Nie byli zbyt ogarnięci.

Rzucił im takie spojrzenie, jakby byli czymś wyjątkowo obrzydliwym, co przykleiło się do podeszwy jego buta.

— Temu chyba przez przypadek przestrzeliłem kolano — dodał, wskazując głową w stronę przytomnego kolesia. — Myślę, że nie będzie trzeba go namawiać do mówienia.

Houston bez słowa podszedł do mężczyzny i wyciągnął mu szmatę z ust. Rzucił ją na ziemię, a facet zaczął się rzucać na krześle, jakby chciał z nim uciec.

— Zrobisz sobie krzywdę, kolego — rzuciłem, a ten w sekundzie znieruchomiał.

— Ja nic nie wiem — zaczął, a JJ zaśmiał się głucho stając obok mnie i krzyżując ramiona. — Przysięgam. Kazali mi po prostu śledzić jednego z was. Powiedzieli, że to moje pierwsze zadanie. Sprawdzian z odwagi.

Wymieniliśmy z JJ'iem spojrzenia.

— Kto? — zadałem pytanie, na które wszyscy chcieliśmy znać odpowiedzi. — Kto wydał ci rozkaz?

Mężczyzna zamrugał i dopiero po kilku sekundach skupił na mnie wzrok. Otworzył i zamknął usta jak wyłowiona z wody ryba. Jego jabłko Adama drgnęło nerwowo.

— Nie — Pokręcił głową. — Nie, nie mogę. Oni mnie zabiją.

— Nie, jeśli my zrobimy to pierwsi — warknąłem. Zacisnąłem dłonie w pięści, gotowy na to, żeby użyć siły, aby wydobyć z jego informacje. Nie musiałem jednak tego robić, bo Houston już zdążył uderzyć go w twarz. Chrupot łamanego nosa uniósł się w powietrzu, zaraz tonąc w krzyku pełnym bólu.

— Poker — wyjąkał. — Mówią na niego Poker.

Wszyscy zmarszczyliśmy brwi, patrząc po sobie. Może i nie znaliśmy z imienia wszystkich sukinsynów z Wild Griffins, ale co nieco obiło nam się o uszy. Przez myśl mi przeszło, że może faktycznie zaczęli współpracować z Dust Devils MC.

— Jakie miał barwy? — zapytał Big Jim. — Widziałeś jego pieprzone barwy?

Dezorientacja w oczach związanego mężczyzny była niemal zabawna. Oblizał wargi nerwowym ruchem i popatrzył na nas wszystkich po kolei. Facet był trupem. Nawet jeśli jakimś cudem puścilibyśmy go żywego jako kapuś nie miał życia. Wild Griffins zajebaliby go w sekundzie. Zdecydowanie nie nadawał się do takiego życia, skoro jedna kula w nodze i kilka ciosów, sprawiało, że śpiewał jak na spowiedzi.

— Wild Griffins — wyszeptał. — Należy do Wild Griffins.

Big Jim skinął mu głową. Nawet z drugiej strony pokoju dostrzegłem, jak zacisnął z całej siły szczęki.

— Powiedziałeś, że to twoje pierwsze zadanie — zaczął Big Jim, robiąc krok w jego stronę. Facet odchylił się w tył na krześle, jakby naiwnie myślał, że może uciec. Houston stojący obok niego spojrzał na niego morderczym wzrokiem, sprawiając, że ten znieruchomiał. — Jak długo jesteś prospektem? Jak długo znasz tego całego Pokera?

Zmarszczyłem brwi, nie mając pojęcia co to miało do rzeczy.

Facet przełknął ciężko ślinę.

— Jeśli wam wszystko powiem, puścicie mnie wolno? — zapytał z naiwną nadzieją. JJ rzucił mi szybkie spojrzenie. Oboje wiedzieliśmy, że nie wyjdzie z tego cały. Podpisał na siebie wyrok zakładając barwy tych sukinsynów.

— Zależy co nam powiesz — odpowiedział dyplomatycznie Big Jim.

Mężczyzna na krześle zamilkł na chwilę, walcząc sam ze sobą. Jego kolega jęknął głośno, ale nie odzyskał przytomności.

— Dwa tygodnie — rzucił wreszcie.

— Poznałeś go dwa tygodnie temu i dali ci pełne barwy? — zapytał ze zdziwieniem JJ. — Kurwa, ja na swoje pracowałem dwa lata.

Coś tu cholernie śmierdziało i nie były to jego szczyny. Sukinsyn zlał się pod siebie.

— Czemu kazali ci jechać za Sunnym? — Big Jim zignorował swojego syna. Mężczyzna za to zerknął szybko na Sunny'ego, który nadal opierał się o ścianę. Sprawiał wrażenie, jakby wcale nie znajdował się w pomieszczeniu z dwójką związanych zakładników.

— Nie wiem — odpowiedział nerwowo. — Kazali mi ubrać kutę i jechać za którymś z Hellhoundersów. Nie powiedzieli mi za kim ani dlaczego. Miałem być widoczny. Nic złego miało się nie stać. Było nas przecież czterech. Kurwa — wymamrotał, po czym wrzasnął głośniej: — Kurwa!

— Spójrzcie na jego barwy — odezwał się nagle Houston cichym tonem. Mimo to wszyscy słyszeliśmy go uważnie. Podszedł do drugiego z mężczyzn i bez zastanowienia wyciągnął noże z jego rąk. Ciało upadło na zakurzona posadzkę twarzą ku ziemi. Wielki gryf był teraz w pełni widoczny na plecach skórzanej kamizelki.

— Co masz, kurwa, na myśli? — zapytał Sunny, odbijając się od ściany i robiąc krok w stronę nieprzytomnego mężczyzny.

— Ma prosty dziób — odpowiedział Houston. — Sukinsyni mają zakrzywiony. Te barwy są lewe.

— Lewe? — zapytał głupio JJ.

Houston mruknął pod nosem.

— Chcecie, kurwa, powiedzieć, że to nie Wild Griffins? — JJ pokręcił głową. W pełni popierałem jego zdezorientowanie. — Co tu, do kurwy nędzy się odpierdala?

Wszyscy spojrzeliśmy na związanego faceta. Jego oczy zrobiły się większe z przerażenia.

— To się kupy nie trzyma — zaczął Big Jim. — Ktoś sobie, kurwa, z nami pogrywa. Po chuj każą dzieciakom ubierać barwy Wild Griffins i za nami jechać? — pytał dalej, ale żaden z nas mu nie odpowiadał. Zamknął na moment oczy, jakby chciał zebrać myśli. — Dostawa. To byli Wild Griffins czy podrabiane kuty? — warknął. — Houston?

Usilnie próbowałem sobie to przypomnieć, ale im mocniej się na tym skupiałem, tym obraz stawał się coraz bardziej rozmazany. Wszystko działo się tak szybko, że nie mogłem być niczego pewien.

— Nie mam pojęcia, szefie — powiedział Houston. — Nie przyszło mi do głowy, że to mogą nie być oni. Zobaczyliśmy tego pierdolonego gryfa... Byliśmy pewni.

Przytaknąłem skinieniem głowy.

— Załadujcie go do pickupa — syknął Big Jim i wymamrotał pod nosem coś co brzmiało, jak: „Jestem na to kurwa za stary".

— Co z drugim? — zapytał Sunny. — Jeszcze oddycha.

Big Jim spojrzał na niego szybko.

— Niech przestanie.

Sunny'emu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wyciągnął pistolet i strzelił mu prosto w łeb. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro