Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

Była już godzina siódma rano, kiedy w końcu podniosłam się z kuchennego krzesła, po tym jak opatrzyłam ostatnią ranę. Rooster zapomniał o niej, zapijając ból alkoholem, najwyraźniej mając zamiar odkazić się od środka. Dopiero kilkanaście minut temu Tammy mnie obudziła, prosząc żebym zajęła się tym krwawiącym bałaganem. Doc był zajęty Hatchetem. Z tego co usłyszałam od ojca, miał wyjść z tego cało. Kula nie uszkodziła żadnych organów wewnętrznych, więc poza utratą sporej ilości krwi Hatchetowi nic nie było. Już godzinę temu usłyszałam jego zirytowany głos dochodzący z piętra. Najwyraźniej nie był typem, który lubił leżeć z łóżku. A przynajmniej nie bez cycatej koleżanki. W sumie niczego innego się po nim nie spodziewałam.

Tessa zniknęła na piętrze z moim bratem, kiedy tylko zamieszanie nieco się uspokoiło. To samo zrobiła Tammy z Key'em. Większość pozostałych bikerów z oddziału odjechało do pobliskich moteli, ale wiedziałam, że zjawią się lada moment. Wszyscy byli w gotowości. Nie znałam szczegółów, ale nie trzeba było być geniuszem, żeby dojść do wniosku, że cokolwiek to było, było cholernie poważne.

Pisnęłam cicho, kiedy ktoś objął mnie od tyłu i pociągnął w stronę najbliższych drzwi. Do moich nozdrzy dotarł znajomy leśny zapach i uderzyłam Rusha w pierś, zanim jego usta znalazły się na moich. Pchnął mnie na ścianę, nie przestając całować. Zaraz potem usłyszałam dźwięk blokowanego zamka w drzwiach.

— Wystraszyłeś mnie! — zbeształam go, gdy się od niego oderwałam. Zobaczyłam jego krzywy uśmiech, zanim schował twarz w zagłębieniu mojej szyi. Pocałował wrażliwą skórę tuż za uchem i westchnął cicho.

— Zostaniesz dziś ze mną? — zapytał. — Śpię spokojniej, kiedy mam cię w łóżku.

Pokręciłam głową, próbując go od siebie odepchnąć. Nie mogłam ryzykować, że to się wyda. Jeszcze nie teraz. Działo się za dużo złych rzeczy, żeby dać się przyłapać.

— Mój ojciec...

— Możesz nie rozmawiać o twoim ojcu, kiedy myślę o tym, żeby wsadzić w ciebie kutasa? — zapytał z udawany oburzeniem, zaraz potem westchnął cicho. — Porozmawiam z nim, kiedy tylko stąd wyjdziemy.

— Co, jeśli cię zastrzeli? — zapytałam, gładząc go po włosach. Czułam na szyi jego gorący oddech.

— Też mam spluwę, dziecinko.

Drgnęłam lekko, czując coraz większe zdenerwowanie. Rush najwyraźniej to wyczuł, bo odsunął się ode mnie lekko. Moje plecy oparły się o ścianę, a Rush patrzył na mnie z powagą z góry. Jedną rękę oparł na wysokości mojej twarzy, a drugą wsunął pod moją bluzkę i zaczął kreślić delikatne wzory na mojej skórze, tuż nad linią spodni. Miliony dreszczy przebiegło po moim ciele i niepokój na moment uleciał ze mnie, jak z pękniętego balonika. Zaraz potem dotarło do mnie co powiedział i spojrzałam na niego z przerażeniem.

— To nie jest śmieszne, Rush.

— Jezu, dziecinko — zaczął. — Przecież go nie zastrzelę. Ani on mnie. Załatwię to z nim. Nie zaprzątaj sobie tym swojej ślicznej główki.

— Nie traktuj mnie protekcjonalnie, Rush — warknęłam, uderzając go zaciśniętą pięścią w klatkę piersiową. Skrzywił się ostentacyjnie, choć wiedziałam, że nie zrobiłam mu krzywdy.

— Prosto w serce, dziecinko. — Westchnął, zwieszając na moment głowę. Palce na mojej skórze znieruchomiały. — Poradzę sobie z twoim ojcem, Santana. To co się stało z tamtym gówniarzem się nie powtórzy. — Przekonywał. — Jestem Hellhoundersem. Big Jim nie może mnie wyrzucić z klubu tylko dlatego, że chcę ciebie na moim motocyklu. Będzie musiał to zaakceptować.

— Co, jeśli nie? — Nie mogłam pozbyć się tego cholernego lęku. Nie chciałam, żeby góra moich wyrzutów sumienia się powiększyła.

Rush wywrócił oczami.

— Wtedy będzie kurewsko niezręcznie — powiedział szybko, a jego palce na moim nagim boku wznowiły swój taniec. Szorstkość mieszała się z delikatnością. Wstrzymałam oddech, kiedy wsunęły się pod pasek moich spodni. — Nie zrezygnuję z ciebie, dziecinko. Big Jim będzie musiał się z tym pogodzić. Zapytałem cię czy zostaniesz moją Old Lady, a ty się zgodziłaś. Nie ma już odwrotu.

Spojrzał mi głęboko w oczy, jakby chciał mnie zapewnić, że faktycznie nie było już drogi powrotnej. Zgodziłam się. Byłam jego. Niezależnie od tego co miał do powiedzenia mój ojciec. Należałam do Rusha. To wydawało się tak naturalne, chociaż tak bardzo to wypierałam.

— Muszę cię mieć, dziecinko — mówił dalej, całując moją szyję. — Nie tylko w moim łóżku. Muszę cię mieć w swoim życiu. Nie potrafię inaczej. Nie mogę oddychać, kiedy myślę, że należysz do kogoś innego. Odbija mi, gdy wyobrażam sobie ciebie z innym facetem. Jesteś moja — dodał dobitnie. — Od momentu, kiedy zobaczyłem się na tym pieprzonym pustkowiu. Nie chcę cię już oddawać.

Jakaś część mnie chciała mu wygarnąć, że nie jestem rzeczą i nie chcę być jego, tylko dlatego, że jest cholernym psem ogrodnika i nie może się pogodzić z tym, że może mieć mnie ktoś inny, ale intensywność jego bladoniebieskiego spojrzenia nie pozwoliła mi tego zrobić. W tych oczach było tak wiele tłumionych uczuć, że omal nie ugięły się pode mną kolana. Wiedziałam, jak wiele musiało go kosztować wypowiedzenie tych słów. Ile czasu musiał spędzić, próbując odgonić od siebie obraz Celeste. Nie chciałam z nią konkurować. Wiedziałam, że nigdy bym nie wygrała. A oto byłam tutaj, w ramionach Rusha, słuchając zapewnień, że chce mnie. Więc zamierzałam oddać mu całą połamaną duszę. Bo wiedziałam, że jego jest cholernie podobna do mojej.

— Nie musisz — zapewniłam, pozwalając, że jego sprawne ręce mnie rozebrały. Ściągnął moją koszulkę, delikatnie dotykając całego ciała. Miałam wrażenie, że moja skóra płonęła w zetknięciu z jego szorstkimi palcami. Spojrzał mi prosto w oczy, zanim sięgnął do zapięcia mojego biustonosza. Upadł na podłogę obok bluzki.

Rush schylił się i przejechał językiem po moim twardym sutku. Zassał go delikatnie, jednocześnie ugniatając dłonią drugą pierś. Oparłam głowę o ścianę, pozwalając mu robić ze mną co tylko chciał.

Gdzieś w mojej głowie usłyszałam łomotanie, ale sprawnie je zignorowałam, bo Rush właśnie uklęknął i rozpinał guzik moich szortów. Ściągnął je wraz z majtkami wyjątkowo powoli, a ja uniosłam stopy, wyswabadzając się z materiału. Oblizałam usta, patrząc na niego z góry. Zaczął całować mój brzuch. Jego jedna ręka zaciskała się na moim biodrze, a druga sunęła powoli w dół brzucha. Wstrzymałam na moment oddech, gdy jego palce znieruchomiały. Zaraz potem poczułam je na swojej cipce, poruszające się w idealnym, powolnym rytmie.

Łomotanie w mojej głowie stało się głośniejsze, ale właśnie wtedy Rush zarzucił sobie na ramię moją nogę i przyssał się do mojej cipki. Wciągnęłam ze świstem powietrze, czując jego palce w środku i gorący język na zewnątrz. Było idealnie.

Uderzanie w mojej głowie stało się jeszcze głośniejsze, a przez drzwi dobiegł nas znajomy krzyk. Otworzyłam gwałtownie oczy, a nastrój prysł jak mydlana bańka.

— Mam twoje jebane klucze, sukinsynu!

Spojrzałam spanikowana na Rusha, próbując go odepchnął i odsunąć się od drzwi. Oboje oddychaliśmy głośno, a ja byłam całkowicie naga. Rozejrzałam się spanikowana po pomieszczeniu i już schylałam się po majtki, kiedy drzwi się otworzyły. Pisnęłam cicho i spanikowana schowałam się za plecami Rusha. Sukinsyn był w pełni ubrany, kiedy ja świeciłam tyłkiem. Zdecydowanie byłam za łatwa.

— Kurwa — zaklął szpetnie, przeczesując dłonią czarne włosy, zanim otarł usta wierzchem dłoni. Wyjrzałam zza jego ramienia, żeby zobaczyć jak mój brat w obstawie z Hatchetem, moim ojcem i Houstonem wchodzą do pokoju Rusha.

— Kurwa... — wymamrotał znowu Rush, a ja mocniej zacisnęłam palce na jego ramieniu. Boże, miałam ochotę umrzeć. Choć podejrzewałam, że zaraz właśnie mogę być martwa. Tak jak Rush.

— Priorytety, bracie — rzucił JJ. — Ładne majtki, ale kiedy bracia próbują się do ciebie dostać, to przestajesz pieprzyć cipki, choćby nie wiem jak zajebiste były.

Boże, zacisnęłam z całej siły powieki, bojąc się zerknąć. Mój brat trzymał w ręku moje mokre majtki. Kim trzeba być, żeby spotkało człowieka taka gówno? Ah, tak. Santaną Mason.

— Kurwa, nie kontynuuj, JJ — powiedział Rush.

— Nie wstydź się, laleczko — rzucił mój ojciec. — Ubieraj się i zabieraj stąd tyłek, dorośli muszą porozmawiać.

Nie ruszyłam się nawet o milimetr, zastanawiając się czy da się popełnić samobójstwo poprzez samowolne zaprzestanie oddychania. Albo jaka jest szansa, żeby nagle uderzył we mnie piorun.

Rush znowu przejechał dłonią po włosach i wziął głęboki oddech. Nie widziałam jego twarzy, ale wydawał się za mało przejęty jak na tego typu sytuację. Mój ojciec miał się dowiedzieć o tym wszystkim rano. W całkiem innych okolicznościach. Zobaczenie tego na własne oczy na pewno nie miało pomóc mu się z tym pogodzić.

— Dobra, kurwa — mruknął Rush, jakby sam do siebie. — To nie jest dobry moment...

— Pierdolenie idealny moment, Rush. Mamy wojnę na karku. Każ wypierdalać swojej laleczce za drzwi — rzucił Hatchet.

— No wyłaź, mała. Na pewno nie masz nic czego wcześniej nie widzieliśmy — dorzucił JJ.

— Ja pierdole, naprawdę nie chcesz mówić takich rzeczy, JJ — powiedział Rush na wpół rozbawiony.

— Co, kurwa?

— Dobra, Big Jim... to nie jest idealny moment, ale musimy pogadać — zaczął Rush, rozkładając ramiona, jakby chciał powiedzieć jedno wielkie: „ups".

Zaczęłam ciągnąć w górę jego koszulkę. Zerknął na mnie przez ramię, na co rzuciłam mu sugestywne spojrzenie.

— Ah, tak — wymamrotał i ściągnął podkoszulek. Podał mi go puszczając do mnie oczko i nadal zasłaniając mnie swoim ciałem. Chwała Bogu, że spędzał dużo czasu na siłowni i jego plecy były naprawdę szerokie. Mogłam się za nimi schować.

Najszybciej jak potrafiłam ubrałam się. Koszulka sięgała mi do połowy ud, skutecznie zakrywając mój nagi tyłek. Mimo to nadal czułam się niemal naga.

— Dobra... Zrobię to szybko, Big Jim — powiedział Rush, po czym nabrał powietrze: — Przeleciałem Santanę.

Wychyliłam się zza Rusha, nerwowo zaczesując rozczochrane włosy za uszy. Policzki paliły mnie żywym ogniem i nie marzyłam o niczym innym jak o tym, żeby zmienić się w kupkę popiołu.

— Cześć, tato — wymamrotałam niemrawo, machając mu jak idiotka.

Przez sekundę cisza zawisła pod sufitem, a potem wszystko stało się szybko. Hatchet wybuchł głośnym, szczekającym śmiechem, ale zaraz zamilkł trzymając się za zraniony bok. Mój ojciec wyciągnął spluwę i wycelował w Rusha w akompaniamencie mojego stłumionego pisku.

— PIEPRZYŁEŚ MOJĄ MAŁĄ DZIEWCZYNKĘ, TY SUKINSYNU?!

Rush uniósł ręce w obronnym geście, a ja patrzyłam to nie niego to na mojego ojca z rosnącym przerażeniem. Miałam wrażenie, jakbym przeżywała powtórkę z rozrywki. To nie mogło się dobrze skończyć.

— Tato, przestań! — krzyknęłam.

— Ona nie jest małą dziewczynką, Big Jim — odezwał się Rush, a w jego spojrzeniu nie było śladu skruchy. — Tak, pieprzyłem ją i podejrzewam, że zrobię to znowu w krótce, a mój jedyny błąd to taki, że nie powiedziałem ci o tym wcześniej. Nie tak powinieneś się o tym dowiedzieć.

Kurwa, zdecydowanie nie tak powinien przekazywać te wieści. Mógł okazać choć odrobinę skruchy.

— Ona ma dwadzieścia jeden lat — warknął, nadal celując w Rusha. — Całe kurwa dziesięć mniej niż ty.

— Tato, do cholery! — krzyknęłam, chcąc stanąć przed Rushem, bo bardzo mi się nie podobało, że mój ojciec w niego celuje, ale Rush dotknął mojego ramienia i wyminął mnie ruszając do mojego ojca. Z rosnącym przerażeniem patrzyłam, jak podszedł na tyle blisko, że spluwa dotykała jego klatki piersiowej.

— Wiem, ile ma lat — powiedział spokojnie. Ja sama czułam, jak serce podeszło mi do gardła. — Jest moja.

Otworzyłam usta, chcąc powiedzieć cokolwiek, ale żadne słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Mój ojciec miał wiele na sumieniu i byłam pewna, że pociągnięcie za spust nie byłoby czymś ponad jego możliwości. Wściekłość nigdy nie była dobrym doradcą, a Rush nie wykazywał ani krzty skruchy. Patrzyli na siebie jak wściekłe wilki, gotujące się do ataku. Nie chciałam, żeby rzucili się sobie do gardeł. Nie wiedziałam, który z nich wyszedłby z tego cało.

Przełknęłam głośno ślinę, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Nagie stopy wrosły mi w drewnianą podłogę. Miałam cholerne deju vu. Z tą różnicą, że tym razem to co czułam do tego przeklętego Hellhoundersa było zdecydowanie silniejsze.

— JJ, zabierz siostrę — Głos mojego ojca zagrzmiał w powietrzu. On sam nie odrywał morderczego spojrzenia od Rusha.

— Nie ma mowy! — wrzasnęłam, przytomniejąc. — Co to pieprzone deja vu?! Nigdzie się nie wybieram!

— Santana, dziecinko idź z bratem — powiedział opanowanym tonem Rush, zerkając na mnie szybko. Mój ojciec cały czas celował do niego z pistoletu. Rush jednak sprawiał wrażenie, jakby tego nie dostrzegał. Jakby wcale nic mu nie groziło. A przecież nie mógł być pewien, że mój ojciec nie strzeli. Ja sama nie byłam tego pewna.

Broda mi zadrżała, a łzy powoli zaczęły szczypać w oczy. Za cholerę nie miałam zamiaru płakać. Nie przy pieprzonym Hatchecie i całej reszcie. Nie było, kurwa, mowy. Nie miałam szesnastu lat i mogłam decydować z kim sypiałam.

— Nie chcę — odpowiedziałam żałośnie, patrząc mu z błaganiem w oczy.

Kącik jego ust uniósł się lekko ku górze.

— Wszystko będzie dobrze — zapewnił. — Po prostu się ubierz i idź. Znajdę cię później.

Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy, a spokój i pewność jakie od niego biły, sprawiły, że skinęłam lekko głową.

— Jeśli go zastrzelisz, znienawidzę cię — powiedziałam z mocą, patrząc ojcu w oczy, zanim podniosłam z podłogi swoje ubrania i dałam się wyprowadzić JJ'iowi z pokoju. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro