Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

RUSH

Mój telefon zadzwonił po raz piąty tego ranka i jak za czterema poprzednimi razami, teraz też najzwyczajniej w świecie go zignorowałem. Zacisnąłem czerwoną słuchawkę, chowając komórkę do kieszeni dżinsów, ale właśnie w tym samym czasie odezwała się ponownie.

Zakląłem szpetnie, ściągając na siebie uwagę JJ'a, który zatrzymał się w progu. Rzucił mi pytające spojrzenie, ale machnąłem na niego ręką.

— Zaraz dołączę — powiedziałem, na co skinąłem głowę i wszedł do środka na klubowe zebranie.

Telefon nadal dzwonił mi w dłoni, a moje spojrzenie mimowolnie uciekło w stronę czerwonego śladu na wierzchu mojej dłoni. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu i rozbawiony pokręciłem głową. Przeleciałem aniołka i cholernie dobrze się przy tym bawiłem. Wiedziałem, że spłonę w piekle za wszystkie ohydne rzeczy, które robiłem dla klubu, więc zerżnięcie jednej dodatkowej dziewczyny nie robiło specjalnej różnicy. Musiałem jednak przyznać, że mnie zaskoczyła. Byłem pewny, że z samego rana znowu będę musiał się użerać z kolejną namolną laską, która liczyła na śniadanie i numer telefonu. Aniołek najwyraźniej znał zasady gry.

Odebrałem telefon, rzucając ostatnie spojrzenie na czerwony ślad ust. Szminka musiała być wodoodporna, bo ciężko było ją zmyć. Nie żebym się specjalnie starał.

— Po co dzwonisz? — zapytałem na wstępie, nie przejmując się czymś tak trywialnym jak powitanie.

Po drugiej stronie zabrzmiało zirytowane westchnięcie i z trudem powstrzymałem się, żeby nie przewrócić oczami, jak pieprzony piętnastolatek.

— Twoja młodsza siostra wychodzi za mąż w przyszłym miesiącu — odpowiedział mi oschły głos ojca.

— Zdaję sobie z tego sprawę.

Oparłem się o ścianę i wyciągnąłem z kieszeni zapalniczkę, którą zacząłem się bezmyślnie bawić. Miałem cholerną ochotę zapalić, ale naglił mnie czas. Spotkanie już się zaczęło, a ja i tak byłem spóźniony. Teraz, kiedy byliśmy na granicy pieprzonej wojny, każdy musiał być skupiony. To nie był czas na spóźnienia i wkurwianie Big Jima.

— Chce wiedzieć czy będziesz — warknął, a ja mogłem sobie wyobrazić jak siedział w swoim gabinecie w Dallas i zaciskał palce na nosie, jak zwykle kiedy był wkurzony. A w ciągu ostatni pięciu lat był wkurzony za każdym razem, kiedy miał ze mną do czynienia. I z wzajemnością.

— Jeszcze nie wiem — odpowiedziałem zwyczajnie, wpatrując się w niebieskawy płomień.

— A kiedy będziesz wiedzieć? — syknął przez zaciśnięte zęby, a ja tym razem nie powstrzymałem się od wywrócenia oczami.

— Odpierdala się u mnie niezłe gówno, zobaczę jak się mają sprawy.

Przez chwilę po drugiej stronie zaległa cisza.

— Narażasz swoją rodzinę? — zapytał, starając się stłumić złość. — Powinieneś być w Dallas w naszej kancelarii, a nie bawić się w cholernego gangstera, synu.

Był naprawdę wkurwiony skoro nazywał mnie synem. Westchnąłem znużony, bo przez pięć lat przeprowadzaliśmy tę rozmowę z miliard razy. I za każdym razem kończyła się tak samo. On się wkurwiał, ja się wkurwiałem, a matka wypłakiwała oczy i wydzwaniała do mnie w najmniej odpowiednich momentach. Czułem, że złość chce przejąć nade mną kontrolę. Nie wiedząc dlaczego pod moimi zamkniętymi mocno powiekami pojawił się obraz blond aniołka z tym niewinnym, seksownym uśmiechem i złość nieco ostygła. Pieprzona parodia. Pokręciłem rozbawiony głową.

— Mam swoje sprawy, nie mogę rozmawiać — rzuciłem do telefonu. — Odezwę się, jak będę mógł.

Nie czekając na jego odpowiedź, rozłączyłem się. Schowałem telefon do kieszeni dżinsów i ruszyłem do pomieszczenia, w którym chwilę wcześniej zniknął JJ. W pomieszczeniu byli już niemal wszyscy członkowie, obecni w oddziale.

Zająłem miejsce pod ścianą, opierając się o nią i patrząc z uwagą na Big Jima, który jak zwykle przysiadł na skraju biurka i patrzył na nas wszystkich, jakby chciał każdemu spojrzeć w oczy.

JJ rzucił mi uważne spojrzenie, jakby chciał zapytać czy wszystko w porządku, więc skinąłem mu głową, po czym wróciłem spojrzeniem do jego ojca.

— Sprawy przybierają brzydki obrót — zaczął, krzyżując ręce na piersi. Mimo tego, że przekroczył już pięćdziesiątkę, nadal trzymał formę. Choć niektórzy i tak się zaczęli zastanawiać, kto miałby zająć jego miejsce. JJ był jego jedynym synem, ale w klubie przekazanie władzy nie było dziedziczne. Musiało odbyć się głosowanie, aby zatwierdzić nowego prezydenta, a i sam JJ nie bardzo palił się do objęcia stołka po staruszku.

— Znowu pierdolone Wild Griffins? — warknął ktoś z przodu, na co Big Jim skinął głową, a po sali przebiegł niezadowolony pomruk.

— Jak wiecie dwa tygodnie temu znaleźliśmy jednego z ich szczeniaków na naszym terenie. Z kulką między oczami — zaczął. — Nie mamy pojęcia co gówniarz tu robił. Rake utrzymuje, że żaden z jego ludzi nie szpiegował ani nie handlował na naszym terenie. Uważa, że to nasza sprawka. Chce wyrównania rachunków.

Wściekłe pomruki znowu wbiły się w powietrze.

— To nikt z naszych? — zapytał Houston cichym głosem, a wszyscy jak jeden mąż z zamilkli w sekundzie.

— Lepiej, żeby nie — odpowiedział JJ. — Nie mam ochoty zabijać braci.

Wszyscy skinęli głową. W tym ja.

Big Jim westchnął głośno.

— Czuję w kościach, że szykuje się pierdolona wojna. — Pokręcił głową. — Wolałbym jej uniknąć, a żeby to zrobić musimy posprzątać ten jebany bałagan. Musimy się dowiedzieć kto zapierdolił tego dzieciaka i co robił na naszym terenie. Houston, Sunny... — Zwrócił się do naszych katów. — Zajmijcie się tym. Chcę dorwać tego kogoś żywego.

Houston skinął lakonicznie głową, a Sunny wymamrotał coś pod nosem. Był w klubie od pięciu lat, dołączył mniej więcej w tym czasie co ja. Przez pewien czas oboje byliśmy prospektami, mimo że gówniarz był ode mnie znacznie młodszy. Nasze drogi pobiegł w całkiem innych kierunkach. Ja zająłem się klubem od prawnej strony, on od tej mroczniejszej, bardziej popierdolonej. Dzieciak trafił pod skrzydła Houstona i oboje wykonywali kawał dobrej roboty. Cieszyłem się, że mieliśmy tych sukinsynów po naszej stronie.

— Coś tu jest grubymi nićmi szyte — rzucił Hatchet. — Nie podoba mi się to gówno. Nie mam ochoty ciągle oglądać się przez ramię, jak jakaś pieprzona piczka. Zajebmy ich wszystkich i przejmijmy ich teren. Już dawno powinniśmy to, kurwa, zrobić.

Big Jim pokręcił głową, ale spojrzenie miał takie, jakby się nad tym zastanawiał. Przejechał ręką po twarzy.

— Zbyt duże ryzyko — odpowiedział. — Jeśli chcemy to zrobić, musimy być ostrożni. Zrobić to z głową, Hatchet. Rake w ostatnim czasie nie próżnuje. Mają coraz więcej ludzi. Nie przyjmują też byle kogo. Ich prospekci naprawdę mają potencjał. To nie bijatyka z przedszkolakami, Hatchet.

— My też nie jesteśmy pieprzonymi nowicjuszami.

— Nie wywołujmy wojny, jeśli nie wiemy o chuj tu chodzi — wtrącił JJ, krzyżując ręce na piersi. — Powinniśmy poznać wszystkie fakty, zanim zaczniemy się w to bawić. Wiecie, nie mam nic przeciwko polowaniu na pieprzonych Griffinsów, ale coś tu śmierdzi. Albo nam podrzucili martwego prospekta, chcąc wywołać konflikt albo chodzi o coś jeszcze.

— Dowiemy się o co — powiedział Houston.

Hatchet prychnął w odpowiedzi.

— Chodzi o księżniczkę? — zapytał, rozpierając się na krześle. Spojrzałem z zaciekawieniem na Big Jima, za chuja nie mając pojęcia o co chodziło. Jaką, kurwa, księżniczkę? Spóźniłem się tylko kilka minut, nie mogło mnie dużo ominąć.

— Nie ukrywam, że wojna jest mi nie na rękę, zwłaszcza teraz, kiedy moja córka wróciła do miasta — zaczął, a mimo że głos miał spokojny, brzmiała w nim jakaś twarda, ostrzegawcza nuta. — Wielu z was jest w podobnej sytuacji. Wszyscy wiemy, że jeśli wypowiemy tym sukinsynom wojnę, nie będą grali czysto. A jeśli będą chcieli dobrać się mi do dupy, zrobią to przez Santanę.

Kilka osób skinęła głową.

— Prospekci mają pilnować małej? — zapytał Bull. Był jednym ze starszych członków Hellhounds. Mógł być w wieku Big Jima. Przypominał wielkiego niedźwiedzia z piwnym brzuchem.

— Chcę, żeby miała stałą ochronę. Santana wychowała się w klubie, wie jak to wszystko działa, ale jest tylko pieprzonym, nieodpowiedzialnym dzieciakiem i nie ufam jej za cholerę. Za bardzo wdała się w swoją matkę. Santa wie, jak to wszystko obejść, nie powierzę jej bezpieczeństwa bandzie nieogarniętych prospektów. Chciałbym, żeby ktoś z was jej przypilnował.

— Mamy się bawić w pieprzone niańki? — wyrwało mi się pytanie. Big Jim spojrzał na mnie chłodnymi, kalkulującymi oczami.

— Wybacz, kurwa, Rush, ale myślałem, że chodzi tu o pierdolone braterstwo, więc skoro moje dziecko jest w pieprzonym niebezpieczeństwo, to mogę liczyć na moich braci, jeśli chodzi o jej życie. Mój, pieprzony, błąd.

Posłałem mu krzywy uśmiech, wiedząc że żadna odpowiedź nie będzie dobra.

— Wiesz, że kocham Santę jak własnego dzieciaka — powiedział Bull. — Nie damy skrzywdzić księżniczki, ani żadnej kobiety w klubie. Masz nasze pierdolone wsparcie, bracie.

Wszyscy skinęli głowami.

— Dobra. — Hatchet uderzył otwartymi dłońmi w uda. — Napijmy się po piwku na poprawę atmosfery, co? Może jakaś imprezka?

Pokręciłem z politowaniem głową. Skąd ten facet miał w sobie tyle energii? Był ode mnie starszy o jakieś dziesięć lat, a zachowywał się jak popieprzony, napalony nastolatek. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro