Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

Foghorn wskoczył na swój motocykl i odjechał, zostawiając po sobie jedynie kłębek dymu i zapach palonych opon. Serce dudniło mi dziko w piersi, a wściekłość w niebieskich oczach Rusha podpowiadała mi jak poważna była sytuacja. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila i cała ta furia zostanie uwolniona. To wszystko dobitnie mi uświadamiało kim tak naprawdę był Rush. Czasem zapominałam, że on również był zdolny do okrutnych rzeczy. Że był jednym z ludźmi mojego ojca, którzy potrafili zabić w mgnieniu oka. Łatwo było o tym zapomnieć, kiedy patrzył na mnie tymi niebieskimi oczami, a jego szorstkie dłonie dotykały mnie, jakby od tego zależało jego życie.

— Tylko Lucky? — zapytałam, chcąc się upewnić, że JJ i tata byli cali i zdrowi. Do tej pory nigdy nie myślałam o tym, że mogłam kogoś stracić przez bycie w klubie. Każdy z tych mężczyzn wydawał mi się nie do zdarcia. Zupełnie jakby nie byli ludźmi. Teraz, świadomość tego, że mogli tak łatwo zginąć, uderzyła we mnie jak rozpędzona ciężarówka.

— Jezu, Santa to nie czas i miejsce na pogaduszki — warknął Rush. — Wskakuj na motocykl — dodał, podając mi zapasowy kask. Ludzie patrzyli na nas z zaciekawieniem zmieszanym z lękiem. Kuta z barwami Hellhoundersów i zakrwawiona koszulka Rusha, przyciągały zdecydowanie za dużo spojrzeń, jednak miałam to głęboko gdzieś. Chciałam wiedzieć, czy moja rodzina była bezpieczna.

— Rush. — Złapałam go za nadgarstek, kiedy wsiadł już na swój motocykl. Zazgrzytał ze złości zębami, zanim odpowiedział.

— Houston dostał w ramię, ale się wyliże.

Wciągnęłam ze świstem powietrze. Houston zawsze wydawał mi się niezniszczalny, zupełnie jakby nie mogła dosięgnąć go żadna kula, to chyba dlatego ta wiadomość tak bardzo mną wstrząsnęła. Ręce mi drżały, kiedy zapinałam sprzączkę kasku.

— JJ rozwalił motocykl, ale nic mu nie jest. Tylko brzydkie rozcięcie na głowie — kontynuował, patrząc mi prosto w oczy. — A teraz ładuj, kurwa, tyłek na motocykl i pozwól się zabrać w bezpieczne miejsce. Panikuję, kiedy jesteś na widoku, dziecinko.

Serce zabiło mi szybciej w piersi na te słowa. W jego głosie brzmiał tak wielki niepokój, że niemal ugięły się pode mną kolana. Przerzuciłam nogę przez siodełko i objęłam Rusha w pasie. Ryk silnika wzbił się w powietrze i zanim wyjechaliśmy z parkingu zdążyłam jeszcze się rozejrzeć. Wszystko wyglądało tak spokojnie, jak w momencie, gdy przyjechałam na uczelnię. Jakim cudem tak wiele rzeczy mogło pójść źle w tak krótkim czasie?

Motocykl mknął między samochodami, ale mimo prędkości czułam się bezpiecznie. Przyłożyłam policzek do skórzanej kuty Rusha, zaciągając się tym zapachem. To zawsze mnie uspakajało. Ten zapach był znajomy i sprawiał, że miałam wrażenie, że nic złego nie mogło mnie spotkać. Żadne zło, żadni przeklęci Wild Griffins nie mogli mnie dosięgnąć.

Rush zatrzymał motocykl na czerwonym świetle, a ja objęłam go mocniej w pasie. Nagle sięgnął po moją dłoń, zaciskającą się na jego brzuchu i przycisnął ją do swoich ust, składając na niej czuły pocałunek. Jego wargi były ciepłe, a szorstki zarost łaskotał moją dłoń. Łzy zapiekły mnie pod powiekami, bo to wszystko było tak bardzo pogmatwane. Mogłam marzyć o normalności i Cameronie Tate'ie, ale prawda była taka, że to była jedynie fantazja. Moja matka popełniła błąd ufając Big Jimowi, ale czy ja również popełnię błąd, jeśli zaufam Rushowi? Może tak bardzo przesiąkłam tym światem, że nigdy nie mogłam liczyć na normalność. Widziałam tyle paskudnych, zakrwawionych rzeczy, o których nigdy nie miałam zapomnieć. Może Rush wcale nie byłby takim złym wyborem.

Gdyby tylko wyleczył się z Celeste. Gdyby tylko mnie chciał. Może, ale tylko może, to wszystko mogłoby się udać. Przycisnęłam twarz mocniej do jego pleców, walcząc z uporczywymi łzami. To nie był czas na roztrząsanie swojego życia uczuciowego. Mieliśmy wojnę z Wild Griffins i mogliśmy stracić wielu braci. To o tym powinnam myśleć. Ta tym powinnam się skupić.

Kilkanaście minut później, Rush zaparkował motocykl przed domem klubowym. Na żwirowym podjeździe znajdowały się dziesiątki motocykli i wiedziałam, że będzie ich jeszcze więcej. W ciągu najbliższych kilku dni miał się tu zebrać cały oddział. Całe sto trzydzieści członków.

Dreszcz niepokoju przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, kiedy patrzyłam na błyszczący w promieniach słońca chrom. Kilku motocyklistów stało przy swoich maszynach, a dym papierosowy unosił się nad ich głowami jak posępna aureola. W powietrzu czuć było napięcie.

Rush wykonał taki ruch, jakby chciał złapać mnie za rękę i przyciągnąć do swojego boku, ale w porę zorientował się, gdzie byliśmy i że nie mógł sobie na to pozwolić. Zagryzłam z roztargnieniem wargę i objęłam się ramieniem. Nagle czułam się cholernie mała i zagubiona w tym motocyklowym świecie, a przecież to tutaj się wychowałam.

Kilku bikerów skinęła Rushowi głową, gdy ruszyliśmy w stronę werandy. Odgłos naszych kroków mieszał się z nerwowymi rozmowami. Poczułam dłoń Rusha w dole moich pleców i spojrzałam na niego szybko. Zaciskał z całej siły szczęki, jakby walczył sam ze sobą, jednak na mnie nie spojrzał. Otworzył mi drzwi i przepuścił mnie w progu.

Cały salon zapełniony był ludźmi. Nikt się nie uśmiechał. Wszyscy mieli ponure miny. Uniosłam rękę machając niemrawo w stronę Bulla i Hatcheta. Ten drugi skinął mi jedynie głową, zanim pociągnął łyk piwa z brązowej butelki. Rush nie zabrał ręki z moich pleców i w dziwy sposób dodawało mi to otuchy. Delikatnie pokierował mnie w stronę kuchni, gdzie tłoczyło się kilka kobiet. Jednak to nie one przykuły moją uwagę, a stojąca w kącie Tessa. Stała do mnie bokiem, więc widziałam jedynie jej profil. Pochyliła lekko głowę w dół, obejmując się przy tym ramionami, zupełnie jak ja przed chwilą. Nie miałam pojęcia co tutaj robiła. Ani tym bardziej dlaczego mój brat trzymał dłonie na jej talii i szeptał jej coś do ucha.

— Tessa? — Zatrzymałam się w progu, patrząc na nią z konsternacją. Jak na zawołanie uniosła głowę i odnalazła mnie spojrzeniem. Jej pełne usta otworzyły się w idealne „o" i pośpiesznie wytarła wierzchem dłoni mokre od łez policzki. Przeniosłam spojrzenie na JJ'a, który zacisnął mocno szczękę i wniósł oczy ku sufitowi. Zmarszczyłam jeszcze mocniej brwi. Ręka Rusha zniknęła z moich pleców. — Co ty tutaj robisz?

Tessa zerknęła pośpiesznie na JJ'a, jakby szukała w nim ratunku, po czym wyswobodziła się z jego objęć i do mnie podeszła. Złapała mnie za rękę, patrząc mi prosto w oczy.

— Możemy gdzieś spokojnie porozmawiać? — zapytała. Jej obecność w domu klubowym zaskoczyła mnie do tego stopnia, że jedyne co byłam w stanie zrobić, to skinąć głową.

Ścisnęła mocniej moją dłoń i wyszłyśmy z kuchni. Zdążyłam się jeszcze odwrócić przez ramię i rzucić szybkie spojrzenie na Rusha. Podszedł do JJ i wsadził ręce w kieszenie spranych dżinsów. Podchwycił moje spojrzenie i skinął mi lekko głową. To tyle – wykonał swoje zadania, sprowadzając mnie do domu klubowego i mógł się odmeldować. Coś zimnego zacisnęło się na moim sercu, ale nawet nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że niebezpiecznie mi na nim zależało.

Zaprowadziłam Tessę do gabinetu mojego ojca, który okazał się pusty. Na biurku porozrzucane leżały jakieś papiery, ale na ogół zawsze panował tu porządek. Usiadłam na skórzanej, czarnej kanapie, stojącej w kącie pomieszczenia i pociągnęłam w dół Tessę, zmuszając ją tym samym, aby usiadła obok mnie.

Uśmiechnęła się niemrawo i uciekła spojrzeniem. Bezwiednie zaczęła się bawić srebrnym naszyjnikiem w kształtnie małego serduszka, który wisiał na jej bladej szyi.

— Co tu robisz, Tess? — powtórzyłam pytanie, patrząc na nią uważnie.

Spojrzała mi w oczy, zagryzając mocno dolną wargę.

— Nie było okazji ci powiedzieć... — zaczęła niepewnie po czym się skrzywiła, jakby polizała plasterek cytryny. — A właściwie były okazje, ale jestem cholernym tchórzem. Nie miałam odwagi, przepraszam.

Uniosłam w górę brew. Przeczuwałam co zaraz usłyszę. Może i byłam blondynką, ale nie była zupełną idiotką. Wiedziałam, że JJ upatrzył sobie Tessę. Chciał jej od pierwszego momentu, gdy ją zobaczył. Nie dziwiłam się, że w końcu uległa. Oni wszyscy mieli w sobie coś co nie pozwalało im odmówić. I nie mówiłam tu o spluwie przy boku.

Bolało mnie jedynie to, że Tessa nie powiedziała mi tego wcześniej. Nie mogłam przestać się zastanawiać, czy zrobiłaby to, gdyby sytuacja jej do tego nie zmusiła. Mała szpileczka wbiła się prosto w moje serce.

— Od jakiegoś czasu spotykam się z twoim bratem — wyznała w końcu, pociągając za łańcuszek tak mocno, że omal go nie urwała. — On... zaproponował mi, żebym została jego własnością. — Skrzywiła się wypowiadając te słowa. — Nie jestem pewna co to właściwie oznacza.

Otworzyłam usta ze zdziwienia. JJ nigdy nie wydawał mi się facetem jednej kobiety. Wspominał mi kiedyś, że Tessa mu się podobała, ale myślałam, a właściwie byłam przekonana, że chce ją jedynie przelecieć. Przecież tak zawsze robił. Dostawał to co chciał i odchodził. Nie sądziłam, że to wszystko było aż tak poważne.

— O jacie — wymamrotałam. — Nie spodziewałam się po nim czegoś takiego.

Tessa przejechała językiem po dolnej wardze.

— Powinnam się zgodzić? — wydawała się cholernie zagubiona. Próbowałam postawić się w jej sytuacji, ale dla mnie zostanie czyjąś własnością nigdy nie był uwłaczające. Dorastałam w tym środowisku i na własne oczy widziałam kobiety należące do Hellhoundersów. Żadna z nich nie była zniewolona. Każda z nich była wolna i traktowana z szacunkiem. Kiedyś, dawno temu, to było coś czego pragnęłam równie dla siebie. Wtedy, kiedy wydawało mi się, że Connor naprawdę mógł mnie kochać. Ale byłam wtedy jedynie gówniarą, która niewiele wiedziała o świecie. Zwłaszcza o świecie Hellhoundersów i o tym, ile było w nim złych i brudnych rzeczy.

— To zależy — zaczęłam. Wydawało mi się dziwne rozmawianie o czymś takim, kiedy za drzwiami wszyscy szykowali się do wojny. Musiałam znaleźć Trinket, kobietę Lucky'ego i zobaczyć, jak się trzymała. Powinnam dowiedzieć się czy Lucky nadal żył.

— Od czego?

— Od tego jak poważnie go traktujesz.

Tessa zarumieniła się jak mała dziewczynka przyłapana na gorącym uczynku. Potarła policzek o ramię.

— Chyba go kocham — powiedziała cicho, unikając mojego spojrzenia. W końcu odważyła się spojrzeć mi w oczy. — Ale własność? To brzmi tak... przedmiotowo, uwłaczająco.

— Wcale takie nie jest — zapewniłam, posyłając jej pocieszający uśmiech. — To znak dla wszystkich Hellhoundersów, że jesteś kobietą jednego z nich. A co za tym idzie każdy z nich będzie cię bronić za cenę własnego życia. Dużo złego można o nich powiedzieć, ale jeśli któryś z nich się do czegoś zobowiąże to się tego trzyma. Nikt z nich nie prosi kobiety o zostanie jego Starą, jeśli nie jest pewien, że nie odda za nią życia. Że chce to życie spędzić właśnie z nią.

Tessa przełknęła głośno ślinę, wyglądając na przytłoczoną tymi informacjami.

— Łał — wymamrotała, przejeżdżając dłonią po karku. — Chyba powinnam się zgodzić.

Skinęłam lekko głową.

— Tylko jeśli myślisz o nim tak samo poważnie — dodałam. — Może i kawał z niego sukinsyna, ale to mój brat i nigdy jeszcze przed nikim się tak nie odsłonił. — Zagryzłam wargę, zastanawiając się jak dobrać kolejne słowa. — Teraz ty trzymasz władzę, Tess. Nie złam jego małego serduszka. Mam wrażenie, że się po tym nie pozbiera.

Posłała mi ten swój uroczy uśmiech.

— Nie złamię — zapewniła, nadal bawiąc się naszyjnikiem. — A ty? — zapytała. — Wybaczysz mi, że nie powiedziałam ci tego wcześniej? Ja po prostu... nie wiedziałam czy związek z JJ'iem ma w ogóle sens. Chyba bałam się przyznać sama przed sobą, że zrobiło się tak poważnie.

Zamyśliłam się na chwilę. Nie byłam na nią zła. Była dorosła i podejmowała własne decyzje. A skoro JJ zapytał jej czy zostanie jego kobietą, to zmieniało postać rzeczy. Mogłam im jedynie kibicować.

— Musisz mnie przekupić — odpowiedziałam po chwili, na co Tessa zaśmiała się cicho. — Oddawaj naszyjnik, zanim go zerwiesz.

*

Z godziny na godzinę sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Do domu klubowego przybywało coraz więcej osób, potęgując moje uczucie niepokoju. Godzinę temu wszyscy mężczyźni zamknęli się w sali zebrań, a cała reszta domu pogrążyła się w nerwowej ciszy. Kobiety rozmawiały ze sobą półgłosem i nawet dzieciaki zdawały się wiedzieć, że trzeba zachować powagę.

Siedziałam wciśnięta w kąt salonu, mając obok siebie Tessę i zapłakaną Trinket. Na całe szczęście Lucky miał się wykaraskać. Doc zatamował krwotok wewnętrzny i wyciągnął z niego dwie kule. Najwyraźniej urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, bo prognozy były naprawdę optymistyczne.

Tammy zniknęła kilkanaście minut temu, zaraz po tym jak w domu klubowym pojawił się Key. Widziałam, jak rozmawiali ze sobą przez kilka minut, zanim mój ojciec zawołał wszystkich Hellhoundersów na zebranie. Namawiałam ją spojrzeniem, żeby powiedziała mu o ciąży, ale ta jedynie pokręciła głową, patrząc na mnie tak, że wiedziałam, że jeśli tylko pisnę słówko, pośle mi kulkę między oczy. Mimo, że bardzo chciałam, niewiele mogłam zrobić w tej sytuacji. Musiałam ufać Tammy, że wiedziała co dla niej najlepsze. Chociaż patrząc na wybór partnera, nie byłam tego taka pewna. Nienawidziłam Key'a z całego serca.

Nagle drzwi sali zebrań otworzyły się uderzając z hukiem o ścianę, a salon wypełnił się rubasznymi, pełnymi wściekłości głosami członków klubu. Mimowolnie poderwałam się z kanapy i stanęłam niemal na baczność, patrząc na wychodzących mężczyzn. Z trudem opanowałam się, żeby nie rzucić się w ramiona Rusha, gdy tylko go zobaczyłam. Zmierzył mnie tym lodowato niebieskim spojrzeniem, jednak nic nie mogłam wyczytać z jego twarzy. Przełknęłam z trudem ślinę, czując jak włoski na rękach stanęły mi dęba. Niemal czułam jakby powietrze było naelektryzowane. Ruszyłam na drżących nogach w stronę drzwi i utkwiłam spojrzenie w swoim ojcu. Mimo to czułam na sobie wzrok Rusha. Mój oddech mimowolnie przyśpieszył.

— Tato — zaczęłam, stając przed ojcem i łapiąc go za przedramię. — Co się dzieje?

— Nic czym powinnaś się martwić, Santa — odpowiedział, jakby automatycznie. Zmarszczyłam gniewnie brwi.

— Przestań, tato — warknęłam. Kątem oka zauważyłam, że Rush przesunął się w naszym kierunku. Musiałam użyć całej siły woli, żeby na niego nie popatrzeć. — Nie chcę słyszeć tych głupich frazesów. Chcę wiedzieć co się dzieje. Co dalej? Co zamierzacie?

Ojciec westchnął i przejechał dłonią po bronie. W jego oczach też czaił się niepokój.

— Zamierzamy zająć się problemem — odpowiedział, zaciskając mocno szczęki. Zanim miałam szansę się odezwać, ktoś go zawołał, więc ścisnął jedynie moją dłoń i zostawił mnie pod ścianą. Odwróciłam się za siebie, szukając Rusha, ale ten też zniknął już w tłumie mężczyzn. Każdy z nich wyglądał na wściekłego i naprawdę nie miałam dobrych przeczuć. Wiedziałam, że to co planowali miało być krwawe i niebezpieczne. Nie utrzymaliby swojego terytorium, gdyby takie nie było.

Prześledziłam wzrokiem całe pomieszczenie, starając się wypatrzeć Rusha, ale jedyne co wiedziałam to białe oczy wściekłego psa, wpatrujące się we mnie z każdego kąta. Ktoś otworzył na oścież drzwi frontowe i chłodny wiatr wpadał do środka. Mężczyźni powoli zaczęli wychodzić na zewnątrz, więc tam postanowiłam poszukać Rusha. Choć jeśli miałam być szczera przed samą sobą, to nie miałam pojęcia, dlaczego chciałam go znaleźć. Nie było przecież między nami nic. Wszystko zostało już powiedziane. On nie chciał nikogo na poważnie, a ja nie chciałam wiązać się z kimś z klubu.

Mimo to, kiedy dostrzegłam go na podjeździe, moje serce zgubiło jedno uderzenie. Stał obok swojego motocykla, jedną rękę miał wsadzoną do kieszeni, czarnych podartych na kolanie spodni, a z ust zwisał mu papieros. Wiatr zawiał rozwiewając jego i tak rozczochrane, czarne włosy i nic nie mogłam poradzić na to, że zrodziła się we mnie silna potrzeba, żeby go objąć. Tęskniłam za jego ramionami. Tęskniłam za tym ogniem w jego oczach i szorstkimi palcami na moim ciele.

— Rush? — odezwałam się, gdy znalazłam się w zasięgu jego wzrok. Stojący obok niego mężczyzna, którego nie rozpoznałam, odwrócił się w moją stronę i uniósł w górę krzaczaste brwi, ale zignorowałam go i wlepiłam spojrzenie w Rusha. Serce dudniło mi tak głośno w piersi, że ledwo słyszałam własny głos.

— Czego potrzebujesz, dziecinko? — zapytał Rush, wypuszczając z ust kłąb jasnoszarego dymu. Wyglądał na całkowicie rozluźnionego, niemal znudzonego. Nie pasowało to do ogólnego nastroju.

Ciebie – miałam ochotę odpowiedzieć. Zamiast tego zagryzłam z całej siły dolną wargę i stanęłam przed nim, obejmując się ramionami. Rush skinął nieznajomemu głową, najwyraźniej dając mu znać, żeby zostawił nas samych, bo odszedł bez słowa i przyłączył się do grupki mężczyzn stojących na werandzie. Wśród nich dostrzegłam Houstona z zabandażowanymi ramieniem i moje brata, przytulającego do swojego boku Tessę. Dziewczyna wyglądała na zlęknioną i niemal chowała twarz w szarej koszulce mojego brata.

— Dziecinko? — zapytał cicho Rush, robiąc mały krok w moją stronę. Zatrzymał się jednak w bezpiecznej odległości i wyrzucił papierosa na żwir. Przez chwilę obserwowałam lecącą z niego nikłą strużkę szarego dymu i walczyłam ze sobą, żeby spojrzeć w te przeklęte niebieskie oczy. Bałam się, że jeśli to zrobię to przepadnę. Utonę i nawet nie będę chciała ratunku.

Rush zaciskał mocno szczękę, jakby też walczył sam ze sobą. Patrzył mi uparcie w oczy, więc odpowiedziałam tym samym. Nie mogłam opanować niepokoju, który zdawał się trawić całe moje ciało.

— Wrócisz? — zapytałam w końcu, a mój głos był słabszy i cichszy niż bym chciała. Rush przez chwilę nie odpowiadał, nadal uparcie patrząc mi w oczy. Ledwo wytrzymałam to spojrzenie. Krew szumiała mi w uszach, a całe ciało rwało się do niego. Pragnienie, żeby go dotknąć, graniczyło z potrzebą. Z koniecznością.

W końcu Rush uśmiechnął się kącikiem ust, tak jak zwykle miał w zwyczaju. Kpiący, wyzywający uśmiech. Wyciągnął rękę i odgarnął mi za ucho zbłąkany kosmyk włosów. Jego kciuk otarł się o mój policzek i miałam wrażenie, jakby moja skóra paliła żywym ogniem.

— Wrócę — zapewnił. Cholernie chciałam mu wierzyć, więc skinęła głową.

— Nie pozwól, żeby spotkała cię ta zbłąkana kula, dobrze? — jęknęłam żałośniej niż planowałam. Musiałam wziąć głęboki oddech, zanim byłam w stanie kontynuować. — Jeszcze nie teraz, Rush. Obiecaj mi.

— Dziecinko... — zaczął miękko, ale złapałam go za rękę, wbijając w nią paznokcie.

— Obiecaj, Rush, że nie zarobisz kulki w łeb — syknęłam. Potrzebowałam go. Był moją kotwicą, nie pozwalającą mi na wypłynięcie prosto w szaleństwo.

Coś miękkiego zalśniło w jego zimnych, niebieskich oczach. Cokolwiek to było, chciałam, żeby zostało tam na dłużej.

— PANOWIE! — wrzasnął mój ojciec, pojawiając się na werandzie. Wszyscy włącznie ze mną odwrócili się w jego stronę. — Ruszamy!

Zacisnęłam mocniej palce na ręce Rusha, nie chcąc go puścić. Panika złapała mnie za gardło, jak rozgrzane do czerwoności pręty.

— Rush... — szepnęła.

Skinął mi lekko głową i wyszarpał rękę z mojego uścisku. Bez słowa wsiadł na motocykl i odpalił silnik, zmuszając mnie tym samym do cofnięcia się o krok. Wściekły ryk uniósł się w powietrzu, powodując, że wszystkie włoski na ciele stanęły mi dęba.

Zanim Hellhoundersi wyjechali przez metalową bramę, poczułam jeszcze drobne ręce Tessy obejmujące moje przedramię. Położyła głowę na moim ramieniu, a stojąca obok niej Tammy posłała mi zmartwione spojrzenie.

— Wchodźcie do środka! — krzyknął Rabbit, który razem z kilkunastoma bikerami został w domu klubowym.

Miałam wrażenie, że moje nogi ważyły tonę, kiedy razem z dziewczynami ruszyłyśmy w stronę domu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro