Rozdział 22
W nozdrzach nadal czułem jej słodki zapach, kiedy wsiadłem do taksówki. Nie potrafiłem się go pozbyć, miałem wrażenie, że przesiąkłem nim do szpiku kości. To z kolei powodowało wyrzuty sumienia. Wiedziałem, że myślenie o tym co się między nami wydarzyło jak o zdradzie było głupie, bo przecież przez te pięć lat od śmierci Celeste, byłem już z niejedną kobietą i za żadnym razem nie powodowało to tego dziwnego, nieprzyjemnego uścisku w gardle - zupełnie jakbym robił coś złego.
Problem polegał na tym, że Santana Mason zdecydowanie była poza moim zasięgiem. Miała ledwo dwadzieścia lat, doprowadzała mnie do szału i była córką Big Jima. Ruchanie jego córki było pogwałceniem całego kodeksu braterskiego i chyba to najbardziej mi w tym przeszkadzało. Wiedziałem, że jeśli spieprzyłbym to koncertowo, dostałbym kulkę między oczy. Nie mógłbym mieć nawet o to pretensji do Big Jima, bo na jego miejscu zrobiłbym to samo. Problem w tym, że nigdy nie miałem być na jego miejscu. Życie rodzinne zdecydowanie nie było dla mnie. Nie chciałem mieć dzieci. Żonę też już kiedyś miałem i nie miałem zamiaru mieć kolejnej. Nie było nic co mógłbym zaoferować małe Santanie Mason. Jedynie krótką, szybką przejażdżkę.
- Jesteśmy na miejscu. - Głos taksówkarza sprowadził mnie na ziemię. To też mnie niepokoiło - to, że gdy myślałem o tej przeklętej blondynce, traciłem czujność. A gdzieś podświadomie wiedziałem, że to nie był najlepszy moment na opuszczanie gardy. Coś się szykowało i na pewno nie było to nic dobrego. Dreszcz niepokoju przebiegł mi po kręgosłupie, na myśl o tym, że zostawiłem Santanę samą w motelowym pokoju.
Otrząsnąłem się z ponurych myśli i nakazałem taksówkarzowi poczekać. Nie wiedziałem, ile czasu zajmie mi rozmowa z Vinterem, ale nie zamierzałem przeciągać tego dłużej niż konieczne. Widziałem się z nim zaledwie dwa razy. Za pierwszym razem omal nie odstrzelił Hatchetowi głowy, a za drugim uciekał przed nami w swoje pole kukurydzy, myśląc, że byliśmy kosmitami, przejmującymi cudze ciała. Nie miałem pojęcia, dlaczego Big Jim chciał, żebym z nim porozmawiał. Jak dla mnie facet już dawno odpłynął.
Metalowa furtka zaskrzypiała głośno, kiedy ją pchnąłem. Rozejrzałem się dookoła, pamiętając o tym, że ogródek może być wyposażony w pułapki. Nie w smak mi było przestrzelenie nogi zardzewiałymi gwoździami. Na szczęście udało mi się dojść do drzwi niczego sobie nie uszkadzając. Mimowolnie sprawdziłem, czy spluwa nadal znajdowała się za paskiem moich spodni. Zdecydowanie nie czułem się tu komfortowo. Vinter może i dobiegał siedemdziesiątki, ale miał nieźle nasrane pod czerepem.
Zastukałem mocno pięścią w drzwi, ignorując wściekle żółtą tabliczkę z napisem: „Wypierdalaj". Włoski na karku stanęły mi dęba, zupełnie jakby ktoś mnie obserwował. Niemal w tym samym momencie usłyszałem głos Vintera.
- Kim jesteś i czego, kurwa, chcesz? - Brzmiała w nim ostra chrypa zawodowego palacza. Omal nie wywróciłem oczami, jak rozkapryszony nastolatek. Nie miałem czasu na takie gierki. Chciałem się dowiedzieć czegoś dla Big Jima i wrócić do Santany.
- Rush - warknąłem w odpowiedzi. - Przysłał mnie Big Jim.
Przez chwilę panowała cisza. Obejrzałem się szybko na taksówkarza, ale ten wydawał się zajmować własnymi sprawami. Cała okolica pogrążona była w spokoju. Oprócz domu Vintera nie było tu innych domostw.
- Kamera jest po lewej - odpowiedział po chwili. - Pokaż twarz, a potem kutę.
Posłusznie spełniłem jego prośbę i wziąłem głęboki oddech, starając się opanować irytację. W końcu po drugiej stronie drzwi usłyszałem brzęczenie łańcucha i dźwięk odblokowania zamków. Między drzwiami a framugą pojawiła się mała luka, w której dostrzegłem pomarszczoną twarz Vintera.
- Właź do środka - warknął, rzucając mi takie spojrzenie, jakby właśnie zamordował mu kogoś bliskiego. Zatrzasnął za mną drzwi i przystawił mi do czoła spluwę. Powinienem poczuć choć ukłuci niepokoju, ale zamiast tego wypełniła mnie irytacja.
- Kim jest ten facet przed domem? - zapytał.
- Taksówkarz.
Zmarszczył brwi, nie opuszczając broni. Kusiło mnie, żeby mu ją wyrwać, ale się powstrzymałem. Vinter był stary i powolny, mógłbym go rozbroić jednym ruchem, ale pamiętałem o tym, że był Hellhoundersem i nawet jeśli do reszty go popierdoliło zasłużył na minimum szacunku.
- Moje cztery kółka wyzionęły ducha - zacząłem, starając się nie okazywać zniecierpliwienia. - Nie jestem masochistą, nie mam zamiaru iść do ciebie piechotą. Koleś przed domem to pieprzony taksówkarz.
- Może mieć podsłuch - warknął, a broń zadrżała mu w dłoni. Wziąłem głęboki oddech, przygotowując się na to, że ta rozmowa nie miała być łatwa.
- Jeśli ma to pozwolę ci osobiście odstrzelić mu głowę, ale zapewniam cię, że to zwykły taksówkarz. Pomyśl logicznie, Vinter - rzuciłem, przechodząc obok niego i wchodząc do salonu. Pomieszczenie pogrążone było w półmroku przez zaciągnięte na okna, ciężkie zasłony. Na kawowym stoliku leżały zgniecione puszki po piwie, a w kuchenny zlewie dostrzegłem stertę brudnych naczyń. Usiadłem na zniszczonej przez upływ czasu kanapie i spojrzałem na zdziwionego Vintera. Do tej pory nie zależało mi czy wpakuje mi kulkę w łeb, ale dzisiaj chciałem wrócić do motelu. Wmawiałem sobie, że to z poczucia obowiązku. W końcu obiecałem Big Jimowi, że dostarczę jego córkę całą i zdrową do domu.
- Big Jim powiedział mi, że masz dla niego informacje - powiedziałem, opierając łokcie na udach i rzucając Vinterowi naglące spojrzenie. Ten westchnął głośno i schował spluwę na pasek spodni. Nie odpowiedział mi jednak od razu, podszedł do okna i uchylił lekko zasłonę. Przez chwilę wpatrywał się w widok za oknem, zapewne obserwując taksówkarza. Najwyraźniej nie dostrzegł w nim nie podejrzanego, bo odwrócił się w moją stronę, po czym przysiadł na fotelu naprzeciwko. Nadal wydawał się spięty i gotowy w każdej chwili do działania. Jakaś część mnie zdawała sobie sprawę z tego, że mógł być niebezpieczny. Musiał być, skoro kiedyś był Hellhoundersem. Do klubu nie przyjmowało się cipeuszy. Mógł być zniedołężniały, ale na pewno została w nim choć odrobina dawnej chwały.
- Jak sprawy z Wild Griffins? - zapytał, sprawiając, że na moment znieruchomiałem. Zmrużyłem oczy, czując, że mój niepokój się wzmógł.
- Co masz na myśli?
Wzruszył ramieniem.
- Mamy z nimi problemy? - pytał dalej. - Żyjemy w zgodzie?
Przechyliłem lekko głowę, nie spuszczając z niego spojrzenia. Jego oczy zdawały się być zaskakująco trzeźwe, pomimo tego, że pomieszczenie wyglądało jak po ostrej popijawie.
- Myślałem, że to ty masz nam udzielić informacji. - Nie mogłem się powstrzymać o tego drobnego przytyku. Vinter jednak najwyraźniej nie dostrzegł mojej irytacji. Skinął sobie lekko głową i oparł się wygodniej o oparcie fotela, kładąc pomarszczone dłonie na podłokietnikach. Tusz na jego palcach był wyblakły.
- W ostatnim czasie w mieście pojawiły się ich barwy - zaczął, patrząc mi uważnie w oczy. - Z początku nie rzucali się w oczy. Ale z dnia na dzień było ich coraz więcej.
Zmarszczyłem brwi, słuchając go z uwagą. Ile z tego było prawdy, a ile podsunął mu jego paranoiczny umysł?
- W zeszłym tygodniu widziałem ich pięciu na głównej ulicy - mówił dalej, a w jego głosie brzmiało oburzenie. - Nie wyglądali jakby chcieli się ukryć, raczej jak ktoś kto chce, żeby ich dostrzeli.
- Jesteś pewien, że to oni? - zapytałem, na co prychnął.
- Oczywiście, że jestem kurwa pewien. Tego pierdolonego gryfa nie zapomnę do końca życia.
Spojrzałem na niego nie do końca przekonany. Pokręcił głową, zupełnie jakby to on brał mnie za nie do końca sprawnego umysłowo. Podniósł się z fotela i bez słowa wyszedł z salonu. Przez chwilę patrzyłem na drzwi, za którymi zniknął, zastanawiając się czy powinienem za nim ruszyć, ale wrócił, zwalniając mnie od podjęcia tej decyzji. Rzucił na stolik kawowy plik zdjęć. Zdobione były starym polaroidem, ale były wyraźne. Wziąłem jedno z nich do ręki. Sukinsyn miał rację. Fotografia przedstawiała grupę motocyklistów. Na kolejnym ujęciu wyraźnie dostrzegłem gryfa z otwartą paszczą.
- Wiesz coś więcej? - zapytałem, odrywając spojrzenie od zdjęć i patrząc na Vintera.
Spojrzał na mnie z politowaniem.
- Jakoś nie mogłem się przemóc, żeby do nich podejść i zapytać czego szukają. Z natury jestem, kurwa, nieśmiały - sarknął, na co wywróciłem oczami.
- Czyli wiem tylko tyle, że panoszą się po naszym terenie - odpowiedziałem sam sobie. Przeczesałem dłonią włosy i oparłem się o opacie kanapy. To zdecydowanie nie brzmiało dobrze. Najpierw znaleźliśmy na naszym terenie ich prospekta, a teraz najwyraźniej włażą na nasz teren. Nic z tego mi się nie podobało.
- Szykują się na coś wielkiego - rzucił Vinter, a w jego oczach zalśniło szaleństwo. - Mówię ci, Rush. Idziemy na pierdoloną wojnę.
Chciałem odpowiedzieć mu, że znowu włącza mu się tryb teorii spiskowych, ale potem znowu spojrzałem na zdjęcia leżące na stoliku kawowym i sam już nie byłem tego taki pewien.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro