EPILOG
Pięć miesięcy później
Drzwi domu klubowego otworzyły się z gwałtownym hukiem, niosącym się głośno w panującej wszędzie ciszy. Niebo na zewnątrz zrobiło się całkiem szare, a ostatnie promienie słońca zniknęły za drzewami kilkanaście minut wcześniej. Poderwałam się z kuchennego krzesła, rzucając jeszcze szybkie spojrzenie Trinket, starej Lucy'ego, która mieszała w garnku sos do spaghetti.
Od prawie pół roku było zaskakująco spokojnie. Co prawda każdy z nas oglądał się przez ramię w związku z polowaniem na Dust Devils, ale nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Wild Griffin i Hellhoundersi zawali stabilny choć delikatny pokój na czas trwania zemsty. Dwa klubu połączyły siły, żeby pozbyć się wspólnego wroga. Nie miałam pojęcia co zrobili z Connorem, ale szczerze powiedziawszy nie chciałam znać szczegółów. Wystarczyło mi zapewnienie Rusha, że sukinsyn już nigdy więcej mi nie zagrozi. Zresztą mając przy boku Rusha zawsze spałam spokojnie. Był moim bezpiecznym miejscem w tym chaosie. Moim osobistym okiem cyklonu.
— Co się dzieje? — zapytałam, patrząc jak mężczyźni wchodzą do środka. Trinket odłożyła drewnianą łyżkę i stanęła obok mnie w korytarzu. Czułam jej podenerwowanie za plecami i mimowolnie sama się spięłam.
Houston szedł na przedzie niemal ciągnąc za sobą drobną brunetkę. Jej biała bluzka była pokryta czerwienią, a przerażone spojrzenie wyraźnie zdradzało, że nie była tu z własnej woli. Była naprawdę malutka przy wielkim ciele Houstona. Zadrżałam, widząc tą całą krew, którą byłą ubrudzona. Przywoływała nieprzyjemne wspomnienia.
Nikt jednak mi nie odpowiedział. Wszyscy ruszyli w stronę sali zebrań, gdzie siedział mój ojciec z resztą Hellhoundersów. Wiedziałam, że coś było na rzeczy, kiedy godzinę temu rozdzwonił się jego telefon, a atmosfera stała się tak gęsta, że można byłoby ciąć ją nożem. Jak zwykle nikt nie miał zamiaru mnie wtajemniczyć.
Złapałam Rusha za nadgarstek, patrząc na niego z pytaniem. Pokręcił ledwo dostrzegalnie głową, zaciskając przy tym mocno szczęki w nerwowym geście.
— Rush? — ponagliłam.
Kilka ciemnych kosmyków opadło mu na czoło, kiedy zacisnął wargi.
— Key dostał kulkę — powiedział jedynie, po czym wyrwał rękę z mojego uścisku. Rzucił mi twarde spojrzenie, jakby chciał wymusić na mnie, żebym została na miejscu. Odprowadziłam go wzrokiem, dopóki nie zniknął za drzwiami. Za sobą usłyszałam, jak Trinket wciągnęła głośno powietrze.
— Tammy... — szepnęła, a mi serce podeszło mi do gardła na samą myśl o tym co będzie, gdy dowie się Tammy. Nie miałam pojęcia co dokładnie między nimi zaszło w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Wiedziałam jedynie, że to właśnie on znalazł ją w jej pokoju w kałuży krwi, po tym jak dwa miesiące temu poroniła. Od tamtej pory coś się między nimi zmieniło, a któregoś dnia Tammy weszła do klubu w kamizelce z napisem: "Własność Key'a. Hellhounds MC. Texas".
Chciałam wierzyć, że Key w końcu poszedł po rozum do głowy. Że w końcu się ogarnął i potrafił być dla Tammy tym, kogo potrzebowała. A żeby miał szansę to zrobić, musiał być, kurwa, żywy.
*
— Będzie dobrze? — zapytałam szeptem, opierając się o futrynę w drzwiach sypialni. Obserwowałam ze wstrzymanym oddechem szerokie plecy Rusha, kiedy ten ściągnął rozciągniętą czarną koszulkę. Drgnął nieznacznie, zanim się do mnie odwrócił. Zmarszczył ciemne brwi, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
Wróciłam ze szpitala nieco ponad godzinę temu, ale mieszkanie, które od prawie pół roku dzieliłam z Rushem było puste. Postrzelenie Key'a rozpoczynało kolejną serię niebezpiecznych zdarzeń i wiedziałam, że spokój, który panował w klubie szlag trafił.
Nie mogłam wyrzucić z myśli Tammy i jej przerażonego spojrzenia, kiedy poinformowałam ją o tym co się stało. Od razu pojechałyśmy do szpitala, żeby dowiedzieć się, że Key był właśnie operowany. Byłam cholernie wdzięczna braciom, że zawieźli tego sukinsyna do szpitala, zamiast szukać Doca. Podejrzewałam, że to nie mogłoby się wtedy skończyć dobrze. Doskonale rozumiałam co czuła Tammy. Pół roku temu byłam w takiej samej sytuacji i wiedziałam, że dopóki nie zobaczy Key'a całego i zdrowego nie odetchnie. Może nie rozumiałam jej szaleńczego oddania do tego sukinsyna, ale rozumiałam, jak to jest czuć to przerażenie, na myśl, że można stracić miłość swojego życia.
— Będzie, jeśli Tammy wyniesie się z naszej kanapy — rzucił Rush, patrząc na mnie ze zmęczeniem. Ciemne cienie odznaczały się wyraźnie pod jego oczami. Zagryzłam mocniej wargę, patrząc na niego z naganą.
Tammy zasnęła kilka minut przed tym, jak Rush wrócił w końcu do domu. Kusiło mnie, żeby od razu zasypać go pytaniami, ale się powstrzymałam. Pozwoliłam mu ściągnąć przepoconą koszulkę.
— Nie mogłam jej zostawić. Dobrze o tym wiesz.
Rush westchnął głośno i przeczesał dłońmi i tak już rozczochrane czarne włosy. Zaraz opadły na jego czoło.
— Wiem, po prostu... — Pokręcił głową. — Pół roku spokoju to i tak całkiem nieźle, co? — Posłał mi ten swój krzywy uśmiech, który tak uwielbiałam. Nie dałam się jednak tak łatwo zbyć.
— Co tam się dzieje, Rush? — zapytałam poważnie, podchodząc do niego powoli. Usiadł na łóżku z głośnym westchnieniem i oparł łokcie na udach. Przysiadłam obok niego, dotykając delikatnie jego kolana.
Spojrzał na mnie zmęczony.
— Wild Griffins — odpowiedział powoli. — Coś się szykuje.
Zagryzłam mocno dolną wargę i skinęłam głową.
— Co z tą dziewczyną? — zapytałam, marszcząc z namysłem brwi. — Romy?
Wyglądała na tak przerażoną, że nie mogłam przestać o niej myśleć. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak ktoś taki miał funkcjonować w naszym świecie. Miałam tylko nadzieję, że ojciec weźmie za nią odpowiedzialność i nie pozwoli jej skrzywdzić. Było mi jej cholernie żal, bo jej jedyną winą było to, że znalazła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Koniec końców próbowała ratować jednego z naszych.
Rush przejechał końcówką języka po dolnej wardze, unikając mojego spojrzenia.
— Jest świadkiem — odpowiedział po chwili. — Houston się nią zajmuje.
Prychnęłam.
— Myślisz, że to dobry pomysł powierzać takie zadanie Houstonowi? — zapytałam z oburzeniem. — Dziewczyna jest przerażona, a wy dupki jeszcze skazujecie ją na pieprzonego Houstona.
— Dziecinko... — Przerwał mi, kładąc dłonie po obu stronach mojej twarzy. — Naprawdę teraz mam głęboko gdzieś tę dziewczynę i Houstona. Jestem wyjebany, możemy po prostu iść spać?
Unikałam jego spojrzenia, nie mając pojęcia czy mogłam się na coś takiego zgodzić. Naprawdę przejmowałam się tą dziewczyną. Była niewinna i cholernie przerażona. Nagle zmarszczyłam brwi, wpatrując się w klatkę piersiową Rusha. Nieznajoma wyleciała z mojej głowy w sekundzie. Wyrwałam się z objęć Rusha i delikatnie dotknęłam jego lewej piersi.
— Rush? — zapytałam, nie odrywając spojrzenia od gładkiej skóry. Czarny tusz z napisem Celeste zniknął.
Rush złapał moją dłoń i przyłożył ją do serca. Poczekał aż na niego spojrzałam i uśmiechnął się krzywo.
— Niektóre rzeczy trzeba zostawić w przeszłości — powiedział miękko, a mnie zapiekły oczy.
— Nie musiałeś...
— Masz rację, dziecinko — przyznał. — Ale chciałem tego. Potrzebowałem tego — dodał twardo. — Przez sześć lat obwiniałem się za jej śmierć. Unikałem wszystkiego co miało związek z poprzednim życiem, jednocześnie nadal mając na sobie jej ślad. Doszedłem do wniosku, że koniec z tym. Pora ją wypuścić. Chcę się skupić na przyszłości. Na naszej przyszłości, Santana.
Zacisnęłam wargi, próbując się nie rozpłakać.
— Jesteś moją przyszłością, dziecinko. Nie potrzebuję już żyć przeszłością. Nie muszę już przed nią uciekać.
Żadne słowa nie były w stanie opisać tego co czułam. Złapałam więc go za szyję i pocałowałam, mając nadzieję, że ten pocałunek powie mu wszystko.
Kochałam Rusha i nie mogłam przed tym uciec. Nawet nie chciałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro