Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wygasające światło jego oczu.

"-C-co?- Dziewczyna spojrzała na mnie ze wściekłością. Podeszła do mnie i mocno chwyciła za moją koszulę, szarpiąc ją w swoją stronę. Nie mogłem zrozumieć, czemu jest taka zła na mnie, przecież nic nie zrobiłem.

-Nie udawaj takiego niewiniątka! To przez ciebie... To przez ciebie... Gdybyś chociaż raz starałbyś się go zrozumieć, wszystko mogłoby stać się inaczej!

-Mei, o co ci do cholery chodzi?! Dopiero co wróciłem z Ameryki, nic nie zrobiłem!

-A właśnie zrobiłeś... Gin każdego dnia cieszył się, że może się z tobą przyjaźnić... A ty co? Powiedziałeś, że to koniec... Zakończyłeś coś, co budowaliście przez dziesięć lat! Wasza przyjaźń była dla niego wszystkim... Pamiętasz ,chociaż jaką miał minę, gdy odebrałeś mu wszystko? Czemu byłeś dla niego taki bezwzględny?

-Ja chciałem dobrze...

-A wyszło jak zawsze!  Zdajesz sobie sprawę, ile nocy nie przespał bo obwiniał się, że był złym przyjacielem?  Wiesz, ile zadał sobie ran ze smutku?

-On się... ciął?

-Tak! I to z twojego powodu! Bo odebrałeś mu to, co kochał najbardziej, tę cholerną przyjaźń! Tylko ciebie miał, tylko tobie zdradzał swoje sekrety, tylko ty byłeś jego sensem życia!  Byłeś częścią jego życia!

-Gdzie on jest?

-Ja... Ja...- Dziewczyna poluźniła uścisk i zaszlochała.

-Ja nie wiem. Powiedział, że idzie na słony zachód słońca.- W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Tamto miejsce, tam się spotkaliśmy... To tam mnie uratował... Nie reagując na obelgi ze strony dziewczyny, pobiegłem w stronę miejsca, które było dla nas najważniejsze. Skarpa. Nie mogłem złapać tchu, czułem, jak każda część mojego ciała boli, ale wiedziałem, że nie mogę się zatrzymać. Inaczej to skończy się tragicznie. Miejsce było przepiękne o tej porze dnia, niebo było pokryte pomarańczowym blaskiem, z dołu było można usłyszeć fale obijające się o skały. Podniosłem głowę i ujrzałem postać stojącą na szczycie skarpy, owa postura była drobna, z dala było widać, że dygocze. Gdy byłem blisko, bosego niskiego chłopaka ubranego w białą koszulkę, krótkie czarne spodenki. Wyglądał tragicznie, blond włosy były oklapnięte, jakby ktoś pozbawił je życia, twarz chorobliwe szara, zmęczone błękitne oczy, chude ręce, na których były świeże cięte rany. Chłopak zdziwiony spojrzał na mnie, robiąc krok do tyłu.

-Gin nie rób tego, proszę!

- Podjąłem już decyzję, nie mam nikogo, kto mógłby  to wszystko zmienić...

-Ja jestem, ja to zmienię! Dla ciebie, dla naszej przyjaźni!- Chłopak westchnął smutno i odwrócił się w stronę zachodzącego słońca.

-Przyjaźni? Przecież to już dawno się skończyło... Nie chce mieć znów złudnej nadziei, że to się zmieni. Wszystko się kończy, przyjaźń, radość, szczęście, fart...

-Ale może coś się zacząć!

- Niby co?- Zacisnąłem mocno palce, muszę to powiedzieć, chociaż raz nie ucieknę od prawdy!

- Zresztą to nieważne. - Zbliżył się do krawędzi, niepewnie przechylił się do przodu, chyba aby sprawdzić, czy jest wysoko. Czułem się jak sparaliżowany, nie mogłem nic powiedzieć, tym bardziej ruszyć.

- Dziękuje ci, że byłeś. Będę cię miło wspominał. Żegnaj...

-Nie rób tego, ja... Cię kocham!- Moje słowa nic nie pomogły... Ostatni raz spojrzałem na wygasające światło jego oczu, w tej ostatniej chwili jego kąciki ust lekko uniosły się ku górze. W jednej chwili zniknął, podbiegłem do krawędzi, zobaczyłem jak bezładnie wpada do morza, tuż obok kamieni. Usłyszałem jedynie chlupnięcie... i swój głośny krzyk przepełniony rozpaczą...

Gdybym mógł cofnąć czas,

Gdybym mógł wcześniej powiedzieć te dwa proste słowa,

Byłbyś przy moim boku,

Uśmiechnięty jak w moim wspomnieniach.

Tak bardzo żałuje mój przyjacielu, że nie byłem szczery z moimi uczuciami.


"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro