Strona Ósma
Dotarcie do jaskini zajęło im kilka godzin. Ścieżka była wąska, kręta i zarośnięta, jakby od lat nikt tu nie zaglądał. Gdy Amara stanęła przed wejściem, poczuła, jak serce zaczyna jej szybciej bić. Kamienne łuki jaskini przypominały usta gotowe pożreć każdego, kto odważy się przekroczyć próg. Powietrze przy wejściu było chłodne, gęste od wilgoci, i miało metaliczny posmak, jakby głęboko wewnątrz coś rdzewiało lub czekało na odkrycie.
— No proszę, robaczku, zapowiada się ciekawie — rzucił Bill, unosząc się leniwie nad ziemią. Jego głos był jak ukłucie w skroniach, drażniący i niepokojąco radosny.
Amara zacisnęła palce na latarce i weszła do środka. Ciemność połknęła ją w całości, a kroki odbijały się echem od nierównych ścian. Snop światła z latarki przesuwał się nerwowo, odkrywając kolejne detale – wilgotne skały, ostre stalaktyty i dziwne wzory wyryte na ścianach. Wyglądały jak runy, ale takiego pisma nigdy wcześniej nie widziała. Przy każdym znaku czuła delikatne mrowienie na skórze, jakby coś w niej rezonowało z tymi starożytnymi symbolami.
— Hmm... — Bill przeciągnął sylabę, unosząc się wyżej, by przyjrzeć się jednemu z wyrytych znaków. — Ten język pamiętam. To pisali ci dziwacy, którzy myśleli, że są w stanie mnie powstrzymać. Och, jakie to było żałosne.
Amara zignorowała jego komentarz, ale jego obecność tylko potęgowała napięcie. Gdzieś głęboko w jaskini usłyszała krople wody spadające na kamienną podłogę. Ciche, miarowe dźwięki wydawały się echem bicia jej własnego serca.
— Te znaki... — szepnęła, bardziej do siebie niż do niego. — Wyglądają jak pieczęcie. Ojciec pisał o czymś podobnym w swoich notatkach.
Bill parsknął śmiechem.
— Pieczęcie, pieczęcie... Zawsze myśleli, że mogą zablokować to, co nieuniknione. Ale wiesz co, robaczku? Nic nie trwa wiecznie. — Jego głos był jednocześnie melodyjny i złowieszczy.
Amara zbliżyła się do jednej z wyrytych pieczęci, przyglądając się jej uważnie. Była wyblakła, jakby czas i wilgoć próbowały ją wymazać, ale wciąż emanowała jakimś niewidzialnym blaskiem. Przy dotyku poczuła lekkie ciepło, które zaskoczyło ją w tej lodowatej przestrzeni. Zrobiła krok w tył, niepewna, czy powinna kontynuować.
— O, nie bądź taka tchórzliwa! — zadrwił Bill, przewracając swoim złotym okiem. — Jeśli chcesz odnaleźć swojego kochanego tatusia, to musisz iść dalej. Choć ostrzegam — ścieżka, którą wybierzesz, może być... nieco bardziej interesująca, niż byś chciała.
Słowa demona brzmiały jak wyzwanie, ale Amara nie miała zamiaru się cofać. Ruszyła dalej, oświetlając kolejne fragmenty jaskini. W głębi znalazła coś, co wyglądało na ołtarz — kamienny stół otoczony resztkami świec i jeszcze większą ilością run. Na powierzchni widniała wyrzeźbiona spirala, a w jej centrum leżał przedmiot przypominający klucz, złożony z dziwnie wijących się linii.
— To wygląda znajomo — mruknął Bill, pochylając się bliżej. — Chociaż... nie, nie, to coś nowego. Niespodzianka!
Amara czuła, jak napięcie w jej ciele sięga zenitu. Wiedziała, że odkryła coś ważnego. Coś, co mogło być zarówno odpowiedzią, jak i początkiem czegoś znacznie bardziej przerażającego.
— No dobra, otwieraj portal — zarządziła dziewczyna, a demon popatrzył na nią krytycznie. Już miał się sprzeciwić, ale Amara uniosła do góry dłoń z jego znakiem. Ta mała cholera nie do końca pojmowała, co nosiła na dłoni, ale wiedziała jak trzymać Billa w szachu. — No już.
— Dokąd niby? Ilość wszechświatów, światów, wymiarów, wieloświatów jest... cóż kosmiczna, nieskończona. Jakbyś była konkretna.
— Jakbym była konkretna to bym cię nie potrzebowała. Według notatek... cóż, ech...
— Debilka — westchnął demon.
Amara zacisnęła zęby, ignorując obraźliwy ton Billa. Zamiast odpowiedzieć, skupiła się na tym, co widziała przed sobą – ołtarz, spiralę i klucz. Każdy detal zdawał się mieć znaczenie, które mogło umknąć, gdyby działała zbyt pochopnie.
— Nie jestem debilką — odparła w końcu, zaskakująco spokojnie. Jej głos był napięty, ale opanowany. — Wiem, że te runy mają wskazówki. Nie potrzebuję twoich komentarzy, tylko twojej magii.
Bill przekrzywił głowę, a jego szeroki, ironiczny uśmiech zdradzał, że czerpał z tej sytuacji niezłą zabawę.
— No dobrze, mała robaczku, ale pamiętaj – ty pociągasz za sznurki, ja tylko podążam za poleceniami. Więc jeśli coś pójdzie nie tak... cóż, nie zwalaj na mnie.
Amara wciągnęła głęboko powietrze. Przesunęła palcem po jednej z run na ołtarzu, która wyglądała na bardziej wyraźną niż reszta. Delikatny, niemal niezauważalny blask otoczył jej rękę. Spojrzała na Billa.
— Portal do miejsca, gdzie ojciec mógł szukać odpowiedzi. To wszystko, czego potrzebuję.
Demon westchnął teatralnie, jakby zniechęcony jej uporem, ale posłusznie uniósł rękę. Powietrze w jaskini zgęstniało, a światło latarki zdawało się tracić swoją moc. Runy na ścianach i ołtarzu zaczęły pulsować, jakby żyły, a metaliczny zapach stał się ostrzejszy, niemal przytłaczający.
— Powinnam była dodać ostrzeżenie – rzucił Bill, gdy przestrzeń wokół spirali zaczęła się zniekształcać, tworząc coś w rodzaju wiru. — Jeśli twój kochany tatuś naprawdę tu był, to musiał coś narozrabiać. Te runy są pieczęciami ochronnymi. Ktoś nie chciał, żebyśmy się tu dostali.
— To tylko dowód, że jesteśmy na właściwym tropie — odparła Amara, starając się zignorować napięcie w głosie demona.
Portal otworzył się z głuchym hukiem, który wypełnił jaskinię. Wewnątrz widać było jedynie mroczną pustkę, jakby samo światło nie miało tam prawa istnieć. Amara poczuła chłodny dreszcz na karku, ale nie cofnęła się.
— Panie przodem — rzuciła, wskazując portal.
— Jakie to szarmanckie — odparł Bill, ale widać było, że był równie zaciekawiony, co ona. Zrobił krok naprzód, a jego sylwetka zniknęła w wirze.
Amara wzięła głęboki oddech, chwytając klucz ze środka spirali. Jego dotyk był dziwnie ciepły, niemal pulsujący, jakby klucz miał swoje własne życie. Zanim zdążyła się rozmyślić, wkroczyła za Billem, czując, jak świat wokół niej rozpada się na kawałki, by uformować coś zupełnie nowego.
Czekało ją coś więcej niż tylko odnalezienie ojca. Przekroczenie portalu było jak wejście do świata snów, gdzie granice logiki i wyobraźni przestały istnieć.
Przejście przez portal było jak zanurzenie się w lodowatej wodzie, która jednak nie zamrażała ciała, a raczej wyciągała z niego każdy oddech, każdą myśl, każdą emocję. Amara miała wrażenie, że dryfuje w pustce, w której czas i przestrzeń nie miały znaczenia. W końcu, z trzaskiem, wszystko wróciło – oddech, świadomość, świat.
Stanęła na twardym podłożu, którego faktura przypominała szkło, ale pod nogami czuła chłód metalu. Otworzyła oczy. Znajdowała się w dziwnym miejscu, jakby zrodzonym z koszmaru artysty. Niebo – jeśli można to tak nazwać – było poprzecinane pulsującymi liniami światła, które wiły się niczym żywe stworzenia. Ziemia była pełna pęknięć, z których sączyła się mgła o nienaturalnym, bladym kolorze.
Bill stał niedaleko, z rękami założonymi na piersi, jakby na coś czekał. Wyglądał na rozbawionego, ale Amara zauważyła, że jego spojrzenie było bardziej czujne niż zwykle.
— Witaj w Korytarzu Cieni — powiedział, wykonując dramatyczny gest ręką. — Miejscu, gdzie rzeczywistość traci sens, a wszystko, co myślisz, że wiesz, zostaje zakwestionowane. Czyż nie cudownie?
— Jesteśmy na miejscu? — zapytała Amara, rozglądając się nerwowo. Świat wokół niej zdawał się żyć własnym życiem. Z każdą chwilą miała wrażenie, że coś obserwuje ją z ukrycia.
— Na miejscu? — Bill roześmiał się, a jego śmiech odbił się echem, które brzmiało dziwnie zniekształcone. — Kochana, to dopiero przedsionek. To miejsce to węzeł, skrzyżowanie ścieżek prowadzących do różnych rzeczywistości. Gdzieś tutaj kryje się portal, który może nas zaprowadzić dalej – o ile znajdziesz odpowiednią ścieżkę.
Amara przyjrzała się uważnie otoczeniu. W oddali widziała kilka wijących się dróg, które znikały w mglistych przestrzeniach. Każda z nich wyglądała inaczej – jedna była otoczona kolumnami światła, druga zdawała się tonąć w ciemności, a trzecia była pełna dziwnych, dryfujących w powietrzu run, które przypominały te z jaskini.
— I pewnie żadnej mapy, co? — zapytała z przekąsem.
— Twoja intuicja to twoja mapa, kochana. Ale ostrzegam – każdy wybór ma konsekwencje. Niektóre ścieżki prowadzą do odpowiedzi, inne do... cóż, nie chcę psuć niespodzianki.
Amara zmrużyła oczy. Nie miała czasu na zabawy. Skierowała się w stronę drogi z runami, która wydawała się najbardziej znajoma. Bill podążył za nią, gwizdając cicho pod nosem.
— Nie sądzisz, że to aż nazbyt oczywiste? — zapytał, wskazując na runy. — Czasem odpowiedzi są w najmniej spodziewanych miejscach. Ale co ja tam wiem.
— Wiem, co robię — odparła Amara, choć w rzeczywistości w jej głosie słychać było cień niepewności. Runy zdawały się pulsować w rytm jej kroków, jakby reagowały na jej obecność. Im bardziej się do nich zbliżała, tym intensywniejsze było to światło.
Gdy stanęła przed pierwszym symbolem, usłyszała głęboki, rezonujący głos, który zdawał się dochodzić z samej ziemi:
— Kto ośmiela się zakłócić spokój Pustki?
Amara poczuła, jak włosy na karku stają dęba. Odpowiedź była teraz kluczowa. Wiedziała, że w tym miejscu każde słowo może ważyć więcej, niż jest gotowa udźwignąć.
— Jestem Amara — powiedziała pewnym głosem, choć w środku czuła lodowaty strach. — Szukam prawdy i odpowiedzi.
Runy zaświeciły jeszcze jaśniej, a głos zamilkł na chwilę. Potem rozległ się ponownie, tym razem łagodniejszy, ale równie niepokojący:
— Prawda zawsze ma cenę. Czy jesteś gotowa ją zapłacić?
Amara spojrzała na Billa, który uniósł ręce w geście, jakby mówił: Nie patrz na mnie, to twój wybór. Zacisnęła pięści. Bez względu na to, co ją czekało, nie mogła się wycofać.
— Jestem gotowa — odpowiedziała, przygotowując się na wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro