Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Strona Druga

Amara wyjęła słuchawki z uszu, gdy opuściła autobus. Wszystko zgadzało się z opowieściami ojca i ciotki. Piękne lasy dookoła niewielkiego miasteczka. Podążyła szlakiem, kierując się tajemniczymi znakami. Schowała ręce do kieszeni bluzy i kopnęła puszkę, którą napotkała po drodze. Zaraz miała ujrzeć miejsce młodości swojej rodziny. Słynna Chata Tajemnic.

Uchyliła się, by nie wpaść na gałąź i szła dalej. Trawa przyjemnie chrzęściła pod jej butami, dźwięk łamanych patyków również jej się podobał. Wspaniałe dźwięki dzikiej natury. W pobliżu słyszała także gdzieś strumyk i śpiew ptaków. I to miało być najdziwniejsze miejsce na świecie? Akurat. Przystanęła w miejscu, wpatrując się w dość sporą drewnianą chatę, która lata świetności miała za sobą.

Kolorowe tabliczki i chwyty marketingowe... no ciekawe. Spojrzała na wysoki totem, a potem rozejrzała się dookoła. Między drzewami zwisały barwne chorągiewki. Szyld pamiątki, napis Tajemnicza Chata nad drzwiami oraz identyczny, ale znacznie większy na dachu. Jedna litera swobodnie leżała na dachu. Tak, żywcem z opowieści.

Pchnęła drzwi do sklepu z pamiątkami, gdzie znajdowało się paru turystów oraz lekko puszysty mężczyzna z lekkim zarostem i przepaską na oko. Oglądał z zainteresowaniem swoją laskę, na kasie siedział młody chłopak z rudymi włosami z farbowanymi końcówkami na czarno, niezbyt przejęty swoją pracą, czytał czasopismo. Amara podeszła do mężczyzny, który od razu zwrócił na nią uwagę.

- Witaj w Chacie Tajemnic! - zawołał wesoło, dzięki czemu mogła zauważyć zęby jak u chomika. Otworzył szerzej ramiona, demonstrując cały asortyment. - Może zainteresowana wiewiórko-szopem? Tego nigdzie indziej nie zobaczysz! Wymarły gatunek... - Wskazał na krzywego wypchanego szopa z ogonem wiewiórki. No to już niesmaczne, pomyślała. - Wydajesz się znajoma. Jesteś turystką? A może podstępnym klonem z przyszłości?

- Czyim klonem?

- Ty już wiesz... - szepnął tajemniczo, a Amara uderzyła dłonią w czoło.

- No świetnie... Soos, tak? - spytała, a mężczyzna zmrużył oczy. - Jestem córką twojego przyjaciela.

Soos pogładził się po brodzie i zastanowił dłuższą chwilę, ale najwidoczniej nic mu nie przychodziło do głowy.

- Pamiętasz mojego tatę? Jestem Amara Pines. Moim tatą jest Dipper Pines.

- O! Dipper! - Uśmiechnął się szeroko. - Dawno go nie widziałem, co u niego?

- Myślałam, że ty mi to powiesz. - Soos zmarszczył brwi. - Zaginął kilka lat temu i ostatnim miejscem, jakie odwiedził jest Gravity Falls.

- A tak. Był tutaj. Kiedyś. To było... cztery lata temu, pamiętam.

- Cztery lata temu właśnie zaginął. Był tutaj? Po co? - nalegała. Mogła poznać prawdę, czemu nigdy do niej nie wrócił.

Ale Soos nie powiedział nic więcej. Popatrzył na swojego pracownika, a potem pociągnął Amarę za ramię bardziej w kąt pomieszczenia, tuż za stolik ze szklanymi kulami i innymi dziwactwami. Amara uniosła brwi, ale nic nie powiedziała.

- Dipper szukał czegoś, ale ja nie pamiętam, o co mu chodziło. Poszukaj Wendy, ostatnia go widziała nim opuścił Gravity Falls.

- Opuścił? A, że go nie ma... no tak.

Odsunęła się od niego, a potem popatrzyła na drzwi prowadzące do części mieszkalnej. Soos skinął głową, dając jej przyzwolenie, by weszła, rozgościła się i zostawiła bagaże. Choć teraz to on rządził w Chacie to nadal pozostawał dom rodziny Pinesów i Amara miała pełne prawo tu zamieszkać. Przeszła przez drzwi i uderzył ją paskudny zapach wilgoci. Weszła po skrzypiących schodach na samą górę i znalazła się w pustym pokoiku z dwoma łóżkami, z czego jedno zrobiono z dwóch materaców.

Sięgnęła do plecaka po zeszyt ojca i spojrzała na fotografię. Tak, to ten pokój, w który mieszkali w dzieciństwie. Rzucił plecak w kąt, a torbę z pozostałymi rzeczami po prostu upuściła. Położyła się na łóżku ojca i wbiła wzrok w drewniany sufit.

- To tak spędziłeś najlepsze lato? - Usiadła i zerknęła przez okno. - No, ładny widok. 

Słońce rzucało złote promienie na całą polanę i budynek. Zeszła z powrotem do sklepu, w którym nadal przebywał Soos. Polerował bilę od billarda, robiącą za rączkę od laski.

- Wychodzę - oznajmiła.

- Uważaj na karły. Są wszędzie - ostrzegł ją nawet poważnym głosem.

Skinęła głową i dopiero jak znalazła się za drzwiami, powtórzyła ostrzeżenie Soosa.  Karły? Pokręciła głową z niedowierzaniem.  Ruszyła w stronę miasta. Pomimo upływu tylu lat miasteczko nie rozwinęło się bardziej, przypominało dokładnie tę samą dziurę zabitą dechami sprzed około trzydziestu lat.

Tyle minęło od tego wszystkiego.

Nie wiedziała, gdzie szukać Wendy, ale wiedziała, że była dawną miłością Dippera. Chodząc mało zaludnionymi uliczkami szukała rudowłosej kobiety, ale przecież to mało prawdopodobne, aby spotkała ją od tak na ulicy. Nie miała też śmiałości zapytać miejscowych, bo w sumie nie do końca wiedziała kogo szuka. Wendy to mogło być powszechne imię.

Zatem postanowiła zwiedzić miejsce młodości ojca i ciotki. Nie było tu tłumów, za co dziewczyna dziękowała. Widok na wiszący most łączący dwa wzgórza łapał ją za serce. Wszystko wokół wydawało się majestatyczne, piękne i naprawdę czuła, że coś tutaj jest nie w porządku.

Każdy normalny człowiek, który tu się pojawiał mógł zobaczyć zwykłe miasteczko z przeciętnymi mieszkańcami, ale ona odnosiła wrażenie, że w powietrzu coś się unosiło.

- Ej, ty! - Usłyszała czyjś głos i podniosła głowę, wpatrując się w znajomą postać. Tego chłopaka widziała w Chacie.

Przystanął przed nią, łapiąc łapczywe oddechy, a potem wyprostował się. Na białą koszulkę miał narzuconą niebieską koszulę w kratę. Wydawał się być w jej wieku lub ze dwa lata starszy, ale na pewno był dość przystojny.

- Czy nie powinieneś pracować teraz? - Uniosła brwi.

- Soos powiedział mi, że szukasz mojej mamy - odezwał się oschle. Aha, taki typ człowieka, pomyślała, mrużąc oczy. - Wendy to moja mama, czego chcesz od niej?

- Mam do niej parę pytań, ale to nie jest twoja sprawa - fuknęła, łapiąc za daszek czarnej czapki.

Chłopak wydawał się rozbawiony jej zachowaniem, bo skrzyżował ręce na torsie i z lekkim uśmiechem przyglądał się jej. Otaksował ją wzrokiem od stóp po czubek głowy. Kasztanowe włosy, niebieskie oczy i piegi... dość wyjątkowy typ urody.

- Ach tak? W takim razie nie muszę ci pomagać - odparł złośliwie, odwracając się na pięcie. 

Czekał na jakiś odzew z jej strony, by się zatrzymał, ale nic takiego nie miało miejsca. Obejrzał się przez ramię, by zobaczyć Amarę z kpiącym uśmieszkiem. Nie ruszyła się ani o krok, więc wydął wargi i z powrotem do niej podszedł.

- Tak się bawić nie będziemy. - Pokręciła głową.

Rudowłosy potarł nerwowo kark. Nie miał jak jej podejść, więc odpuścił na razie zabawę. Później jej się odpłaci.

- Dobra, chodź. Zaprowadzę cię do niej. - Machnął ręką w jej stronę. - Tak poza tym, to jak się nazywasz, panno Pines?

- Amara - odparła beznamiętnie, zrównując z nim krok. 

- Dość ciekawe imię. - Wyszczerzył się. - Jestem Rick.

- Dość zwyczajne imię - mruknęła, posyłając mu pełne tryumfu spojrzenie.

Zapowiada się ciekawie, pomyślał, kręcąc głową.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro