Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Romeo i Julia

[A/N, PART 1] Kochane Osoby, shoty z szóstej i trzynastej części miały zamknąć się w depresyjnym, ponurym dyptyku, ale wpadłam na pomysł na jeszcze jednego shota. W zamyśle wydawał mi się być zajebisty, jak wyszło - same i sami oceńcie. Pomimo pewnego niezadowolenia jestem szczęśliwa, że to z siebie wyrzuciłam.

_______________________

Od jedenastu lat każdy piętnasty czerwca był w klinice Kurosakich wyjątkowo ponury. Nie inaczej było tego ciepłego, nieomal już letniego popołudnia.

Kazui leżał w swoim pokoju, będącym niegdyś pokojem jego ojca, ze słuchawkami na uszach i starając się ignorować dźwięki dochodzące z dołu. Kolejny pieprzony spęd rodzinny, podczas którego wspominano jego zmarłego tragicznie tatę, który świętować powinien kolejne urodziny. Znaczy może i świętował, lecz w innym towarzystwie i raczej poza ich ziemskim zasięgiem.

Dwa dni później przychodziła rocznica śmierci jego oraz jego matki. Przez te trzy dni przez ich dom przewijało się wiele osób. Przychodzili i wspólnie wspominali nie tylko zmarłych Kurosakich, lecz także wszystkich tych, którzy odeszli lub zaginęli, a byli im bliscy.

W okolicach tych trzech dni wpadała także Ichika wraz z rodzicami. Czasami zdążyli na urodziny Ichigo, czasami dopiero na rocznicę jego śmierci. Stąd też Kazui nie przejmował się faktem, że na dole, poza tymi wszystkimi wujkami i ciotkami oraz matką, nie ma ani ciotki Rukii, ani wuja Renjiego, ani Ichiki.

A bez Ichiki tym bardziej nie zamierzał tam siedzieć. Co jak co, ale jego dziewczyna była jedyną osobą, która – pomimo swej cholerycznej natury - potrafiła przywołać go do porządku, gdy włączała się jego antyspołeczna strona.

Dopiero kiedy zabrzęczał komunikator leżący na szafce nocnej, westchnął ciężko, sięgnął po niewielkie urządzenie i przysunął go sobie do oczu, by odczytać treść wiadomości, która wylądowała w jego skrzynce odbiorczej.

Z każdym zdaniem, pomimo ciepłego wiatru wpadającego przez otwarte na oścież okno, było mu coraz zimniej. Doczytał wiadomość, a komunikator wypadł mu z rąk, upadając prosto na nos. Rudzielec zaklął siarczyście, wyłączając muzykę, ściągając słuchawki i wybiegając z pokoju tak szybko, że omal nie spadł ze schodów.

- Idę do sklepu Urahary i nie wiem, kiedy wrócę! – rzucił w pośpiechu, łapiąc klucze, wciągając buty i nim Orihime zdążyła za nim cokolwiek zawołać, drzwi zamknęły się za rudym, pędzącym tornado.

Zgromadzeni przy stole jeszcze przez chwilę patrzyli w miejsce, gdzie moment wcześniej zamajaczył im Kazui, nim puścił się pędem ku wyjściu z kliniki.

- To, jak wdał się w Ichiego, jest niesamowite – westchnęła Karin, uśmiechając się nieznacznie. Wciąż pamiętała, jak jej ukochany brat nie miał wiecznie czasu zjeść, tylko łapał coś na ząb w pośpiechu i wybiegał do szkoły. – Yuzu, pamiętasz jeszcze, jak denerwowałaś się na niego, bo robiłaś mu śniadanie, a ten się wiecznie spieszył?

- Do czasu. Jak Rukia-chan zamieszkała z nami, potrafiła go przywołać do porządku – dodała młodsza z bliźniaczek, patrząc na siostrę.

- Historia zatacza koło, co? Może trzeba poprosić Ichikę, żeby przemówiła mu do rozsądku mniej lub bardziej dyplomatycznymi metodami? – Tatsuki spojrzała na wdowę po swym przyjacielu z dzieciństwa, która milczała i wbijała wzrok w kubek z herbatą.

- Daj spokój – Uryū spojrzał znacząco na Arisawę. Doktor, który od czasu śmierci przyjaciela zajmował się także jego kliniką, aż za dobrze wiedział, jak bardzo dla Orihime jest to drażliwy temat.

To nie tak, że Orihime nie lubiła Ichiki. Panienka Abarai była rezolutną, inteligentną, uprzejmą dziewczyną, lecz nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Aż za bardzo przypominała w pewnych aspektach swoją matkę. No i w pakiecie z dziewczyną swojego syna dostała nie tylko gburowatego Renjiego, ale także ją.


Sklep Urahary był sklepem Urahary już tylko z nazwy. Tysiącletnia Krwawa Wojna i to, co działo się po niej, zabrały wiele osób. Jedne umarły, inne zaginęły bez śladu i żadnych wieści. Kisuke, Yoruichi czy Tessaia już dawno tu nie było. Pozostali jedynie Jinta i Ururu.

Młody Kurosaki wpadł bez żadnego uprzedzenia do sklepu. Już miał pędzić i szukać dalej, lecz dostawszy na otrzeźwienie pałką w łeb, upadł na podłogę i rozmasowując sobie obolałe miejsce, zaklął pod nosem.

- Drugi tatusiek się znalazł! Nie uczyli cię w domu, żeby pukać, do cholery?! – Jinta stanął nad rudowłosym chłopakiem i już miał kontynuować swój wywód, kiedy poczuł na przedramieniu drobniejszą, kobiecą dłoń.

- Uspokój się, Jinta. Kazui, co się stało? – Ururu, kucnąwszy obok rudzielca, spojrzała na niego z troską. Widziała, że coś jest nie w porządku.

- Społeczność Dusz... Muszę natychmiast się tam dostać!...

Ururu posłała czerwonowłosemu znaczące spojrzenie. Jinta westchnął ciężko i marudząc, ruszył w kierunku podziemnego miejsca treningowego, gdzie niegdyś trenował Kurosaki Ichigo, by odzyskać moce Boga Śmierci i uratować najważniejszą kobietę w jego życiu.


Kazui nie zważał na niebezpieczeństwa czyhające nań w Dangai. Pędził co sił w nogach ku światłu, chcąc jak najszybciej dotrzeć na miejsce i modląc się w duchu, by wylądować w jakimś sensownym miejscu. Po tym, jak ostatnio wpadł przez duchowe wrota do biura Generała Kyōraku, nie wyszedł tak długo, aż nie napił się z nim sake, a nie miał teraz zdecydowanie ani czasu, ani ochoty na takie rzeczy.

O mało co nie wylądował w jeziorze Ugendō, lecz gdy pod jego stopami, zamiast stabilnego gruntu, ukazała się przejrzysta tafla wody, zrobił krok naprzód i dzięki shunpo po chwili stanął na miękkiej trawie, z daleka widząc czerwone włosy swojej dziewczyny.

Kiedy tylko Ichika spostrzegła go, ruszyła pospiesznie w jego stronę, a on, potykając się o wszystkie możliwe wyboistości na swej drodze, dobiegł do niej i chwycił ją w ramiona, tuląc mocno do siebie. Czuł, jak jej drobne ciało drży, kiedy obejmowała go w pasie i wtulała twarz w jego szaty. Pomimo wysokiego ojca, nie odrosła od ziemi znacząco mocniej od matki i w ramionach Kurosakiego zdawała się być jeszcze drobniejsza.

- Dziękuję, że przyszedłeś, Kazui – uspokoiwszy się nieco, Ichika podniosła wzrok na rudzielca i otarła z oczu łzy. Widząc jego stroskaną minę i niespokojne iskierki w orzechowych oczach zrobiło jej się głupio; może napisała zbyt dramatycznie, zbyt emocjonalnie? Zwłaszcza że jej chłopak, im bardziej był czymś zaaferowany, tym bardziej potykał się o wszystko, co tylko stanęło na jego drodze. Jej kochana niezdara o wielkim sercu.

- Daj spokój – mężczyzna nachylił się do niej, składając delikatny, czuły pocałunek na jej czole. – Nic nie mówiłem mamie, żeby im jeszcze bardziej nie psuć stypy.

- Może to i lepiej. Chodźmy już.


Pawilon Wyschniętego Deszczu był miejscem, w którym za życia wypoczywał chorowity Kapitan Ukitake. Cisza, spokój i rześkie powietrze działały prozdrowotnie na każdego, kto miał okazję spędzić tu choć kilka dni. Było coś niezwykłego w tym otoczeniu, że pomagało zregenerować nadszarpnięte siły i odzyskać zdrowie oraz równowagę psychiczną.

Kazui stał pod drzwiami jednego z pokoi z sercem w gardle, kiedy Ichika delikatnie pukała, sygnalizując swoje przybycie. Otworzył im Renji, który uśmiechnął się niemrawo na widok rudzielca, który towarzyszył jego córce.

- Cześć, Kazui – poklepał go po plecach, gdy ten wchodził do środka, uprzednio przepuściwszy Ichikę przodem. – Powiedz mi, to u was jakieś dziedziczne, czy co?

- Cześć, wujku – odparł młody Kurosaki, spoglądając w stronę Porucznika VI Dywizji. – Co masz na myśli?

- To, że jak tej małej szczęściarze coś się dzieje, to pędzicie tu na złamanie karku.

Renji uśmiechnął się ponuro, wskazując Kazuiemu znajdujący się pod oknem futon, na którym leżała Kapitan XIII Dywizji, obok której przycupnęła jej córka. Brązowooki Bóg Śmierci nieśmiało zbliżył się do łoża, a gdy przysiadł obok swojej dziewczyny, napotkał przymglony wzrok gorączkującej brunetki.

- Cześć, ciociu – rudzielec nachylił się do Kapitan Kuchiki, pozwalając się jej objąć na tyle, na ile pozwalały jej siły.

- Kazui... Ichika, nie wstyd ci, o taką głupią grypę go tu ciągać?... – Rukia spojrzała znad rosłego ramienia Kurosakiego na córkę, próbując robić do niej zagniewaną minę, lecz widząc jej wzrok, zaś potem wzrok tych cholernych, orzechowych oczu Kazuiego, momentalnie zmiękła.

- Już ci wierzę, mamo – westchnęła czerwonowłosa, zmieniając okład na matczynym czole na świeży i chłodny.

- Skoro już jesteście, wracam do pracy – Porucznik Abarai skierował się w stronę wyjścia z pomieszczenia, ostatni raz zerkając na żonę, córkę i przyszłego zięcia, po czym wyszedł cicho, zasuwając za sobą drzwi.

Dopiero kiedy mąż opuścił pomieszczenie, Rukia mogła wreszcie powiedzieć, co tak naprawdę sprawiło, że jej zdrowie nagle się pogorszyło:

- Kazui... dziś są urodziny twojego taty... - zaczęła, gdy poczuła, że zbliża się kolejny napad kaszlu. Obróciła się na bok i dopiero wtedy, gdy oklepana przez córkę zdołała złapać oddech, kontynuowała. – Śnił mi się dziś w nocy... chciałam do was wpaść, ale... no właśnie...

- Mama obudziła się z tak koszmarną gorączką, że nie pozwoliliśmy jej nigdzie iść – dokończyła Ichika. Spuściła wzrok i zacisnęła pięści, starając się opanować głos. – Był lekarz. Po zapoznaniu się z historiami chorób w rodzinie... Nie można wykluczyć, że jest to ta sama choroba, która zabiła ciocię Hisanę.


Młody Kurosaki dał znać rodzinie, że przez jakiś czas pozostanie w Społeczności Dusz. Orihime przypominała, że za chwilę jest rocznica śmierci jego ojca oraz babci i że przecież rodzinna wyprawa na grób jest u nich wieloletnią tradycją, lecz Kazui odparł krótko:

- Myślę, że tato wolałby, żebym był przy swoich bliskich wtedy, gdy mnie potrzebują, mamo.

Ichika, choć starała się nie dawać tego po sobie poznać, była wdzięczna Kazuiemu, że jest z nimi w tych trudnych chwilach. Pogarszający się nagle stan zdrowia matki był dla jej psychiki ogromnym ciosem. Kiedy widziała, że nic jej nie pomaga, a jej sen trwa coraz dłużej, wychodziła na świeże powietrze, kryjąc twarz w dłoniach i pozwalając łzom płynąć po jej twarzy.

Wówczas przychodził Kazui, nawet jeśli nazywała go namolnym idiotą. Siadał obok i przytulał ją mocno, samemu nie kryjąc smutku i zmartwienia. Kochał ciocię Rukię praktycznie jak drugą matkę. Wiedział, że była to kobieta najbliższa sercu jego ojca. Stracił już tyle osób w ciągu swojego stosunkowo krótkiego życia, że nie mógł spokojnie myśleć o śmierci kolejnej spokrewnionej osoby, zwłaszcza że części z nich, choć tak bardzo tego pragnął, nie mógł poznać.

Ciocia Hisana, którą zabrała nieznana choroba. Babcia Masaki, zamordowana przez Pustego, gdy jej najstarsze dziecko miało dziewięć lat. Dziadek Isshin, którego nigdy nie poznał, bo zaginął podczas Wojny. Wujek Ukitake, który oddał życie za Społeczność Dusz. Ukochany ojciec nie wytrzymał ciężaru, który nosił na swych barkach. A teraz czarna pani zasadzała się na kolejną ważną dlań osobę.


Kolejny dzień nie przyniósł poprawy. W odwiedziny przyszedł sam Kapitan Głównodowodzący, oczywiście nie z pustymi rękoma. Ichika pomstowała na butelkę sake, Kazui starał się uspokoić czerwonowłosą choleryczkę, a Rukia, która obudziła się akurat wtedy, gdy przyszedł nieoczekiwany gość, choć nie miała wiele sił, śmiała się po cichu z reakcji jej córki na niepozorną butelkę. I ku jej większej jeszcze złości wychyliła z Generałem po czarce napoju, wspominając poległych i zaginionych towarzyszy.

Późnym wieczorem, kiedy Kapitan XIII Dywizji spostrzegła, że jej córka wciąż nie śpi, gawędząc ze swym wybrankiem, uśmiechała się do siebie, widząc tych dwoje razem. Wiedziała, że przy Kazuim Ichika jest bezpieczna. Kiedy tak obserwowała ich, oczyma wyobraźni widziała siebie oraz tego przeklętego, rudego kretyna, który zginął jedenaście lat temu.

Pociągnął za sobą Yhwacha, lecz poniósł za to najwyższą cenę.

Nawet jeśli kochała Ichikę, nigdy nie pokochała Renjiego. Był przyjacielem, nic więcej. Czuła się podle, zmuszając się do współżycia z nim i jedyną pociechą w tym wszystkim była córka, której życzyła z całego serca szczęścia, które jej zostało odebrane.

Pamiętała każde jedno słowo ostatniego listu od Ichigo. Mogła go wręcz recytować z pamięci, z zamkniętymi oczyma, wyrwana ze snu w środku nocy. A teraz, gdy większość dnia przesypiała, w snach widziała wszystkie te utracone chwile, których nie było dane im zaznać.

- Ichika – zawołała ją cicho. Napotkawszy wzrok jej ciemnoniebieskich oczu, uśmiechnęła się do niej łagodnie.

- Mamo! Nie śpisz już? – Bogini Śmierci o mało co nie staranowała drzwi, wbiegając do pomieszczenia. Bezwiednie zasunęła je za sobą, nie zauważając, że tuż za nią biegnie Kazui, który wpadł prosto w drzwiową pułapkę i zaliczył z nią spotkanie trzeciego stopnia.

- Córeńko, połóż się wreszcie – westchnęła, z rozbawieniem zerkając na rudzielca rozmasowującego sobie czoło.

- Mamo...

- Jutro jest siedemnasty czerwca, pamiętasz?

- Ciociu, przecież jesteś chora! – żachnął się Kazui, siadając obok Ichiki przy łóżku Rukii.

- Czuję się już lepiej – odparła brunetka, puszczając im oczko. – Wyśpijcie się, dobrze? Komu jak komu, ale temu idiocie nie zamierzam odpuścić.


Czerwcowy poranek powitał ich ulewnym deszczem, którego bębnienie o dach, okna i rynny obudziły Ichikę. Czerwonowłosa zasnęła na podłodze, tuż obok łóżka matki, wtulona w szeroką pierś Kurosakiego, który okrył ją swoją wierzchnią koszulą i objął ręką.

Bogini Śmierci przetarła zaspane oczy, po czym spojrzała w stronę matczynego łoża. Kobieta wciąż spała. Jej twarz była spokojna, gorączka ustąpiła. Ichika, zdejmując okład z czoła Rukii, odniosła wrażenie, że jest podejrzanie cicho.

Przerażony, rozpaczliwy krzyk obudził Kazuiego, który poderwał się jak oparzony, by zobaczyć, co się stało. Widząc Ichikę wtuloną w nieruchome ciało Rukii, miał wrażenie, jakby grunt osuwał się spod niego, wpychając go w najgłębsze czeluści piekieł.


Wszystko tu wydawało się być znajome, lecz niepokój budził fakt, że przypominało to tak wiele ważnych dla niej miejsc z różnych światów. Rzeka przecinająca zabudowane suburbia do złudzenia wyglądała zarówno jak ta przecinająca Karakurę, jak i ta, w której jako dzieci wraz z Renjim i przyjaciółmi łowili ryby.

Wpatrywała się w swoje odbicie w rzece i zastanawiała się, co to za dziwny sen. Od trzech dni, od urodzin tego przeklętego, rudego debila śnił się jej głównie on, a tu nagle Rukongai, rzeka i ona stojąca nad jej brzegiem w białym kimonie.

- Tam jest! Szybko!

- Cholera, nawet tutaj nie ma od niego spokoju!

- PRZEKLĘTE BACHORY! JESZCZE NIE ZAPOMNIAŁEM, CO NAROBIŁYŚCIE, ZŁODZIEJSKIE POMIOTY JEDNE!

Nagle poczuła, jak dwie pary rąk chwytają ją za dłonie i ciągną za sobą, a pośród tych znajomych głosów trzeci ponaglał ją:

- Rukia-chan, szybko! Rozpoznał nas!

Niesiona instynktem, który wyrobił się w niej, gdy dorastała w Rukongai, uciekając z niespodziewanymi towarzyszami, dopiero gdy oddalili się od starca sprzedającego ongiś wodę w Inuzuri, spojrzała na tych, którzy – jakby nie patrzeć – wyciągnęli ją z opałów tak, jak niegdyś ona ich.

Zatrzymała się, dysząc i wpatrując się w przyjaciół z dzieciństwa, których śmierć zabrała wiele, wiele lat temu, nim z Renjim wstąpiła do Akademii Shinō Zdecydowanie wydorośleli. Wyglądali o wiele lepiej niż wówczas, gdy mieszkali w Inuzuri.

- Rukia-chan, wszystko w porządku? – jako pierwszy podszedł chłopak, którego rozpoznała po kręconych, ciemnych włosach.

- No nie mów, że nas nie pamiętasz! – zazwyczaj cichy, niepozorny szatyn, który ledwo widział zza przydługiej grzywki, uśmiechnął się do niej ciepło.

- Wy... czy to sen?... Czy to znaczy, że ja... - poczuła, jakby jej serce na moment zamarło. Przypomniała sobie, co mówiła poprzedniego wieczora do Ichiki i Kazuiego.

- Długo kazałaś na siebie czekać – odezwał się wreszcie najtęższy z nich, obejmując ją mocno i czując, jak jej drżące, drobne dłonie zaciskają się na jego szatach. – Witaj z powrotem, Rukia-chan.


Zaalarmowany nagłą niestabilnością w energii duchowej córki, Renji pędził co sił w nogach ku Ugendō, uświadamiając sobie, że nie wyczuwa reiatsu żony. Klął pod nosem, przemierzając korytarze i gdy wpadł do sali, osłupiał. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Nie chciał wierzyć.

Powoli podszedł do łoża i upadł na kolana, a po jego twarzy popłynęły łzy. Wziął w ramiona nieruchome ciało Rukii, wtulając twarz w jej długie, hebanowe włosy i zanosząc się szlochem. Za nim do pomieszczenia wszedł jego Kapitan.


- Dokąd mnie prowadzicie? – wciąż zaniepokojona i zmartwiona tym, co teraz muszą przeżywać jej bliscy, lecz jednocześnie zaintrygowana podążała za przyjaciółmi, którzy co jakiś czas szeptali między sobą wyraźnie podekscytowani.

- Pamiętasz to wzgórze, na którym widziałaś nas ostatni raz? – odparł enigmatycznie jeden z nich.

- Mam was tam zakopać za napędzenie mi stracha nad rzeką? – zapytała, zaś widząc uśmiech swojego rozmówcy poczuła, jak wracają dobre chwile.

- A to już sama ocenisz i podejmiesz decyzję – pospiesznie dodał pulchny towarzysz. – My tam uważamy, że będziesz zadowolona.


Także w Karakurze rozszalała się niemiłosierna ulewa, która sprawiła, że Orihime, Uryū, Yuzu i Karin, Tatsuki i Sado postanowili poczekać jeszcze trochę, nim wyruszą na cmentarz. Siedzieli przy stole i pili herbatę, wspominając swych drogich zmarłych oraz zastanawiając się, czy Kazui w ogóle do nich dołączy.

- Orihime, no przecież to nie jest już dziecko. Ma ponad dwadzieścia lat. To chyba normalne, że ma swoje życie, nie? – Tatsuki, mierząc rudowłosą wzrokiem, zastanawiała się, jak jej tu przemówić do rozsądku.

- Zresztą i tak na grób ojca chodził samotnie. Możliwe, że siedzi w sklepie Urahary i też czeka, aż ulewa się uspokoi – dodał Ishida, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że Kazui zwykle na cmentarzu przebywał z kimś jeszcze.

- To, jak bardzo wdał się w Ichiego, jest niesamowite – Yuzu, kiedy bratowa opowiedziała o zdawkowej odpowiedzi syna na temat tego, kiedy wróci, była pod wrażeniem cech wspólnych, które łączyły jej zmarłego brata oraz jego syna.

- Zresztą Ichi-nii sam nie lubił łażenia po cmentarzach. Mówił, że całe to odwiedzanie kamienia i puszek z popiołem to jakaś farsa. Jeśli Kazui chce uczcić jego pamięć, pomagając bliskim zamiast siedzieć nad jego grobem, to myślę, że nie ma co pomstować.


Gdy zbliżali się do szczytu wzgórza, ich oczom ukazały się dziesiątki, jeśli nie setki dusz. Wiele z nich Rukia była w stanie rozpoznać – byli to ludzie, których duszom odprawiała pogrzeby. Części z nich nie znała – zapewne byli to ci, których oczyściła, gdy zamienili się w Pustych.

- Co wy knujecie?... – zapytała, wyraźnie onieśmielona obecnością wszystkich tych uśmiechających się życzliwie ludzi.

- My? Nic takiego – odparł jeden z jej przyjaciół.

Szli pośród tłumu, który łagodnie rozstępował się przed nimi. W momencie, gdy wyraźnie się przerzedził, przyjaciele poklepali ją po plecach i zachęcali, by dalej szła sama. Z początku niczego nie rozumiała, lecz gdy podniosła wzrok i ujrzała coś, co przypominało krzyż Sōkyoku w mniejszej skali, choć również przełamane, to ozdobione kwiatami, zaniemówiła.


W pewnym momencie komórka Orihime zawibrowała sygnalizując, że dostała nową wiadomość. Sięgnęła po telefon, zaś widząc, że to syn coś do niej wysłał, zaczęła odczytywać treść wiadomości, mając nadzieję, że dowie się, dlaczego jeszcze nie wrócił.

Przeczytała raz. Drugi. Trzeci. Przygryzła wargę, a łzy przysłoniły jej widok. Choć wiadomość nie była długa, choć budziła w niej mieszane uczucia, to czuła, jakby po raz drugi pękło jej serce.

- Szwagierka, co się stało? – zaniepokojona Karin spojrzała na Orihime, która podała jej telefon, kryjąc twarz w dłoniach.

Starsza z bliźniaczek Kurosaki przeleciała wzrokiem po wiadomości od Kazuiego, po czym szepnęła:

- I wszystko jasne.


Kolejny rząd zajmowali znani jej niegdyś, zmarli Bogowie Śmierci. Stali po obu stronach ścieżki, uśmiechając się i machając do niej. Gdy jej oczom ukazała się sylwetka żony jej ukochanego Porucznika, Miyako Shiby, zamarła.

- Hej, Kuchiki! – nagle z tłumu wyłonił się on. Ten naburmuszony, dumny żołnierz, ten wredny typ, który sprawił, że poczuła się w swej Dywizji chciana i lubiana. Nikt inny w świecie nie miał tak jasnych, morskich oczu i tak rozczochranych, ciemnych włosów.

- Kaien-dono!...

- Jakie „-dono", Kuchiki?! A teraz chodź i uściskaj swojego ulubionego Kapitana.

- Kaien, ty nie masz za grosz przyzwoitości! – Miyako, śmiejąc się, kopnęła męża w kostkę, z wyraźnym rozbawieniem obserwując jego reakcję.

Rukia puściła się pędem ku byłemu Porucznikowi, który przytulił ją mocno, a do jego uścisku dołączyła Miyako. Pierwsze łzy wzruszenia i szczęścia spłynęły po twarzy brunetki, kiedy znów widziała znajome twarze, znów słyszała ich głosy, znów widziała ich całych i zdrowych i była świadoma, że nie ma już żadnej siły, która ich jej odbierze.

- Leć, młoda – Kaien, puszczając do niej oczko, popchnął ją dalej – Czekają na ciebie.

Tuż za Kaienem i Miyako czekali Kisuke i Yoruichi. Chciała do nich podejść, lecz pokazywali jej na jakiś punkt na ścieżce i nim na dobre zrobiła kilka kroków, wpadła w objęcia kolejnej osoby. Choć nie pamiętała ani jej głosu, ani jej ciepła, rozpoznała ją od razu. Hisana patrzyła na nią z promiennym uśmiechem, a w jej dużych, ciemnych oczach lśniły łzy.

- Czekałam na ciebie, siostrzyczko.

Nigdy wcześniej nie zastanawiała się, jak to będzie, kiedy spotka swoją starszą siostrę. Czasami zastanawiała się, jak to jest, czy może spotkają się w innym życiu, a może ich drogi skrzyżowały się tylko na krótką chwilę? Teraz jednak, wtulając się w nią czuła, że odnalazła zagubioną część swojego życia. Wiedziała, że Hisana żałowała porzucenia jej, a ona zawsze chciała jej powiedzieć, że nie ma o to żalu. I teraz, gdy jej to mówiła, starsza Kuchiki wyściskała ją co sił, po czym powiedziała, że to jeszcze nie koniec.


Poruszeni reakcją Orihime oraz osłupieniem Karin wszyscy obecni w klinice Kurosakich wpatrywali się w milczeniu w telefon i czekali, aż ktoś odczyta wiadomość. W końcu Yuzu, kiedy widziała, że siostra nie jest w stanie wydusić z siebie ani słowa, wzięła komórkę do ręki, wzięła głęboki oddech i przeczytała na głos treść wiadomości:

- „Mamo, nie wrócę na razie do Karakury. Przekaż proszę wszystkim, że dziś nad ranem we śnie zmarła ciocia Rukia. Będąc dziś na grobie taty i babci, wspomnijcie i ciocię. Zostanę tu jeszcze jakiś czas."

Tylko ulewny deszcz bębniący o szyby kliniki miał odwagę przemówić w tamtym momencie.


Tuż przed osobliwym, kwiecistym łukiem stali Isshin Kurosaki wraz z żoną, Masaki. Kuchiki miała wrażenie, jakby coś ciężkiego osunęło się wewnątrz niej. To dlatego po Tysiącletniej Krwawej Wojnie już nigdy nie widziała ojca Ichigo... On także zginął, podobnie jak wiele bliskich jej osób.

- A to, kochanie, jest nasza trzecia córka. Rukia-chan! – mężczyzna rzucił się w jej kierunku tak gwałtownie, że brakowało jej do kompletu tylko Ichigo dającego tatuśkowi soczystego kopniaka w rzyć i drącego mordę, że obłapia Bogu ducha winne dziewczyny. Jego uścisk był tak samo silny, jak pamiętała to jeszcze z Ziemi.

- No już, już, bo nam ją tu połamiesz – Masaki podeszła do niej, dyskretnie odciągając męża, który momentalnie odskoczył, udając obrażonego.

- Przecież tutaj nie da się połamać, skarbie!

- Nie słuchaj go – kobieta nachyliła się do brunetki, posyłając jej jeden z najcieplejszych uśmiechów, jakie Rukia miała okazję kiedykolwiek ujrzeć. I choć nie znała swych rodziców, to momentalnie przy pani Kurosaki poczuła, jak ogarnia ją matczyne ciepło. – Cieszę się, że wreszcie mogę cię poznać po tym, ile o tobie usłyszałam, Rukia-chan.

Masaki, delikatnie ciągnąc męża za rękaw, odsłoniła jej widok na to, co było tuż pod ukwieconą, mniejszą wersją złamanego krzyża Sōkyoku. I kiedy Rukia uświadomiła sobie, kto jeszcze może czekać na końcu tej osobliwej, pełnej ludzkiej życzliwości ścieżki, onieśmielona zrobiła kilka kroków w przód. Otarła z oczu łzy, które rozmazywały jej widok, a kiedy odzyskała ostrość widzenia, zasłoniła usta dłońmi, starając się za wszelką cenę powstrzymać ogromną, nieprzebraną falę wzruszenia.

Pod kwiecistym łukiem stał wysoki, postawny mężczyzna, którego rude, gęste, rozczochrane włosy łagodnie rozwiewał ciepły, letni wiatr. Dotychczas trzymał dłonie złożone tak, że nie widać było ich spod rękawów czarnego kimona, lecz gdy ujrzał drobną brunetkę, uśmiechnął się pogodnie, a choć jego brwi były charakterystycznie zmarszczone, to z orzechowych oczu biło niesamowite ciepło.

- Yo, Rukia.

Nie odpowiedziała nic. Nie zwracała uwagi na radosne okrzyki z tyłu, na darcie się Isshina, Kisuke i Kaiena, na ciche westchnienia Masaki, Yoruichi i Miyako. Słyszała tylko ten schrypnięty, niski głos.


Tak oto w ten smutny dzień przybyła im kolejna osoba, która była im bliska, a którą przyjdzie im wspominać w ten czerwcowy, ponury, ulewny dzień. Pośród płaczu, rozżalonych głosów i pociągnięć nosami odezwał się Sado, który pokazał ręką w stronę okna:

- Spójrzcie tylko.

Choć deszcz nie ustawał, to ciężkie, szare chmury rozstępowały się powoli, a spomiędzy nich wychynął nieśmiało snop złotego, ostrego światła.


Nie potrzebowali więcej słów. Ichigo wyszedł jej na spotkanie, gdy biegła do niego, a po chwili wziął ją w ramiona, podnosząc wysoko. Trzymając ją blisko siebie czuł, jak jej drobne ramiona oplatają jego kark, a delikatne, ciepłe dłonie wsuwają się w jego włosy. Ich stęsknione przez te wszystkie lata usta spotkały się wreszcie, łącząc się w długim, czułym pocałunku, a wówczas zgromadzony tłum huknął radośnie.

I tylko Ukitake stojący obok Ichigo, śmiejąc się, przypominał zakochanym, że chyba pomylili kolejność, bo pannę młodą całuje się po przysiędze.

Kiedy wreszcie spojrzeli na siebie, nie kryli szczęścia ani łez. Wpatrzeni w siebie tak, jakby poza nimi nie było niczego innego, uśmiechali się wiedząc, że już nikt ani nic ich nie rozdzieli.

- Tęskniłam za tobą, idioto – szepnęła, kładąc dłoń na jego zarumienionym uroczo policzku.

- Ja za tobą też, wiedźmo.

- To wszystko to twoja sprawka?

- Może tak, może nie – odparł, szczerząc się łobuzersko.

- Nic się nie zmieniłeś, Ichigo. Dalej jesteś wrednym bucem, wiesz?

- Wiem. Witaj w domu, Rukia.


Chmury, rozdzierane coraz jaśniejszym blaskiem słońca, rozstępowały się posłusznie, a deszcz zaczynał cichnąć. W sali, gdzie spoczywało ciało martwej Kapitan XIII Dywizji, wszyscy wpatrywali się w niebo, które zalewało wszystko dookoła ciepłymi promieniami, odbijającymi się od jeziornej tafli i muskającymi łagodnie twarze pogrążonych w żałobie.

Renji, wciąż trzymając w ramionach ciało żony, czuł się osamotniony jak nigdy dotąd. Kazui, tuląc do siebie Ichikę, wpatrywał się w coraz pogodniejsze niebiosa. Ichika, choć serce się jej krajało z żalu i tęsknoty za ukochaną mamą zrozumiała, co oznaczało jej wieczorne „komu jak komu, ale temu idiocie nie zamierzam odpuścić".

Byakuya Kuchiki opuścił pomieszczenie jako pierwszy. Wyszedł na zewnątrz, na wilgotny od deszczu świat i patrząc prosto w oślepiające słońce, westchnął cicho. Wiedział, że dopiero teraz obietnica, którą złożył Hisanie, doczekała się spełnienia. Po piętnastu latach od pierwszego po Tysiącletniej Krwawej Wojnie spotkania tych dwojga.


Choć ścieżki życia nieraz komplikują się i plączą, rozciągając coraz mocniej czerwoną nić przeznaczenia, to ona nigdy nie pęka. Prędzej czy później dwie przeznaczone sobie dusze spotykają się, a wówczas nikt ani nic już ich nie rozdzieli.


_______________________

[A/N, PART 2] Bolało mnie i boli zakończenie Wybielacza, boli mnie wciąż to, jak zakończyłam tamten dyptyk, a z tyłu głowy wciąż miałam Ichigo czekającego na Rukię po drugiej stronie tylko po to, by wyściskać ją i zwyzywać od wiedźm. Także ten, nie po kolei wrzucone, ale spokojnie, brakujące numerki też uzupełnię!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro