13. Poświęcenie
[A/N] Obiecana kontynuacja shota z szóstej części. Więcej nie jestem w stanie z siebie wydusić. A jednocześnie jestem dumna, tej.
_______________________________________
Siedemnasty czerwca.
Wieczorne niebo, skąpane w złotawym świetle słońca, upstrzone było licznymi, małymi obłokami sunącymi leniwie po niebie pod wpływem wiatru, który przyjemnie mierzwił rudą, bujną czuprynę mężczyzny stojącego przy grobowcu rodziny Kurosakich.
Jego brązowe oczy skupione były na pomniku, tak podobnym do tych stojących równymi rządkami na całym cmentarzu, a jednak był wyjątkowy.
Otrzepując nerwowo znoszoną już koszulkę z napisem „Speaking is NOT communication", nasłuchiwał. Pośród cichego szumu liści kołysanych ciepłym wiatrem i nieśmiałego świergotu ptaków, którym wtórowały cykady, oczekiwał jednego, konkretnego dźwięku.
I kiedy tak rozmyślał, ile to już minęło lat, usłyszał powolne, ciche kroki.
Oderwał wzrok od nagrobka, po czym spojrzał na kobietę. Wszędzie poznałby tę niską brunetkę o dużych, szafirowych oczach i tę jej błękitną sukienkę, w której lubiła przebywać w Świecie Żywych letnią porą.
Podeszła do niego powoli i gdy stanęli naprzeciwko siebie, rudzielec nachylił się do niej i przytulił ją mocno. Jej drobne, delikatne ramiona objęły go czule, niosąc ze sobą ukojenie pośród tych wszystkich trudnych emocji.
Kiedy spojrzeli na siebie, uśmiechnął się do niej niemrawo.
- Wyrosłeś, Kazui – Rukia westchnęła cicho, przyglądając się synowi najdroższego jej mężczyzny. Także na jej twarzy pojawił się zbłąkany uśmiech, gdy zobaczyła, jak brew chłopaka drży niebezpiecznie.
- Przez półtorej miesiąca? – mruknął. W końcu widzieli się na jego osiemnaste urodziny.
Kuchiki spojrzała w stronę nagrobka rodziny Kurosakich.
- Ile to już minęło? Siedem lat będzie, co nie?
- Ano. Siedem lat, ciociu.
Siedemnasty czerwca.
Kazui miał wtedy jedenaście lat. Wchodził w trudny wiek, a nie ułatwiał tego w żaden sposób fakt, że znał rozterki swego ojca. Był wieloletnim świadkiem jego cierpienia. I wciąż miał w pamięci tamtą rozmowę taty z ciocią Rukią.
Tamtego dnia pomagał matce przygotować obiad. Tym razem ojca nie było w jego klinice. Został wezwany przez kolegów po fachu do trudnego przypadku. Każda wprawiona para lekarskich rąk była tam na wagę złota, więc na odchodne Ichigo przytulił żonę, ucałował syna w czoło, poczochrał go po rudych włosach i wyszedł z domu.
Kobieta o mało co nie wypuściła noża z rąk, a Kazui aż podskoczył, słysząc dzwonek do drzwi.
- Znowu zapomniał kluczy? – idąc w stronę drzwi, matka spostrzegła smycz z kluczami do domu i kliniki należącą do jej męża. Zdarzało mu się już ich zapomnieć, więc bez większych podejrzeń nacisnęła klamkę. Była zaskoczona, widząc w drzwiach przyjaciela. – Ishida-kun! Ichigo nie ma w domu, miał pilne wezwanie. Jeśli ty też w tej sprawie i go szukasz, to-
- Musimy porozmawiać, Orihime.
Głos okularnika był dziwnie mętny i zdławiony.
Kiedy zamknęły się drzwi wejściowe, Kazui nieśmiało zbliżył się do progu przepierzenia dzielącego aneks kuchenny i salon. Widział tylko, jak wujek Uryū nachyla się do mamy i mówi jej coś cicho, zaś ona najpierw patrzy na niego z niedowierzaniem, a po chwili w milczeniu osuwa się na najbliższe krzesło, a po jej twarzy płyną łzy.
- Mamo?... – chłopak wyszedł z kuchni, powoli podchodząc do dorosłych. Kiedy napotkał wzrok wuja, zamarł. Już wiedział, że to będą złe wieści.
Mężczyzna zbliżył się do niego, przyklęknął powoli, po czym położył mu ręce na ramionach, wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie słowa, które już zawsze będą pojawiać się w najgorszych snach rudzielca:
- Kazui... twój tato miał wypadek. Zrobiliśmy, co w naszej mocy, ale... nie przeżył.
- A jednak tak, jakby to było wczoraj – Kazui zacisnął pięści, starając się opanować wzruszenie. Nawet po siedmiu latach nie oswoił się ze stratą ukochanego ojca.
- Jednocześnie to wydaje się być tak odległe, że aż nierealne – westchnęła Rukia, na widok tak boleśnie znajomych personaliów wyrytych w kamieniu położywszy dłoń przy zbolałym sercu.
Mając łzy w oczach, popędził do swojego pokoju. Chwycił komunikator, który służył mu do rozmów z najlepszą przyjaciółką, napisał jej krótką wiadomość, ledwo widząc przez zamglone oczy, a kiedy otworzył się przed nim Senkaimon, opuścił swoje ciało i puścił się pędem w głąb tunelu, nie zważając nawet na brak Piekielnego Motyla.
Musiała wiedzieć. Ona natychmiast musiała się o tym dowiedzieć!
Bezceremonialnie wbiegł do kapitańskiego gabinetu XIII Dywizji, zastając ciocię za biurkiem pełnym papierów. Kobieta, słysząc pochlipywanie, uniosła głowę i spojrzała na niego zaskoczona i zmartwiona.
- Kazui? Co się stało? – natychmiast poderwała się z miejsca i podbiegła do chłopca, który wlepił w nią wzrok zapłakanych, brązowych oczu.
- Ciociu... tato... tato nie żyje... Nie żyje!...
Zapłakał głośno w jej ramionach, które także zadrżały wstrząsane łkaniem. Płakali oboje nad utraconym ojcem i jedyną, największą miłością.
Kazui patrzył kątem oka na ciotkę, która patrzyła wciąż w nagrobek. I tak było co roku. Stali tu, wspominali, a po tym prawdziwa miłość jego taty zostawała tu sama jeszcze długo, długo po zmroku. To było miejsce, które wiązało się dla niej z ważnymi wspomnieniami. To tutaj przecież Ichigo wyznał jej prawdę o śmierci swojej matki i o poczuciu winy, które w sobie nosił.
To tutaj po raz pierwszy trzymała go w ramionach, gdy upadał na ziemię po walce z Grand Fisherem. Tutaj zaczęła sobie uświadamiać, że przypadkowe wpadnięcie do pokoju jakiegoś rudego gbura skończyło się dla niej wpadnięciem niczym śliwka w kompot. A w zasadzie to bardziej jak... truskawka w kompot.
Kurosaki junior sięgnął do kieszeni spodni. Przygryzł wargę, starając się opanować łzy napływające do oczu i tę przeklętą gulę stającą w gardle. Miał coś ważnego do zrobienia.
W końcu to jemu tato powierzył to zadanie.
Wczesnym wieczorem, dwudziestego dziewiątego kwietnia, kiedy teoretycznie powinien świętować swoje osiemnaste urodziny, a w rzeczywistości siedział sam w pokoju, który kiedyś należał do zmarłego ojca, usłyszał stuknięcie w szybę. Jedno, drugie, trzecie. Dość mocne, powtarzające się. Czyli nie był to jakiś nawiedzony wróbel.
Kazui podszedł do okna, otworzył je i zobaczył na ulicy wujka Uryū, który trzymał w ręku garstkę kamyków do ciskania mu w szybę. Gdy tylko zobaczył młodego rudzielca, gestami dał mu znać, by ten wyszedł do niego.
Chłopak zbiegł na dół, ubrał buty i wyszedł z domu, nie usłyszawszy za sobą pytania matki.
Wujek zaproponował mu spacer. Kazui przystał na to, bo gotował się już w tym domu, w tym pokoju, w dniu, w którym powinien był świętować wraz z rodzicami, a nie było tu tego, do którego tak bardzo był podobny, jak wszyscy mu to powtarzali.
Zawędrowali do domu Ishidów, w którym lekarz mieszkał samotnie, jedynie z kilkoma kotami. Usiedli w salonie, wujek nalał im po czarce sake, a następnie położył jakąś kopertę przed synem najlepszego przyjaciela. Był tam ostatni list ojca do syna.
To właśnie wtedy Kazui poznał prawdę o śmierci taty.
- Jest coś, co chciałbym ci tutaj dać, ciociu.
Rukia oderwała wzrok od nagrobka, po czym spojrzała na chłopaka.
- W zasadzie nie ja... - rudzielec podrapał się nerwowo po karku i, wyciągając rękę z kopertą w jej stronę, uciekając wzrokiem w bok. – To od taty dla ciebie, ciociu. Napisał ten list przed śmiercią i poprosił mnie, abym ci go przekazał.
Serce Kuchiki zabiło mocniej na samą myśl o tym, że Ichigo pozostawił jej jakąś wiadomość. Drżącą ręką wzięła list od chłopaka, dziękując mu, a gdzieś w oddali już słyszała głos Ichiki wołającej Kazuiego. I po chwili pozostała przy grobie ukochanego sama, z listem od niego w ręku. Przycupnęła przy nagrobku, otworzyła kopertę, powoli rozłożyła list i zaczęła go czytać.
Datowany był na siedemnastego czerwca siedem lat temu. Dokładnie wtedy, gdy zginął.
„Kochana Rukio"
Już po tych słowach musiała na chwilę zamknąć oczy i wziąć kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić. Słyszała ten jego niski głos i to, jak wymawia jej imię. Tak jak zawsze, z tym samym namaszczeniem. W jego ustach jej imię było najbezpieczniejsze na świecie.
„Przepraszam, że robię to w taki sposób. Nie tak wyobrażałem sobie moje, nasze życie. Myślałem, że po tym pieprzonym Yhwachu wreszcie będę mógł Ci się oświadczyć, że weźmiemy ślub. Że nazwiemy nasze dzieci Kazui i Ichika właśnie.
To nie tak miało być. Miało nie być tych słów Yhwacha. A tak naprawdę to przez niego musiałem podjąć te wszystkie bolesne dla mnie decyzje. Tak sprzeczne z tym, czego pragnąłem, ze swoimi uczuciami, marzeniami.
Yhwach powiedział, że przyjdzie w najszczęśliwszym momencie mojego życia, więc odsunąłem od siebie wszystko to, co kochałem. Moc Boga Śmierci, która dawała mi poczucie, że mogę chronić innych. Moc, której od zawsze pragnąłem, by już nigdy nie patrzeć bezradnie na cierpienie bliskich mi osób. Poślubiłem Orihime i z bólem serca patrzyłem, jak wiążesz się z Renjim. Zmuszałem się do robienia rzeczy, po których tak koszmarnie się sobą brzydziłem, bo Orihime chciała mieć dziecko.
A syna nazwałem właśnie po Tobie. „Kazui" jak „odwaga". Jesteś najodważniejszą znaną mi osobą. I jeśli w imieniu mojego syna zamienić „z" na „r" i przestawić odpowiednio litery, wychodzi z nich Twoje imię."
Pierwsze łzy wielkie jak groch skapnęły na list, szczęśliwie nie naruszając tuszu. To nie była jeszcze połowa jego ostatniej wiadomości, a jej serce już roztrzaskało się na miliony kawałków. Kiedy myślała o tych wszystkich koszmarnie trudnych dla nich latach i próbowała sobie wyobrazić ogrom jego cierpienia, uświadamiała sobie, jak wielką cenę poniósł za zwycięstwo nad Yhwachem.
W podziękowaniu Społeczność Dusz odbudowała Sōkyoku.
„Zostałem wpieprzony w niechciany heroizm. I o ile sam fakt, że mi się dostało, to żadna nowość, ale kiedy myślę o tym, ile musiałaś przecierpieć przez ten czas, nie mogę spać spokojnie.
Tym bardziej zraniłem Cię moją śmiercią. Przepraszam, Rukia. Przepraszam i nie liczę na wybaczenie po tym, co chcę Ci wyznać.
Zaplanowałem swoją śmierć.
Brzemię, które przyszło mi nieść, było zbyt ciężkie. Nie miałem już siły dłużej żyć z myślą, że zawsze będziesz gdzieś obok z innym mężczyzną, równie nieszczęśliwa, a ja będę musiał udawać przykładnego męża i ojca. Męża kobiety, której nigdy nie pokochałem. Ojca cudownego chłopca, który nie zasłużył sobie, by być powołanym na ten świat i dorastać ze świadomością, że jego rodzice się nie kochają.
Wiem, że Ishida przez te wszystkie lata męczył się z wyrzutami sumienia, że stanął po stronie Yhwacha. I dlatego poprosiłem go o pewną, dość wątpliwie etyczną przysługę.
Siedem lat temu, siedemnastego czerwca, dokładnie w rocznicę śmierci mojej matki, napisałem listy do Kazuiego i do Ciebie. Wyszedłem z domu i udałem się w umówione wcześniej z Ishidą miejsce. Przekazałem mu listy i nakazałem mu strzec ich aż do dnia osiemnastych urodzin Kazuiego. Dopiero wtedy dać mu je; w liście do syna pozostawiłem mu misję przekazania także listu Tobie. I jeśli czytasz ten list, to oznacza, że Kazui spisał się wzorowo. Jestem z niego dumny.
Zdawałem sobie sprawę, że nawet jeśli umrze moje ciało, pozostanie moja dusza, odarta z mocy, wciąż niemogąca się z Tobą złączyć. I dlatego także poprosiłem o pomoc właśnie Ishidę, Niszczyciela. Bo jego łuk jest w stanie nieodwracalnie unicestwić duszę.
Z roku na rok moja silna wola słabła i koszmarnie bałem się momentu, gdy zmięknę, ulegnę, gdzie zapomnimy się oboje i przeze mnie Yhwach powróci.
Teraz Yhwach zniknął na zawsze. Pociągnąłem skurwysyna za sobą".
Rukia skryła na chwilę twarz w dłoniach, nie umiejąc już dłużej tłumić szlochu. Jej Ichigo, jej ukochany, bohater. Posunął się aż tak daleko, żeby ich chronić.
Był ich aniołem stróżem, który – choć złamano mu skrzydła – raz jeszcze wzbił się na nich, by ich ochronić. I już nigdy nie powrócił.
„Przepraszam, że cierpisz przez moją śmierć. Przepraszam, że Cię zostawiłem i dziękuję, że mogłem Cię poznać. Zmieniłaś moje życie, moje przeznaczenie. I jestem pewien tego, że gdyby nie ten pierdolony Yhwach, właśnie wracalibyśmy z grobu mojej matki, razem z naszymi dziećmi.
Jestem pewien także tego, że jeśli śmierć nie jest wyznacznikiem końca wszystkiego, to może nie po raz pierwszy dane nam było się spotkać i łącząca nas więź miała swój początek znacznie wcześniej.
I gdziekolwiek teraz jestem, moje serce na zawsze zostanie z Tobą. A ja, jeśli coś zwanego niebem istnieje, będę na Ciebie cierpliwie czekał aż do dnia, kiedy znowu się spotkamy i nikt ani nic już nas nie rozdzieli.
Do zobaczenia, moja najdroższa przyjaciółko. Kobieto, z którą pragnąłem spędzić resztę życia, którą pragnąłem poślubić, wymarzona matko dla naszych dzieci. Najdzielniejsza towarzyszko, najbardziej irytująca wiedźmo, inwazyjna, mała franco. Miłości mojego życia.
Będę nad Wami czuwał. W końcu tak mam zapisane w imieniu, nie?
Kocham Cię.
Na zawsze Twój,
Ichigo aka idiota, kretyn, debil i wszystkie inne epitety, które tak lubiłem."
Orihime, zaniepokojona długą nieobecnością syna, zaczęła go szukać. Gdy zawędrowała w znaną sobie aż za dobrze kwaterę cmentarną, usłyszała znajomy szloch. Weszła w inną kwaterę, zza nagrobków widząc, jak przy grobie jej męża klęczy jej przyjaciółka i płacze wniebogłosy, co i raz powtarzając imię Kurosakiego.
Z rozgoryczeniem zdała sobie sprawę, że on nigdy nie był jej. A śmierć była dla niego jedynym wybawieniem od życia, którego nienawidził.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro