Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15

No cóż, taniec to moja pasja.

Co jakiś czas piłam ten gorzki jak diabli alkohol i z każdym kolejnym łykiem był coraz bardziej łagodniejszy.

Zmęczyłam się, więc usiadłam na jedną z beli siana, które były na samym końcu stodoły.
Świetnie się bawiłam tego wieczoru. Atmoswera była znakomita, każdy był uśmiechnięty i pełen energii. Choć tych ludzi nie znałam, świetnie się z nimi dogadywałam, a oni traktowali mnie jak jedną z nich. Większość była ubrana na "kowbojsko": koszule w krate, jeansy, kozaczki no i nieodłączny kapelusz. Wyglądali jak z jakiegoś fimu o kowbojach, przyjemnie było na nich patrzeć.

- Jak ci się podoba? - zapytał Luis, całując mnie w usta i przysiadając się do mnie.

- Jest extra, super się bawię i nie jestem tak bardzo pijana - zaśmiałam się - Ci wszyscy są twoją rodziną?

- Niektórzy to tylko znajomi lub przyjaciele - odparł, obejmując mnie w pasie.

- Luis, chciałabym, aby tak było zawsze. - powiedziałam, głosem już trochę zdartym od ciągłego śpiewania i krzyczenia. - Żeby każdy dzień spędzony z tobą był najlepszy, żebyś mnie nigdy nie zostawił.

Luis spojrzał na mnie niezrozumiałym wzrokiem.

- Kochanie, nigdy cię nie zostawię, wiesz o tym, kocham cię do szaleństwa i nie wiem, co bym zrobił bez ciebie. Nie martw się o takie błachostki, skarbie - powiedział, a ja założyłam ręce na jego szyję, całując go.

Jessie:
Dziewczyny wyszły, a ja zostałam sama. Posprzątałam ze stołu i tak naprawdę nie miałam nic do zrobienia, lista zadań była pusta. Sięgnęłam po telefon i przepisałam numer z wizytówki od tego Alana, nie wierzyłam w to, że on mi może pomóc, ale nic nie miałam do stracenia.
Dzwoniłam do niego już wcześniej, ale włączyła się sekretarka. Miałam zadzwonić jeszcze raz, gdy ktoś zrobił to przede mną.
Szybko odebrałam i usłyszałam męski głos. To był właśnie ten Alan.

- Przepraszam, że nie odebrałem, ale miałem ważną pacjentkę. Więc chcesz umówić się na spotkanie, tak?

Zanim odpowiedziałam, przeszedł do tematu.

- W sumie teraz mam wolą chwilę, mogła byś przyjść? - zapytał.

- Jasne, nie mam żadnych planów. Będę za pół godziny.

- Dozobaczenia - odparł i się rozłączyliśmy.

Założyłam płaszcz, botki i wyszłam, czując na twarzy mróz.

Ulica, gdzie był ten budynek, leżała jakiś kilometr od mojego mieszkania. Wiatr muskał mnie po twarzy, a gdy już dotarłam na miejsce, miałam wrażenie, że moje policzki płoną.
Podeszłam do pani, stojącej za ladą recepcji i zapytałam, gdzie mogę znaleźć Alan'a Derwina.

Okej, drugie piętro, sala nr 15.

Weszłam do windy, trochę przepychając się przez ludzi, którzy patrzyli na mnie, jak na jakąś głupią.

Gdy wyszłam z niej, znów mogłam oddychać świeżym powietrzem. Poszłam szybkim krokiem do sali, gdzie miałam zastać Derwin'a, ale gdy zapukałam do drzwi nikt nie odpowiedział, więc weszłam do sali i rzeczywiście nikogo tam nie było. Mimo to weszłam do środka, wiedząc że zaraz przyjdzie.

Gabinet był dość przytulny, nie wyglądał jak sala w szpitalu, ale jak mały pokój. Znajdowały się w nim dwa krzesła, stolik, miał szafka i dyplomy, dużo dyplomów wiszących na scianie.
Ale dostrzegłam też jakieś pudełeczko na parapecie, które było otwarte, ale odwrócone w stronę przestronnego okna.
Podeszłam więc zobaczyć co w nim jest, i tak było otwarte. W środku na kwadratowej podstawie stała baletnica w błękitnej sukieneczce. To była pozytywka, ale stała otwarta, więc była zepsuta.

- Należała do mojej mamy - ktoś powiedział, a ja się szybko odwróciłam. Alan raczej nic nie miał przeciwko, że dotykałam jego własności - Zmarła 2 lata temu i gdy patrzę na pozytywkę, przypomina mi się ona.

- Przykro mi. - odparłam, nie wiedząc trochę jak się zachować.

- Dobrze, pomińmy to. Przejdźmy do rozmowy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro