Żywe Barwy
No więc wstęp...
To nie będzie Ninjago.
Siedzę w różnych fandomach, piszę i wymyślam mnóstwo rzeczy, ale nieliczne kończę, a jeszcze nieliczniejsze publikuje.
To może wam się wydać dziecinne.
Lubię opowiadać bajki, ale moje rodzeństwo jest za małe na bajki po prostu ładne. Wolą śmieszne, zabawne, pełne akcji i emocji.
Ze wszystkich historii, które wymyśliłam z tego fandomu, to jest dla mnie wyjątkowe. Nie wiem czemu. Lubię je, jest dla mnie ładne. Lubię zamykać oczy i przelatywać przez całą tą historię i iść dalej, dalej, dalej aż do końca i z powrotem, wymyślać wciąż nowe zakończenia, nowy ciąg dalszy.
Pewnie nikt nie przeczyta tego wstępu XD a tak się staram...
Btw, znacie Trolle? To teraz czy chcecie czy nie chcecie poznacie je.
Potraktuje was tęczą i brokatem aż w oczy będzie szczypało!
Posłuchajcie...
______________________________________
Pewnego dnia na świat przyszedł najszczęśliwszy ze wszystkich trolli. Jego serce było tak bardzo pełne szczęścia i miłości, że jeszcze będąc w brzuchu matki dało się słychać jego melodyjny śmiech, a gdy się rodził, zamiast płakać jak inne noworodki, śpiewał. Śpiew był całym jego życiem. Śpiewał gdy się bawił, śpiewał gdy jadł, śpiewał gdy robił w pieluchę, śpiewał na widok mamy, taty i ukochanej babci, a nawet kiedy spał, mruczał pod nosem melodie. Ojciec, słynący z niebywałego dowcipu, z przekory nazwał syna Mruk.
Młody trollek rósł i robił się coraz bardziej rozśpiewany, a jego głos piękniał z każdą kolejną piosenką. Trolle bardzo go kochały, uwiebiały bawić się z nim, śpiewać razem z nim albo po prostu słuchać jak śpiewa. A najbardziej ze wszystkich trolli kochała go jego babunia. Mały Mruk spędzał u niej każdy weekend, śpiewając jej, gdy ona prała, sprzatała lub gotowała, a ona była tak zasłuchana w jego śpiewie, że nie męczyły ją większe czy mniejsze prace domowe i nie czuła ciężaru starości.
Pewnego razu wydarzyło się coś dziwnego. Mruk wrócił od ukochanej babci smutny i pozbawiony koloru. Jego skóra, dotychczas błękitna jak bezchmurne niebo oczyszczone deszczem i upiększone tęczą, była ciemno szara, a włosy, które kiedyś granatowym odcieniem przywodziły na myśl letnią księżycową noc, były teraz zupełnie czarne. Rodzice byli głęboko zaniepokojeni, ale nie potrafili wydusić z syna ani słowa. Mruk milczał. Przerażeni rodzice pobiegli do domku babci, na skraju wioski, lecz nie znaleźli jej tam. Rozwiesili plakaty w całej okolicy i pytali wszystkie napotkane trolle, czy nie widzieli gdzieś babci. Minęły dni, tygodnie, miesiące, ale po babci nie było ani śladu. Dom Mruka, niegdyś najszczęśliwszy dom ze wszystkich trollowych domków, owionął smutek i milczenie. Mruk nie tylko nie śpiewał, nie mówił i nie tańczył, ale nie chciał też wychodzić z domu, nie chciał jeść ulubionych potraw, nie chciał nawet się przytulać, co leżało przecież w naturze trolli. Rodzice z rozpaczy nad utraconą babcią i szczęściem ich syna, stracili również wolę życia i umarli dość młodo, zostawiając młodego Mruka samego.
Mruk zaszył się w norce po kreciwieprzu. Zaczął zbierać chrust i gromadzić jedzenie, a spytany, czemu to robi, mruczał pod nosem "Bergeni mogą przyjść w każdej chwili". Trolle tłumaczyły mu, że krwiożerczy Bergeni są przecież bardzo daleko stąd i nigdy nie zdołają odnaleźć dobrze ukrytej w dżungli wioski trolli, ale on nigdy ich nie słuchał. Zbierał tylko chrust i jedzenie, dziwaczejąc z każdym dniem i nabierając zmarszczek.
W wiosce żyła podobna do niegdysiejszego Mruka istotka. Była to ulubienica wszystkich trolli - malutka księżniczka Poppy. Ona również urodziła się w śpiewie, a jej dom wypełniony był tańcem i szczęściem. Usłyszawszy o biednym Mruku, wzruszyła się niezmiernie i postawiła sobie za cel przywrócenie mu szczęścia. Zebrała się więc pewnego dnia na odwagę i przyszła do jego kreciej norki.
- Witaj, Mruk - powiedziała, uśmiechając się najszerzej i najżyczliwiej jak tylko potrafiła. Została jednak zupełnie zignorowana. Ponieważ Poppy należała do wyjątkowo wytrwałych trolli, nie zraziła się tym wcale. Przeciwnie - podsyciło to jej zapał. Wróciła do domu i ze znalezionych w nim kolorowych kartek, kleju i brokatu, robiła swoją pierwszą w życiu wycinankę. Przedstawiała ona małego, czarnowłosego trolla uśmiechającego się na tle słońca i wielobarwnych kwiatów. Na szczycie przykleiła wielki napis "Witaj Mruk!" i dumna z siebie przyszła znów w okolice kreciej norki. Zastawszy tam Mruka, beznamiętnie zbierającego chrust, stanęła przed nim i pokazała mu kartkę. Z początku troll nawet nie raczył na nią spojrzeć, jednak po chwili podniósł wzrok i przyglądał się jej długo i w milczeniu. Ponieważ długo nie reagował, Poppy zostawiła wycinankę przed nim na trawie i nie dostawszy odpowiedzi na żadne pytanie, odeszła. Odtąd jednak codziennie ćwiczyła się w robieniu wycinanek, a każdą, którą uważała za wyjątkowo ładną, zanosiła Mrukowi. Ten ignorował je często, czasem deptał ku jej wielkiej rozpaczy, czasem patrzył na nie długo i w milczeniu. Żadnej jednak dotąd nie zwrócił. Nawet te podeptane przez niego znikały następnego dnia bez śladu, a zapytany o nie milczał.
Po jakimś jednak czasie jego zachowanie zaczęło się zmieniać. Trudno powiedzieć, czy na lepsze, ale coraz częściej się odzywał, czasem odpowiadał na pytania, robił się żywszy i bardziej energiczny, mimo, że większą część tej energii zużywał na zbieranie jedzenia, chrustu i złoszczenia się na natrętną Poppy. Różnice były tak niewielkie i przychodziły tak płynnie i stopniowo, że nawet odwiedzająca go codziennie różowa trolliczka nie zauważała ich.
Tak mijały dni. Tak mijały tygodnie. Mijały również miesiące, a z tych miesięcy z czasem zrobiły się lata. Poppy zdążyła dorosnąć, zdobyć wspaniałych przyjaciół, poznać wszystkie trolle w całej wiosce i po ukończeniu 21 lat przyjąć koronę od podeszłego już wiekiem ojca i stać się prawowitą królową wioski trolli. Wszystko to, mimo że dawało jej wiele szczęścia, nie sadysfakcjonowało jej w pełni, póki w pamięci miała szarego, samotnego trolla w milczącej rutynie wychodzącego z kreciej norki tylko na chwilę, po odrobinę chrustu i jedzenia. Nie dawało jej to spokoju. Codziennie wiernie sklejała kolejną kolorową wycinankę i zanosiła mu ją. Wszyscy je najbliżsi przyjaciele mówili jej nieprzerwanie, że to nie ma żadnego sensu. Ona jednak nie mogła spokojnie wykonywać najprostrzych nawet królewskich obowiązków, bez ujrzenia tego ledwie dostrzegalnego cienia oczekiwania na twarzy Mruka, nawet jeżeli zdążyło się mu potem zniszczyć jej starannie zrobione dzieło. Mimo, że była prawie pewna, że Mruk pali później te wycinanki, bez najmniejszego żalu w oczach, czuła królewski obowiązek robić wszystko by jej poddani byli szczęśliwi. "Wszyscy, bez wyjątku, zasługują na szczęście!" - miewała powtarzać.
Aż do pewnego feralnego dnia, gdy wybrała się z ojcem na polowanie na pasikoniki. To była ich co miesięczna tradycja, ojciec jednak czuł się już nie na siły i obiecał jej to ostatnie polowanie. Pasikoniki nie były oczywiście zabijane - to nie leżało w naturze łagodnych trolli. Pasikoniki były łapane i ujeżdżane, a oswojone stawały się świetnymi wierzchowcami.
Trolle tego dnia urządziły wielkie przyjęcie na cześć starego króla. Ostatnie jego polowanie miało być również dniem oficjalnego przejścia na królewską, w pełni zasłużoną emeryturę. Wszyscy zebrali się by w każdej chwili przywitać powracającego z łowów ich jak zwykle zwycięskiego i jakże kochanego starego króla. Gdy pierwszy wierzchowiec pojawił się na horyzoncie, trolle wzniosły wiwat i aplauz, nie mogąc się doczekać upragnionej chwili. Jednak zamiast starego króla, na czele pochodu kroczyła królowa Poppy ciągnąć za cugi swojego wierzchowca. A króla nigdzie nie było...
Trolle krzyknęły ze zgrozą - królowa straciła swój różowy kolor! Wesołe okrzyki przeszły w cichy jęk rozpaczy. Poppy zaszyła się w pałacyku i niedługo potem po wiosce rozeszła się wieść o żałobie.
Najszczęśliwsze stworzenia na świecie i ich szczęśliwy świat stracił barwy i przybrał odcienie szarości. Zamiast śpiewów i śmiechu okolicę wypełniało milczenie. Dzień za dniem ciągnął się w nieskończoność, wszelkie zabawy ustały. Trolle płakały. Płakały głośno i cicho, w domach i na ulicach, w grupach i w samotności.
Nie potrafiły jednak smucić się długo. Po tygodniu więc oficjalnie ogłoszonej żałoby wioska zaczęła wracać do życia. Stopniowo wracały kolory, śpiewy, tańce i śmiechy. Wkrótce na szczęśliwym drzewie zapanował znowu spokój i beztroska.
Pałac zaczęli odwiedzać wierni przyjaciele królowej. Każdy próbował wnieść do jej pokoju trochę szczęścia i radości. Nie pomagały jednak dowcipy, piosenki, zaproszenia, ulubione desery ani zabawy - Poppy milczała, skulona w szarości swojego ciała. Wzywano lekarzy i terapeutów. Psychologów i neurologów. Tak zły był stan królowej.
Minął już miesiąc od minionego dnia feralnego polowania. Ani jedna łza nie potknęła się o piękącą z suchości powiekę, by przemierzyć pagórki zszarzałych policzków i rozbić się bezdźwięcznie o podłogę, by ulżyć smutnym źrenicom. Ani jedno słowo nie spłynęła po zmęczonych, sinych wargach, wprawiając gardło w łaskotliwe, radosne wibracje. Szare myśli pługiem rozpaczy orały czoło, siejąc wśród zmarszczek ziarno zwątpienia. Chcąc nie chcąc, smętna melodia depresji spływała z Poppy. Nasiąknęła nią już kołdra i kolorowe poduszki. Nikt nie wyciskał już jej z dywanu, nikt już nie próbował wywietrzyć jej zawiesistej woni. Trolle wchodziły do pokoju królowej, przechodziły przez niego czując coraz większy opór, coraz grubsze warstwy smutku, aż w końcu rzucały desperacko jakieś słowo lub chociaż spojrzenie na wyblakły obraz rozpaczy, jaki stanowiła teraz królowa, i uciekały stamtąd jak najprędzej, witając nawet największe burze jak starego, kochanego przyjaciela.
Koniec tego patosu. Czas przejść do sedna.
-.... i nie uwierzysz, co wtedy się stało! Duży przewrócił się, a potem... - mówiła Satyna, jedna z niewielu przyjaciółek, które ją jeszcze odwiedzały. Poppy ledwo słyszała potok jej słów. Ściana przed nią miała kolor ten sam co wczoraj, ale cień lubił bawić się odcieniami. Bezmyślnie wodziła za jego biegiem przez te wszystkie dni, a on każdego dnia jakby przyspieszał. A może to Poppy zwalniała?
- Ona cię nawet nie słucha - powiedziała Chenille, siostra bliźniaczka Satyny, machając dłonią przed oczami królowej.
- Och, Poppy... - westchnęła Satyna, siadając obok niej na łóżku. - Martwimy się o ciebie, wiesz? Mało pijesz, jeszcze mniej jesz, w ogóle się nie odzywasz...
- Już jej to mówiłam przecież - przerwała Chenille, zawsze chętna do droczenia się z siostrą. - Cała wioska się martwi. Spójrz, ile przysyłają ci kartek, kwiatów i prezentów! - to mówiąc podniosła ładną, kolorową laurke ze stolika na środku pokoju. - Mogłabyś choć raz do nich zajrzeć.
Satyna spojrzała na Poppy, czekając na jakąś jej reakcje. Westchnęła po chwili, zrezygnowana. Wstała i podeszła do stołu, przykładem siostry zaczęła przeglądać kartki.
- Poczytamy ci, Poppy, może zrobi Ci się weselej - powiedziała bez przekonania, czytając pierwszą laurke. - Tu jakiś uroczy dzieciak pisze ci, że tęskni za twoimi zajęciami. Mówi, że to była jego ulubiona cześć tygodnia. Że zawsze byłaś miła i uśmiechnięta i... ruszowa - uśmiechnęła się, czytając ostatnie słowo napisane z dużą ilością błędów.
- Ja mam jakiegoś adoratora - zachichotała Chenille. - Posłuchaj tego: Na górze róże, na dole poziomki. I ty byłaś czerwona jak dwie małe biedronki. Jak bozia krówka nam spadłaś z nieba, twego widoku mi do życia potrzeba. Podpisano: Stęskniony wielbiciel.
Satyna prychnęła. Znowu spojrzała na Poppy, lecz i teraz nie zobaczyła w niej żadnej zmiany. Może tylko tyle, że odwróciła głowę w ich stronę, mimo że opierając ją na kolanach wciąż patrzyła w przestrzeń za nimi.
- Co to ma być... - oburzyła się nagle Chenille, szeleszcząc czymś wśród kartek.
Satyna odwróciła się i zobaczyła siostrę trzymającą w dwóch palcach nad stołem poklejone ze sobą, suche liście.
- Jakiś żart! - oburzyła się, patrząc na liście z wyrzutem. - Zielnik jej przysłali, jakby to ją miało pocieszyć!
- Może to jakiś dzieciak - stwierdziła Satyna, biorąc od niej kartkę. - Dzieci mają fantazję...
Spojrzała na trzymane w ręce liście. Z ususzonych płatków róż ułożony był różowy troll w sukience z niebieskich niezapominajek i uśmiechał się do niej sosnową igiełką. W rękach trzymał malutki listek i szpilkowe nożyczki.
- Ja uważam, że jest uroczy - uśmiechnęła się Satyna. Chenille wystawiła język, komunikując niewerbalnie swoją opinię.
Satyna obróciła kartkę i zobaczyła na odwrocie napis z igiełek:
Oko za oko
Wycinanki za wycinanki
Zmarszczyła brwi. Coś jej to przypomniało.
- Hej, Chenille - rzuciła, kierując się powoli do łóżka Poppy i siadając na nim. - Nie ma tam tego więcej?
Siostra pogrzebała w stosie kartek na stole i zaczęła wyciągać więcej liściastych kartek.
- Jest, i to znacznie więcej - jęknąła. - Ale tamta była najsuchsza.
Satyna położyła rękę na ramieniu przyjaciółki, by zwrócić jej uwagę. Uniosła kartkę blisko jej twarzy dla większego efektu i powiedziała:
- Powinnaś to zobaczyć.
Rzeczywiście, udało się skierować wzrok królowej na liście. Patrzyła się długo na postać z płatków. Satyna obróciła kartkę, by pokazać napis. Stało się to czego się spodziewała - Poppy zmarszczyła brwi i wzięła liście do ręki.
"Progres!" - ucieszyła się w duchu Satyna.
Tymczasem Chenille zebrała już wszystkie podobne kartki i przyniosła je na łóżko, rozsypując je teatralnym gestem tuż przed Poppy.
- Zobacz, jak ja się dla ciebie poświęcam, skarbie - powiedziała tonem divy. - Nawet je policzyłam: równo 30!
- Ktoś przynosił ci je codziennie w tajemnicy od... Tamtego dnia, gdy straciłaś kolor - szepnęła jej na ucho Satyna, by podchłeptać ciekawość królowej. - Zobacz: na żadnej nie ma adresu, ani podpisu...
- Przynosił je! - westchnęła Chenille, zaskoczona. - Włamywał się! A to smarkacz!
- Albo przekupił strażników - zasugerowała Satyna. - A w takim razie to nie mógł byś byle kto!
- Też coś! Po prostu bogaty smarkacz i tyle - oburzała się Chenille. - Jak mu nie wstyd przynosić do królowej takie śmieci!
Poppy wzięła do ręki inną liściastą kartkę i zaczęła jej się przyglądać. Ciężki patos smutku wypełniający pokój powoli go opuszczał. Satyna uśmiechnęła się ciepło.
- Zostawmy ją tak - powiedziała do siostry, wstając.
- Tak po prostu? - zdziwiła się Chenille, również wstając. - Wśród tych śmieci?
- Czuję, że te śmieci dadzą jej więcej niż my przez cały ten miesiąc - odparła, opuszczając pokój.
- Trzeba było od razu zaprowadzić ją na wysypisko! - głos Chenille nikł za zamykanymi drzwiami.
Poppy chłonęła wzrokiem kartkę za kartką. Starała się jak mogła, by nie ukryszyć ani skrawka - tak bardzo stały się dla niej ważne. Nie do końca jeszcze wiedziała dlaczego - jej świadomość nie wykraczała jeszcze poza emocje. Ich treści były bardzo proste - obrazki z listków i płatków przedstawiały słoneczka, kwiatki, lasy, łąki i jeziora, górki i rzeczki, zwierzątka i kolorowe owady. Pośród nich zawsze znajdował się różany troll z sosnowym uśmiechem. Najciekawsze były jednak napisy na odwrocie. Czasami były to wierszyki, jak:
W radości są ości
W nieszczęściu jest szczęście
Tylko we dwoje
Poznasz je wreszcie
Albo mądre sentencje:
Najpiękniejszy motyl był kiedyś najbrzydszym robakiem
Największe ciemności rozświetli największe światło
Czasami były też coś jakby dowcipy:
Zamknij oczy
No zamknij oczy
Zamknij oczy!
Nie, to nie...
Najbardziej jednak lubiła te, które zdawały się rozbrzmiewać w ciszy, jakby ktoś stał obok niej i mówił po prostu:
Po deszczu zawsze wyjdzie słońce :) a jak nie, to trzepnę tą chmurę, co je zasłoniła >:(
Ale jej ulubioną była ta, która wyglądała najświeżej, pachniała jeszcze nawet. Było na niej napisane:
Nie mam już pojęcia, co pisać... Przesyłam Ci mój uśmiech :)
Kąciki jej ust drgnęły odrobinę w górę i utrzymane w tym dziwnym grymasie zostały już na twarzy, gdy Poppy przypatrywała się kartce, wyobrażając sobie uśmiechniętego Mruka.
Otrząsnęła się nagle. To było niemożliwe. Pamiętała bardzo dobrze widok jej starannie robionych wycinanek niszczonych stopami szarego trolla. "To bez sensu, Mruk nie znosi wycinanek" - pomyślała, rzucając trzymaną w ręku kartkę na podłogę. - "A tym bardziej się nie uśmiecha... A nawet jeżeli, to co z tego" - pomyślała z wyrzutem, zwijając się w kłębek u wezgłowia łóżka. - "Spóźnił się. O cały miesiąc."
Zasnęła. Nie śniło jej się nic, od bardzo dawna jej sen wypełniała po prostu pustka. Nic.
I nagle pukanie.
- Królowo Poppy? - spytał ktoś, skrzypiąc drzwiami.
Zignorowała go. Kimkolwiek był.
- Poppy - głos był łagodny, ale nie odważył się zbliżyć. - Ktoś był przed pałacem. Kazał cię obudzić i ci to przekazać.
Odwróciła się tylko tyle, by przyjrzeć się przybyszowi. To był pałacowy strażnik, gwardzista Bold. Jak mogła nie rozpoznać go po głosie?
Odwróciła się zupełnie i usłyszała cichy szmer u podnóża łóżka. Zerknęła na liściaste kartki. Zdążyła już o nich zapomnieć. Usiadła, bo przeszkadzały jej swych szelestem, trzeba je wyrzucić. Ale w tym momencie poczuła coś pod stopą. Podniosła to i przeczytała w ciemności słowa "mój uśmiech". Poruszyła delikatnie noskiem, odruchowo jakoś, nie wiedząc zupełnie czemu. Spojrzała na strażnika, który posłusznie stał w drzwiach, czekając na jej rozkazy. W rękach trzymał niewielki słoik, w którym pływały dwie złote iskierki.
- Czemu go posłuchałeś?
Bold przestąpił z nogi na nogę, nie mogąc znaleźć odpowiedzi. Nie spodziewał się tego pytania. Z jakiegoś powodu posłuszeństwo wobec tamtego wydało mu się oczywiste. Zawstydził się teraz swojego czynu.
- Znasz go chociaż? - dopytywała Poppy.
Gwardzista przełknął ślinę.
- Nie, pani.
Westchnęła.
- Odejdź więc z tym słoikiem ode mnie i daj mi spać.
Strażnik nie ruszył się jednak z miejsca. Nie wykazywał żadnej ku temu chęci, nawet nie zawahał się w sprzeciwieniu się rozkazowi królowej.
Poppy spojrzała na niego pytająco.
- Nie mogę stąd wyjść - powiedział powoli. - Dopóki nie przyjmiesz podarku.
- Nie chcę go.
- To dla twojego dobra, Wasza Wysokość.
Poppy patrzyła na niego zmęczonym wzrokiem.
- Co jest w tym słoiku? - spytała w końcu.
- Dwa świetliki - odparł gwardzista.
- Świetliki? - zdziwiła się.
Bold skinął głową.
Poppy potarła dłonią policzek, mrużąc zmęczone oczy.
- Jak niby ma mi to pomóc?
Teraz strażnik uśmiechnął się trochę głupkowato, wyraźnie już zakłopotany całą tą sytuacją.
- Nie powtórzę tych słów - powiedział. - Ale troll, który kazał ci przekazać słoik był nadzwyczaj przekonujący.
Poppy spojrzała na Bolda, potem na słoik, a potem zawisła spojrzeniem na kartce trzymanej w ręku.
- Dobrze więc - powiedziała, odrobinę nawet uroczyście. - Przyjmuję podarek.
Bold wyraźnie się ucieszyć. Postawił słoik na podłodze, tuż pod jej stopami i wyszedł, kłaniając się nisko.
Poppy spojrzała na niego nie bardzo wiedząc, co czuć lub myśleć. Na wieczku dostrzegła jakiś napis. W pokoju było już ciemno, odłożyła kartkę na łóżko i uniosła słoik do twarzy, by go odczytać.
"Podążaj za światłem" - przeczytała bardzo cicho, ledwie poruszywszy wargami. Ciemność, cisza, nienaturalność podarku i tajemniczość napisu wprawiły ją w magiczny nastrój dziecięcego zaciekawienia. Otworzyła słoik i zajrzała do środka. Dwa, maleńkie świetliki siedziały grzecznie, łagodnie do niej mrugając. Dmuchnęła w nie delikatnie, by je ożywić. Robaczki natychmiast rozpostarły skrzydełka i wyleciały przez otwór, prawie wpadając w twarz Poppy, która odruchowo cofnęła głowę. Świetliki poleciały do drzwi i zaczęły tańczyć przed nimi jakiś tylko sobie znany układ.
Poppy przechyliła głowę, jak zdziwione szczenię, patrząc na światełka. Podeszła i otworzyła drzwi, a te wyleciały natychmiast przez nie jak ścigane. Trollka westchnęła rozczarowana i już chciała wrócić do łóżka, gdy nagle przed jej twarzą znów zatańczyły światełka. Otworzyła szerzej oczy, nagle coś sobie uświadomiwszy. Spojrzała jeszcze raz na napis na wieczku, po czym odłożyła je i słoik gdziekolwiek i jak zaczarowana poszła za świetlikami.
Robaczki prowadziły ją przez długie korytarze pałacu aż do wyjścia. Tam minęli strażników, którzy z lekkim uśmiechem udawali, że nie widzą uciekającej w środku nocy królowej. Poppy zmarszczyła brwi, ale nie zwolniła i nie spuściła wzroku ze świetlików, bojąc się je zgubić.
Przeszli kawał drogi, znaleźli się po za obrębem królestwa. Poppy odgarnęła liście, które stanęły jej na drodze i zobaczyła swoich świetlistych przewodników, tańczących pośród drzew. Byli u celu. Królowa niezbyt zwinne wygramoliła się z krzaków i otrzepała się z liści. Gdy uniosła głowę, odkryła, że świetliki krążą wokół włosów trolla. Zamarła zaskoczona. Po chwili jednak rozpoznała go i dyskretnie odetchneła.
Mruk siedział po turecku na trawie i przyglądał jej się w napięciu. Ręce ułożył na kolanach, a jego postawa wskazywała na to, że czekał tu już długo. Zanim jednak Poppy spytała, po co ją tu przyprowadził, poprosił ją by usiadła przed nim. Westchnęła, tracąc poczucie sensu swojej magicznej wędrówki przez las za świetlikami, ale usłuchała. Podskoczyła zaskoczona, gdy Mruk walnął nagle pięścią w ziemię. Powtórzył to dwa razy i po chwili ziemia pod nimi zadrżała i zaczęli opadać.
- Winda - uspokoił ją, gdy spojrzała na niego pytająco. - Trochę to potrwa - dodał, patrząc do góry na oddalające się od nich niebo.
Gdy spojrzał znów na Poppy opierała głowę na dłoniach, wodząc smutnym wzrokiem po przesuwających się ścianach. Ostatni raz ją widział tego feralnego dnia, gdy straciła ojca, szczęście i kolory. Wyglądała dokładnie tak samo jak wtedy: szare włosy z delikatnym tylko odcieniem różu odstawały jej w nieładnie na wszystkie strony, a oczy dusiły w sobie uśpione ogniki. Nie mógł na nią patrzeć, tak silnie serce ściskało mu się z bólu. Odwrócił wzrok, by ukryć szkliste oczy.
"Tego właśnie chciałeś, prawda? - pytał się ironicznie. - Żeby była taka jak ty." Spojrzał na swoją szarą dłoń.
"Muszę coś z tym zrobić - pomyślał. - Ta cisza trwa za długo. Trzeba coś powiedzieć, zacząć rozmowę... Jak to robią normalne trolle? Cześć, co u ciebie? Nie to bez sensu... Może jakiś dowcip? Tak! Dowcip będzie dobry... Ale ja nie znam się na dowcipach... Szybko, powiedz coś, cokolwiek, byle przerwać tą ciszę, byle nie robiła takiej miny, cokolwiek! "
- Dlaczego kurczak... - zaczął.
Poppy podniosła wzrok.
- Co mówisz?
Przełknął głośno ślinę."No właśnie, co ja mówię...."
- Dlaczego kurczak - kontynuował. - Przechodzi przez jezdnię?
Poppy patrzyła się z wyrazem niezrozumienia na twarzy.
- Bo - mówił. - Idzie do jakiejś... Bardzo ładnej dziewczyny.
Poppy zmarczyła brwi. Mruk czuł jak pojedyncza kropla potu spływa mu powoli po skroni.
- Puk puk - powiedział, niewiele myśląc.
- Kto tam - mruknęła, bez większego entuzjazmu.
"No właśnie, kto?" - pomyślał.
- Kurczak?
Nastała chwila milczenia. Mruk zamknął oczy, czekając na najgorsze. Ale zamiast tego usłyszał głośny wybuch śmiechu. Otworzył oczy. Śmiała się? To było śmieszne? Pomyślał chwilę nad tym co właściwie powiedział. Nagle uświadomił sobie sens tego. Zrobiło mu się gorąco. Ale Poppy śmiała się, a on patrząc na nią powoli się uspokajał. Całe napięcie zeszło z niego i poczuł się dobrze, przyłapując się na głupkowatym uśmiechaniu się.
Śmiała się. Jaki cudny to był dźwięk, jaki piękny to był widok... Poczuł, że chce utrzymać go jak najdłużej.
- Znam jeszcze jeden - powiedział, pochyłając się trochę do przodu. - Wiesz, dlaczego deszcz siedzi w więzieniu?
- Nie wiem - powiedziała, opanowując śmiech. - Dlaczego?
- Bo napadał.
Parsknęła.
- Nie wiedziałam, że wymyślasz żarty - powiedziała po chwili.
- Też nie wiedziałem - odparł, uśmiechając się.
Zachichotała.
Winda akurat stanęła. Poppy podniosła głowę i rozejrzała się dookoła, ale jedyne co spostrzegła, to ciemność. Mruk dmuchnął na dwa świetliki krążące nadal wokół jego włosów, a one pofrunęły wysoko nad ich głowy i usiadły mieniąc się na sklepieniu. Nagle zapaliły się wokół nich inne świetliki, budząc kolejne i kolejne, aż w końcu płynną falą ozłociły blaskiem sufit, wypełniając światłem całe pomieszczenie.
Poppy patrzyła na to z otwartą buzią i zadartą głową. Nagle usłyszała gwizdaną melodię i spojrzała na Mruka jak na magika, czekając z zaciekawieniem na kolejną sztuczkę. Gdy troll skończył gwizdać, z sufitu spłynęła w jego stronę garstka świetlików. Podleciała do niego i wplątała mu się we włosy, wypełniając je światłem.
- Wow - westchnęła, oczarowana.
- Też tak chcesz? - spytał.
Zamrugała ze zdziwieniem.
- A mogę?
Skinął.
- Wystarczy zagwizdać - dodał. - Polecą za melodią.
Speszyła się, spuszczając wzrok.
- Nie pamiętasz melodii? - próbował zgadnąć.
- Nie umiem gwizdać...
Mruk patrzył się na nią chwilę w skupieniu.
- Zamknij oczy.
Poppy wyprostowała się i wykonała polecenie. Po chwili do niej dotarło, że nie przemyślała tego, nawet nie jest pewna, czy może mu aż tak zaufać. Nagle poczuła jego ciepły oddech tuż przy twarzy i zamarła. Był bardzo, bardzo blisko, aż czuła jego ciepło. Zaczął gwizdać. Gdy skończył melodie, odsunął się od niej. Odetchnęła. Otworzyła oczy i zobaczyła świetlistą chmurę ogarniającą jej stojące włosy. Świetliki delikatnie ją załaskotały, na co wzdrygnęła się z uśmiechem. Jej włosy wypełniała teraz chmara świetlików, a ona unosiła oczy najwyżej jak tylko mogła, by nacieszyć się tych widokiem.
- Wow - powtórzyła z dziecinnym wyrazem twarzy.
- To teraz możemy już iść - powiedział Mruk, wstając.
- Iść? - zdziwiła się, odrywając wzrok od migoczących złotawo włosów.
- Chyba nie myślisz, że przyprowadziłem cię tu dla świetlików - powiedział z uśmiechem, otwierając jakieś drzwi. - Chodź.
I zniknął. Poppy wstała zaskoczona i weszła za nim na ciemny korytarz, oświetlany jedynie blaskiem świetlików w ich włosach. Mruk zaczął prowadzić ją przez cały labirynt korytarzy i mimo, że nie zaszli daleko, Poppy pogubiła się i czuła, że nie byłaby w stanie sama wrócić. Była zupełnie zdana na łaskę szarego trolla. Powinno ją to co najmniej niepokoić, w końcu przez te wszystkie lata kiedy go znała, widziała go tylko niszczącego jej wycinanki i zbierającego jakieś przypadkowe przedmioty...
Stanęła nagle. "Co ja tutaj robię?" - spytała się w duchu. - "Czemu mu ufam? Przez te wszystkie lata nie odezwał się do mnie nawet jednym miłym słowem, podczas gdy ja codziennie przynosiłam mu kolorowe wycinanki. Jaka ja byłam naiwna! Nadal jestem... Skąd pewność, że nie chce mnie zabić albo... Albo..."
- Co się stało? - spytał Mruk, odwracając się i podchodząc.
Zagryzła wargi. Spuściła wzrok i cofnęła się dwa kroki.
- Powinnam już wracać - mruknęła.
Mruk od razu domyślił się, o co chodzi. Spojrzał na nią rozczarowany.
- Tak... - odparł, również nie patrząc jej w oczy. Przełknął głośno ślinę. - Masz rację, nie ufając mi...
Westchnął. Podniósł głowę i napotkał jej wzrok.
- Odprowadzę cię - rzucił nagle, po czym minął ją, idąc drogą powrotną.
- Czekaj!
Stanął nagle.
- Co chciałeś mi pokazać? - spytała nieśmiało.
Zawahał się. Spojrzał na nią poważnie.
- Trolla, który ratował mi życie przez ostatnie 20 lat.
Zapadła cisza. Poppy spuściła delikatnie głowę.
- Ja również wiele straciłem w życiu - powiedział po chwili. - Moją babcię... Zjadł Bergen na moich oczach. Moi rodzice umarli z rozpaczy. Wszystko przeze mnie... Zaszyłem się w jakiejś dziurze. Chciałem oderwać się od świata, by nikt już przeze mnie nie cierpiał i by nikt za mną nie płakał, kiedy... Odbiorę sobie życie.
Poppy podniosła głowę i spojrzała na niego przerażona. Niezauważył tego, zacisnął pięść i mówił dalej.
- Już wszystko było gotowe: sznur i wilcze jagody, a nawet nóż, jakby reszta zawiodła. Ale z nikąd nagle pojawił się różowy troll, który zaczął przynosić mi kolorowe wycinanki. Dziewczyna była bardzo uparta, dzień w dzień wiernie przynosiła mi jedną, a ja desperacko próbując się jej pozbyć, niszczyłem je na jej oczach. Nic to jednak nie dało. Byłem załamany. Mijały lata, a ona wciąż przychodziła, bo ubzdurała sobie, że jako księżniczka wszystkich uszczęśliwi.
Wziął głęboki oddech, zamykając oczy.
- Pewnego dnia wszedłem zdecydowany do pomieszczenia z przygotowanym sznurem, jagodami i nożem... I spojrzałem na wszystkie te rzeczy z obrzydzeniem. Poczułem, że nie chcę już umierać. Trochę mi zajęło zanim zrozumiałem dlaczego. Przez ciebie.
To powiedziawszy spojrzał w końcu na nią. Była wstrząśnięta. Jego słowa były dla niej zbyt mocne. Drżała. Podszedł do niej powoli i stanął tuż przed nią, czując się bardzo bezradnie.
- Przepraszam...
- Nie, nie... - powiedziała cicho. - Ja tylko... - dotknęła dłonią skroni, żeby zebrać myśli. - Nie wiedziałam...
- Mogę... - zaczął niepewnie. - Mogę pokazać Ci to co chciałem Ci pokazać?
Skinęła głową.
Przeszedł kilka kroków i otworzył drzwi. Gestem zaprosił ją do środka. Weszła powoli, nie mogą odnaleźć się w dużym ciemnym pomieszczeniu.
- Od tamtego momentu - powiedział, wchodząc za nią i zamykając drzwi. - Czekałem na ciebie. Wyrzuciłem wszystkie tamte rzeczy i każdego dnia czekałem na nową wycinankę. Chciałem zrobić coś więcej, ale nie miałem odwagi. A gdy w końcu się zdecydowałem... Nie przyszłaś.
Przerwał. Spojrzał na nią smutno.
- To był również i mój najnieszczęśliwszy dzień w moim życiu.
Patrzyła na niego, czując jak oczy zachodzą jej łzami.
- Spóźniłem się - powiedział nisko i cicho, jak wyznanie grzechów na spowiedzi, jak ostatnie słowa skazańca. - Przepraszam...
Skrzywiła się. Sama go nie dawno oskarżała, teraz widziała wyraźnie, jak bardzo dziecinne i bezpodstawne było to oskarżenie. Miała ochotę go przytulić, ale była pewna, że ją odrzuci.
- To nie twoja wina - szepnęła.
- Gdybym tam był - mówił, patrząc jej głęboko w oczy. - Może ja bym zginął, nie on. A ty nie straciłabyś koloru.
- Nie mów tak - skrzywiła się.
Uśmiechnął się powoli. Przyjemne ciepło wypełniało ten uśmiech.
- Chciałem Ci przedstawić trolla, który nauczył mnie czegoś bardzo mądrego - powiedział, podnosząc ręce do włosów i czochrając je, by świetliki pouciekały. - Nauczył mnie, że żyjąc z martwymi, umierasz, a wraz z tobą cały świat. Za to będąc z żywymi kwitniesz, a wszystko wokół tętni życiem i błyszczy kolorami.
W czasie gdy mówił, świetliki osiadły na suficie, oświetlając lepiej pomieszczenie, w którym się znajdowali. Poppy za przykładem Mruka, wytrzasnęła z włosów robaczki świętojańkie i zapatrzyła się na lecące do góry światełka. Dopiero po chwili zobaczyła to co miała zobaczyć i omal nie krzyknęła.
Ściany, całe ściany, były od podłogi do wysokiego sufitu, przez całą swoją szerokość wypełnione półkami. A na półkach - wycinanki! Setni, tysiące kolorowych wycinanek. A najważniejsze w tym wszystkim było to, że wszystkie bez wyjątku były jej.
- Przynosiłeś je tutaj - mówiła z niedowierzaniem. Głos jej zadrżał, kiedy krzyknęła: - Naprawiałeś je!
Skinął tylko głową.
Podeszła do najbliższej wycinanki i z wielkim sentymentem wzięła ją do ręki.
- Pamiętam ją - powiedziała, patrząc na uśmiechnięte słoneczko. - To wtedy tak strasznie padało. Albo ta - z ożywienie wzięła stojącą obok składaną książeczkę. - Siedziałam nad nią bardzo długo. Tata uczył mnie składać tak papier, by po otwarciu postacie wyskakiwały. Widzisz? - powiedziała, prezentując wycinankę.
Podniosła głowę i zobaczyła Mruka, stojącego na drugim końcu sali. Podbiegła do niego, zostawiając książeczkę.
- Ta jest moja ulubiona - rzekł, pokazując jej trzymaną w ręku kartkę.
Wzięła ją od niego i patrzyła na nią długo, wodząc palcem po każdej linii.
- Moja pierwsza... - szepnęła, warga jej zadrżała. - Tata... Tata uczył mnie wtedy... Jak je robić... Wycieliśmy razem słoneczko...
Skrzywiła się powstrzymując płacz. Łzy zaczęły lecieć jej po policzku, coraz więcej i więcej. Mruk podszedł do niej i ostrożnie ją przytulił. Była zaskoczona, ale nie protestowała.
- Twój tata był wspaniałym trollem - powiedział.
To było za trudne. Wybuchnęła płaczem. Upuściła gdzieś wycinankę i wtuliła się w Mruka. Poczuła cały duszący się w niej smutek. Przypomniała sobie twarz taty i poczuła jeszcze większy ból. Płakała długo, bardzo długo i rzewnie. W końcu zaczęła się uspokajać. Zanim dotarła do niej rzeczywistość, czuła się ciepło i bezpiecznie. Chlipała jeszcze, z rzadka rzucał nią dreszcz ostatnich szlochów. Westchnęła, utulana i pocieszona. Została tak jeszcze długo, aż zupełnie wydobrzała, aż policzki jej wyschły, a na twarzy pojawił się nawet drobny uśmiech.
- Dziękuję - jęknęła, zachrypniętym głosem.
- To ja ci dziękuję - odparł Mruk, odsuwając się od niej. Miał oczy pełne łez, ale usta pełne ciepłego uśmiechu.
Nagle krzyknęli i stanęli jak wryci. Zamarli patrząc na siebie szeroko otwartymi oczami. Powoli na twarzach obojgu pojawił się uśmiech.
- Twój kolor! - krzyknęli jednocześnie.
Patrzyli na siebie, nie mogąc się tym nacieszyć - Poppy jażyła się różowym blaskiem, a jej włosy emanowały głębokim odcieniem czerwieni; Mruk lśnił przyjemnym odcieniem niebieskiego, a włosy koloru granatu nabrały niezwykłej miękkości.
Zaczęli się śmiać. Śmiać głośno i długo, tańcząc jak dzieci, robiąc kółka trzymając się za ręce.
- Chodźmy do łazienki, mam tam lustro! - zawołał Mruk, wybiegając z pomieszczenia, a Poppy ze śmiechem poleciała za nim. Wrócili jednak po chwili, śmiejąc się głupkowato, bo zapomnieli świetlików.
Gdy dotarli już do łazienki, nie mogli nacieszyć się swoimi odbiciami w lustrach.
- Już zapomniałem jaki był mój kolor - powiedział Mruk, oglądając swoje włosy. - Nie wiedziałem, że moje włosy mogą być takie miękkie.
Spojrzała na niego ze współczuciem.
- Mam ci tyle do pokazania! - ożywiła się nagle. - Tyle cię ominęło!
- Powoli - powiedział, uśmiechając się. - Nigdzie mi się nie śpieszy. Najpierw i tak musimy odstawić cię do pałacu - dodał, widząc jak Poppy próbuje ukryć ziewanie.
Nagle coś sobie przypomniała.
- Co takiego powiedziałeś strażnikom? - spytała.
Uśmiechnął się złośliwie.
- Nigdy się nie dowiesz.
- Oj, weź! Tyle mi już powiedziałeś...
- Nie powiedziałem Ci wszystkiego - uciął, wypychając ją z łazienki. - Jeszcze mało o mnie wiesz. A teraz wracamy grzecznie do pałacu i idziemy spać.
- Nieeeeee, ja nie chcę...
- Poppy...
- No dobra, dobra, ale prowadź
______
Tu zbieram listę osób, które chcą ciąg dalszy. Jak zbierze się 15 zacznę pisać (hehe, czyli za dwa lata)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro