17. Ocknij się
Pov Shiro:
Szliśmy już godzinę i nikogo nie spotkaliśmy, a co gorsze zaczęło padać. Podbiegliśmy do drzewa, by schronić się przed deszczem, spojrzałem na blondynka, który chwycił się kolan.
- A myślałem, że przez cały dzień będzie słońce... - eyszeptał zawiedziony.
-Ja też.- Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem między drzewami jasne światło.
-Widzisz je?
- Co widzę?
-Światło, po drugiej stronie rzeki. - Nagisa podrapał się po głowie i pisnął radośnie:
-Widzę! Widzę! Tam na pewno ktoś jest.
-Tylko pytanie, jak tam się dostaniemy? - Niebieskooki rozejrzał się.
-Jakbyśmy szli dalej, może znaleźlibyśmy jakiś most czy coś.- Przejechałem dłonią po jego mokrych włosach.
-Jednak czasami myślisz. - Nagisa zrobił obrażoną minę i wysyczał:
-Ja zawsze myślę!
-Taa... Lepiej chodźmy. - zakrywając głowę plecakiem, ruszyliśmy przed siebie do czasu, gdy zobaczyłem przewrócone drzewo, które mogło nam posłużyć jako ''most''.
- Patrz drzewo!- krzyknął blondyn. Podbiegliśmy do rzeki, wdrapałem się na drewno i pomogłem Nagisie na nie wejść.
-Na wszelki wypadek chwyć mnie za rękę. - chłopak wykonał moje polecenie i powoli zaczęliśmy iść na drugą stronę.
-Shiro!- Krzyknął, zdążyłem zobaczyć jak zakołysał się i wpadł do wody. Próbowałem go chwycić, ale nie zdążyłem. Boże! Nagisa krzyczał moje imię... topił się, zdjąłem kurtkę oraz bluzę, które uniemożliwiały mi ruch i wskoczyłem do wody. Ledwo co go widziałem, gdy byłem wystarczająco blisko, chwyciłem go w pasie i wypłynęliśmy na brzeg. Położyłem go na plecach i zdjąłem mu kurtkę.
-Nagisa ocknij się!- krzyknąłem. Nich otworzy oczy! Uniosłem lekko jego podbródek i przyłożyłem usta to jego ciepłych warg, po czym zacząłem robić sztuczne oddychanie. Nagle chłopak otworzył oczy i wykaszlał wodę, pomogłem mu usiąść. Wyglądał na bardziej przerażonego od de mnie.
-Już wszystko dobrze. - zacząłem go uspokajać. Gdy wykaszlał większą część wody z płuc, opadł na moje ramiona.
-Shiro... Dziękuje.
-Nie dziękuj. - Po moim policzku popłynęły łzy mieszające się z kroplami deszczu. Blondyn odsunął się od de mnie, przez co, mogłem zobaczyć jego bladą twarz.
- Źle się czuje... -I zamknął oczy. Mocno go przytuliłem, zemdlał wprost w moje ramiona.
-Pomocy! Niech nam ktoś pomoże! - krzyczałem na całe gardło. Wstałem i chwyciłem nieprzytomnego przyjaciela na ręce i ruszyłem w stronę światła. Krok za krokiem czułem się coraz gorzej. Jest strasznie zimno, a ja mam nic oprócz bokserek, spodni i butów. Nagle jakiś starszy mężczyzna z wąsem ubrany w żółtą płaszcz do kolan podbiegł do mnie.
-Co wy tu robicie w takim deszczu?! - Nie zdążyłem nic powiedzieć, upadłem na ziemię i straciłem przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro