3.3 ("Supernature")
⛔ śmierć, łapanki
2723 wyrazy
---------------------
Malena przechyliła głowę w lewą stronę. Następnie zrobiła to samo w prawą. Usłyszała charakterystyczne strzelenie kości, które pomogło jej rozluźnić mięśnie karku. Wyprawiała się w nieznane. Na samą myśl o tym jej serce zaczęło pompować krew chyba dwa razy szybciej niż dotychczas.
Kirgizka była jedną z dziesięciu osób, których bransoletki zaczęły wibrować w tym samym momencie, oznaczając konieczność przejścia do miejsca zbiórki, według instrukcji podanych przez kobiecy głos z głośnika.
Strzałki wykonane z taśmy samoprzylepnej w limonkowym kolorze skierowały ją na forum mieszczące się na poziomie pierwszym. Ujrzała tam kilkadziesiąt osób, takich jak ona. Wśród nich krzątali się organizatorzy, sprawdzający przychodzącym ludziom numery, po czym odhaczali ich w swoich tabletach. Pod ścianami czujnie stali uzbrojeni żołnierze ochrony w czarnych hełmach na głowach i z karabinami w dłoniach.
Malena rzuciła najbliżej stojącemu żołnierzowi bardzo uważne spojrzenie, na co ten aż poprawił swoją pozycję w staniu na baczność. Zastanawiała się, co to była za nocna awantura na drugim piętrze, która wymagała poblokowania wind, zmasowanej interwencji służb porządkowych oraz – jeśli była w stanie poprawnie zidentyfikować hałas – nawet użycia armatek wodnych.
Z głośników na pierwszym piętrze popłynęły w tym czasie spokojne takty muzyki klasycznej, zagłuszające niepokojące, a później wręcz przerażające odgłosy na górze. Mimo to, ludzie opuszczali swoje hale sypialne i z ciekawością wzmocnioną niepokojem, wyglądali na korytarz. Napotykali tam uzbrojonych żołnierzy, którzy kierowali ich z powrotem do środka, dbając o zachowanie porządku.
Przypomniało jej to wszystkie najgorsze wydarzenia, które przeżyła w trakcie tłumienia rewolucji w Biszkeku. Wracała ulicą z nocnego dyżuru w szpitalu. Z opancerzonych wozów bojowych zaczęli wyskakiwać żołnierze i – bez sprawdzania przepustek wydawanych do poruszania się po mieście w trakcie godziny policyjnej – rozpoczęli strzelanie z karabinów do przypadkowych ludzi.
Malena zasłoniła głowę torebką i rzuciła się pędem do bramy, w której mieszkał jej przyjaciel. Przepełniona strachem, nieomal czująca nad sobą ostrze miecza rzeczy ostatecznych, nacisnęła na mosiężną klamkę w przedwojennej kamienicy i rzuciła się w głąb ciemnego korytarza. Dopadła do wygryzionych, drewnianych schodów. Skakała co dwa stopnie, kierując się na trzecie piętro. W końcu białe drzwi malowane farbą olejną uchyliły się, a za nimi ukazała się kojąca jej nerwy postać człowieka, którego znała bardzo dobrze.
Mężczyzna bez słowa wpuścił ją do środka, a Malena zdjęła buty i włożyła przygotowane dla gości zdobione kapcie. Stąpając po betonowej podłodze przykrytej dywanem skierowała się do salonu, po czym usiadła przy stole z ciemnego drewna, przykrytym białą, szydełkowaną serwetą. Podziękowała za podaną herbatę. Dodała do niej kostkę cukru i, mieszając napój w nieskończoność cynową łyżeczką, podejmowała decyzję, która miała zaważyć o jej dalszym życiu. To właśnie wtedy, w takich okolicznościach, zdecydowała się opuścić Kirgistan, żeby wziąć udział w Kwalifikacji.
Pierwszy etap wydawał jej się śmiesznie prosty. Pracowała jako internistka. Jej rozmowa przy okienku potrwała niespełna minutę, z czego przez większość czasu urzędnik otwierał plik z jej nazwiskiem i potwierdzał, że miała trzydzieści pięć lat. Kirgizka poczuła jak ulga wypełniła całe jej ciało na widok zielonej poświaty, która odbiła się na szybie. Ostatnim ruchem głowy spojrzała na kolejkę i na odrzucanych ludzi, często usuwanych wręcz siłą, od czego aż przeszył ją zimny dreszcz, wywołany współczuciem. Wiedziała, że wszyscy mieli powód, żeby trafić w to miejsce. Wszyscy z nich walczyli o to samo.
Drobna tarcza wbudowana w gumową bransoletkę Maleny zaświeciła się na niebiesko. Kobieta dostrzegła stanowisko urzędnika, który stał przy lampce oznaczonej takim właśnie kolorem i notował zbliżające się do niego osoby. Skierowała się więc w jego stronę. Rozpoznała kilkoro ludzi, którzy w hali sypialnej zajmowali łóżka nieopodal niej. Uśmiechnęła się do swojej nowej znajomej z Uzbekistanu.
— Czyli trafiłyśmy do jednej grupy – powiedziała na przywitanie. – Ciekawe, co będą u nas sprawdzać tym razem?
Uzbeczka w średnim wieku wsunęła dłoń w długie, czarne włosy, drapiąc się po głowie i rozglądając dookoła.
— Może nasze umiejętności w praktyce? – zastanawiała się na głos.
Obie kobiety nie mogły rozszyfrować do końca klucza, według którego dziesięć osób zostało połączonych w jedną grupę. Oprócz tych, którzy mniej więcej sąsiadowali ze sobą numerami, pojawiły się trzy zupełnie nowe osoby.
Malena z nową znajomą wymieniły zdegustowane spojrzenia. Bez słowa rozpoznały tęgą sylwetkę Olega Ryżkowa, rosyjskiego oligarchy, który uciekał na Zachód, ponieważ w Moskwie mu groził pokazowy proces.
Zdaniem Maleny, wszyscy kacykowie w krajach byłego Związku Radzieckiego byli siebie warci, a to, że jeden z nich wypadł z łask całej reszty nie świadczyło wcale o jego wybitnych zaletach etycznych, tylko raczej o grubszej kłótni o pieniądze. Ucieczka Ryżkowa była szeroko komentowana w mediach. Mężczyzna spędził kilka tygodni w Wielkiej Brytanii, korzystając z wydanej mu wcześniej drogiej wizy turystycznej. Jednak żeby uzyskać prawo stałego pobytu, musiał się poddać tej samej procedurze, co każdy.
— Jakie umiejętności on może mieć? – parsknęła Malena cicho. – Chyba kłamania i zastraszania.
Rzuciła okiem na wysokiego blondyna z włosami zaczesanymi do tyłu, ubranego w niebieską koszulę, czerwony krawat oraz jasne spodnie. Na jego szyi widniał identyfikator urzędnika ONZ. Odczytała stamtąd imię i nazwisko: Hans Müller.
— Szanowni państwo, jesteśmy w komplecie – oznajmił z pogodnym uśmiechem selekcjoner Müller. – Zapraszam was teraz ze mną do windy, którą pojedziemy na pięćdziesiąte piąte piętro i tam wytłumaczę, co będzie się działo dalej.
Dziesięć osób z lekką niepewnością powędrowało za krokami swobodnie poruszającego się niemieckiego blondyna. Przed windą czekała na nich kolejna niespodzianka. Do pielgrzymki na pięćdziesiąte piąte piętro dołączało dziesięciu uzbrojonych żołnierzy. Malena po cichu przełknęła ślinę. – Po jednym na osobę – pomyślała. Nie wróżyło to jej zdaniem niczego dobrego. Uważała, że wszyscy, którzy otrzymali pozytywną opinię w pierwszym etapie zostali uznani za wartościowych członków społeczności, przez co cała reszta procesu Kwalifikacji powinna być jedynie formalnością. Świadomość, że wydawano jedynie tysiąc wiz każdego roku, bardzo słabo przebijała się do jej głowy.
– Tysiąc osób – powtórzyła sama do siebie. Zrobiło jej się momentalnie zimno, jakby weszła do chłodni, w której przetrzymywano mięso. Przerażający strach zablokował jej uda i zespoił jej stopy z podłogą. Rzuciła dyskretne spojrzenia pozostałej dziewiątce. Czyżby tylko jedna z tych osób miała przejść do kolejnego etapu? Czy istniała możliwość, że nie przejdzie żadna?
Z sercem bijącym tak mocno, że słychać je było wśród ciszy korytarza, wysiadła z windy i ruszyła dalej za Hansem Müllerem. Pięćdziesiąte piąte piętro wyglądało inaczej niż wszystko, co widziała w Centrum do tej pory. Korytarz był o wiele szerszy, a jego ściany wyłożone były w większości jasnym drewnem, a co kilkanaście metrów stapiały się z nimi słupy żywych roślin. Z dyskretnie umieszczonych głośników wydobywało się nagranie urokliwego śpiewu ptaków, sprawiające wrażenie pobytu w prawdziwym parku.
— Sala 141. To tutaj – oznajmił Müller, wciąż z tym samym, urzędowym uśmiechem na ładnie układających się, jasnych ustach.
Pochód zatrzymał się, oczekując na dalsze polecenia Niemca.
— Będą musieli państwo współpracować ze sobą, żeby rozwiązać pewną zagadkę – kontynuował urzędnik. – Oczekujemy odpowiedzi na pytanie, co wydarzyło się w tamtym pokoju. Macie państwo pół godziny na wypracowanie stanowiska i przekazanie odpowiedzi za pomocą tabletu, który znajdziecie w środku. Życzę powodzenia.
Ku oszołomieniu zgromadzonych, próbujących właśnie przetworzyć w głowie usłyszane informacje, Hans nacisnął na klamkę, a za drzwiami ukazało im się pomieszczenie, przypominające swoim wyglądem salon w eleganckim apartamencie.
Dziesiątka wybranych wkroczyła ostrożnie do środka. Na początku ludzie niepewnie rozglądali się, aż wreszcie wszyscy podeszli do stołu, który, przez obecność usadzonych przy nim manekinów, krzyczał, że był punktem centralnym tego zadania.
— Chyba możemy się zgodzić, że wszyscy, którzy siedzą przy tym stole, w jakimś stopniu się znają – przejęła inicjatywę wysoka blondynka z niedbałym kokiem spiętym gumką na czubku głowy. Miała na sobie czarny dres, który wyglądał na jej prywatne ubranie, bowiem organizatorzy rozdawali tylko białą, bawełnianą bieliznę oraz bluzki, skarpety i dresy w kolorach zbliżonych do kawy z mlekiem.
Malena przyjrzała się sześciu manekinom usadzonym przy drewnianej ławie i ustawionym przed nimi wyszukanym posiłkom. Dojrzała homara, sałatkę z serem feta oraz pestkami granatu, risotto, jakieś ciasta, a także białe oraz czerwone wino w butelkach z etykietami, które wskazywały na luksusowe pochodzenie alkoholu. To była impreza odbywająca się w wyższych sferach, choć może nie tych z najwyższej półki.
W pewnym oddaleniu od stolika stały dwa manekiny płci męskiej. Jeden z nich opierał dłoń na plecach drugiego i z uśmiechem zapraszał go do zajęcia jednego z dwóch wolnych miejsc przy stole. Wyglądali na gospodarza oraz na spóźnionego gościa.
Kirgizka obróciła głowę, żeby zbadać uczucia, które zagościły na twarzach pozostałych członków jej grupy. Nikt z nich zabierał głosu. Wszyscy zdawali się przyznawać rację blondynce.
— No dobrze, ale tu chyba nie o to chodzi – wtrąciła się Malena z niepewnością w głosie.
Podeszła bliżej do kobiecego manekina z peruką złożoną z pszenicznych, falujących włosów. Brązowe oczy aktorki zdawały się przerażone w taki sposób, który przyciągał natychmiast uwagę. Jakby właśnie zobaczyła przed sobą ducha z najgorszych koszmarów sennych, obiecującego jej śmierć rozłożoną na równe, cienkie plasterki. Dłoń manekina pokryta substancją przypominającą ludzką skórę zdawała się upuszczać kieliszek z ogromną czaszą, a kilkanaście kropel czerwonego wina rozlało się po stole.
— Ta kobieta została otruta! – wykrzyknęła Uzbeczka, która na co dzień pracowała w stacji meteorologicznej w Taszkiencie i z tajemniczymi morderstwami nie miała zbyt wiele wspólnego, ale teraz musiała rozwikłać przyczynę popełnienia jednego z nich. – Ten facet ją otruł! – Oskarżycielsko wycelowała palec w manekina, sprawiającego wrażenie nowoprzybyłego gościa. – Dlatego na niego patrzy!
— Trucizną posługują się raczej kobiety – skontrowała blondynka, sceptycznie zaplatając ręce na klatce piersiowej.
— Albo FSB – dodała Uzbeczka, wymownie spoglądając na Olega Ryżkowa.
Mężczyzna ledwo mieszczący się w obszernym rozmiarze dresu westchnął ostentacyjnie pod jej adresem, po czym wyciągnął z kieszeni chusteczkę i zaczął nią wycierać spocone czoło. Nie rozumiał, dlaczego ktoś taki jak on, nieskończenie bogaty, dysponujący informacjami ważnymi dla zachodnioeuropejskich wywiadów, musiał uczestniczyć w tej szopce będącej parodią ekranizacji książek Agathy Christie. Z realnym życiem ta scena nie miała niczego wspólnego.
Czekał, aż pozostała dziewiątka śmiesznych, nic nieznaczących ludzików miała wreszcie wyprodukować rozwiązanie tej banalnej sytuacji i wszyscy będą mogli przejść dalej. Nie wierzył, że ta inscenizacja miała jakikolwiek sens oraz głębsze znaczenie.
Malena tymczasem dokładnie badała objawy, które wykazywał kobiecy manekin. Pomyślała, że najbardziej oczywiste rozwiązania często okazywały się fałszywym tropem. Jej uwagę przykuł zatem nie kieliszek z winem, który wydawał się najtrafniejszą odpowiedzią, lecz nadgryziony kawałek ciasta czekoladowego.
Gwałtownie odwróciła się twarzą w kierunku osób z grupy.
— To jest klasyczna reakcja alergiczna na orzeszki arachidowe – krzyknęła głosem wypełnionym podnieceniem, jakby właśnie odkryła nieznane, lecz kluczowe dla losów planety równanie matematyczne. Krew huknęła jej do głowy potężnym strumieniem. Na karku zabłyszczały drobne kropelki potu. Jej drobna dłoń zaczęła drżeć, kiedy planowała ją unieść do góry, aby podnieść znaczenie własnej teorii w oczach reszty uwięzionych w pokoju-zagadce.
Nie wszyscy jednak zareagowali zgodnie z jej oczekiwaniem, zupełnie jakby zdążyli się już pogodzić z wersją o truciźnie umieszczonej w kieliszku z alkoholem oraz o nowym gościu, jako oskarżonym o dopuszczenie się próby morderstwa.
Niektórzy mieli wątpliwości jeszcze innego rodzaju. Łysy mężczyzna w średnim wieku, z długą, czarną brodą oznajmił groźnie:
— Te wszystkie alergie to tylko bajeczki, wciskane nam przez rząd światowy, żeby przejąć kontrolę nad naszymi umysłami. Żadna z tych rzeczy nawet nie istnieje.
Malena wypuściła z płuc całe nagromadzone powietrze, bezwolnie opuszczając ramiona i zastanawiając się, jakim cudem ktoś taki był w stanie w ogóle przejść przez pierwszy etap.
Przypomniała jej się jedna sztuczka, stosowana w szpitalu wobec chorych ze zdiagnozowaną schizofrenią, którzy codziennie przychodzili na oddział, żeby żądać rozmowy z ordynatorem i przekonując, że zostali napromieniowani telewizorem przez sąsiada, a następnie wykorzystani seksualnie przez diabła. Należało – dla świętego spokoju – przyznać im rację. I podarować sreberko od czekolady, informując, że to tajna rządowa ochrona przed promieniowaniem, do której dostęp mieli tylko nieliczni. Działało w jedenastu przypadkach na dziesięć.
— Jestem lekarką – odpowiedziała Malena z pełną powagą. – Wiem o tym. Proszę pamiętać, że uczestniczymy w programie koordynowanym przez ONZ. Im zależy na tym, żebyśmy myśleli w ten sposób. Chcą sprawdzić, czy mamy odpowiednio wyprane mózgi, żeby mogli przepuścić nas dalej. Dlatego musimy ich oszukać. Wpiszemy do formularza odpowiedź o alergii, a tak naprawdę będziemy wiedzieli swoje.
— Ale dlaczego ona zjadła to ciasto z orzeszkami, jeśli wiedziała, że ma uczulenie? – dopytywała blondynka. Podeszła do stołu i odkroiła kawałek tortu, żeby włożyć go sobie do ust i żuła go przez minutę, zanim była gotowa do wydania werdyktu, w którym jednak nie zdawała się być stuprocentowo przekonana.
— Nie jestem pewna - zaczęła cichym głosem. - Może?
— Jest wiele przyczyn, dla których mogła to zrobić. – Malena rozłożyła ręce. – Producent nie nakleił oznaczenia. To jednak mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że te wszystkie produkty są raczej wysokiej jakości. Ktoś mógł to ciasto po prostu przynieść i nie wiedzieć o alergii tej kobiety. Albo zbagatelizować zagrożenie, uznając je za głupotę.
Ta teoria układała się w całość. Specjaliści zatrudnieni przy opracowywaniu programu Kwalifikacji mogli wymyślić takie zadanie, żeby uzmysłowić uczestnikom, jak ważna była dbałość o szczegóły i że zawsze należało traktować drugiego człowieka z empatią. Szczególnie w tych trudnych czasach, w których zagrożenie mogło kryć się niemal wszędzie.
Zagadka wcale nie polegała na wyjaśnieniu tajemnicy morderstwa. Łamigłówka intelektualna stanowiła tylko jej drobny element. Klucz do prawidłowego rozwiązania tkwił w empatycznym nastawieniu, który kierował na odpowiedni tok myślenia.
Po kilku minutach wyjaśniania sobie ostatecznych wątpliwości i przekonywania się wzajemnie co do słuszności podejmowanej decyzji, grupa zdecydowała, że jedna z osób wpisze właśnie taką odpowiedź w formularzu wyświetlającym się na pozostawionym do ich dyspozycji tablecie.
Wszyscy ustawili się twarzami w kierunku drzwi, oczekując z lekko drżącymi sercami, aż te się otworzą, a po drugiej stronie stanie niemiecki urzędnik w niebieskiej koszuli i poinformuje grupę o prawidłowym rozwiązaniu zadania. A przynajmniej taką mieli nadzieję.
Hans Müller pojawił się na miejscu niedługo poźniej. Tym razem jednak towarzyszyła mu uprzejmie uśmiechnięta brunetka o bliskowschodnich rysach, ubrana w garsonkę w kremowym kolorze i ściskająca w dłoni kolejny z tabletów.
— Dziękuję państwu za udział w tym eksperymencie – powitał ich Müller. – Leolia na razie odprowadzi państwa do Pokoju Przejścia, gdzie zaczekają państwo na dalsze wydarzenia.
Członkowie grupy z bransoletkami z niebieskimi lampkami zaczęli odwracać głowy dookoła, patrząc sobie wzajemnie w oczy, próbując wyczytać z wyrazu innych twarzy jakąś decyzję, co powinni robić dalej. Ten krótki czas spędzony na rozwiązywaniu zadania nieoczekiwanie połączył ich więzią, która przekraczała ich pochodzenie, przekonania oraz wcześniejsze doświadczenia. Przepełniała ich wiara, że zaprezentowana przez nich wersja rozwiązania była poprawna. Sięgała poza zagadkę kryminalną. Miała sens.
Pierwsza straciła cierpliwość blondynka w czarnym dresie.
— To znaczy, że udzieliliśmy poprawnej odpowiedzi, czy nie? – zapytała, wysuwając się z szeregu o krok do przodu.
— Musimy zwolnić pomieszczenie dla następnej grupy – odpowiedziała Leolia łagodnie. – Na razie zapraszam ze mną w miejsce, w którym będą państwo mogli dowiedzieć się o wynikach testu.
Blondynka spojrzała na Malenę. Malena utkwiła oczy w blondynce. Obie wzruszyły ramionami i poszły za kobietą o imieniu Leolia. A za nimi ruszyło pozostałych osiem osób, które uznały, że nie miały wyboru.
Hans wpuścił do środka kobietę w masce higienicznej oraz w gumowych rękawiczkach, która przywracała porządek w pomieszczeniach będących obiektami testów. Zajrzał jeszcze raz na punktację, którą otrzymała poprzednia grupa. Kolor żółty. Za mało. Na tym zadaniu zawsze odpadało najwięcej osób. Do testów sprawnościowych nigdy nie przechodziło więcej, niż około dziesięciu tysięcy kandydatów.
Spojrzał na elektroniczny zegarek, który wyświetlał się w prawym górnym rogu urządzenia. Niedługo miała się skończyć godzina, którą dostawał do dyspozycji na każdą z grup. W dwadzieścia minut potwierdzał tożsamość uczestników, a następnie doprowadzał ich do pokoju, przez pół godziny rozwiązywali oni zadanie, podczas gdy Hans mógł się zrelaksować, wreszcie przez dziesięć minut informował (a raczej nie informował) ich o wynikach i wracał szybko po raz kolejny na miejsce zbiórki.
Tym razem wiedział, że do żadnego relaksu nawet się nie zbliży. Jedyna osoba, na której sukcesie mu zależało, została umieszczona w grupie z przypadkowymi półgłówkami. Szczerze wierzył w to, że Letesenbet poradzi sobie właśnie z tym zadaniem, ale nie miał pojęcia, czy potrafiłaby przekonać dziewięć przypadkowych osób, które pewnie uważały się za ważniejsze i mądrzejsze od niej.
Sprawdzał dokładnie nazwiska, wyświetlające się w kolejnym otwartym formularzu. Piątka dzieciaków z Białorusi, które bawiły się w anarchistów. Gej z Afganistanu. Hipis z Maroka. Odetchnął, wypuszczając ze świstem powietrze przez usta. Te siedem osób nie wydawało się mu nawet taką najgorszą opcją do tego konkretnego zadania. Istniała więc szansa. Dwóch celebrytów. Na tych akurat by nie postawił złamanego centa. Pseudoinfluencer z Kamerunu i ten nieszczęsny gruziński tenisista, który przykuwał największą uwagę graczy z programu Mari Artety, ponieważ miał pecha zadrzeć z jednym z nich. Mogło być trudno.
Hans wsiadł do windy i tym razem skierował się na poziom numer dwa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro