Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.3 ("Used to Know Me")

śmierć, zagłada

1970 wyrazów

---------------------

Alicja usiadła w boksie na obrotowym krześle. Zwróciła się twarzą do szyby, wsunęła na głowę bawełnianą opaskę, żeby ujarzmić nieco rudą czuprynę, po czym wypiła łyk napoju energetycznego. Ten dzień miał się skończyć dla niej późno w nocy.

Wcisnęła przycisk oznaczający gotowość stanowiska 38 do przyjęcia pierwszej osoby i ujrzała ze zdumieniem, jak dwie postacie opuszczają kolejkę, a następnie przechodzą przez bramkę. Kobieta i dziecko.

Nieznajoma w szarej bluzie oraz jeansach zbliżyła się do okienka, po czym przyłożyła gumową bransoletkę do czytnika, a na monitorze Alicji wyświetlił się obraz przesłuchiwanej osoby. Belkis Aydem. Lat: 39. Kraj pochodzenia: Turcja. Według odczytywanych danych, Aydem była mężatką i posiadała szesnastoletnią córkę, która również zarejestrowała się w programie i otrzymała swój numer. Selekcjonerka nie miała pojęcia, kim było w takim razie to małe dziecko, ani jakim cudem znalazło się w środku budynku.

Zanim Alicja zwróciła się do kandydatki, która nonszalancko opierała się o parapet ze znudzoną miną, połączyła się z tureckim zbiorem informacji o obywatelach, żeby sprawdzić poprawność dat urodzenia.

— To jest pani córka? – spytała Alicja ostrym urzędowym tonem, dostrzegając u dziewczynki charakterystyczną, granatową bransoletkę z zakodowanym numerem. – Ile ona ma lat?

— Dziesięć – odpowiedziała Belkis.

Dzieci poniżej szesnastego roku życia nie mogły brać udziału w Kwalifikacji.

— Dlaczego w bazie danych jest podane, że ma szesnaście? – Selekcjonerka zaprezentowała całą gamę niewerbalnych postaw, które w jej mniemaniu sygnalizowały autorytet. Rude włosy zmieniły się jej niemal w rydwan ognia.

— Ponieważ mój mąż zhackował systemy – wyjaśniła Turczynka beznamiętnie, jakby opowiadała o najbardziej oczywistej rzeczy na świecie.

Alicja przełączyła obraz na podgląd z kamer przy innych stanowiskach. Zmarszczyła brwi w napięciu. Pan Aydem właśnie uzyskiwał zielone światło oraz pozwolenie na przejście do części głównej budynku, po rozmowie kwalifikacyjnej zaliczonej na jego korzyść w zaledwie kilkanaście sekund. Wydało jej się to podejrzane. Co to za pomiot szatana?

— Dlaczego miałabym przepuścić oszustkę, do tego arogancką i bezczelną? – zapytała wprost.

— Ponieważ jestem astrofizykiem z piętnastoletnim doświadczeniem w pracy w instytucie badań nad rozwojem kosmicznym w Ankarze.

Selekcjonerka rzuciła okiem na materiały zgromadzone na temat kandydatki. Kobieta albo nie kłamała, albo jej mąż był wyjątkowo sprawnym hakerem.

— Mamy wielu wybitnych astrofizyków w Dystrykcie B – poinformowała Alicja cierpko.

Turczynka tego nie skomentowała, tylko popatrzyła na Alicję jak na lekko głupawą osobę, która nie rozumiała, co się do niej mówiło po angielsku.

Selekcjonerka nie znała takiego traktowania przez kandydatów. Miała wrażenie, że jakimś dziwnym zrządzeniem losu, to ona, a nie Aydem, była poddawana testowi. Przez trzy lata pracy nad projektem nigdy jej się coś takiego nie zdarzyło. Upiła łyk napoju energetycznego, który chwilowo nawilżył jej przesuszone gardło i jeszcze raz spojrzała na największy bitchface jaki kiedykolwiek zobaczyła w życiu, co było o tyle znaczącym osiągnięciem, że pracowała z Mari Artetą, dla której był to normalny, codzienny wyraz twarzy.

Dlaczego Alicja nie mogła rozpocząć dnia pracy od obsługiwania kogoś, kto w uniżony sposób rzuci się przed nią na kolana i będzie błagał o litość w jakimś nieznanym jej, chropowatym języku? O, jak chociażby tamten staruszek przy stanowisku numer 42.

Nie.

Przymknęła powieki. Tak naprawdę, nie lubiła tego. Pierwsze czerwone światło w tym roku musiał zapalić ten zakichany, niemiecki służbista. Alicja podejrzewała, że jej współpracownik był psychopatą, a nieprzepuszczanie ludzi do głównej rozgrywki sprawiało mu radość. Ona robiła to wyłącznie z konieczności. Wolała, kiedy statystyki odrzuconych podkręcali inni selekcjonerzy, przez co przez jej bramkę mogło się dostać do środka więcej kandydatów, przy których nie miała jasno sprecyzowanych opinii i w ten sposób o ich losie mogły przesądzić konkretne konkurencje.

— To może da mi pani jakieś sensowne zadania, bo na razie tutaj stoję, a pani mi każe sprzedawać długopis na piętnaście sposobów – rządziła się Turczynka z burzą nieułożonych włosów, które słabo pokryły się farbą w kolorze blondu. – Nie rozumiem, jak takie gadanie przy okienku może o czymkolwiek zadecydować.

Alicja z morderczym wkurwem w oku już skierowała swoją upierścienioną dłoń wprost nad czerwony przycisk i była gotowa trzepnąć w niego z całej siły, ale w ostatniej chwili opamiętała się, że jej uprzedzenia nie powinny wyeliminować potencjalnie wartościowej kandydatki. Miała świadomość, że powinna przepuszczać takich ludzi.

Zamiast tego, wpisała rekomendację do testu, który miał zbadać lub ukształtować osobowość Belkis Aydem: lekcja pokory.

Kątem oka dojrzała, jak ochrona obiektu odciągała wyeliminowanego kandydata do Pokoju Przejścia, a ten wciąż błagał lub modlił się w jakimś obcym języku, wierzgając nogami.

Gdyby tylko ci ludzie wiedzieli, że Pokój Przejścia oznacza tak naprawdę akt łaski – myślała Alicja. – Każdy powinien móc odejść w godnych, humanitarnych warunkach. Nikt nie powinien całymi dniami powoli umierać z głodu ani pragnienia. A dokładnie to czekało ludzkość. Już niedługo.

Gdyby tylko oni wszyscy raczyli się zachowywać odrobinę spokojniej, to Alicja chętniej korzystałaby z czerwonego przycisku.

Gdyby tylko wiedzieli o tych rzeczach, o których wiedziała ona...

Nie. I tak nie potrafiliby tego docenić. Zwykli ludzie nie mogli dowiedzieć się o niczym.

— Proszę zostawić córkę przy moim okienku – powiedziała selekcjonerka w kierunku Belkis, patrząc jednocześnie, jak cały jej ekran zamazywał się czerwonymi neonami z kilkudziesięciu stanowisk. – A co do zadań, które pani otrzyma, to jeszcze panią zaskoczą – uśmiechnęła się złowrogo i postukała długim paznokciem w biurko.

Turczynka pochyliła się nad niższą od niej dziewczynką i szepnęła jej parę słów na ucho, a ta skinęła głową. Alicja pomyślała, że ta trójka zjawiła się tutaj z wypracowanym planem na pokonanie systemu. Myślała, że rodzina Aydem znała kogoś, kto przebrnął przez Kwalifikację w jednej z poprzednich edycji. Złamanie klauzuli poufności oznaczało najcięższą kategorię przestępstw przeciwko porządkowi publicznemu. Alicja pospiesznie zanotowała swoje uwagi w profilach uczestników oraz wydała polecenie objęcia inwigilacją wszystkich obywateli tureckich, którzy zostali wpuszczeni do dystryktu B poprzez Centrum.

Następnie spojrzała na czarnowłose dziecko z włosami splecionymi w dwa mysie warkoczyki. Szeherezada Aydem łypała na nią swoimi dwoma małymi węgielkami. Dziewczynki nie wybijał z rytmu nawet fakt, że za jej plecami wyprowadzano szarpiącego się człowieka, który nie potrafił się porozumieć w żadnym z akceptowanych w Dystrykcie B języków.

— Co takie małe dziecko, jak ty, może wnieść do naszej społeczności? – spytała Alicja oficjalnie, jednak zarazem dość miękko jak na swoje możliwości. Przełknęła ślinę i popiła napojem.

— Kora przedczołowa mojego mózgu będzie się rozwijała do dwudziestego piątego roku życia – z pełną powagą oznajmiła dziesięciolatka, wspinając się na palce. – Oznacza to, że mogę zostać przez was ukształtowana w dowolny sposób. Szukacie dokładnie takiej osoby, jak ja.

Alicja przewróciła oczami z niecierpliwością.

— To jest coś, co twoja mama kazała ci powiedzieć.

— To jest coś, o czym wie każdy, kto choć odrobinę interesuje się nauką – odpowiedziała Szeherezada. – Rozumiem, że pani się nie interesuje, dlatego muszę pani wytłumaczyć. Mózg dziecka przypomina sieć małych ścieżek, które pozwalają na poruszanie się w wielu kierunkach, ale z ograniczoną prędkością. Z czasem, bardziej uczęszczane drogi są poszerzane i rozbudowywane, a nieużywane znikają. Mózg dorosłego to bardziej sieć autostrad. Zarówno redukcja substancji szarej, jak i zwiększanie ilości substancji białej, świadczą o dojrzewaniu mózgu, który stopniowo przystosowuje się do środowiska. Zbędne połączenia i komórki nerwowe są usuwane, natomiast te, które są używane najczęściej, zostają wzmocnione.

Selekcjonerka pomyślała, że jeśli ta rozmowa miałaby potrwać choćby o sekundę dłużej, to zaraz będzie miała substancję czerwoną z dziecka na rękach. Wpisała rekomendację wykonania testu na zdolność odczuwania empatii, a następnie przycisnęła guzik oznaczający zielone światło przy bramce.

***

Mari nie traciła już ani chwili. Uruchomiła ponownie tablet i kliknęła w ikonę białej koperty w prawym górnym rogu. Była gotowa na poważną rozmowę ze swoim siblingiem (*osoba będąca rodzeństwem, bez określenia płci; zapożyczenie z angielskiego), a także na wtłoczenie do zakutych łbów Neve oraz siedemdziesięciodwuletniego Bombelka informacji, że tylko plan Mari mógł zagwarantować im wszystkim przetrwanie. Robiła to dla nich. Bez swoich najbliższych, których kochała całym sercem, nie miała nic innego, co dawałoby jej sens przebywania wśród żywych. Nie miała męża, chłopaka. Pasowało jej życie w pojedynkę, bo i tak nie czuła się samotna. Wiedziała, że gdzieś tam, w świecie, istniały osoby, których serca biły dla niej, a jej serce – dla nich.

— O co Ci chodzi, idioto? – wpisała na czacie. Nie rozmawiała z Neve od blisko trzech lat, czyli od momentu, w którym ich ojciec sfingował własną śmierć, a Neve, niestety, został namierzony jako dysponent majątku w darknecie.

Ta ostatnia rzecz paradoksalnie pomogła Baskijce. George Brassens uwolnił ją od ciężaru przesłuchania przed Trybunałem, planując w zamian wykorzystać jej relacje do nawiązania kontaktu z Neve. Jak dotąd – bezskutecznie. Rodzeństwo w tamtym okresie rozmawiało ze sobą tylko raz, bardzo krótko, a po wysłuchaniu propozycji siostry, Neve natychmiast się rozłączył.

— No cześć, Mari – odpisał Neve. – Od razu widzę, że to Ty. Taka przyjemna. Wskakuj na ten serwer. 213://...

Gdy tylko kobieta kliknęła podany link, konwersacja z Neve w głównym panelu programu zniknęła.

Pierwszą otrzymaną informacją było zdjęcie rodziców i Neve, siedzących razem w podziemnym bunkrze urządzonym jak najbardziej luksusowy, samowystarczalny apartament. 

Mari nie miała wątpliwości, że ten cały koszmar zaczął się właśnie przez nią. Przez jej chorą ambicję i chęć udowodnienia światu, że historia czekała na to, aż ona, Mari Arteta, miała się zapisać złotymi zgłoskami w encyklopedii. Gdyby tylko nie stała o dwudziestej trzeciej na korytarzu przed uchylonymi drzwiami do gabinetu narad. Gdyby nie usłyszała...

Powiększyła zdjęcie tak mocno, że aż po chwili przyglądała się pikselowym kwadratom, a gorące łzy wpłynęły jej na wysuszone spojówki. Ścisnęła mocno pięść i przyłożyła ją sobie do ust. Mogłaby przysiąc, że jej mama lekko się uśmiechała. Ale może to tylko takie złudzenie. Albo tylko zwykła chęć, żeby tak było.

— Posłuchaj mnie – zaczęła ostro. – Jestem naprawdę w ciemnej dupie. Jeśli nie przegrasz na dzień dobry trochę pieniędzy w programie, Brassens może się mnie po prostu pozbyć.

Mari Arteta prowadziła ściśle tajny program, w którym najbogatsi ludzie świata stawiali zakłady na awans lub odpadnięcie zawodników zgłoszonych do Kwalifikacji w każdej spośród kolejnych konkurencji. Zyski z zakładów trafiały do równie tajnego funduszu, który miał umożliwić przeżycie wybranych osób po ostatecznej zagładzie kuli ziemskiej. Ten projekt kosztował biliony euro. Rodzina Arteta mogła go wybudować samodzielnie. Neve podchodził jednak do tego zupełnie inaczej. Nie chciał ratować wybranych. Chciał uratować wszystkich, którzy wciąż żyli.

— Brassens cię straszy. Będziesz mu potrzebna, dopóki ONZ nie przechwyci całości majątku – uspokoił siostrę. – A ja na to nie pozwolę.

— Koniec końców, będziecie sobie mogli wsadzić w dupę te wszystkie pieniądze. – Mari nie przebierała w słowach. Neve musiał się zgodzić na współpracę z Radą Kryzysową ONZ. To była jedyna szansa. – Przemyślałeś moją propozycję? Rozmawiałeś z tatą? Co tata powiedział?

— Tata mnie popiera.

Mari prychnęła z wściekłością. Byli tacy sami. Pieprzeni idealiści. Jakby to mogło komukolwiek uratować życie. Powinni pomyśleć o sobie. O mamie. Skończą pochowani razem z tym swoim złotem i bitcoinami pod warstwami wybuchającej lawy, która trawi wszelkie istnienie językami ognia, a następnie przemienia je w gorycz i ulotność popiołu.

— Musimy cię stamtąd wyciągnąć, Mari – upierał się Neve. – I nie, nikt nie musi umierać. Najpierw potrzebujemy twojej pomocy. Przegram dla ciebie sto milionów w pierwszej konkurencji, a ty pomożesz mi przeprowadzić przez proces Rusłana Sulejmanowa.

Wybitnego rosyjskiego szachistę.

— Jestem z nim w kontakcie – uzupełnił Neve. – Czekam na niego po drugiej stronie. Proszę, zaufaj mi ze wszystkim. Mam plan. Zobaczysz.

Mari kręciła sama do siebie głową tak, jakby chciała sobie ją urwać.

— Wasze plany są zawsze takie dobre, że już niedługo cała nasza czwórka skończy w piecu.

— Ten plan jest najlepszy. Sulejmanow jest o wiele mądrzejszy ode mnie. Potrzebuję go do przeprowadzania kalkulacji. Chyba się zgodzisz, że nie powinniśmy mieszać w to taty?

Mari poczuła ogień na policzkach.

— Tata niech już się lepiej do niczego nie miesza – wyklikała ze złością, jakby mogła w ten sposób nawrzeszczeć na ojca. – Zwłaszcza do twoich genialnych planów.

Po chwili zastanowienia, dodała:

— Powiedz mu ode mnie cześć. I mamie też.

— Dobra. – Neve dodał uśmiechniętą emotikonkę. – To przejdźmy teraz na oficjalny czat, żebyś miała w logach jakiś dupochron przed Brassensem. Wyślę wam zaraz trochę drobnych. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro