Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

 — Co... Ty tutaj robisz? — zapytał i słusznie. Dziwne, że ani razu go tutaj nie spotkałam.

— Ja... — podrapałam się po głowie. — Ciężko to wyjaśnić. — rozłożyłam ręce.

— Mogę za ciebie? — zaoferował się Luke. — Okay.

— Nawet się nie zgodziłam. — odparłam oburzona.

— Jak mamy siedzieć w trójkę w takim niekomforcie, to podziękuję. — prychnął. — Andrew to dupek, dziewczyny są na shoppingu, Raven nie bardzo lubi chodzić na zakupy i tylko im tam marudzi, matka Raven to pani lekkich obyczajów. — Colin uniósł brwi i otwarł lekko usta.

— To tak w skrócie.

— Kim jest Andrew? — zapytał blondyn, szukając odpowiedzi w moich oczach.

— To mój chłopak. — wyjaśniłam.

— Cóż, Luke może zostań jakimś psychologiem, skoro wszyscy do ciebie lgną z problemami. — stwierdził i usiadł na parapecie.

— Nie dziękuję. Nie mam zamiaru iść w nic, co wiąże się z medycyną. Od zawsze oboje tu przychodzicie, ale pierwszy raz w tym samym czasie. Przypadek? Nie sądzę moje poziomki. — znowu powiedział „poziomki".

Rany, czy on miał jakiś problem z wymową, że tak to słyszałam, czy co?

Zauważyłam, że Colin owinął tę dłoń bandażem.

— Idę po coś do picia. Nie pozabijacie się tu? — i wyszedł. Okay Raven, działaj.

— Niemożliwe, że rany od uderzenia w deski są aż takie. — pokazałam palcem na jego rękę.

— Możliwe. — zbył mnie. Wiedziałam, że nie ma ochoty o tym rozmawiać.

— Ja uderzałam i nie poraniłam się tak bardzo.

— Masz mniej siły. — uciekał od tego. — Możemy zmienić temat? — wstałam i podeszłam do niego. Poczułam zapach truskawek. Pewnie niedawno wyszedł z pod prysznica.

— No właśnie nie. — uśmiechnęłam się słabo, a wtedy na mnie spojrzał. Zrobił to w taki sposób, że poczułam ciarki. Uciekłam wzrokiem, żeby dłużej nie rozpływać się na jego oczach.

— Nie rozumiem. Zwykłe rany, nic wielkiego. Drewno potrafi takie wyrządzić. — wzruszył ramionami, sztucznie się uśmiechając. Odruchowo położyłam dłoń na jego.

— Drewno? Czy może tynk, mur, beton, nie wiem? — szepnęłam.

— Pojęcia nie mam, o co ci chodzi. — zabrał rękę.

— Nie mam cukru, więc jest miód. — wrócił Lucas. — Kurwa. — klepnął się w czoło. — Zapomniałem. — zaczął się śmiać. — Ty masz uczulenie na miód, sorry stary, pijesz gorzką. — podał mu kubek gorącego napoju.

— Przeżyję. — puścił mu oczko. — Zawsze zapomina. — szepnął do mnie.

— Co ty tam mamroczesz? Przedstawiasz mnie w złym świetle? Bo nie mam cukru? — robił dziwaczne ruchy ręką. Przypominało to rapera z parkinsonem. — Nie no luz. Gadaj jej co chcesz, nie jestem nią zainteresowany, zresztą czułbym się, jakbym popełniał kazirodztwo. Raven jeszcze tylko godzinka. — pokazał na swój zegarek, który miał na lewym nadgarstku.

— Właśnie zepsułeś mi humor. — wskazałam na niego palcem.

— Ałć, przepraszam. — rozłożył ręce w geście obronnym. — Jak chcesz, mogę cię zamknąć w spiżarni na tę noc.

— Bardzo śmieszne. — uderzyłam go w ramię. Udając, że boli rozmasował to miejsce.

— Jedź do Andrew. — spiorunowałam go wzrokiem. — Ah tak, zapomniałem...

— Skoro to twój chłopak, to czemu nie? — Colin był szczerze zdziwiony.

— Mamy kryzys. — powiedziałam dziwnym głosem. Od pewnego czasu czułam, że z Andrew jest coś nie tak, ale nie zwracałam na to zbytnio uwagi, aż do dzisiaj...

— Chyba nie przez tę butelkę wody? — uniósł brew.

— Nie. — roześmiałam się.

— Myślisz, że jakbyś teraz wróciła, to właśnie by kończył? — miałam ochotę przybić mu piątkę. Krzesłem. W twarz.

— Lucas! — skarcił go Colin.

— No co! Może na jej twarzy?

— Ty tak serio? Naucz się mówić odpowiednie rzeczy w odpowiednim momencie. Idealnie dogadałbyś się z Kasie. — odparłam zdegustowana.

— Kochana, idealnie to ona robi...

— Nie kończ. — przerwał mu Colin.

— Dlaczego seks to taki temat tabu? — jęknął i położył się na łóżku, wbijając wzrok w sufit.

— Dlaczego przed przyjściem Colina, byłeś normalny? — rzuciłam.

— Ja cały czas jestem normalny, po prostu się napaliłem. — zaczął się śmiać. — Czekaj zaraz załatwię sobie odstresowanie. — wyjął telefon i do kogoś zadzwonił, jak się później okazało, tą osobą była bardzo bliska mi dziewczyna...

— No hej Kasie, wpadniesz na siódmą? Okay, okay, czekam. Buziaki, pa!

— Zaraz zwymiotuję. Nie miałam pojęcia, że Kasie puszcza się z kim popadnie, skoro jest taka zakochana w tobie. — zwróciłam się do Colina.

— Nie jest w moim typie. Ciężko by było. — cmoknął z dezaprobatą.

— Myślałem, że wiesz. — fuknął Luke.

— Za dużo myślisz. — stwierdziłam. — Dobra idę. Muszę wrócić do domu po tej siódmej, ale nie mam zamiaru tutaj być, kiedy ona przyjedzie.

— A Lily, lub Charlotte? — było mu mnie żal.

— Lily teraz ma szlaban i wychodzi raz na tydzień z domu, a Lottie nadal nie powiedziała nam gdzie mieszka. Poza tym, przecież są na zakupach.  — westchnęłam.

— Dziwne... Co Lily przeskrobała, że jest uziemiona?

— Dostała piątkę z fizyki. — opadły im szczeny.

— Jej rodzice są okropni. Cześć. — rzuciłam i skierowałam się do wyjścia.

Tak strasznie chciałam być jak najdalej stąd, ale nie miałam wyboru. Chciało mi się płakać, lecz nie uroniłam ani jednej łzy. Spojrzałam w niebo, zbierało się na deszcz. No pięknie.

— Dobrze, że mieszkasz tak blisko. Nie zmoczysz się. — usłyszałam głos blondyna z heterochromią.

— Chyba jednak tak. Nie uśmiecha mi się tam wchodzić, poczekam, aż on wyjdzie. Do tego czasu spokojnie zdąży się rozpadać. — ścisnęłam pasek od torby.

— Niezbyt przyzwoita propozycja, ale... Jeśli chcesz, mogę cię zabrać do siebie. — nawet nie zauważyłam, kiedy znalazł się obok. Z jednej strony byłam przerażona, a z drugiej to było najlepsze wyjście. Wzdrygnęłam się, co chyba zauważył.

— Spokojnie, będziesz spała na drugim końcu domu. — przyłożył tę poranioną dłoń do serca.

— Co ze szkołą? — próbowałam się wymigać, ponieważ dziwnie czułabym się z faktem, że nocuję u obcego chłopaka.

— Co masz w torbie? — wskazał na nią.

— Ciuchy na zmianę.

— Książki masz w szafce. Nic ze szkołą, odwiozę cię do niej. — wzruszył ramionami.

— Zaczynam wcześniej niż ty. — uświadomiłam go.

— Żaden problem. Wstanę wcześniej. — otworzył mi drzwi do samochodu.

Wsiadłam do niego bez wahania.

Czułam dziwną chęć przebywania z nim, chociaż przed sekundką chciałam uciec.

Kiedy siedział już za kierownicą, podziękowałam, a potem jechaliśmy w ciszy. Nie była to niezręczna cisza, ale taka przyjemna. Nie powinnam tego robić, nocować u niego. Wiedziałam o tym doskonale, tylko ja potrzebowałam  kogoś takiego, jak on i musiałam  zmusić go w jakiś sposób do gadania, aby mu pomóc. To totalne szaleństwo. Zbyt krótko go znałam, by to wszystko robić, chyba, że ta jedna noc wystarczyła? To jedyne racjonale wyjaśnienie w tej sytuacji.

Po dotarciu, dom okazał się przepiękny. Nie był w nowoczesnym stylu, ale takim przytulnym. W środku było jeszcze lepiej. Wskazał mi gdzie mogę nocować i od razu tam poszłam. Drzwi do pokoju były wykonane z drewna, które miało biały kolor. Klamka była w kolorze srebra, chociaż nie wiem czy z niego nie została zrobiona. Ściany były jasnoniebieskie, meble pasowały do drzwi, a pościel łózka do ścian. Wszystko perfekcyjnie dopasowane. Nawet zasłony były pod kolor świeczek, znajdujących się na stoliku nocnym. Położyłam torbę z ciuchami na łóżku, a z moich ust wydobyło się nieme „Woow".

— Może być? — podskoczyłam wystraszona.

— Oczywiście. Piękny jest. Czy któreś z twoich rodziców jest architektem wnętrz? — zachciało mi się śmiać, kiedy spostrzegłam, że jego koszulka również jest jasnoniebieska, i to identyczny jasnoniebieski, co dokoła.

— Mama. —potwierdził. Oparł się o framugę i włożył ręce do kieszeni.

— To się nie dziwię. — powiedziałam z podziwem.

— Ten pokój akurat jest moim dziełem. — odparł skromnie.

— Co? — spojrzałam na niego.

— Jednak się dziwisz. — zaśmiał się. — Idę w jej ślady. Znaczny, bardziej wystrój wnętrz mnie kręci, ale wiesz.

— Wciąż mnie zaskakujesz. — wyznałam.

— To, o której masz być w szkole? — podrapał się po głowie.

— Siódma.

— Okay, to jakbyś czegoś potrzebowała, to jestem na dole.

— Colin?

— Tak?

— Musze z tobą pogadać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro