Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Środa rozpoczęła się przebojowo. Nie było dziewczyn, nie było też Colina, a ja stałam jak słup soli i gapiłam się na Lucasa, okładającego pięściami jakiegoś chłopaka. Przynajmniej okłada kogoś, a nie ścianę...

— Luke! — krzyknęłam.

— Twoje — uderzył go — zęby — znowu — pobawią się w berka! — wrzasnął na niego. Ten chłopak ma problemy z biciem ludzi? Najpierw Andrew, teraz on.

— Śmieszny jesteś. — odpowiedział bity. Nie wiem co miał na celu, bo wyraźnie widać było, że nie ma absolutnie żadnych szans.

— LUCAS!

— Nie wtrącaj się, Raven. — przewróciłam oczami i wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Colina.

— Hej, gdzie ty jesteś?

— Już się stęskniłaś? — usłyszałam rozbawiony głos blondyna.

— Tak, oczywiście. — powiedziałam ironicznie. — Twój przyjaciel tłucze jakiegoś gostka, a wszyscy zamiast reagować, nagrywają to. Jeszcze nie widziałeś transmisji na Facebooku Eriki?

— Żartujesz sobie, już jestem na schodach. Gdzie to jest? — wtedy zobaczyłam go, jak się rozgląda, a potem się rozłączyłam. Podbiegł szybko i odciągnął Luke'a, który w trakcie wycierał sobie krew lecącą z jego nosa.

— Puść mnie!

— Ogarnij się! — Colin zdzielił go po głowie.

— Co się tutaj dzieje?! — Czy Watson musiała tu teraz być? Niedawno załatwiał u niej wyższą ocenę, a teraz widzi jak pierze się z jakimś chłopakiem.

— Evans? Dickens? — patrzyła na nich zdezorientowana, zresztą ja również jak i pozostali. Nie znam tego Dickensa, ale wygląda jak... O mój Boże.

To Tobias.

— Hej! Oł... — Charlotte zbladła na widok zakrwawionych chłopców. — Co tu się stało?

— Pobili się, ale nie mam pojęcia, co ten drugi tutaj robi, bo nie chodzi do naszej szkoły. — szepnęłam jej w ucho.

— Chyba oboje dawno nie byliście u dyrektora, co? — syknęła Watson. — Chcielibyście się wybrać, czy kulturalnie podacie sobie dłoń na zgodę? — tak też zrobili.

— Przepraszam Toby za te nieprzyjemności pierwszego dnia. — skierowała się do bruneta.

Zaraz, zaraz... Pierwszego dnia?!

— Jak to, pierwszego dnia? — zapytał Colin, wyraźnie zdenerwowany.

— Przeniosłem się z powrotem. — odpowiedział. — Dla Sophie. Nie wiem, o co się rzucasz, Luke. To było dawno.

— Co?! Stary, zastałem cię z moją dziewczyną w łóżku w pierdolone walentynki, a potem zniknąłeś jak jakiś tchórz, o co się rzucam?! — wymachiwał rękami.

— Evans, słownictwo! — skarciła go Watson. — Dickens, odjąć trzy ostatnie litery twojego nazwiska i już wychodzi, kim jesteś. — większość osób wybuchnęła śmiechem. — Rozejść się.

— Do pielęgniarki. — powiedział Colin, popychając lekko Lucasa w plecy. — No już! — warknął groźniej.

— Okay... Możesz mi wyjaśnić o co chodzi? — zwróciła się do mnie Lottie.

— Lucas był kiedyś z Sophie, a resztę chyba przed chwilą słyszałaś. — na jej twarzy pojawiło się obrzydzenie.

— Co mu się stało? — podeszła do nas Lily i była zmartwiona. Wyjaśniłam wszystko w ekspresowym tempie, a potem pokierowałyśmy się do klasy.

— Dziewczyno, po co ci ten sweter? — zdziwiła się Charlotte. Lil miała sweter mimo, że było gorąco.

— Eee... Dobra, nie będę cię oszukiwać. — zaciągnęła ją w jakiś zaułek, a ja poszłam za nimi. — Mam okropne blizny na plecach. Akurat wszystkie koszulki, które je zakrywają są w praniu, więc musiałam ubrać sweterek. — wzruszyła smutno ramionami.

— Ale na imprezie przecież miałaś sukienkę. — zmarszczyła czoło.

— Tak, w niej plecy były całe zakryte.

— Co to za blizny? — było widać, że Lily nie ma ochoty o tym mówić, a Lottie oczekuje wyjaśnień.

— Pies ją podrapał. — wtrąciłam szybko, co raczej sensowne nie było, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy w tamtym momencie. Rozległ się dzwonek, który na szczęście przerwał tę niezręczną chwilę i wszystkie trzy poszłyśmy do klasy.

* * *

Charlotte razem z Lily pojechały po nowe buty, mnie to nie kręci, więc czekałam na schodach na chłopaków. Niestety ujrzałam tylko Colina.

— Gdzie Luke? — odgarnęłam niezgrabnie włosy, ponieważ wiatr powodował, że moja twarz była nimi cała zakryta dosłownie co sekundę.

— Po opatrzeniu pojechał do domu.

— Masakra... — pokręciłam głową.

— Dzisiaj mecz. Przyjdziesz?

— Będziecie grać bez Luke'a? — uśmiechnął się szeroko.

— Wyjątkowo tak. Nie chciałbym go męczyć, chociaż... Mógłby się wyżyć, ale nie, nie będzie grał. — wsadził ręce do kieszeni. — Weź ze sobą Lily, dobrze?

— Lily? Na co ci Lily? — zaskoczył mnie.

— Nie martw się, nie musisz być zazdrosna. — pokazał mi język, a ja spiorunowałam go wzrokiem. — Sophie też tam będzie, Tobias oczywiście dołączył do drużyny już pierwszego dnia, bo trener stwierdził, że to ogromny talent, bla,bla. — przewrócił oczami.

— Boisz się, że cię wygryzie... — stwierdziłam, trącając go łokciem w żebro.

— Absolutnie! — rozłożył ręce w geście obronnym. — Wracając do tematu, to myślę, że Lucas przy Lily jest spokojniejszy. To chyba ta dziewczyna, przez którą zapomina o Sophie. — spojrzał w niebo.

— Coś ty, tą dziewczyną jest Erica. — roześmiał się tak uroczo, odchylając głowę w tył.

— Jeśli powiem Lil, że ma przyjść ze względu na niego, na pewno to zrobi.

— Wiem. — uśmiechał się łobuzersko. — Powiedziała mi, kiedy zrywaliśmy.

— Wasze zerwanie to chyba najdziwniejsze w historii... Andrew...? — zobaczyłam go stojącego przy skuterze. Plułam sobie w brodę, bo nie czułam złości, a... Smutek, żal, tęsknotę... Miałam ochotę do niego podbiec i przytulić z całej siły, tak jak robiłam to za każdym razem, kiedy przyjeżdżał po mnie, teraz przyjeżdża po Kasie... Zauważył, że się na niego gapię i lekko się uśmiechnął, a potem dyskretnie pomachał. Odwzajemniłam ten ruch, tuż potem doszła do niego rudowłosa dziewczyna. Zrobiłam to samo, poszłam tam.

— Cześć. — przywitałam się sztywno.

— Hej...? — w oczach Kasie widziałam zdziwienie, strach, rozpacz?

— Nie rozstaliśmy się za dobrze. — powiedziałam wzdychając. — Chciałabym wam życzyć szczęścia i w ogóle... Nie jestem w tym dobra. — zaśmiałam się nerwowo.

— Wiem. — odpowiedzieli równocześnie. — Co u ciebie? — zapytała moja była przyjaciółka.

— Noo... W sumie dobrze, a u was?

— Cudownie. — spojrzeli na siebie, uśmiechając się.

— Z Lucasem wszystko okay?

— Nie wiem. — potrząsnęłam głową. — Jest w domu, Charlotte zaczęła się więcej odzywać. Lily ma ciężki okres. — bawiłam się paskiem z zegarka.

— A Colin? Jesteście razem?

— Nie, nie. Coś ty, Kasie. Nie jestem taka szybka. — odchrząknęłam. — To... Trzymajcie się, pa! — odwróciłam się na pięcie i patrząc w ziemię wróciłam na miejsce. Uniosłam głowę, ale blondyna już nie było. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro