Rozdział 21
Dochodziła dziewiętnasta, więc zaczęłam się powoli szykować. W zasadzie ze swoim wyglądem nic nie zrobiłam, ponieważ jestem strasznie leniwa i nałożyłam na usta tylko balsam truskawkowy. Otworzyłam szafę i wzruszyłam ramionami, po czym wzięłam pierwszą, lepszą sukienkową koszulę, która była oliwkowo-czarna, w kratę. Do tego moja jeansowa kurtka. Ciekawe czy Charlotte też ją ubierze? Nogi odziałam czarnymi rajstopami, a stopy czarnymi trampkami. Szału nie ma, ale bardziej zależy mi na swobodzie i wygodzie.
Jak się okazało Lottie nie ubrała tej kurtki.
— Hej... — przywitałam się z nią po tym, jak zapukała, a ja otworzyłam drzwi. — Woow. — tylko tyle mogłam powiedzieć.
— Przesadziłam? — zapytała zmartwiona, naciągając czerwoną sukienkę bez ramiączek.
— Nie, nie. Wyglądasz... — szukałam odpowiedniego słowa. — Zajebiście. — dodałam po chwili. Wyszczerzyła się w uśmiechu.
— Tak? No to jazda! Mam zamiar wyrwać jakiegoś ładnego tulipana. — nie wiedziałam czy mówi o samym chłopaku, czy może raczej o jego przyrodzeniu. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad tym i zamknęłam dom na klucz. Dotarłyśmy na miejsce pieszo ( wcale nie było tak, że Charlotte chciała się pochwalić wszystkim jak wygląda ) dokładnie na godzinę dziewiętnastą czterdzieści.
Ah tak, nie poszłyśmy od razu naprzeciwko do Lucasa, ale do Lily. Lily przywitała nas w niebieskojasnej zwiewnej sukience i lokach, ale biała kokarda nadal zdobiła jej włosy. Kiedy byłyśmy w komplecie...
Kiedyś byłaby tu jeszcze Kasie.
Wreszcie poszłyśmy na tę imprezę. Nie miało to w sumie sensu, bo Lottie mogła razem z Lily przyjść po mnie, ale jak wiadomo, spóźnione osoby zwracają na siebie uwagę. Muzyka dudniła w moich uszach już na progu ścieżki prowadzącej do jego domu. Drzwi były otwarte, więc wpuściłyśmy się same. Od razu uderzyła mnie fala gorąca i zapach wódki oraz piwa.
Lucas i Colin mieli kolegów z różnego wieku, stąd te wszystkie procenty. To złe, że rozpija połowę szkoły, ale z drugiej strony... Jacy z nich konformiści, skoro nie potrafią powiedzieć „nie".
W salonie już ktoś wymiotował.
— Ten tam, gapi się na ciebie. — krzyknęła do mnie Charlotte. Wskazywała na fotel w kącie. Spojrzałam w tamtym kierunku, siedział na nim ktoś, kogo doskonale znałam. Znaczy, nie doskonale, ale znałam. Rozmawiałam z nim raz.
— Nie jest w moim typie. — odpowiedziałam. Bo Jason nie był. Zresztą, co on tutaj robił? Nie musiałam długo czekać na odpowiedź, ponieważ podszedł do mnie.
— Nie zastanawiaj się, po co tutaj jestem. Przyszedłem ci powiedzieć, że Czarny Koń nie będzie już męczył waszej rodziny, bo rozstałaś się z Andrew.
— Skąd to wiesz?
— Byłem na widzeniu. — uśmiechnął się szeroko. — miłej zabawy. — po czym wyszedł.
— Jezu co za typ... — westchnęła z obrzydzeniem Lily.
— Może tak wygląda, ale nie jest obrzydliwy, Lil. — rzuciłam jej spojrzenie typu „serio?"
— O tak. — Lottie łyknęła kieliszek wódki. — Tamten mi się podoba. Dupa do tyłu, cycki do przodu i jedziemy Lottie. — powiedziała sama do siebie i ruszyła w stronę jakiegoś chłopaka z czwartej klasy. Pokręciłam głową i się zaśmiałam. Lily nagle złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła do kuchni.
— Cześć dziewczyny! — Lucas klasnął w dłonie. — Już myślałem, że nie.. Nie przyj-dziecie.
— Ślicznie wyglądasz. — powiedział Colin, całując Lily w policzek na co się wzdrygnęła. Pewnie dlatego, że poczuła zapach alkoholu.
— A ty Raven, jak zwykle. — Luke się roześmiał. — Ale to nie znaczy, że brzydko, broń Boże. — masował palcem swoją skroń. — Idę. Papa! — pomachał do nas i odszedł.
— Ile on już wypił? — zapytałam blondyna.
— Nie wiem, serio. — obejmował moją przyjaciółkę ramieniem, ale nie wyglądała na zadowoloną. Wiedziałam, że nie lubi kiedy ktoś pije, ale nie, że aż tak.
— Dobrze dobrałaś kolor. — pokazał na moją sukienkę. — Twoje oczy wydają się bardziej zielone.
— Ubrałam byle co. — skwitowałam, na co Lily parsknęła śmiechem.
— Cała ty. — spojrzała na swojego chłopaka i momentalnie zamarła. — Co ci się w oko stało?
— Zgubił pewnie soczewkę. — pstryknęłam palcem, a on spiorunował mnie wzrokiem.
— Soczewkę? — Lily spojrzała na mnie pytająco.
— Serio, Colin, nie pokazałeś jej tego? — nie mogłam uwierzyć. — On ma heterochromię. — wyjaśniłam, zanim blondynka wybuchnęła.
— Aaa... To, to czym się tak podniecasz, jak u kogoś widzisz. — stwierdziła. Miałam ochotę jej przywalić. Uśmiechnęłam się do niej złośliwie, ale ona pokazała mi środkowy palec. Przewróciłam oczami, a potem zostawiłam ich samych.
* * *
Perspektywa Lily
— Nie rzygaj na mnie! — krzyknęła Charlotte. Właśnie próbowałyśmy ogarnąć Sophie.
— Pszepłaszam... — uniosła palec w górę i puściła pawia. Raven trzymała jej włosy.
— Obleśne! — Lottie zacisnęła zęby i jednocześnie powieki, aby nie zrobić tego, co Sophie. Ja stałam i patrzyłam na tę scenę z boku.
— Lily... — usłyszałam jęk czarnowłosej.
— Tak?
— Mogłabyś mi przynieść herbatę? — było mi jej tak żal. Nie wiem dlaczego była w takim stanie.
— Oczywiście. — uśmiechnęła się do mnie co odwzajemniłam i zeszłam na dół. Na szczęście kuchnia była tym miejscem, gdzie praktycznie nikogo nie było, a jeśli już, to same trzeźwe lub półtrzeźwe osoby. Wstawiłam wodę do gotowania, chwilę szukałam jakiegoś kubka czy szklanki, ale wreszcie znalazłam. Paczka herbaty stała obok chlebaka, jedyne ułatwienie. Oparłam się rękami o blat i wlepiłam ślepia w gotująca się wodę. Nagle do kuchni przyszedł śpiewający Luke.
— Let's Marvin Gaye and get it on, You got the healing that I want — wziął mnie za ręce i kilka razy okręcił.
— Just like they say it in the song, until the dawn, let's Marvin Gaye and get it on... — śmiejąc się, stanął naprzeciwko mnie. — Pamiętaj, nie ma cukru.
— To nie dla mnie. — machnęłam lekceważąco dłonią. Uniósł brwi w górę. — Dla Sophie.
— Sophie... — powtórzył opuszczając głowę.
— To przez nią jesteś ostatnio taki przybity? — zapytałam. Uśmiechnął się słabo, jego oczy błyszczały. W tym momencie bardzo mi się spodobały.
— Nie... — pokręcił głową. — Nie, absolutnie. Jestem... — pokazał na swoją głowę. — Już wstawiony, ale raczej zauważyłaś. Nie wyjaśnię ci tego logicznie. — gestem pokazałam, aby kontynuował.
— Mój tata... Sypia z mamą Raven. Nie tylko z nią, ale najczęściej i mama się o tym dowiedziała, a ja bardzo ko-kocham swoich rodziców, długo walczyłem, żeby im się ułożyło tylko poległem. — rozłożył ręce w geście obronnym. — I... Ja bardzo przeżywam — klepał się w serce — to, że się rozwiodą. Wiem... — jęknął. — To idiotyczne, chłopak płacze przez rozwód rodziców... — westchnął. Gryzłam nerwowo górną wargę.
— Lily, ja się starałem. — szepnął, łkając. Nie wiedziałam, co mam robić, bo nie spotkałam się wcześniej z płaczącym facetem. Wystraszyłam się, bo czajnik zaczął piszczeć. Zalałam herbatę i wróciłam wzrokiem o Lucasa. Wyciągnęłam dłoń i pogłaskałam go po policzku.
— Jeszcze ty i Colin...
— Co z nami? — zdziwiłam się.
— Jesteście razem. — parsknął śmiechem. — A nie powinniście, to tak nie miało być. — złapał się za głowę. Nie docierało do mnie to, co powiedział.
— Przepraszam, ale... Nie po to zamknąłem go w tej pieprzonej spiżarni z Raven. Wybacz mi Lily, musiałem ci to powiedzieć. Nie bądź zła na niego, bądź zła na mnie. — przykrył moją dłoń swoją. W porównaniu do mnie, jego była ciepła.
— Nie... — potrząsnęłam głową. — Nie jestem zła. Dziękuję Lucas, właśnie mi coś uświadomiłeś. — wzięłam herbatę i szybko poszłam do dziewczyn, żeby oznajmić im jaki błąd popełniłam. Zajęłam się nie tym, co trzeba. Luke mnie wołał, ale miałam to gdzieś. Byłam na niewłaściwym miejscu. Przez pierwsze dni czułam się świetnie u boku Colina, ale potem już nie... Czułam się jakbym chodziła z nim, bo tak. Nie dlatego, że go kocham. Nie będę się oszukiwała, nigdy go nie kochałam, ani on mnie. Oświeciło mnie wreszcie. Biedna Raven.
— Gdzie jest Raven?
— Poszła po dżem. — powiedziała Charlotte.
— Co? Po dżem? — Co tu się właściwie odwaliło?
— Ja chciałam! — zawołała szczęśliwa Sophie.
— Jezu... — przewróciłam oczami, podałam jej napój i usiadłam zrezygnowana na ziemi podkulając nogi. Postanowiłam poczekać, aż wróci i wytłumaczyć jej, że to ona powinna być z Colinem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro