Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Nie wiem ile czasu już tam siedziałam z Colinem, ale wiedziałam na pewno, że na dworze było już ciemno, bo promienie słońca, które wpadały przez szczeliny w deskach, zniknęły.
Muzyka nadal głośno grała co oznaczało, że impreza nadal trwała. Miałam tylko nadzieję, że nikt nie zwymiotuje na nas.

- Masz pomysł, czemu mnie tu z tobą zamknęli? - zapytałam. Naprawdę mnie to interesowało, a nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.

- Nie. - odpowiedział całkiem poważnie.
Westchnęłam głęboko i z nudów zaczęłam skrobać po drewnie paznokciem.

- Nie spotkaliśmy się już wcześniej?

- Co? - zaskoczył mnie. - Eee, tak. W drugiej klasie zgubiłam aparat, znalazłeś go i mi oddałeś. Rozmawialiśmy wtedy o jakimś projekcie na biologię.

- Rany, że ty takie drobnostki pamiętasz...

- To było rok temu. Dla ciebie to drobnostka, dla mnie coś. - bo tak było. Zostałam potem zaatakowana prze inne dziewczyny pytaniami o niego. Tak poznałam Kasie. - Zresztą, nieważne.

- Wiesz co? Pamiętam, że znalazłem aparat. Pamiętam tez, że tamtego dnia na stołówce wybuchła wojna na jedzenie, a mianowicie rzucanie się spaghetti i, że od tamtej pory ta wojna zawsze wybucha, kiedy serwują to danie. Jakaś dziewczyna to zaczęła...

- To byłam ja. - powiedziałam triumfalnie.

- Co? - wybuchnął śmiechem.

- No tak.

- Po co?

- To wyszło przypadkiem. Dostałam wtedy klopsem i nie wiedziałam od kogo, więc weszłam na stolik i zaczęłam szukać wzrokiem napastnika. Okazało się, że to jakiś kujon z czwartej klasy, więc mu oddałam i tak się zaczęło... Nie moja wina, że inni się przyłączyli. Przynajmniej wprowadziłam jakąś tradycję w tej nudnej budzie.

- Ty byłaś tą dziewczyną? Serio? Białe trampki, ogrodniczki...

- Tak, to ja. Jak myślisz, ile już tu siedzimy? - niekoniecznie miałam ochotę na wspominanie dawnych lat.

- Może z jakieś trzy, cztery godziny. - odparł zmęczony.

- Powiem ci, nie jesteś taki, jak zwykle bywają popularni chłopcy.

- Czyli jaki? - odwrócił się do mnie, przez co poczułam się niekomfortowo.

- Arogancki, egoistyczny, nigdy nic mi nie zrobiłeś, nikomu nic nie zrobiłeś, nikt z waszej paczki nie zrobił. Jesteście normalni. - wzruszyłam ramionami.

- A, no tak. Bo wszyscy popularni chłopcy są właśnie tacy. - pokręcił głową. - Nie mam powodu być takim, jak opisałaś. To amerykańskie stereotypy, najczęściej brane z filmów. Nie jestem też z najpopularniejszą dziewczyną w tej szkole, bo takiej nie ma. A ty nie jesteś dziewczyną, która jest ładna, ale nie potrafi tego wyeksponować i przypadkiem się w niej zakochuję, a ona we mnie. Nie ta historia, zresztą i tak mało prawdopodobna do wydarzenia się naprawdę. - byłam pod wrażeniem jego odpowiedzi.

- Nosisz aparat. Czy to nie ty robisz zdjęcia do gazetki szkolnej?

- Robię. - uśmiechnęłam się na tę myśl.
Fotografowanie, to część mojego życia i największa pasja, która świetnie mi wychodzi w praktyce.

- Miło wreszcie poznać autorkę zdjęć, którymi wszyscy się tak zachwycają. - podał mi dłoń, a ja ją uścisnęłam, a potem spojrzałam w jego oczy.

Dziewczyny zawsze powtarzały, że ma tak idealnie zielone oczy, które współgrają z ciemnymi blond włosami, ale on wcale nie miał zielonych oczu.

- Coś nie tak? - zapytał, spostrzegając, że się na niego gapię.

- Nie tylko... Ty masz heterochromię?

- Co? Kurdę, soczewka musiała mi gdzieś wypaść. - odruchowo zakrył oko dłonią. Jedno rzeczywiście było zielone, ale drugie brązowe. - Mogłabyś nikomu o tym nie wspominać?

- Okay... Dlaczego? - byłam naprawdę zaskoczona.

- Po prostu... - wyczułam o co chodzi.

- To dziwne? Rozumiem. Ale przy mnie nie musisz się stresować. - powiedziałam z pełnym przekonaniem.

- Nie... Przeszkadza ci to?

- Zwariowałeś? Uważam, że to piękne. Może i przypadłość, ale rzadka, i dla mnie fascynująca. Pierwszy raz widzę człowieka z różnobarwnością tęczówek na żywo. - zawsze marzyłam, żeby móc sfotografować takie oczy.

- Co tam poziomeczki?! - zapytał entuzjastycznie Luke, otwierając pokrywę.

- Chyba miałeś na myśli „ziomeczki". - stwierdził mój towarzysz.

- Przecież tak powiedziałem. - mówił sepleniąc. - Macie tutaj wodę - trafiła prosto w moją klatkę piersiową - nie umrzyjcie z pragnienia. - i ponownie zostaliśmy zamknięci. Wzięłam łyk wody zaraz po Colinie.

- Właśnie zdradziłaś swojego chłopaka. - powiedział nonszalancko.

- Słucham?

- Wymieniliśmy ślinę. Jak przy całowaniu. - zaczął się śmiać.

- Bardzo błyskotliwy żart, naprawdę. - przewróciłam oczami. - Teraz wiem, dlaczego przegrywacie każdy mecz. Pewnie wszyscy z drużyny mają takiego cela, jak Lucas. - nawiązałam do jego rzutu we mnie butelką wody.

- Ha. Ha. Ha. Przegrywamy każdy mecz, ponieważ dajemy im fory. Hokej to nie żarty. - stwierdził wyniośle, na co parsknęłam śmiechem.

- Patrząc na to jak gracie, mam wrażenie, że jednak tak. - zbeształam go. - On nie żartował, że będziemy tu siedzieć całą noc? - pokiwał głową.

- Może spróbujemy wyważyć to gówno. - zaproponowałam.

- Poranimy się tylko, nie wytrzymasz?

- Szczerze mówiąc, wolę być tutaj, niż w domu. - przyznałam.

- To się zgraliśmy, bo ja też. - zapadła długa cisza, ale nie była ona niezręczna. - Nie znam cię a czuję, że jestem w stanie powiedzieć ci więcej, niż wszystkim wkoło.

- Więc dlaczego nie chcesz wracać do domu? - postanowiłam wykorzystać sytuację.

- Mieszkam sam, a sam nie lubię przebywać. Czuję się źle w tym domu. - zszokowałam się.

- Gdzie twoi rodzice?

- W delegacji. Wracają raz na trzy miesiące. Wszyscy myślą, że bogate dzieciaki mają się świetnie. To nieprawda. Co mi z ich pieniędzy, skoro jestem samotny? To dlatego jestem na każdej możliwej imprezie, co niestety zazwyczaj kończy się... Tak, jak nie powinno. - mlasnął.

- Aha. W sensie, alkohol, laski, łóżko...

- Tak, właśnie. A ty?

- Ja nie ufam ci na tyle, żeby o tym rozmawiać. - wzruszyłam ramionami.

- No okay. - zaśmiał się. - Dziwne, że się nie znamy, skoro masz dobre relacje z Lucasem.

- Może dlatego nas tutaj zamknął. - pomyślałam i powiedziałam to na głos. Miałam nadzieję, że nie miał na celu zeswatania nas.

- Możliwe. Dzisiaj jest piątek prawda?

- Nie? Sobota. - chciało mi się śmiać.

- Jak to?

- Pytasz poważnie? - ukryłam twarz w dłoniach. - Nie wiem gdzie wczoraj balowałeś, ale niezły zgon musiałeś zaliczyć, skoro nie pamiętasz jaki mamy dzień tygodnia. - uderzyłam go w ramię otwartą dłonią.

- Nieprawda! Po prostu wydawało mi się, że mamy piątek, okay? To wszystko. Nie spożywałem wczoraj żadnych trunków. - bronił się.

- Cóż za kwiecisty język. - roześmiałam się. Mimowolnie ziewnęłam.

- Spać ci się chce?

- Spostrzegawczy jesteś. - zironizowałam. - Tak trochę, trochę bardzo. - przetarłam oczy.

- Więc śpij. - walnął.

- Jasne. Tutaj? Teraz? Z tobą?

- To jakaś zbrodnia? Czemu nie? jesteś śpiąca to śpij, nie widzę problemu. Mogę ci posłużyć za poduszkę, jeśli chcesz. - uśmiechnął się łobuzersko.

- Dobrze, że twój przyjaciel jest związany z medycyną. Możesz się taniej leczyć. - puknęłam się palcem w czoło.

- Ja tylko oferuję pomoc. Żadna dziewczyna jeszcze nie narzekała na spanie ze mną i żadna nie była tak opornie nastawiona. - mówił z taka pewnością siebie, że mogłabym się porzygać.

- Żadna nie była mną. - odwróciłam się tyłem i odsunęłam od niego najdalej, jak to było możliwe. - Dobranoc.

- Kolorowych. Nie zapomnij śnić o mnie.

- Chciałbyś.

- Nie, to ty byś chciała. - nie wkurzało mnie to, ale bawiło.

- Mhm. - potem już nic nie powiedział, a ja faktycznie zasnęłam z nim w tym pomieszczeniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro