Rozdział 14
Całą szkołę ogarnął szał, przez ten cały konkurs piękności. Ludzie biegali w tę i wewte, jak stado dzikich zwierząt, powodując zamieszanie na korytarzu. Szczerze nie rozumiałam, dlaczego wszyscy się tym tak przejęli, ale nie to było najważniejsze. Nigdzie nie mogłam znaleźć Lily i Kasie. Charlotte również ich szukała, ale bezskutecznie.
— Cześć, aparatko. — powitał mnie Lucas.
— Aparatko? — powtórzyłam z uniesionymi brwiami.
— Bo masz aparat. — wzruszył ramionami.
— Polecam ci sprawdzić, co to słowo oznacza. — przewrócił oczami. — Wiesz gdzie jest Lil? Albo Kasie? Nigdzie nie mogę ich znaleźć.
— Sprawdź w sali fizycznej. — wskazał kciukiem za siebie.
— Co one miałyby tam robić? — zdziwiłam się.
— Ustaliliśmy, że tam będzie garderoba.
— Co? — uniosłam brwi. — Nie zmieszczą się tam wszystkie dziewczyny.
— Spokojnie... Jest jeszcze jedna, one były w pierwszej połowie listy, więc trafiły tam. Wyglądasz na zdenerwowaną, co ci jest?
— Nic mi nie jest. — odparłam. Bo nie było.
Znaczy, chciałam, żeby nic mi nie było.
— Rozumiem, okres. — westchnął. Spiorunowałam go wzrokiem. — Jezu jesteś straszna dzisiaj... Rozmawiałaś z Colinem? — zaczął się bawić sznurkiem ze swojej bluzy.
— Miałam z nim rozmawiać? — klepnął się w czoło.
— Tak! Mówiłem ci to, kiedy do mnie wtedy oboje przyszliście. — zdenerwował się.
— To? Chodzi ci o tamto? Nie wiem czemu taki jest, pewnie przez ojca. To teraz Lily zadanie, Luke mam swoje problemy. Takie jak Andrew.
— Czy tylko ja tutaj mam mózg? — zapytał zbulwersowany. Prychnęłam.
— Mówię poważnie, naprawdę nie widzisz, że ten związek jest taki... Z dupy? — założył ręce na krzyż. — Wiadomo, że leci na ciebie. Nic nie powie Lily.
— Nie mów tak. — pokręciłam głową. Wiedziałam o tym, ale liczyłam, że kiedy zacznie spotykać się z moją przyjaciółką, zapomni o mnie. Chociaż zaczynałam żałować, że nic nie zrobiłam w jego kierunku.
— Dobra nieważne, zobaczymy się potem. — uciekłam mu. Weszłam tak, jak mnie pokierował, do sali fizycznej i rzeczywiście dziewczyny tam były.
— Wiecie ile was szukałam? — położyłam aparat na jednym ze stolików.
— Ten strój mnie pogrubia. — jęknęła Kasie. — Wyglądam strasznie. Ubiorę ten biały... Albo ten żółty? Jak myślicie. — w ogóle nie zareagowały na moje przyjście.
— Biały, lepiej skomponuje się z twoimi włosami. — powiedziała jakaś dziewczyna i miała rację.
— Widziałaś dziś Colina? — Lily wyglądała na smutną.
— Nie wydaje mi się... Byłam zajęta szukaniem was i organizacją sali, w której odbędzie się konkurs.
— Dzwoniłam do niego, ale nie odbiera. Luke też nie wie co z nim, przecież jest w komisji i jest moim chłopakiem. — oparła głowę o swoją dłoń.
— Dziwne, jeszcze wczoraj mówił, że wie, jakie to dla ciebie ważne. Może stoi w korku?
— Zawsze jak w nim stoi wysyła SMS-a. Czuję, że coś jest nie tak. Raven, mogłabyś do niego pojechać? — matko.
— Że co? O co ty mnie prosisz? Czemu sama tego nie zrobisz? — rozłożyłam ręce w geście obronnym.
— Raven proszę cię, myślisz, że mnie posłucha? Nie jestem głupia, wiem... On woli rozmawiać z tobą. — odparła załamana.
— Co wy wszyscy dzisiaj... A nieważne. Dobra! Ale robię to tylko i wyłącznie dla ciebie. — dotknęłam palcem jej klatki piersiowej.
— Jesteś najlepsza. — przytuliła mnie. — Zjedz po drodze coś słodkiego, chyba masz okres.
— Nie mam okresu, do cholery! — krzyknęłam i wyszłam.
* * *
Pukałam w jego drzwi chyba przez jakieś piętnaście minut. Ode mnie również nie odbierał.
— Myśl Raven, myśl. — powiedziałam sama do siebie. Nie powinnam była tego robić, ale włamałam się do jego domu za pomocą wsuwki. Nie wiedziałam, że tak potrafię. W domu było cicho, a ja czułam się jak złodziej. Nigdzie go nie było.
— Gdzie jesteś Scooby Doo? Przybądź tu... — zaczęłam sobie nucić pod nosem. Usłyszałam jakieś stukanie. Poszłam do piwnicy i to był strzał w dziesiątkę. — Co ty wyprawiasz?! — uderzał w tę ścianę bez przerwy.
— Skąd się tu wzięłaś? — dyszał, ale nie przestawał maltretować ściany.
— Nie dajesz znaku życia, Lucas nie wie gdzie jesteś, powinieneś być teraz w szkole, przy Lily! — nawrzeszczałam na niego. — Jesteś głuchy?! — ale on nadal ranił się, bijąc tę ścianę. — Przestań! — zero reakcji.
Najwyżej dostanę.
Pomyślałam i stanęłam między nim, a ścianą. Zatrzymał pięść tuż przy mojej twarzy, a ja odruchowo zamknęłam oczy i zasłoniłam się ręką.
— Nigdy więcej tego nie rób. — spojrzał na mnie rozgniewanym wzrokiem. Krew kapała wręcz z jego dłoni. — A teraz się przesuń. Jeszcze nie skończyłem.
— Chyba sobie żartujesz. — oburzyłam się. — Czy ty nie możesz się ciąć, czy coś jak normalny człowiek, tylko walić pięścią jak popieprzony w ten... — obejrzałam się za siebie. — W te cegły? — dopiero dotarło do mnie, co powiedziałam. — Nie to miałam na myśli, przepraszam. — spuściłam głowę i wlepiłam oczy w krew na ziemi.
— Nie, masz rację. — powiedział, łamiąc głos. — Wiesz dlaczego to robię? Bo to tutaj go pobiłem. A wiesz dlaczego go pobiłem? Ranił sześc razy moją mamę, a jego żonę nożem. Cud, że przeżyła! Mogłem ją stracić, jedyną kobietę, na której mi naprawdę zależy!
— I to jest powód twojego hobby? — zapytałam cicho. Bałam się, że coś mi zrobi, bo mówił tak groźnie. Był zły.
— Nie mogłem sobie z tym poradzić, że przeze mnie człowiek jest w szpitalu. To kara Raven, rozumiesz? Kara za to, co zrobiłem. Kiedy tylko sobie przypomnę, idę tutaj, i walę w tę ścianę dwadzieścia siedem razy. — oparł rękę o cegły i pochylił się nade mną.
— Czemu akurat tyle?
— Bo tyle moja mama zmarnowała z nim lat. Bo tyle razy dałem mu wtedy w pysk. — przeraziłam się.
— Nie chcę być niemiła, ale musisz się ogarnąć i jechać ze mną do szkoły. Teraz chodź do łazienki. — złapałam go z nadgarstek i pociągnęłam do wcześniej wymienionego miejsca. Nie pytałam gdzie ma apteczkę, znalazłam ją błyskawicznie. Była w szafce pod umywalką. Starannie obmyłam jego rany i opatrzyłam je.
— Zmień tę koszulkę. Chyba nie chcesz, żeby Lily zobaczyła cię upapranego we krwi.
— To było pytanie, czy stwierdzenie? — zlekceważyłam to, a on poszedł do swojego pokoju. Byłam tak zdenerwowana, że gdybym mogła, udusiłabym go. Co miał na myśli mówiąc, że jedyną na której mu serio zależy jest jego mama? A Lily to przepraszam co? Tak strasznie mnie korciło, by o to zapytać, ale się powstrzymałam.
— Czemu po mnie przyszłaś? — wrócił, w już czystej koszulce.
— A co miałam zrobić? Siedzieć bezczynnie i patrzeć jak moja przyjaciółka rozpada się, bo strasznie ją martwisz? Poza tym, poprosiła mnie, a ja rzadko odmawiam, kiedy mnie o coś proszą. — zeszliśmy na dół.
— Tylko dlatego?
— Tak. — odpowiedziałam bezuczuciowo.
— Okay. — wyglądał na rozczarowanego. Kiedy znajdowaliśmy się już na zewnątrz, otworzył mi drzwi do samochodu. — Na pewno to był jedyny powód?
— Człowieku co z tobą jest nie tak?! Jaki inny miałabym mieć? — machałam rękoma.
— Nie wiem, tylko się upewniam. Nie chcę cię urazić, ale... Czy ty przypadkiem nie masz miesiączki? — zacisnęłam dłonie w pięści.
— Agrh! — zabuczałam. — Nie odzywaj się do mnie, przez całą drogę, bo nie ręczę za siebie.
— Przepraszam... — uśmiechnął się.
— Ciebie to bawi?
— Absolutnie, menstruacja nie jest zabawna. Ale twoje zachowanie podczas niej, tak. — włączył silnik i pokręcił głową.
— Przed chwilą miałeś depresję, a teraz wielce rozbawiony. Może to ty masz okres, skoro tak ci się humorki zmieniają? — oparłam czoło o szybę.
— Mam czekoladę, jeśli chcesz. — podał mi ją.
— Nie mam okresu!
— Dobrze, już dobrze. — zaśmiał się. Ja go naprawdę nie miałam. Tak narzekałam na ludzi, którzy sieli panikę z powodu konkursu, a chyba sama przez to chodziłam taka wściekła, jak osa.
— Colin... — westchnęłam ciężko.
— Tak? — zerknął na mnie.
— Nie rań się już, proszę cię. Nie mogę znieść myśli, że kiedy ja idę spać, ty w tym momencie to robisz. — powiedziałam cicho.
— Raven, ja...
— To nie był jedyny powód. — nawiązałam do wcześniejszej rozmowy. — Martwię się o ciebie, ponieważ mi na tobie zależy, ale za późno się zorientowałam. — wtedy zatrzymał samochód, a ja rzuciłam mu zaniepokojone spojrzenie.
— Raven. — przełknął głośno ślinę. — Nigdy nie jest za późno. — spojrzał na mnie. — Nie... nie płacz. — starł łzę z moich policzków.
— Ostatnio tylko to mi wychodzi. — skomentowałam. — Jedź, konkurs czeka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro