Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Całą szkołę ogarnął szał, przez ten cały konkurs piękności. Ludzie biegali w tę i wewte, jak stado dzikich zwierząt, powodując zamieszanie na korytarzu. Szczerze nie rozumiałam, dlaczego wszyscy się tym tak przejęli, ale nie to było najważniejsze. Nigdzie nie mogłam znaleźć Lily i Kasie. Charlotte również ich szukała, ale bezskutecznie.

— Cześć, aparatko. — powitał mnie Lucas.

— Aparatko? — powtórzyłam z uniesionymi brwiami.

— Bo masz aparat. — wzruszył ramionami.

— Polecam ci sprawdzić, co to słowo oznacza. — przewrócił oczami. — Wiesz gdzie jest Lil? Albo Kasie? Nigdzie nie mogę ich znaleźć.

— Sprawdź w sali fizycznej. — wskazał kciukiem za siebie.

— Co one miałyby tam robić? — zdziwiłam się.

— Ustaliliśmy, że tam będzie garderoba.

— Co? — uniosłam brwi. — Nie zmieszczą się tam wszystkie dziewczyny.

— Spokojnie... Jest jeszcze jedna, one były w pierwszej połowie listy, więc trafiły tam. Wyglądasz na zdenerwowaną, co ci jest?

— Nic mi nie jest. — odparłam. Bo nie było.
Znaczy, chciałam, żeby nic mi nie było.

— Rozumiem, okres. — westchnął. Spiorunowałam go wzrokiem. — Jezu jesteś straszna dzisiaj... Rozmawiałaś z Colinem? — zaczął się bawić sznurkiem ze swojej bluzy.

— Miałam z nim rozmawiać? — klepnął się w czoło.

— Tak! Mówiłem ci to, kiedy do mnie wtedy oboje przyszliście. — zdenerwował się.

— To? Chodzi ci o tamto? Nie wiem czemu taki jest, pewnie przez ojca. To teraz Lily zadanie, Luke mam swoje problemy. Takie jak Andrew.

— Czy tylko ja tutaj mam mózg? — zapytał zbulwersowany. Prychnęłam.

— Mówię poważnie, naprawdę nie widzisz, że ten związek jest taki... Z dupy? — założył ręce na krzyż. — Wiadomo, że leci na ciebie. Nic nie powie Lily.

— Nie mów tak. — pokręciłam głową. Wiedziałam o tym, ale liczyłam, że kiedy zacznie spotykać się z moją przyjaciółką, zapomni o mnie. Chociaż zaczynałam żałować, że nic nie zrobiłam w jego kierunku.

— Dobra nieważne, zobaczymy się potem. — uciekłam mu. Weszłam tak, jak mnie pokierował, do sali fizycznej i rzeczywiście dziewczyny tam były.

— Wiecie ile was szukałam? — położyłam aparat na jednym ze stolików.

— Ten strój mnie pogrubia. — jęknęła Kasie. — Wyglądam strasznie. Ubiorę ten biały... Albo ten żółty? Jak myślicie. — w ogóle nie zareagowały na moje przyjście.

— Biały, lepiej skomponuje się z twoimi włosami. — powiedziała jakaś dziewczyna i miała rację.

— Widziałaś dziś Colina? — Lily wyglądała na smutną.

— Nie wydaje mi się... Byłam zajęta szukaniem was i organizacją sali, w której odbędzie się konkurs.

— Dzwoniłam do niego, ale nie odbiera. Luke też nie wie co z nim, przecież jest w komisji i jest moim chłopakiem. — oparła głowę o swoją dłoń.

— Dziwne, jeszcze wczoraj mówił, że wie, jakie to dla ciebie ważne. Może stoi w korku?

— Zawsze jak w nim stoi wysyła SMS-a. Czuję, że coś jest nie tak. Raven, mogłabyś do niego pojechać? — matko.

— Że co? O co ty mnie prosisz? Czemu sama tego nie zrobisz? — rozłożyłam ręce w geście obronnym.

— Raven proszę cię, myślisz, że mnie posłucha? Nie jestem głupia, wiem... On woli rozmawiać z tobą. — odparła załamana.

— Co wy wszyscy dzisiaj... A nieważne. Dobra! Ale robię to tylko i wyłącznie dla ciebie. — dotknęłam palcem jej klatki piersiowej.

— Jesteś najlepsza. — przytuliła mnie. — Zjedz po drodze coś słodkiego, chyba masz okres.

— Nie mam okresu, do cholery! — krzyknęłam i wyszłam.

* * *

Pukałam w jego drzwi chyba przez jakieś piętnaście minut. Ode mnie również nie odbierał.

— Myśl Raven, myśl. — powiedziałam sama do siebie. Nie powinnam była tego robić, ale włamałam się do jego domu za pomocą wsuwki. Nie wiedziałam, że tak potrafię. W domu było cicho, a ja czułam się jak złodziej. Nigdzie go nie było.

Gdzie jesteś Scooby Doo? Przybądź tu... — zaczęłam sobie nucić pod nosem. Usłyszałam jakieś stukanie. Poszłam do piwnicy i to był strzał w dziesiątkę. — Co ty wyprawiasz?! — uderzał w tę ścianę bez przerwy.

— Skąd się tu wzięłaś? — dyszał, ale nie przestawał maltretować ściany.

— Nie dajesz znaku życia, Lucas nie wie gdzie jesteś, powinieneś być teraz w szkole, przy Lily! — nawrzeszczałam na niego. — Jesteś głuchy?! — ale on nadal ranił się, bijąc tę ścianę. — Przestań! — zero reakcji.

Najwyżej dostanę.

Pomyślałam i stanęłam między nim, a ścianą. Zatrzymał pięść tuż przy mojej twarzy, a ja odruchowo zamknęłam oczy i zasłoniłam się ręką.

— Nigdy więcej tego nie rób. — spojrzał na mnie rozgniewanym wzrokiem. Krew kapała wręcz z jego dłoni. — A teraz się przesuń. Jeszcze nie skończyłem.

— Chyba sobie żartujesz. — oburzyłam się. — Czy ty nie możesz się ciąć, czy coś jak normalny człowiek, tylko walić pięścią jak popieprzony w ten... — obejrzałam się za siebie. — W te cegły? — dopiero dotarło do mnie, co powiedziałam. — Nie to miałam na myśli, przepraszam. — spuściłam głowę i wlepiłam oczy w krew na ziemi.

— Nie, masz rację. — powiedział, łamiąc głos. — Wiesz dlaczego to robię? Bo to tutaj go pobiłem. A wiesz dlaczego go pobiłem? Ranił sześc razy moją mamę, a jego żonę nożem. Cud, że przeżyła! Mogłem ją stracić, jedyną kobietę, na której mi naprawdę zależy!

— I to jest powód twojego hobby? — zapytałam cicho. Bałam się, że coś mi zrobi, bo mówił tak groźnie. Był zły.

— Nie mogłem sobie z tym poradzić, że przeze mnie człowiek jest w szpitalu. To kara Raven, rozumiesz? Kara za to, co zrobiłem. Kiedy tylko sobie przypomnę, idę tutaj, i walę w tę ścianę dwadzieścia siedem razy. — oparł rękę o cegły i pochylił się nade mną.

— Czemu akurat tyle?

— Bo tyle moja mama zmarnowała z nim lat. Bo tyle razy dałem mu wtedy w pysk. — przeraziłam się.

— Nie chcę być niemiła, ale musisz się ogarnąć i jechać ze mną do szkoły. Teraz chodź do łazienki. — złapałam go z nadgarstek i pociągnęłam do wcześniej wymienionego miejsca. Nie pytałam gdzie ma apteczkę, znalazłam ją błyskawicznie. Była w szafce pod umywalką. Starannie obmyłam jego rany i opatrzyłam je.

— Zmień tę koszulkę. Chyba nie chcesz, żeby Lily zobaczyła cię upapranego we krwi.

— To było pytanie, czy stwierdzenie? — zlekceważyłam to, a on poszedł do swojego pokoju. Byłam tak zdenerwowana, że gdybym mogła, udusiłabym go. Co miał na myśli mówiąc, że jedyną na której mu serio zależy jest jego mama? A Lily to przepraszam co? Tak strasznie mnie korciło, by o to zapytać, ale się powstrzymałam.

— Czemu po mnie przyszłaś? — wrócił, w już czystej koszulce.

— A co miałam zrobić? Siedzieć bezczynnie i patrzeć jak moja przyjaciółka rozpada się, bo strasznie ją martwisz? Poza tym, poprosiła mnie, a ja rzadko odmawiam, kiedy mnie o coś proszą. — zeszliśmy na dół.

— Tylko dlatego?

— Tak. — odpowiedziałam bezuczuciowo.

— Okay. — wyglądał na rozczarowanego. Kiedy znajdowaliśmy się już na zewnątrz, otworzył mi drzwi do samochodu. — Na pewno to był jedyny powód?

— Człowieku co z tobą jest nie tak?! Jaki inny miałabym mieć? — machałam rękoma.

— Nie wiem, tylko się upewniam. Nie chcę cię urazić, ale... Czy ty przypadkiem nie masz miesiączki? — zacisnęłam dłonie w pięści.

— Agrh! — zabuczałam. — Nie odzywaj się do mnie, przez całą drogę, bo nie ręczę za siebie.

— Przepraszam... — uśmiechnął się.

— Ciebie to bawi?

— Absolutnie, menstruacja nie jest zabawna. Ale twoje zachowanie podczas niej, tak. — włączył silnik i pokręcił głową.

— Przed chwilą miałeś depresję, a teraz wielce rozbawiony. Może to ty masz okres, skoro tak ci się humorki zmieniają? — oparłam czoło o szybę.

— Mam czekoladę, jeśli chcesz. — podał mi ją.

— Nie mam okresu!

— Dobrze, już dobrze. — zaśmiał się. Ja go naprawdę nie miałam. Tak narzekałam na ludzi, którzy sieli panikę z powodu konkursu, a chyba sama przez to chodziłam taka wściekła, jak osa. 

— Colin... — westchnęłam ciężko.

— Tak? — zerknął na mnie.

— Nie rań się już, proszę cię. Nie mogę znieść myśli, że kiedy ja idę spać, ty w tym momencie to robisz. — powiedziałam cicho.

— Raven, ja...

— To nie był jedyny powód. — nawiązałam do wcześniejszej rozmowy. — Martwię się o ciebie, ponieważ mi na tobie zależy, ale za późno się zorientowałam. — wtedy zatrzymał samochód, a ja rzuciłam mu zaniepokojone spojrzenie.

— Raven. — przełknął głośno ślinę. — Nigdy nie jest za późno. — spojrzał na mnie. — Nie... nie płacz. — starł łzę z moich policzków.

— Ostatnio tylko to mi wychodzi. — skomentowałam. — Jedź, konkurs czeka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro