Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Wcale nie miałam ochoty iść na ten głupi mecz, ale przynajmniej mogłam odpocząć myślami od innych spraw.

Patrząc na Charlotte, miałam wrażenie, że jest zagorzałą fanką hokeja, odkąd przyszła na świat.

Osobiście nie rozumiałam tego podniecania się facetami, którzy wyglądali jak otyli w tych strojach i odbijali czarne, małe coś, zwane krążkiem.

Ten idiota z cyfrą „7" na plecach, musiał akurat trafić. Lucas ukłonił się teatralnie w moją stronę. Pokazałam mu środkowego palca, na co on pomachał kijem.

— Weź się rozluźnij, bo ściśnięta jesteś jak stringi w dupie Kasie. — rzuciła do mnie Charlotte.

— Co to za porównanie? — zaczęłam się śmiać.

— Pasujące do twojej sytuacji. — odparła Lottie. Rzuciłam w nią popcornem.

Drużyna naszej szkoły jak zwykle przegrywała, ale dzisiaj tylko różnicą dwóch punktów, więc kto wie? Może wreszcie uda im się to wygrać.

— Przepraszam, mogę twój numer? — zapytał jakiś pierwszoklasista. — W sumie twój też. — zwrócił się do Charlotte.

— Wybacz, nie jestem zainteresowana. — powiedziałam całkiem szczerze.

— Po co ci? — Lottie chyba też nie wyrażała chęci dzielenia się swoim numerem.

— Chciałbym mieć kontakt z jakąś prostytutką. — myślałam, że gałki wypadną mi z oczodołów. Uśmiechał się arogancko, jak dupek. Moja przyjaciółka wstała, uśmiechnęła się serdecznie i odchrząknęła. Nie byłam pewna co zrobi, ale ciekawie się patrzyło na zdenerwowaną Lottie.

— Słuchaj, chłopcze. — położyła mu dłoń na ramieniu. W jej oczach widziałam gniew, a szczęka drgała jej bez przerwy. — Poszukaj u siebie w klasie, albo zapytaj siostry. Ona się w tym obraca. — wylała na niego zawartość kubka, który trzymała, a jego mina była bezcenna. Zaczęłam się jeszcze bardziej śmiać, kiedy uderzyła go w policzek z liścia, a następnie kopnęła kolanem w przyrodzenie. — Jeszcze raz do mnie podejdziesz...

— D-dostałem t-t-takie zadanie. — mówił, krztusząc się i wskazując na jego kolegów, którzy mieli z niego niezłą polewkę.

— Spadaj.

— Dobra! — krzyknął wystraszony i uciekł. Wtedy też zakończył się mecz. Łudziłam się, znowu przegrana. Mimo, że Luke strzelał celnie.

— Nie wiedziałam, że z ciebie taki agresywny człowiek. — poszturchałam ją łokciem.

— Jestem spokojna, dopóki ktoś nie nazwie mnie dziwką. Wszystkim, tylko nie tym.

— Dlaczego?

— Z tego się wzięłam. Sorry, bo twoja mama teraz, no sama wiesz... Ale moja wpadła. Przynajmniej znała ojca, ponieważ był to stały klient.

— Oh, rozumiem. — kierowałyśmy się do wyjścia. — Myślisz, że się nie pozabijały?

— Wątpię. Mają zupełnie inny gust. Blond ideał na piątej. — powiedziała i zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, zniknęła a przy nie wyrósł Colin.

— „Hokej to nie żarty" ? — rzuciłam ironicznie.

— Nie dołuj mnie bardziej, Raven. — oparł głowę o jakiś automat z przekąskami.

— Rozumiem, że jesteś załamany, ale ja już bym się przyzwyczaiła. — spiorunował mnie wzrokiem. — Hej! Przynajmniej Luke dobrze grał.

— Nie o to chodzi. — zdjął kask i przeczesał włosy. — Przegrana mnie tylko bardziej dobiła, ale to nie ona jest powodem tego, jak się czuję i zresztą wyglądam... — mlasnął.

— W smutku ci do twarzy. Zadzwonić do Lil? — już wyjmowałam telefon, kiedy złapał mnie z nadgarstek.

— Nie. Nie chcę jej zamartwiać, tak bardzo zależy jej na tym konkursie. — jakoś mu nie wierzyłam.

— Nie wiem, co mam zrobić. — wzruszyłam ramionami, wzdychając ciężko.

— Zadzwonię do ciebie potem. — musnął kciukiem mój policzek. — Cześć.

Okay, to było lekko dziwne.

— Też się zastanawiam, o co chodziło. — szepnęła Charlotte prosto do mojego ucha. Odskoczyłam przestraszona.

— Czy ty pracujesz jako agentka, czy co? Ninja?

— Po prostu wiem, kiedy znikać i się pojawiać. — stwierdziła, po czym wreszcie wyszłyśmy z tej sali.

* * *

— Cześć mamo!

— Miało cię nie być. — stęknęła zaskoczona.

— Spokojnie, będę u siebie. Nie wbiję ci przecież do sypialni, kiedy będziesz uprawiać seks. Z kim dzisiaj? Alchemikiem? — zażartowałam.

— Dzisiaj ma bardzo ważnego klienta. — oparła ręce na biodrach. — Prowadzi wielce rozwiniętą firmę i musi się odstresować.

— Okay... Kto to taki?

— Nie powiem ci. — wzięła łyk kawy. Zrobiłam minę szczeniaczka i tego pożałowałam.

— No dobrze, Stephan Anderson. — zaczęłam się wręcz dusić.

— Coś nie tak? Znasz go?

— Nie, nie. — szybko uciekłam do pokoju. Pewności nie miałam, ale sam fakt, że to może być tata Colina powodował, że miałam ochotę go uderzyć. Jego tatę, nie Colina. A co jeśli on wie, i to dlatego jest taki przybity? Matko kochana...

— Boże. — powiedziałam sama do siebie i wtedy na ekranie mojego telefonu wyświetliło się imię wcześniej wspomnianego przez mnie chłopaka. Odebrałam, co miałam zrobić. — Mów ja wysłucham. — położyłam się na łóżku i zaczęłam gapić w zdjęcie, które przedstawiało mnie i Andrew w parku na ławce...

— Mój tata. — zrzedła mi mina.

— Zanim coś powiesz, czy ona ma na imię Stephan?

— Nie, tak ma na imię jego brat. A co?

— Nie nic... — odparłam z ulgą. Jeszcze tego brakowało, żeby moja matka sypiała z ojcami moich wszystkich kolegów.

— Wrócił dzisiaj niespodziewanie, z pretensjami do całego świata, bo nie było obiadu. Awanturować się, bo nie ma obiadu? Kto go miał ugotować. Może ze szkoły miałem mu przynieść? Zaczęliśmy się kłócić i jak zwykle ucierpiała moja mama. Własnoręcznie go spakowałem i wyrzuciłem z domu. Mama od tamtej pory płacze, nie chce wziąć z nim rozwodu, a to najlepsze wyjście. Zbyt się do niego przywiązała... Nie wiem, jak mam przemówić jej do rozsądku. Nie mam siły...

— To dlatego miałeś nowe bandaże? — zapytałam ze współczuciem.

— Tak... Nie mów Lily, proszę. Nie zniesie tego, że się krzywdzę. — czułam wręcz jego dołek.

— Myślisz, że mi to łatwo przychodzi? — przeklęłam pod nosem. Nie chciałam mówić tego na głos, ale serce podpowiadało, że powinnam.

— Nie, skądże. Ale ty nie jesteś tak emocjonalna jak ona. — zatkało mnie.

Faktycznie, miałam problem z okazywaniem uczuć. Bolało mnie to, że prócz niego, nikt tego wcześniej nie zauważył. Poza Lily, rzecz jasna.

— Jesteś tam?

— Yhym. — i właśnie w tym momencie moja mama wraz z wujkiem Colina zaczęli się śmiać.

— Nie jesteś sama?

— W pokoju tak. W domu nie. Rodziców się nie wybiera, mama ma klienta.

— Ajć, współczuję. Mogę zapytać czemu byłaś taka wkurzona na stołówce? Wiem tyle, że poszłaś do Andrew porozmawiać o gangu.

— Jezu... — jęknęłam. — Nie mam siły tego tłumaczyć. Okłamał mnie tak bardzo, że... Szkoda słów. Dla niego to nieważne, że jest w tym gangu. Uznał, że nie musi mi mówić.

— To słabo. — skomentował. — Słuchaj, nie będę cię męczył, słyszę, że nie chcesz o tym rozmawiać.

— No... Trzymaj się.

— Ta, ty też. Raven?

— Tak?

— Zasługujesz na kogoś lepszego.

Połączenie zakończono

— Na ciebie? — zapytałam, ale zwracając się do nicości.








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro