Rozdział 1
— Odłóż wreszcie ten telefon. — skarciła mnie mama. Przewróciłam oczami i zignorowałam tę uwagę.
— Słyszysz, co do ciebie mówię? — wsparła dłonie na biodrach i wbiła we mnie chłodne spojrzenie.
— Nie, jestem głucha. — wstałam i właśnie w tym momencie w domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
Uniosłyśmy obie brwi, bo kto o takiej porze może czegoś od nas chcieć?
— Otworzysz, czy będziesz tak stała i czekała na jakieś zbawienie? — zapytała mnie rodzicielka.
Naburmuszona otworzyłam drzwi, a w progu zobaczyłam Lucasa. Mojego przyjaciela.
— Hej, Raven! — pstryknął palcami i uśmiechnął się szeroko.
— Czego? — rzuciłam oschle. Pijany Luke, to niefajny Luke.
— Jest taka, jedna, tycia, ale naprawdę malutka sprawa. — wykonał gest palcami, a następnie objął mnie ramieniem i wyprowadził z domu zamykając drzwi. — Możesz to wypić? — dopiero wtedy zauważyłam, że w ręku trzyma butelkę Sprite'a.
— Po co? — założyłam ręce na krzyż. Znając tego chłopaka, w tym piciu mogło być wszystko.
— Założyłem się, że to ode mnie wypijesz. Oni — wskazał na jego przyjaciół — twierdzą, że się brzydzisz. Chcę im udowodnić, że tak nie jest. — zrobiłam minę typu „serio?".
— No proszę. — on natomiast minę szczeniaczka. Wcale nie było mi go żal, ani to na mnie nie działało, ale po prostu go lubię, więc czemu nie?
Wzięłam butelkę, wypiłam całą zawartość bez namysłu i to był chyba mój najgorszy błąd w życiu, bo po tym straciłam przytomność.
Zresztą, mogłam się domyślić, że Luke coś knuje .
* * *
Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Po otwarciu oczu było ciemno, a kiedy chciałam się podnieść, uderzyłam się w czoło. Moja pierwsza myśl:
Jestem zamknięta w trumnie.
Nie, to niemożliwe. Po co on miałby to robić?
Nie jest przecież psychopatą...
To tylko głupi żart, głupi żart. Za chwileczkę mnie stąd wypuszczą.
Zaczęłam macać wnętrze i napotkałam coś miękkiego.
O mój Boże, to człowiek.
Normalnie zaczęłabym krzyczeć i piszczeć, ale w tamtej sytuacji wiedziałam, że reszta będzie miała to po prostu gdzieś.
Tak jak moja kochana matka.
Słodki Jezu, wsadzili mnie do drewnianego pudła z truposzem!
Z nerwów uderzyłam pięścią w deski, raniąc się.
— Ałć! — syknęłam z bólu. Nieboszczyk obok mnie się poruszył, a ja dostałam palpitacji serca. Wtedt musiałam już krzyknąć i to zrobiłam.
— Czego się drzesz? Mało miejsca, dźwięk dociera głośniej do uszu. Uspokój się... — od razu poznałam ten głos.
— Aha, nie martwi cię, że jesteś zamknięty w trumnie? — zbulwersowałam się.
— Jesteś dziewczyną? Przepraszam, myślałem, że to Luke. — zmienił ton, a ja poczułam wygraną. — To nie jest trumna, nie zmieścilibyśmy się.
— W takim razie, co to u licha jest? - ponownie uderzyłam w deski, tym razem otwartą dłonią.
— Nie wiem, jak się tu dostałaś?
— Lucas dał mi do wypicia napój, przynajmniej tak myślałam, no i... Zaraz, jego ojciec to lekarz. Podał mi środek nasenny. — to była chwila, w której uświadomiłam sobie, jaką jestem idiotką.
— Mnie chyba też go podał. To zupełnie w jego stylu. — usłyszałam jak dobił głowa w drewno. Przeklną pod nosem. — Z kim mam przyjemność, tak w ogóle?
— Raven. Raven Clarke. — rzuciłam lekceważąco.
— Colin Anderson. Wybacz, nie kojarzę cię. — miał przepraszający ton głosu.
— Ja ciebie owszem. — powiedziałam, niechcący na głos. Ups!
— Wiem. — posmutniał? — Chyba nie ma osoby, która manie nie zna. Może wiem jak wyglądasz? Czekaj poświecę telefonem. — zaczął go szukać w kieszeniach. — Co za... Zabrali je nam.
O nie. Próbowałam znaleźć swój, ale nie wyczułam jego obecności. Świetnie.
— Opisz się, może tak. — zasugerował, przez co byłam rozbawiona.
— To brzmi jak jakaś rozmowa na chacie, czy coś... — zaśmiałam się.
— Wiem, ale nie mamy wyboru. Musimy rozmawiać, bo zwariuję. — on miał ciepły i przyjemny głos. Nigdy nie słyszałam go dokładniej, bo nigdy w zasadzie nie rozmawialiśmy.
— Średni wzrost, czekoladowe włosy, takie falowane mniej więcej do żeber, zielone oczy, piegi, mleczna cera. Typowy wygląd. — chciałam machnąć ręką, ale ponownie się uderzyłam. — Ciągle zapominam, że jesteśmy zamknięci. Wiem gdzie! — oświeciło mnie. — Luke w ogrodzie za domem ma taki jakby schowek na konfitury i takie tam. Założę się, że je powyciągali i nas tu wsadzili.
— Skąd ty to wiesz? — zdziwił się.
— A no tak, mieszkam naprzeciwko.
— To wiele wyjaśnia. Opisałbym ci siebie, ale myślę, że nie ma to sensu. — był rozbawiony.
— Tak, na każdej przerwie obiadowej słucham o tobie, jaki to ty nie jesteś przystojny, wspaniały i takie tam... W dodatku, za każdym razem podsuwany jest mi pod nos telefon z twoim nowym, cudownym i w ogóle przepięknym zdjęciem, które cykasz sobie w przypadkowych miejscach i przypadkowym czasie, ale twoja fotogeniczność sprawia, że i tak wychodzisz jak pieprzony model. — uśmiechnęłam się ironicznie. — Znam cię na pamięć, nie tylko ze zdjęć. Siedzisz przede mną na stołówce. — przyznałam.
— Serio? Nigdy cię nie widziałem...
— Normalne. Ale na pewno widziałeś moją przyjaciółkę Lily. Blond włosy, prosta grzywka. Zawsze ma wpięta białą kokardę. Siedzi obok mnie.
— Ach tak! Wiem, śliczna jest. Ale ciebie naprawdę nie potrafię sobie przypomnieć. To trochę głupie i jest mi wstyd no, ale...
— Rozumiem. — przerwałam mu. Nie było mi przykro. Przecież byłam tylko zwykłą dziewczyną, która za wiele nie wnosiła do tej szkoły.
— Przy tym stoliku siedzi tez Kasie, ta ruda dziewczyna? — zapytał po dłuższej przerwie.
— Yhym. — stęknęłam.
— O-o, a co to? — wyczułam, że na jego twarzy maluje się uśmiech.
— Można powiedzieć, że tak troszkę mnie wnerwia. — pokazała palcami małą wielkość, mimo tego, że i tak nie mógł tego zobaczyć. — Nic doniej nie mam, ale ona ma tą swoją gadkę, że ona wie, że ciężko jest być tą najbrzydszą w grupie, ale mogłabym nie siedzieć taka smutna z tego powodu, ruszyć do przodu i kogoś wyrwać. Że może ktoś się załapie. — westchnęłam ciężko.
— Co? — śmiał się. — Trochę to... Jezu. — rozbawiłam go.
Plus dla mnie.
Nagle pokrywa się otworzyła, a Luke z uśmiechem jak banan, rzucił w nas latarką.
— Czy ciebie pogięło? — zapytał pretensjonalnie Colin.
— No tak troszkę. Jak tam, Ravenko moja? — rechotał. Pokazałam mu środkowy palec.
— Fantastcznie. Możesz nas wypuścić? — zadałam to pytanie z takim jadem, jakby niewiadomo, co mi zrobił.
— O nie, nie. — pokiwał palcem przecząco. — Będziecie tu siedzieć całą noc. Buziaczki! — posłał nam całusa.
— Hej, poczekaj! — zawołałam. — Muszę siku.
— Jasne. — prychnął.
— Naprawdę. Wrócę tu przysięgam. — nie, nie wrócę.
— Okay... — podał mi rękę i wyszłam.
Mój plan ucieczki się jednak nie powiódł, gdyż zaprowadził mnie do łazienki i odprowadził z powrotem do tego... czegoś.
Klapa ponownie się zamknęła i ponownie zrobiło się ciasno, duszno oraz ciemno.
— Dasz wiarę, że mimo, że było jasno i tak cię nie zobaczyłem? — nie wiedziałam co odpowiedzieć, a wtedy włączył latarkę i światło skierowane było centralnie w moje oczy. Oślepiło mnie to, a zanim mogłam normalnie na niego spojrzeć, minęło trochę czasu.
— No weź tę latarkę skieruj gdzieś indziej, bo będziesz płacił za okulistę! — spiorunowałam go.
— Oh woow, nie dość, że z charakterkiem, to jeszcze ładna. — uśmiechnęłam się złośliwie na jego uwagę.
— Nie rozumiem Kasie, bez urazy dla niej, ale ona jest... To ona jest przeciętnej urody. Przy tobie.
— Liczyłeś, że się zarumienię? Czy coś w tym stylu? — zbiłam go z tropu. Nie wiedział co powiedzieć, a mi chciało się śmiać. — Nie to, że nie jesteś przystojny, czarujący i tak dalej... Po prostu moim zdaniem, żeby za kimś szaleć, trzeba go poznać. Poza tym, może i byś mnie złapał tym tekstem, gdybym nie miała chłopaka. — wzruszyłam ramionami.
Może tu leżeć sam Shawn Mendes, ja i tak najbardziej na świecie kocham Andrew.
— M-masz chłopaka?
— To takie dziwne? — oburzyłam się.
— Nie, nie to miałem na myśli. — uniósł ręce w geście obronnym, ale nie za wysoko, deski na to nie pozwalały. — Tylko myślałem, że... Nieważne.
— No co myślałeś?
— Nic. — zaśmiał się, ale nie był to śmiech rozbawienia, a bardziej... żalu? — Zresztą, dlaczego myślałaś, że moim celem jest poderwanie cię?
Wywróciłam tylko oczami, nie mając nic mądrego do powiedzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro