#1
♥️♥️
- Abigail Rose Trevor! - z głębokiego snu wyrwał mnie głos dyrektorki. Wredna kobieta stała nade mną z rękami na biodrach i miną rodem z piekła. Może i nie jestem jakąś tam wielka buntowniczką, ale jej po prostu nie trawie.
- Coś się stało, pani dyrektor?- spytałam siadając na łóżku. Rozejrzałam się ukradkiem po pokoju. Łóżko mojej współlokatorki było puste. "Czyli o to chodzi".
- Gdzie jest Barker? - spytała, a jej wzrok mówił "lepiej powiedz prawdę".
- Nie wiem. Wczoraj przegadałyśmy cała noc, a później poszłyśmy spać. - powiedziałam zgodnie z prawdą chociaż było widać że dyrektorka mi nie wierzy. Zresztą ona nie wierzy żadnemu dziecku w tej dziurze.
Dyrektorka już miała coś powiedzieć, gdy drzwi naszego "pokoju" się otworzyły i weszła przez nie moja współlokatorka - Jane. Miała na głowie turban z ręcznika i słuchawki w uszach. Stłumiłam śmiech i rzuciłam rozbawione spojrzenie współlokatorce, która na widok dyrektorki stanęła jak wryta.
- Dzień dobry, Pani dyrektor. - wydukała. Kobieta zmierzyła ją wzrokiem a następnie zgromiłam mnie tym swoim spojrzeniem "jeszcze pożałujesz" i wyszła. Gdy tylko na korytarzu ucichły jej kroki razem z Jane buchnęłyśmy śmiechem.
- Znowu myślała że zwiałam? - spytała dziewczyna wyjmując słuchawki z uszu.
- Tak. I dodatkowo mnie obudziła! W niedzielę! - udałam oburzenie.
- Został nam jeszcze rok, Abi. Musimy wytrzymać. Potem... Coś wymyślimy, chociaż wszystko będzie lepsze niż ta dziura i nadzór tej baby. - pocieszyła mnie.
Miała rację. Ta dziura która uchodzi za "dom dziecka" jest raczej przytułkiem w jako takim stanie. Odkąd tu trafiłam w wieku 4 lat ze wszystkich dzieci zostało adoptowanych tylko 25. Do 13 roku życia miałam jeszcze szansę na adopcję, ale jak widać dalej tu siedzę. Taki już nasz los. Starszych dzieci nie biorą. Nazywają nas "trudną młodzieżą", z którą nie chcą się męczyć.
Jane trafiła tu rok po mnie. Jest w moim wieku, pod względem charakteru bardzo się różnimy, ale i tak traktujemy się jak siostry. Kiedy obydwie skończymy 18-stke to wyrwiemy się stąd razem. Na przekór wszystkiemu i wszystkim...
- Już nie mogę się doczekać kiedy będziemy mogły pokazać dyrektorce facka i robić co chcemy. Te wszystkie zasady tej jędzy mnie przytłaczają. - wyznałam.
- Damy radę. To tylko 11 miesięcy i 124 dni. Tyle zostało do moich urodzin. Do twoich zostało 11 miesięcy i 119 dni. Tylko obiecaj, że zaczekasz na mnie te pięć dni. Okej? - zaśmiałam się na jej pytanie ale przytaknęłam z uśmiechem.
Tak właśnie miało być. Dwie dziewczyny. Razem na świecie. Dwa zupełnie różniące się od siebie charaktery. Przeciwieństwa. Dwa odrzutki społeczne, które razem zmierzą się ze światem. Odkąd skończyłysmy 14 lat to był nasz cel na przyszłość. Nie ześwirować pod okiem czarownicy i być zawsze razem. Obiecałyśmy sobie, że nasza przyjaźń będzie trwała wiecznie. I mam nadzieję że nic ani nikt nam nie przeszkodzi w realizacji celu i nie zaszkodzi naszej przyjaźni.
- Idziemy po śniadaniu na miasto? - spytała Jane wycierając włosy ręcznikiem.
- Pewnie. Mamy wolny dzień więc szkoda byłoby go zmarnować. - odparłam i wstałam rozciągając kości. - Idę pod prysznic. Zajmij mi miejsce na stołówce. - złapałam ręcznik i wyszłam z pokoju zabierając po drodze swoje klucze.
Łazienka mieściła się na drugim końcu korytarza mieszczącego się w skrzydle dla dziewczyn. Taa... To jedna z zasad dyrektorki. Dziewczyny i chłopcy nie mogą mieszkać razem. Ale jak widać ktoś ich nie przestrzega.
Przez swoja ślepote i głupotę potknełam się o coś. Przygotowałam się na bolesne zderzenie z podłogą ale nic takiego się nie stało. Nim zdążyłam się zorientować co się dzieje ktoś przywrócił mniej do pionu. Zdezorientowana spojrzałam na ktosia. Okazał się nim być wysoki białowłosy chłopak. Uśmiechał się do mnie, a ja zażenowana spuściłam wzrok.
- Emm... No... Ten... Dzięki. - wydukałam.
- Nie ma za co, ale, na przyszłość, patrz pod nogi. - chłopak mrugnął do mnie i odszedł. Stałam przez chwilę osłupiała analizując co się właśnie stało, ale po chwili otrząsnęłam się i przemierzyłam ostatnie metry do łazienki...
***
- No, mówię przecież. Miał białe włosy, jak śnieg normalnie. - po raz setny opowiadałam swoja małą przygodę Jane.
- A nie przedstawił się? - spytała z ciekawością w głosie.
- Nie. Poza tym on chyba nie mieszka w tej dziurze. Wyglądał na starszego i raczej nie łamał by przepisów dyrektorki. - stwierdziłam.
- Może jakiś nowy opiekun do maluchów? - zaproponowała dziewczyna wsypujac do swojej owsianki więcej cukru. Sobie wzięłam sałatkę owocowa. Nie cierpię owsianki i nie wiem jak ona może to jeść.
- Możliwe. - potaknęłam nabijajac na widelec pokrojone owoce. - Jest ich coraz więcej.
- Racja. To smutne. Ale przynajmniej mają większe szanse na adopcje niż młodzież. Wiesz jak jest. - odparła smutno.
- Wiem. Ale nic na to nie poradzimy choć byśmy chciały. - uciełam drażliwy dla nas obu temat.
- Niestety. Dobra jedz to swoje zdrowe świństwo i idziemy na miasto. - uderzyłam ją w ramię za przezwanie mojego śniadania na co pokazała mi język i zaśmiała się. Tak. Czasami zachowujemy się jak dzieci.
Nabiłam na widelec ostatni kawałek kiwi i włożyłam go to ust. Ji skończyła owsianke i obie odniosłysmy naczynia po czym wyszłysmy ze stołówki.
- Hej, dziewczyny. - z naprzeciwka podeszła do nas jedna z opiekunek dzieci i zarazem jedna z najfajniejszych osób w tym ośrodku czy jak to nazwać.
- Cześć, Suz. - przywitalysmy się.
- Mam do was sprawę. Idziecie może na miasto? - spytała, a my pokiwałyśmy twierdząco głowami. - Do ośrodka trafiły nowe dzieci, a dostawca jedzenia dla maluchów nie przyjechał od wczoraj i brakuje nam kaszek i innych takich. I chciałam was prosić czy byście nie mogły kupić jedzenia dla maluchów. Nie możemy czekać dłużej na dostawcę. Grace cały czas dzwoni do nich ale nie odbierają. - wyjaśniła Suzanne.
- Oczywiście, że możemy. Przynajmniej jakoś pomożemy. A... mogę zapytać ile nowych dzieci tu trafiło? - spytałam patrząc na opiekunkę.
- Dziesięcioro. To dwa razy więcej niż ostatnio. Nie ważne ile dzieci wyjdzie, albo zostanie adoptowanych i tak przyjdzie tyle samo jeśli nie więcej. - odparła smutno. - Dobra, dziewczyny. Muszę lecieć, gdy będziecie szły zgłoście się do Daniela. On da wam kasę.
- Daniela? - spytałyśmy równocześnie z Jane. Nie kojarzę żadnego opiekuna ani pracownika ośrodka o takim imieniu.
- To nowy opiekun. Szybko go poznacie, ma białe włosy. - wyjaśniła, a ja rzuciłam podekscytowane spojrzenie Ji. - Okej. Lecę, do zobaczenia.
- Pa! - zawołałyśmy za nią.
- Czyli tak ma na imię. - powiedziałam do Jane gdy ruszyłyśmy w stronę swojego pokoju.
- Widzisz? Mówiłam, że nowy opiekun. - twarz przyjaciółki rozjaśnił uśmiech zwycięstwa na co przewróciłam oczami.
Wróciłyśmy do pokoju i szybko się przebrałyśmy.
- Dobra. Trzeba znaleźć Daniela. - powiedziała Ji gdy wyszłyśmy z pokoju.
- Racja. - potaknęłam i miałam jeszcze coś dodać ale przyjaciółka mi przerwała.
- O! Patrz! Tam jest! - krzyknęła pokazując na białowłosego wchodzącego z sekretariatu. - No chodź. Mamy iść po kasę, nie? - dziewczyna zaczęła ciągnąć mnie w stronę chłopaka.
- No idę już idę. Puść mnie. - syknęłam. W parę sekund znalazłysmy się przed chłopakiem.
- Hej. Jestem Jane, a to Abigail. Przyszłysmy po pieniądze. - chłopak popatrzył na nas uśmiechając się.
- Jestem Daniel. Suzanne mówiła że przyjdziecie. Chodźcie za mną. - polecił a my zrobiłysmy co kazał. Chociaż na początku miałam ochotę zabić Ji to teraz jestem jej wdzięczna, że sama wszystko załatwiła.
Szliśmy w kierunku skrzydła dla pracowników. Po drodze nie zamienilismy ani jednego słowa. Gdy dotarliśmy na miejsce Daniel otworzył drzwi do jakiegoś pokoju i przepuścił nas. Jane weszła jako pierwsza a ja zaraz za nią. Znalazłyśmy się w dużym pomieszczeniu zastawionym szafkami sięgającymi aż do sufitu. Na środku stało biurko i dwa krzesła. Daniel minął nas i podszedł do biurka i z jego szafki wyciągnął pieniądze. Ji rozglądała się więc sama wzięłam pieniądze nie patrząc na chłopaka. To dziwne ale jego obecność przytłaczała mnie.
- Co to za miejsce? - spytała Jane.
- To takie jakby archiwum. Są tu dane każdego dziecka które kiedykolwiek było w tym ośrodku. - wyjaśnił Daniel patrząc na wysokie szafy.
- Są tu nawet nasze dane? - spytałam patrząc na swoją przyjaciółkę chociaż pytanie było skierowane do białowłosego.
- Tak. - odparł krótko Daniel. - Przepraszam was dziewczyny, ale mam jeszcze dużo pracy, więc będziemy musieli juz iść.
- A nie możemy tu zostać? - spytała Jane. Na pewno myślała o tym samym co ja. O naszych papierach.
- Nie. Żadne dziecko nie może być w tym pomieszczeniu. Wy byłyscie jednym wyjątkiem. - odparł na co mi i Ji zrzędły miny. - Chodźcie. Nie chcemy żeby dyrektorka was tu przyłapała.
Wyszłyśmy za chłopakiem z archiwum i pożegnawszy się z Danielem ruszyłyśmy w stronę naszego skrzydła.
- Myślisz o tym samym co ja? - spytałam przyjaciółkę.
- Jeśli myślisz o tym, że musimy się tam wrócić i znaleźć nasze papiery, to tak. - Jane puściła mi oczko.
- Ale wiesz ze to będzie trudne? I jeśli dyrektorka nas złapie to będzie miały duże kłopoty? - dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i z bananem na twarzy wzięła mnie pod rękę.
- Teraz o tym nie myślmy. Mamy zakupy do zrobienia, nie? - zaczęła ciągnąć mnie w stronę naszego pokoju.
***
- Padam z nóg. - rzuciłam się na łóżko. - To były najlepsze zakupy ever.
- Racja. A te szpilki które kupiłam są boskie. - rozmarzyła się Jane.
- Będę miała co ci zabierać - zaśmiałam się.
- Jakbyś nie miała swoich. - przyjaciółka rzuciła we mnie jedną z kupionych bluzek.
Złapałam ją zręcznie i odrzuciłam trafiając dziewczynę w twarz.
- Co robimy z... wiesz czym. - spytałam.
- Nie wiem. Bardzo chcę się czegoś o sobie dowiedzieć, ale boję się że źle się to skończy. - przyznała Ji poważniejąc.
- Ja też. Dyrektorka celowo nic nam nie mówi, a ja nie moge tego znieść. Chcę wiedzieć czemu tu trafiłam, kim jestem naprawdę, kim byli moi rodzice.
- Czemu powiedziałaś "byli"? - spytała siadając na łóżku obok mnie.
- Ledwo ich pamiętam. Przez pewien czas myślałam że po mnie wrócą. Że nastąpiła jakaś pomyłka ale któregoś dnia podsłuchałam rozmowę dyrektorki z jakąś kobietą. Rozmawiały o mnie. Nie usłyszałam dużo, ale jedyne co pamiętam to to że dyrektorka mówiła tej kobiecie że nie mam nikogo. Rozumiesz? Oni nie żyją. Musieli mieć wypadek albo... Nie wiem. - odparlam unikając wzroku przyjaciółki. To była jedyna rzecz o której jej nie powiedziałam.
- Boże, mała tak mi przykro. - przytuliła mnie. - Teraz tym bardziej musimy włamać się do archiwum. Żebyś w końcu poznała prawdę o sobie i swoich rodzicach.
- Przepraszam, że ci o tym nie powiedziałam. - Jane położyła mi ręce na ramionach i odsuwając się ode mnie na długość rąk, spojrzała mi w oczy.
- Nie masz za co przepraszać. Miałaś prawo mi o tym nie mówić. Nie mam ci tego za złe, naprawdę. - wyznała i ponownie mnie przytuliła.
- Dzięki, kochana. - objęłam ją równie mocno starając się powstrzymać łzy. Kocham ją jak nikogo innego, miałam ogromne szczęście że się zaprzyjaźniłyśmy. Nie chcę jej stracić.
- Chodz. Obejrzymy film. Co chcesz? - spytała i uruchomiła laptopa leżącego na półce.
- Może "Ponad Wszystko"? - zaproponowałam wstając i wyciągając z szafki paczkę chipsów.
- Okej. - Jane uśmiechnęła się i zastartowała film.
***
- Abi, wstawaj! - nie dość że moja przyjaciółka zaczęła krzyczeć mi do ucha to jeszcze zaczęła mną potrząsać w najlepszym momencie mojego snu.
- Czego chcesz? - wymruczałam przewracając się na drugi bok.
- Po pierwsze za godzinę mamy lekcje, a po drugie, nie zgadniesz czego się dowiedziałam. - ostatnie słowa prawie wypiszczała jak podniecona nastolatka, którą w gruncie rzeczy jest.
- Daj mi spać. Budzik zadzwoni za parę minut, które chcę wykorzystać jak najlepiej. Powiesz mi później. - ostentacyjnie nakryłam głowę kołdrą i usiłowałam zasnąć.
- Oj no, Abigail. Jeśli wstaniesz parę minut szybciej świat się nie zawali. - stwierdziła Jane.
- Ughh. Dobra. - poddałam się i wyszłam z łóżka. Stanęłam na przeciwko swojej przyjaciółki.
- Nie patrz tak na mnie, bo za chwilę będziesz mi dziękować. - fuknęła.
- Okej. To co to za wspaniała wiadomość? - spytałam.
- Dowiedziałam się, że jutro młodsze roczniki jadą na wycieczke. Jedzie z nimi dyrektorka i większość opiekunów. Zostaje tylko nasz rocznim i rok młodszy. - powiedziała podekscytowana.
- Co? Ej, to nie fair. Oni jadą na wycieczke a ja będę musiała iść do szkoły. - zajęczałam obrażana na co Jane się zaśmiała.
- Boże, dziewczyno. Czy ty wogole nie myślisz? - spytała.
- Nie, bo obudziłaś mnie przed moją ustalana godziną wstawania i mój mózg doznał szoku. - wyjaśniłam z krzywym uśmiechem.
- Mniejsza. Chodzi o to, że cały budynek będzie prawie pusty. I, że będziemy mogły spokojnie pójść do archiwum. - skończyła.
- To fajnie. - odparłam i odwróciłam się od przyjaciółki niby szukając czegoś.
- "Fajnie?". Dziewczyno w końcu będziesz mogła czegoś się o sobie dowiedzieć. - Jane nie rezygnowała.
- Mhm. - mruknęłam.
- Ej, miśka. Co się stało? - dziewczyna stanęła tuż przede mną i popatrzyła mi w oczy, ale spuściłam wzrok. - Młoda, spójrz na mnie. - złapała mnie za ręce.
- Jestem od ciebie starsza. - odparłam i lekko się uśmiechnęłam.
- Pytam serio. - nie odpuszczała.
- Nic się nie stało. Naprawdę. Cieszę się, z tego co powiedziałaś, ale teraz muszę się ogarnąć do szkoły. - ucięłam temat.
- Okej. Ale w razie czego, pamiętaj, że jestem. - przytuliła mnie.
- Wiem. Dzięki. - wyswobodziłam się z jej uścisku i biorąc ręcznik i ciuchy wyszłam z pokoju i udałam się do łazienki.
Tym razem na nikogo nie wpadłam, no może oprócz jednej z opiekunek. W spokoju umyłam się, pomalowałam i ubrałam. Wróciłam do pokoju. Jane siedziała na łóżku i robiła coś na laptopie.
- Co robisz? - spytałam.
- Nic ważnego. - powiedziała i szybko zamknęła laptopa.
- Okej. - rzuciłam ręcznik na łóżko i zaczęłam pakować plecak. Ji zrobiła to samo.
- Idziemy zjeść w stołówce czy pójdziemy na miasto podczas przerwy? - spytała.
- Chyba wolę zjeść na mieście. - wyznałam a Ji posłała mi uśmiech.
Jej zachowanie mnie zdziwiło. Zazwyczaj nie pytała gdzie jemy i nigdy nie zatajała niczego przede mną. A teraz? Przecież to oczywiste że zawsze jemy na mieście. A ta jej tajemniczość? Na bank coś kombinuje a ja muszę z niej wyciągnąć co.
- Idziemy? - zarzuciłam plecak na ramię i stanęłam pod drzwiami czekając na przyjaciółkę.
- Tak. - odparła. Otworzyłam drzwi i wyszłyśmy a Ji zamknęła nasz pokój na klucz.
***
- Czemu ośrodek mieści się tak daleko od szkoły? - jęczała Jane.
- Mnie nie pytaj. - odparłam ze śmiechem. Moja przyjaciółka strasznie nie lubi chodzić. W sensie na wycieczki itp bo np po sklepach może chodzić godzinami. Zresztą ja też, ale przyzwyczaiłam się już że mamy trzy kilometry do szkoły.
- O boże! - zapiszczała dziewczyna. Spojrzałam na nią.
- Co się stało? - spytałam. Na jej twarzy malowało się istne przerażenie.
- Przypomniałam sobie, że miałam mieć dzisiaj przed lekcjami poprawkę z anglika. Nauczycielka mnie zabije! - spojrzała na zegarek. - Jeśli teraz pobiegne skrótem, jeszcze zdążę się wytłumaczyć i przełożyć termin.
- To leć. Na co czekasz? - dziewczyna posłała mi uśmiech i pognała przed siebie. Zostałam sama.
Stanęłam na przejściu dla pieszych i czekalam na zielone światło. Miałam czas więc nie opłacało mi się iść skrótem tak jak Ji.
Zielone światło dość długo nie chciało się zapalić i powoli zaczęłam się irytować. Kiedy w końcu się zapaliło bez namysłu weszłam na jezdnie. Po nie całej sekundzie usłyszałam pisk opon. Spojrzałam w bok i zobaczyłam pędzące na mnie auto. Kierownica próbował hamować ale wiedziałam że we mnie uderzy. Nie mogłam nic zrobić, nogi jakby wrosly mi w ziemię. Po głowie kołatała mi się tylko jedna myśl. Żeby kierownica zahamowal, żeby zatrzymał jakoś samochód. Tylko to mnie wtedy interesowało. Żebym przeżyła.
Przed zapadnięciem w ciemność zobaczyłam coś lecącego nade mną a następnie coś niebieskiego....
Hejka hejka.
Witam was w pierwszym rozdziale "Jednej myśli"! Miał być w weekend i jest. Brawa dla mnie. Jak widać od pierwszego rozdziału już coś zaczyna się dziać. Trochę to do mnie nie podobne ale mniejsza z tym.
Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział ale jak tylko będę mogła to napisze i wam go udostępnie.
Bye!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro