Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

        – Gdybyś w końcu chciała ze mną porozmawiać, na pewno poczułabyś się lepiej. Ciężar tajemnic, które w sobie dusimy, jest trudny do udźwignięcia w pojedynkę.

        Nie odwróciłam się, słysząc za sobą głos kobiety. Zamiast tego nieustannie wpatrywałam się w drzewa widoczne za oknem, siedząc na łóżku z nogami skrzyżowanymi w kostkach.

        Może po cichu liczyłam na to, że jeśli nie będę reagowała w żaden sposób na wszelkie pytania, w końcu znudzi im się chęć pomocy. Cokolwiek mieli na myśli, mówiąc o pomaganiu mi.

        Od incydentu na korytarzu minął tydzień. Od tamtego czasu prawie wcale się nie odzywałam, mając nadzieję, że to mnie w jakiś sposób uchroni. Kobietą, która mnie wtedy obejmowała, okazała się pani psycholog. Ta sama osoba siedziała teraz za mną, oczekując, że się przed nią otworzę.

        Problem w tym, że nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć.

      Po moim ataku paniki na korytarzu wszyscy pacjenci i personel przyglądali mi się, jakbym zwariowała. Nie rozumieli mnie, tak jak ja nie rozumiałam ich. Jak więc ktokolwiek z nich mógł mi pomóc?

        Suzanne – tak kazała do siebie mówić, głośno westchnęła i okrążyła moje łóżko, siadając na krzesełku.

        W jej jasnych, zielonych oczach wciąż tlił się smutek. Była bardzo ładna ze swoimi krótkimi, brązowymi włosami i dużymi oczami. Nie powinna przejmować się kimś takim jak ja.

        – Wiem, że to wszystko wydaję ci się teraz bardzo trudne. Znalazłaś się w miejscu, którego nie znasz i to zrozumiałe, że się boisz – zapewniła. – Staram się ci pomóc, ale nie zrobię tego, dopóki ze mną nie porozmawiasz. Posłuchaj. Wiem, że wszystko cię teraz przytłacza i nie potrzebujesz kolejnych zmartwień, ale jesteś tu już od tygodnia i twój stan pozwala na to, byś mogła opuścić szpital. Sęk w tym, że nie masz gdzie się podziać – powiedziała, a moje serce zamarło ze strachu. Nie miałam nikogo. Co więc zamierzali ze mną zrobić? – George wystąpił z wnioskiem byś z nim zamieszkała do czasu, gdy nie wyjaśnimy tego, co się wydarzyło.

        Zacisnęłam dłonie w pięści, czując, jak pot spływa po moim czole. George był lekarzem, który się mną zajmował. Niestrudzenie przychodził do mnie każdego dnia, chcąc nakłonić mnie do rozmowy. Nigdy nie zrobił nic, co by mnie wystraszyło, ale to wciąż był mężczyzna.

        – Wiem, że się boisz, ale niestety u mnie nie ma warunków, bym mogła się tobą zaopiekować. Nie chcemy też wysyłać cię do jakiegoś obcego miejsca, gdzie jeszcze bardziej będziesz się bała – oznajmiła, a ja w tym jednym niestety musiałam przyznać jej rację. – Znam Georga od wielu lat i mogę cię zapewnić, że jest wspaniałym człowiekiem, który cię nie skrzywdzi.

        Suzanne łagodnie spojrzała mi w oczy, jakby chciała w ten sposób przekonać mnie do swoich słów.

        – Pani do niego należy?

        – Miałaś mówić do mnie po imieniu – uśmiechnęła się. – Nie i ty też nie będziesz, nie w ten sposób. Nikt cię nie dotknie bez twojej zgody.

        Bez mojej zgody? Przecież ona nie ma znaczenia... Nigdy nie miała znaczenia.

        – Okej – szepnęłam, żeby zakończyć temat.

        Nie było okej, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Bałam się, byłam przerażona do szpiku kości. Przerażona każdą najmniejszą komórką mojego ciała. Przerażona niewiedzą i swoją przeszłością. Przerażona, że mimo tych wszystkich zapewnień znowu stanę się jedynie małą, nic nieznaczącą laleczką w rękach mężczyzny.

        W głębi serca marzyłam o tym, by wreszcie nie być jedynie przedmiotem, ale z autopsji wiedziałam, że marzenia się nie spełniają. Gdyby było inaczej, już dawno byłabym szczęśliwa...

~~

        – Hej, nie bądź taka spięta. Obiecuję, że u mnie w domu atmosfera jest o wiele przyjemniejsza niż w szpitalu – powiedział George, patrząc na mnie we wstecznym lusterku.

        Chociaż próbował wyglądać na wyluzowanego, widziałam w jego oczach obawę. Tylko czego on mógł się bać? Nawet jeśli bym chciała, raczej nie byłam w stanie zrobić mu krzywdy.

        – Będzie dobrze, zobaczysz – uśmiechnęła się pani psycholog, która postanowiła towarzyszyć nam w tej podróży.

        Stwierdziła, że może będzie mi łatwiej, jeśli będzie z nami jakaś kobieta. Nie przewidziała chyba tylko tego, że niedługo i tak będzie musiała nas zostawić samych, więc cały ten plan tak właściwie nie miał sensu.

        – Będziesz miała swój pokój i tyle prywatności ile tylko zechcesz. Archer na pewno już wszystko przygotował.

        – Archer?

        Z niezrozumieniem spojrzałam na Georga.

        – Tak, mój syn.

        – On z panem mieszka?

        – Tak, czy to dla ciebie problem? – Ponownie spojrzał na mnie w lusterku. – Wiem, że się poznaliście, gdy do ciebie przyszedł. Podobno chwilę rozmawialiście, mieszka w drugiej części domu, ale jeśli... – zaczął, a na jego twarzy pojawiło się zwątpienie. – Przepraszam, zupełnie o tym nie pomyślałem.

        – Nie ma sprawy – szepnęłam, zaciskając dłonie na kolanach. – To bez różnicy.

        A więc chłopak nie powiedział ojcu nic o tym, co wydarzyło się w mojej sali... Dlaczego, skoro wszyscy uważali moje zachowanie za nienormalne?

        Tę wątpliwość mogłam jeszcze znieść. Bardziej martwiła mnie jednak jego obecność w tym domu. Archer mnie dezorientował i wywoływał we mnie emocje, których nie rozumiałam. Co prawda wydawał się taki troskliwy i delikatny, a w momencie, gdy myślałam, że umieram, przyniósł mi spokój. Jednak zdawałam sobie sprawę, że jest mężczyzną, a mężczyźni nie bywali troskliwi...

        A co jeśli będą się chcieli mną dzielić?

        Na samą myśl o tym zadrżałam i zachciało mi się wymiotować.

        Mogliby być tak okrutni po tych wszystkich zapewnieniach, że nawet mnie nie dotkną?

        – Jesteśmy.

        Wyjrzałam przez okno, a moim oczom ukazał się duży, parterowy, biały dom z wąskim, zielonym trawnikiem. Wzięłam głęboki oddech, by dodać sobie odwagi, a potem chwyciłam za klamkę i wysiadłam z samochodu.

        Stanęłam na chodniku i to było jak nagłe olśnienie. Poczułam na twarzy delikatne muśnięcia wiatru, a całe moje ciało ogrzewało wysoko zawieszone słońce. Czułam się taka... wolna? Przez cały pobyt u wujka nigdy nie wyszłam na zewnątrz i nie pamiętałam czy było jakieś wcześniej. Teraz jednak miałam wrażenie, jakby już kiedyś słońce ogrzewało skórę, jakbym kiedyś była wolna.

        Niestety moją chwilową bańkę zachwytu, przerwał cichutki, dźwięczny śmiech.

        Spojrzałam w prawo i zobaczyłam idących obok siebie, kobietę i mężczyznę. Kolejni, którzy nie wiadomo dlaczego byli tacy szczęśliwi...

        A potem ujrzałam źródło tego cichutkiego, melodyjnego dźwięku. Był to śmiech dziecka w wózku. Malec śmiał się radośnie, wymachując rączkami i nóżkami, a potem zniknął razem z tą dwójką. Razem z moim sercem.

        Przez krótką chwilę miałam wrażenie, jakbym znajdowała się w innym miejscu i czasie. Natychmiast odgoniłam tę myśli, nie mogłam zagłębiać się w tamte ciemne zakątki mojego umysłu.

        Moje paznokcie mimowolnie wbiły się w skórę i poczułam, jakby zaczęło brakować mi powietrza.

        To dziecko było takie niewinne, zupełnie jak...

        – Wszystko w porządku?

        Wzdrygnęłam się, gdy głos Georga wyrwał mnie z zamyślenia.

        Pokiwałam głową, nie będąc w stanie na niego spojrzeć. Przez krótką chwilę staliśmy w ciszy, a potem gdy ruszył w stronę wejścia do domu, ruszyłam za nim.

         – A więc witaj w domu, Gwen – powiedział z uśmiechem, przepuszczając mnie przez drzwi.

         Niepewnie weszłam do środka, rozglądając się po zadbanym, przytulnym salonie.

        – Chciałabyś żebyśmy cię oprowadzili? – zapytała Suzanne.

        – Nie, dziękuję – pokręciłam głową. – Ja... chciałabym trochę odpocząć – szepnęłam, karcąc się w głowie za swoje fatalne kłamstwo.

        To oczywiste, że nie byłam zmęczona po tygodniu spędzonym w szpitalu, ale ten dzień był dla mnie naprawdę ciężki i potrzebowałam samotności.

        Oboje najwyraźniej zrozumieli, udając, że uwierzyli w moje kłamstwo.

        – Dobrze, zaprowadzę cię do twojego pokoju.

        Niepewnie podeszłam do dużego okna i przejechałam dłonią po szerokim parapecie wyścielanym miękkim materiałem. Idealne miejsce, żeby posiedzieć.

        – Podoba ci się?

        – Tak, bardzo. Nie musieliście się tak dla mnie starać – powiedziałam, spoglądając w jego stronę.

        Byłam wdzięczna za tak piękny pokój, ale co było jego ceną?

        – To nic takiego. To stary pokój mojej córki. Teraz mieszka ze swoim narzeczonym więc już go nie potrzebuje. Wystarczyło tylko troszkę w nim posprzątać. Chcesz coś do jedzenia?

        – Nie, dziękuję.

        – No dobrze, gdybyś czegoś potrzebowała to będę na dole – uśmiechnął się, a potem zostawił mnie samą.

        Westchnęłam z ulgą i usiadłam na parapecie, obejmują kolana ramionami. Wyjrzałam przez okno i wbiłam pusty wzrok w duże drzewo rosnące za oknem. Zielone liście lśniły w świetle słońca i jedyne, o czym mogłam myśleć to fakt, że to z pozoru zwykłe drzewo sprawiało, że chciało mi się płakać.

        I nie chodziło o to, że drzewo samo z siebie mnie zasmucało. W końcu było piękne i raczej powinno przyprawiać mnie o uśmiech, a nie łzy. Problem polegał na tym, że to zwyczajne drzewo sprawiało, że zaczęłam zastanawiać się, czy było jakieś wcześniej.

        Coś przed tym, zanim trafiłam do wujka...

        Czy były zielone drzewa w słoneczny dzień, czy były promienie, które ogrzewały moją skórę? Czy były ptaki i delikatny szum wiatru? Czy było coś, co sprawiało, że czułam się wolna?

        Nie pamiętałam i właśnie to mnie smuciło.

        Zdawałam sobie sprawę, że nie od zawsze byłam z wujkiem. Pamiętałam, jak się do niego wprowadziłam, ale nie byłam w stanie przypomnieć sobie, co było wcześniej. Pamiętałam tylko strach.

        A wujek zawsze mówił, że nikt nigdy mnie nie chciał, więc to on się mną zajął. Wciąż pamiętałam jego okrutne słowa podczas jednej z naszych kolacji.

        „Gwendolyn, musisz być wdzięczna, że się tobą zająłem. Nikt inny cię nie chciał, dla nikogo nie byłaś ważna. Tylko ja cię kocham skarbie, tylko mnie masz na tym świecie".

        Wtedy jego słowa bardzo mnie zraniły, ale uwierzyłam w nie. A teraz z jakiegoś powodu zaczęłam zastanawiać się, czy kłamał.

        Może był wcześniej ktoś inny...

        Wzięłam głęboki oddech, wpatrując się w moje długie, kręcone włosy w odbiciu szyby, próbując się uspokoić.

        Ostatnio zdecydowanie zbyt często płakałam. Jeszcze niedawno oberwałoby mi się za takie zachowanie... Jeszcze niedawno tak dużo rzeczy wyglądało inaczej. Najgorsze było to, że ta przeszłość zlewała mi się z teraźniejszością. I właśnie dlatego ciągle oczekiwałam od wszystkich najgorszego.

        Bo dlaczego wujek miałby mnie tak źle traktować, jeśli prawdziwy świat naprawdę byłby taki bezpieczny. Przecież mnie kochał... cokolwiek to znaczyło.

        Moje rozmyślania przerwał nagły ruch za oknem. Spojrzałam na duży budynek, który znajdował się zaraz za tylnym podwórkiem domu. Dostrzegłam duże drzwi i wąskie okno ciągnące się przez połowę długości budynku.

        To właśnie ruch w drzwiach mnie zainteresował. Wyszedł przez nie mężczyzna, który oparł się o ścianę. Odpalił papierosa, a potem zaciągnął się dymem, który po chwili wyleciał z jego ust.

        Ubrany był w jakiś ciemno niebiecki kombinezon z długimi nogawkami i szelkami. Mój wzrok na chwilę zatrzymał się na jego umięśnionych, nagich ramionach, a potem przesunął się na jego twarz.

        I już wtedy wiedziałam kim był. Archer.

        Tym razem nie widziałam jego ciemnych loków, bo przykrywała je czarna czapka z daszkiem. Jednak oczy wciąż miał te same, niedające się przegapić.

        Zagryzłam wargę, zła na siebie. Dlaczego tak trudno było mi przestać myśleć o jego zachowaniu? Przecież nie mógł być tak łagodny, jak udawał.

        Nieważne, że chciałam, by te wszystkie dobre rzeczy okazały się prawdą. Tak się nigdy nie stanie...

        Z trudem odwróciłam wzrok na swoje kolana i przesunęłam pomiędzy palcami delikatną, czerwoną wstążkę, a w moich oczach stanęły łzy.

        Kolejna rzecz, która napawała mnie smutkiem.

        Nie wiedziałam, skąd miałam tę wstążkę, ale mój umysł wymyślił sobie do tego historię, która raniła mnie każdego dnia. Bo codziennie marzyłam, by ten mały chłopiec okazał się prawdą i rzeczywiście kiedyś mnie odnalazł. Niestety był snem, zawsze był tylko snem.

        Przycisnęłam wstążkę do piersi i zacisnęłam oczy, czując, jak po moich policzkach zaczynają płynąć łzy.

        Byłam taka głupia i naiwna. Bo jak inaczej można było nazwać osobę, która wymyśliła sobie chłopca i pisała o nim historie? Historie o tym, jak w końcu mnie odnalazł, jak sprawił, że wszystko było lepsze. Lepsze tak, jak w tym śnie.

        Problem polegał na tym, że prawdziwe życie nie było pięknym snem. Było okrutne i szorstkie. Bolesne i niszczące twoją duszę.

        Teraz musiałam pogodzić się i przywyknąć do nowej rzeczywistości. Do rzeczywistości, w której byłam taka malutka i zupełnie sama na tym wielkim świecie.

        Jeśli wszyscy tylko udają takich dobrych, to w porządku. Mogłam wytrzymać więcej bólu i upokorzenia. W końcu już nieraz zostałam oszukana. Granice mojej wytrzymałości chyba nie istniały...

        A pewnego dnia nadejdzie dzień, kiedy wszystko się skończy. I być może wyląduję wtedy gdzieś u boku mojego chłopca, w zupełnie innej rzeczywistości. Gdzieś, gdzie istnieje coś dobrego.

        Tylko ta myśl utrzymywała mnie przy życiu i względnie zdrowych zmysłach.

Hej kochani :*

Co sądzicie o dzisiejszym rozdziale, jak wrażenia? Mi osobiście podobały się końcowe rozmyślania naszej Gwen, ale sami oceńcie ;)

Chyba właśnie odkryłam, że najlepiej pisze mi się smutne rzeczy, gdy sama z jakiegoś powodu mam ochotę płakać. Wtedy wydaję mi się, że jestem tak blisko bohaterki. Nienawidzę tego, że ktoś, kogo od dawna nie ma wciąż tak bardzo może na nas oddziaływać...

Wczoraj byłam u fryzjera i trochę rozjaśniłam sobie włosy. Pomyślałam, że może wtedy poczuję się lepiej sama ze sobą. I w sumie tak było, podoba mi się. Tylko, że... nawet najwspanialszą metamorfozą nie jesteś w stanie zniszczyć wątpliwości, które atakują cię od wewnątrz.

A u Was co słychać?

Jeśli uważasz, że rozdział na to zasłużył, zostaw po sobie komentarz, gwiazdkę.

Pozdrawiam :*


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro