Rozdział 38
Jęknęłam cicho, czując pulsujący ból głowy, który jak miałam ważenie, rozchodził się po całym moim ciele. Byłam zupełnie zdezorientowana, nie wiedząc, gdzie się znajduję. Przez kilka przerażających sekund nie wiedziałam nic, nic nie pamiętałam...
Tylko moje przeczucie mówiło mi, że coś jest nie tak, że nie powinno mnie tam być.
Z wysiłkiem uchyliłam ciężkie powieki, ale jedyne co dostrzegłam to brudny beton pokryty zaschniętymi plamami krwi i wilgocią. Przełknęłam ślinę, powstrzymując odruch wymiotny. Chciałam się poruszyć, czując, że muszę uciekać, ale wymagało to ode mnie zbyt wiele wysiłku. Zupełnie jakby moje kończyny nie współpracowały z mózgiem.
Przymknęłam oczy, starając się przypomnieć sobie cokolwiek i dopiero po kilku długich minutach wspomnienia wróciły, przyprawiając mnie o mdłości.
~~
Zamknęłam za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Przymknęłam oczy i odetchnęłam chłodnym, wieczornym powietrzem czując, że węzeł niepokoju w moim brzuchu lekko się rozluźnia. Przez całe popołudnie w pracy myślałam o tym, czy Archer znalazł już swój prezent. Byłam chora z niepokoju i z każdą kolejną minutą stawałam się coraz bardziej niepewna, dochodząc do wniosku, że to był zły pomysł.
A może nawet okropny...
Pewnie kompletnie zbłaźniłam się w jego oczach, a teraz zastanawiał się, jak delikatnie powiedzieć mi, żebym się od niego odczepiła. Pewnie nawet nie uwierzył w moje uczucia.
Zresztą, kto by uwierzył?
Osunęłam się na schody i zacisnęłam dłonie na głowie, starając się odgonić myśli.
Nikomu się do tego nie przyznałam, ale czasami... czasami w mojej głowie wciąż pojawiał się okropny głos. Głos, który mówił mi złe rzeczy i chciał podciąć mi skrzydła.
Zazwyczaj wszystko było w porządku, ale gdy przychodziły momenty jak ten, gdy pozwalałam, by zwątpienie zakwitło we mnie, ten zły głos wracał i mówił naprawdę okropne rzeczy.
Czy już zawsze będę taka pokręcona?
W liście zaproponowałam Archerowi wspólne życie, ale skąd przyszło mi do głowy, że chciał tak poważnego zobowiązania? Kto chciałby spędzić życie z tak niestabilną osobą?
Kochał mnie, ale... to mogło być chwilowe.
– Przestań – warknęłam do siebie.
Palce mi zadrżały i zamarły dosłownie sekundy przed tym, jak wbiłam paznokcie we wnętrze dłoni.
Już nie wiedziałam, czy potrzebowałam bólu, by powstrzymać myśli, czy może potrzebowałam swoich myśli, by powstrzymać ból.
Pogubiłam się.
I może zasłużyłam na cierpienie, a może zwyczajnie moje życzenie o wyzwalającym bólu się spełniło... Nie ważne, która z tych teorii była prawdziwa. Ważne, że w następnej chwili poczułam ramię, z całej siły zaciskające się na mojej szyi i dłoń, która przycisnęła do moich ust śmierdzącą szmatkę.
Ogarnął mnie ból, gdy na darmo starałam się złapać oddech, a potem całe moje ciało zesztywniało.
– Zabawa w chowanego skończona – Usłyszałam warknięcie.
A potem zapadła ciemność.
~~
– Nie, nie, nie – szepnęłam, czując ogarniającą mnie panikę.
Z trudem uniosłam się z podłogi, zyskując nową siłę i determinację. Czołgając się, dotarłam do drzwi i koncentrując całą swoją siłę w prawej ręce, wyciągnęłam ją wysoko, łapiąc za klamkę.
Czy powinnam być zaskoczona, że drzwi były zamknięte? Jak głupia lub naiwna byłam, myśląc, że drzwi są otwarte i po prostu ucieknę?
– Boże, nie – zaszlochałam, bezsilnie opierając czoło o drzwi.
Nie musiałam się zastanawiać i szukać dowodów, po prostu wiedziałam, że ci ludzie mnie znaleźli. Ludzie, którzy chcieli się mnie pozbyć już u wujka.
A teraz to zrobią i nikt ich nie powstrzyma. Nikt nawet nie dowie się, jak zginęłam...
Spojrzałam w bok, szukając jakiejś drogi ucieczki lub czegoś, czym mogłabym się obronić. W momencie, gdy spojrzałam w prawo, zrozumiałam, jak cholernie wielki błąd popełniłam.
Na betonowej podłodze, w drugim końcu pokoju leżało małe, nieruchome ciało.
Chociaż czułam, że prawdopodobnie nie był to dobry pomysł to i tak zbliżyłam się do niego, wnioskując, że to chłopiec.
I wiecie co?
W tamtym momencie chciałam po prostu umrzeć lub nigdy nie zostać uratowaną. Nie byłam dość silna, by to zobaczyć, nie byłam dość silna, by znowu to przeżyć.
– Co wy zrobiliście!? – wrzasnęłam, nie przejmując się, że zaraz ktoś do mnie przyjdzie. – Dlaczego? – zaszlochałam.
Chociaż nie znałam tego chłopca to... to mogłam być ja, to mogło być moje dziecko, mój mały synek. Nieważne kim był, nie zasłużył na taki los...
Chłopiec, który mógł mieć góra pięć, lat leżał bez życia na brzuchu, z głową przechyloną w moją stronę. Jego martwe, zielone oczy zamarły w przerażeniu i bólu. Był nagi, a zaschnięta krew pokrywała jego nagie pośladki.
Ten obraz był gorszy od jakiegokolwiek koszmaru. Był piekłem, które miało wyryć się w mojej pamięci do końca życia.
Był taki mały, drobny...
Jak bardzo się bał?
Jak bardzo go bolało?
– Boże, dlaczego? – zaszlochałam, kładąc się na betonie tuż obok jego ciała. Musiałam walczyć o każdy kolejny oddech, czując, że panika zaciska mi gardło, utrudniając oddychanie.
Wraz z uratowaniem wyparłam z umysłu całą przeszłość, wyparłam fakt, że nie byłam jedyną. Zapomniałam, że były setki dzieci takich jak ja i nie wszystkie miały takie szczęście.
Zajęta własnym szczęściem, zapomniałam, że tym wszystkim innym dzieciom wciąż działa się krzywda, a dowód właśnie leżał przede mną.
Potwory były wśród nas i nie zamierzały oszczędzić nawet tak małych aniołków. Nie zamierzali oszczędzić mnie.
Najgorsza była myśl, że chyba tego chciałam. Chciałam śmierci. I chociaż wiedziałam, że to mogło zranić innych... chyba nie zostało we mnie ani odrobiny nadziei. Chciałam śmierci, która uwolniłaby mnie z tego cholernego świata i bólu, który jeszcze mnie czekał.
A czekał, wyciągając pomnie swoje szpony – tego byłam pewna.
Usłyszałam szczęk klucza przekręcanego w zamku, a potem zobaczyłam w drzwiach mężczyznę, który był urzeczywistnieniem moich największych, najgłębiej schowanych obaw.
Drżąc ze strachu, przyjrzałam się mu.
Był młody, co od razu mnie poraziło. Mógł mieć góra trzydzieści lat, a ja nie wiedzieć czemu zawsze zakładałam, że tylko mężczyźni w starszym wieku jak "wujek" mogą dopuścić się czegoś tak okropnego.
Jednak zło nie ograniczało się do wieku ani wyglądu. Kryło się wszędzie, nawet w niewinnie wyglądających ludziach.
Gdybym spotkała tego mężczyznę na ulicy pomyślałabym, że jest jakimś szanowanym biznesmenem. Garnitur szyty na miarę, starannie przystrzyżone ciemne włosy i zielone oczy.
I tylko oczy w tamtym momencie go zdradzały, patrząc na mnie z chorą fascynacją.
– Witaj Gwendolyn.
W jego ustach te dwa słowa były niczym trzaśnięcie bicza. Bolesne, rozdzierające, niedające się zignorować. Nigdy więcej nie chciałam być nazywana w ten sposób.
– Nie mów tak do mnie – warknęłam.
Dopiero po krótkiej chwili zrozumiałam co zrobiłam. Przez ten cały czas spędzony na wolności zapomniałam, że w tym świecie powinnam być bezwzględnie posłuszna, że nie powinnam mieć własnego zdania i nie wolno było odzywać się, gdy cię oto nie poproszono.
Tylko, czy było we mnie jeszcze cokolwiek z tego posłuszeństwa?
Mężczyzna przechylił głowę na bok i uśmiechnął się szeroko, ukazując nieskazitelnie białe zęby.
– Zabawna jesteś. Nie chcesz wiedzieć kim jestem?
Uniósł brwi.
– Popierdolonym pedofilem? Łatwo zgadnąć.
Niemal wyplułam z siebie te słowa, jakby parzyły mnie na moim języku. Może właśnie podpisywałam na siebie wyrok śmierci, ale nigdy więcej nie zamierzałam pozwolić na to by traktowano mnie jak nic niewartą rzecz.
Ciszę przerwał jego głośny, niedowierzający śmiech. Mężczyzna zrobił kilka kroków w moją stronę, a z każdym jego kolejnym krokiem ja odsuwałam się w bardziej w tył. Dopiero gdy plecami napotkałam ścianę, poczułam dreszcz strachu.
Mogłam starać się być silna, ale w środku chyba zawsze byłam tylko przestraszoną dziewczynką, która bała się, że potwory z jej przeszłości powrócą.
I powróciły, a ja nic nie mogłam z tym zrobić.
Ukucnął przede mną, wbijając w moją twarz uważne, przyprawiające o ciarki spojrzenie. Naprawdę chciałam coś zrobić, spróbować uciec, ale nie potrafiłam. Albo środki, którymi mnie odurzyli wciąż działały, albo strach zupełnie mnie paraliżował.
– Byłem szefem Benjamina. – Z uśmiechem podkreślił słowo „byłem", jakby był to powód do dumy. – I z pewnością jestem o wiele sumienniejszy niż mój ojciec. Benjamin odpowiedział za swoją zdradę, ale zostałaś jeszcze ty. Jedyny element, który mógłby popsuć moje plany.
– Nie wiem nic co mogłoby was zdemaskować.
– Nie interesuje mnie to. Jak to się mówi, ubezpieczony zawsze bezpieczny. Przykro mi Gwendolyn, ale świat nie jest sprawiedliwy. Podziękuj Benjaminowi, gdyby cię nie zabrał, nie musiałbym cię zabijać.
– Racja, pewnie już dawno bym nie żyła, zupełnie jak ten chłopiec.
– No cóż, lubię różnorodność. – Wzruszył ramionami z nonszalancją, oblizując usta. – Nie moja wina, że był taki delikatny.
– Sukinsyn – warknęłam, plując mu prosto w twarz.
– Zadziorna. – Zaśmiał się złowieszczo, ocierając moją ślinę ze swojej twarzy.
W następnej chwili zacisnął dłoń na mojej szyi, przyszpilając moje ciało do ściany. Trzymał wystarczająco mocno by sprawić mi ból, ale niewystarczająco by mnie zabić.
– Na początku chciałem po prostu cię zabić. Jesteś dorosła i szczerze już mnie tak nie kręcisz, ale... – Zbliżył usta do mojej twarzy, wyglądając jeszcze bardziej przerażająco. – Jestem ciekawy co jest w tobie takiego wyjątkowego, że Benjamin postanowił zdradzić własną rodzinę. Chcę zobaczyć jak łatwo mogę cię złamać.
– Nie uda ci się to – wyszeptałam, z trudem łapiąc każdy kolejny oddech.
– Będziesz zdziwiona jak łatwo mogę to zrobić. A potem cię zabije. Będziesz zdychała długo i boleśnie aż zrozumiesz, że ze mną się nie zadziera. A gdy już będziesz brała ostatnie oddechy dam cię w prezencie twojemu ukochanemu. Ucieszy się?
W prezencie? Boże, co on zamierzał zrobić?
W następnej chwili wykonał szybki ruch, dociskając całe moje ciało do posadzki. Moja twarz boleśnie zderzyła się z betonem i poczułam za sobą jego obecność. Zanim zdążyłam zrobić choćby ruch, mężczyzna wstrzyknął coś w moje ramię, a potem unieruchomił mnie swoimi dłońmi.
– Za kilka minut ten specyfik zacznie działać. Wiesz co ci zrobi? Sparaliżuje cię tak, że nie będziesz mogła się ruszyć, ale poczujesz wszystko co ci zrobię. Wszystko – wysapał w moje ucho.
Zacisnęłam oczy, modląc się o szybką śmierć.
Żałowałam tylko, że nie zdążyłam powiedzieć Archerowi jak bardzo go kochałam.
A potem był już tylko rozdzierający ból.
Hej kochani :*
Jak bardzo muszę Was przepraszać żebyście nie zabili mnie za ten rozdział? Wiem, że jestem okropna, ale co poradzić :P
Muszę Wam się przyznać, że sama się popłakałam, gdy pisałam ten fragment o chlopcu...
Jakie macie odczucia po tym rozdziale?
Jeśli uważasz, że rozdział na to zasłużył zostaw po sobie komentarz, gwiazdkę.
Pozdrawiam :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro