Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

        Zacisnęłam oczy i zęby, jakby miało mi to pomóc w zatrzymaniu palącego pieczenia. No cóż, niestety ani trochę nie pomagało, a śmiech, który Archer próbował nieudolnie ukrywać, jeszcze bardziej mnie irytował.

        – Przysięgam, że jeśli z twoich ust jeszcze raz ucieknie, chociażby krótki chichot, to już nigdy się do ciebie nie odezwę. – Zagroziłam.

        Oczywiście oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że moja groźba nie była prawdziwa. Chyba musieliby mi zaszyć usta, żebym rzeczywiście przestała rozmawiać z niebieskookim.

        – No już, spokojnie. Twojemu życiu nic nie zagraża.

        Ignorując kpiące słowa mężczyzny, uchyliłam jedno oko, a potem następne, nieufnie spoglądając na plasterek z jakimiś kolorowymi postaciami z bajek. Jeśli Archer myślał, że udobrucha mnie tym kolorowym opatrunkiem, to bardzo się mylił.

        – To nie jest zabawne, naprawdę mnie bolało. – Powiedziałam z wyrzutem, krzyżując dłonie na piersi.

        Pewnie wyglądałam komicznie, siedząc na blacie w łazience z kolorowym plastrem na kolanie i udając obrażoną, ale kto by zwracał na to uwagę. Archer wytrzymywał z moimi wszystkimi humorami, więc i z dziecinnym zachowaniem był w stanie sobie poradzić.

        – No już spokojnie. – Wstał z podłogi, zabierając swoje ciepłe dłonie z mojego kolana. – Po prostu nie spodziewałem się, że będę jeszcze kiedyś opatrywał zdarte kolano, odkąd moja siostra skończyła dziesięć lat.

        Próbowałam być na niego zła, naprawdę próbowałam, ale na moje usta mimowolnie wypłynął uśmiech. Może i irytował mnie tymi swoimi żartami o mojej niezdarności, ale miał trochę racji. Sama ciągle zastanawiałam się, jak mogłam spaść z tego cholernego roweru.

        Chociaż może i wiedziałam. Tak to się kończy, gdy udajesz, że umiesz jeździć na rowerze, nie pamiętając czy rzeczywiście masz taką umiejętność. I w sumie całkiem dobrze mi szło, dopóki nie musiałam pokonać ostrego zakrętu.

        – Zapewniam ci trochę rozrywki. – Wzruszyłam ramionami i szybko pocałowałam jego policzek.

        Zarost Archera był nieco dłuższy niż zwykle, ale z jakiegoś powodu lubiłam to lekko drapiące uczucie, które wywoływało ciarki na całym moim ciele.

        – Wiesz, wcale by cię nie bolało, gdybyś nie wsiadła na ten rower.

        Przewróciłam oczami, głośno wzdychając. Nie musiałam nawet na niego patrzeć, by wiedzieć, co ma na myśli. Przez ostatnie tygodnie wyrobił sobie ton głosu, który był zarezerwowany jedynie dla mojego brata.

        – Dlaczego mam dziwne wrażenie, że wcale nie chodzi o to, że spadłam z tego roweru, a o fakt kto wtedy ze mną był?

        – Nie wiem, o czym mówisz, po prostu martwię się o twoje bezpieczeństwo – prychnął.

        Pokręciłam głową i z delikatnym uśmiechem chwyciłam jego twarz w dłonie. Czasami chyba oboje zachowywaliśmy się niczym kapryśne dzieci.

        Może i się o mnie martwił, ale jeszcze bardziej wkurzała go myśli, że to z Mattem byłam na tych rowerach. I, że to Matt pozwolił mi spaść, co w sumie było irracjonalne.

        – Minęło kilka tygodni od powrotu Matta. Czy naprawdę nie możecie sobie wreszcie odpuścić i chociaż spróbować akceptować się nawzajem?

        Naprawdę starałam się być wyrozumiała dla moich dwóch uparciuchów, ale czasami miałam już serdecznie dosyć ich nieufności wobec siebie. Niby starali się przede mną ukryć ten fakt, ale nie bardzo im to wychodziło. Nie byłam na tyle głupia, by nie zauważyć tych wszystkich sygnałów.

        – Po prostu się o ciebie martwię, to naprawdę takie straszne?

        – Nie, ale oboje jesteście dla mnie niesamowicie ważni i nienawidzę patrzeć na waszą niechęć. Do tej pory nie zrobił niczego, co mogłoby cię niepokoić, dlaczego nie możesz ofiarować mu trochę zaufania?

        – A co jeśli powiem, że zrobił coś, co mnie zaniepokoiło? – Przełknął ślinę, jakby bał mi się powiedzieć o swoich podejrzeniach.

        – O czym ty mówisz?

        – Słyszałem jego rozmowę przez telefon... Nie podsłuchiwałem go celowo – dodał, widząc moje karcące spojrzenie. – Ta rozmowa była dziwna, Gwen. Mówił, że z czymś skończył, był wściekły.

        – I tylko dlatego uważasz, że jest zły? Nie słyszałeś całej rozmowy, więc nie oceniaj go pochopnie.

        – Przepraszam. – Jego spojrzenie zmiękło.

        – Nie chcę musieć któregoś dnia wybierać pomiędzy wami.

        Na samą myśl o tym miałam wrażenie, jakbym zaraz miała przestać oddychać. Nie musiałam się nawet zastanawiać, by wiedzieć, że nie mogłabym dokonać wyboru.

        – Nie będziesz musiała, pszczółko. Mogę mu nie ufać, ale to twój brat i nigdy nie kazałbym ci pomiędzy nami wybierać. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa i bezpieczna.

        – Jestem.

        Wyprostowałam się i sięgnęłam do jego ust, składając na nich czuły pocałunek. Chciałam w ten sposób przekazać mu wszystkie swoje uczucia i to ile dla mnie znaczył. Miałam nadzieję, że to było wystarczające dla Archera, bo w słowach byłam naprawdę fatalna.

        – Jesteś najlepszy.

        – A ty jesteś niesamowita. – Poczułam, jak na moich policzkach pojawiły się ogromne rumieńce. Nieważne jak często słyszałam z jego ust komplementy, chyba nie byłam w stanie się do nich przyzwyczaić. – A właśnie, pamiętasz o afirmacjach?

        – Tak.

        Może trochę za szybko odpowiedziałam na jego pytanie, bo od razu zawiesił na mnie swoje uważne, podejrzliwe spojrzenie, które niemal przewiercało mnie na wylot.

        Czasem miałam wrażenie, że ma w swoich oczach jakiś wykrywacz kłamstw, który natychmiast informował go o moich kłamstwach.

        – Jesteś pewna?

        Pokiwałam głową, zagryzając wargę. Takie drobne kłamstwo nie było niczym złym, prawda?

        Niestety moje afirmację skończyły się na jednej nieudanej próbie. Nie potrafiłam stać przed lustrem i prawić sobie komplementów, w które nawet nie do końca wierzyłam. Archer często mnie komplementował, czy to nie wystarczyło?

        – Tak? – Uniósł brwi. – W takim razie chętnie posłucham.

        Cicho pisnęłam, gdy niespodziewanie uniósł mnie do góry, stawiając mnie na podłodze. Odwrócił moje ciało w taki sposób, że stałam przodem do lustra, a Archer stał za mną, z czułością mnie obejmując.

        – Umm... jestem piękna – wychrypiałam, ale jak na złość moja afirmacja bardziej brzmiała jak pytanie.

        Spojrzałam w lustro, w którym dostrzegłam jego zirytowane spojrzenie. Skuliłam się pod jego uważnym spojrzeniem.

        – Chyba ustaliliśmy już, że możemy mówić sobie wszystko.

        – Wiem – westchnęłam. – Ja... po prostu nie potrafię mówić w ten sposób do siebie.

        – Nie umiesz, czy nie wiesz, co powiedzieć?

        – Nie wiem – przyznałam, czując się pokonana. – To nie tak, że nie widzę w sobie nic dobrego. Gdy mówisz mi coś miłego, naprawdę w to wierzę, ale... to wydaję mi się takie powierzchowne. Po co mam sobie mówić, że jestem ładna? – Dodałam, gdy na twarzy chłopaka pojawił się głęboki, raniący mnie smutek.

        – Po to, żebyś w to uwierzyła. Może i moje komplementy sprawiają ci przyjemność, ale jak widać, w głębi duszy nie wierzysz w to wszystko. Musisz nauczyć się kochać samą siebie.

        – Nie umiem.

        Nie wiedziałam jak kochać siebie i innych... nie potrafiłam.

        – Może spróbujemy razem?

        Doskonale wiedziałam, że mówił o spróbowaniu wspólnych afirmacji, ale przez krótką chwilę pomyślałam o tym, czy mógłby mnie pokochać.

        Czy ktokolwiek mógłby mnie pokochać?

        Przez kolejne kilkanaście minut musiałam powtarzać po Archerze wszystkie miłe rzeczy. Zaczynając od zwykłych komplementów oraz zapewnień, jak wiele osiągnęłam i osiągnę, a kończąc na takich, które rozbawiły mnie do łez, jak na przykład: „Mam śliczny mały nosek".

        – Ale najpiękniejsza jesteś właśnie tutaj – szepnął do mojego ucha, kładąc nasze splecione dłonie w miejscu, w którym biło moje serce. – To wszystko, co jest na zewnątrz, może się z czasem zmienić, ale tutaj zawsze będziesz tą niesamowitą, silną dziewczyną, która mnie urzekła.

        – Jestem silna i nigdy się nie poddam – szepnęłam, patrząc prosto w odbicie moich oczu, wypełnionych łzami. – Chciałabym za jakiś czas odwiedzić grób rodziców i Tima.

        Przełknęłam ślinę, gdy udało mi się wypowiedzieć te kilka ciężkich słów.

        – Zrobimy to, gdy tylko będziesz gotowa. – Złożył czuły pocałunek na czubku mojej głowy.

        Przymknęłam powieki i pozwoliłabym, by dwie samotne łzy spłynęły po moich policzkach. I cieszyły mnie jak nigdy, bo były to łzy szczęścia i ulgi.

        Łzy spokoju.

~~

        Dzisiejszym mottem w kawiarni było: „Collect moment, not things".

        Na moje usta od razu wypłynął szeroki uśmiech, gdy tylko przeczytałam to zdanie. Zdecydowanie lubiłam kolekcjonować chwile z Archerem, zwłaszcza takie, jak na przykład ta dzisiejszego ranka.

        Mimowolnie się zarumieniłam, gdy przypomniałam sobie, jak przyszedł do mojego łóżka ze śniadaniem, które wyglądało pysznie, ale niestety pozostało nietknięte. Zamiast jedzenia woleliśmy gorące pocałunki i dotyk na naszych półnagich ciałach.

       Nie byłam gotowa, by pójść dalej niż tamtego wieczoru na dachu, ale uwielbiałam delikatny i jednocześnie lekko szorstki dotyk chłopaka.

        Takie momenty z pewnością mogłam kolekcjonować.

        Ostatni raz przetarłam czysty już stolik, nie mogąc się doczekać powrotu do domu. „Dom" - jak to słodko brzmiało.

        Wyprostowałam się, gotowa wrócić za ladę, ale w jednej chwili zesztywniałam, gdy do moich uszu dotarły słowa jednej z klientek. Jej głos był przyciszony, ale siedziała na tyle blisko mnie, że bez problemu wychwyciłam jej słowa.

        – A co mam zrobić twoim zdaniem? Usunę je, nie chcę teraz dziecka.

        Upuściłam ściereczkę na podłogę, gdy moje dłonie zaczęły niekontrolowanie drżeć. Niemal mogłam usłyszeć dźwięk wilgotnej szmatki zderzającej się z podłogą.

        Jak w transie odwróciłam się, patrząc na siedzącą przy stoliku dziewczynę. Miała długie, blond włosy i wyglądała na miłą, naprawdę miłą.

        Dlaczego więc chciała zrobić coś tak okropnego?

        Nie docierała do mnie ich dalsza, cicha rozmowa. Nie kontrolując tego, co robię, podeszłam do stolika.

        – Nie możesz tego zrobić – szepnęłam, zaciskając palce na krawędzi stolika. Bałam się, że bez jakiegoś oparcia, moje nogi odmówią posłuszeństwa.

        Blondynka uniosła głowę do góry, patrząc na mnie ze zdziwieniem w swoich brązowych oczach. Przez chwilę wydawała się niemal przerażona, ale już po chwili to przerażenie zastąpiła złość.

        – Słucham?

        – Nie możesz usunąć tego dziecka. Błagam, będziesz tego żałowała – wyszeptałam, patrząc na nią błagalnie.

        Czułam, jak w moich oczach zbierają się łzy, a serce pęka z bólu. Tak dawno o tym nie myślałam i nie czułam tego okropnego, rozdzierającego mnie bólu.

        A powinnam była, cały czas powinnam pamiętać. Jak okropna byłam, niemal o nim zapominając?

        – Jakim prawem podsłuchujesz naszą rozmowę?

        Jej wściekły głos na chwilę się załamał, a potem ze złością wstała z krzesełka, przewyższając mnie swoim wzrostem. Chyba starała się wyglądać na groźną, ale jedyne, o czym mogłam myśleć to, o tej małej niczemu winnej istotce.

        – Błagam, nie rób tego. Będziesz żałowała – zaszlochałam, czując, jak ktoś stara się mnie odciągnąć.

        Byłam gotowa klęknąć przed nią i błagać na kolanach, by zmieniła swoją decyzję. Nie rozumiała, co chce zrobić, nie wiedziała, jak ogromny błąd popełnia. A gdy zrozumie, będzie już za późno...

        – Niech pani zabierze tą świruskę! – Krzyknęła blondynka do kogoś za moimi plecami.

        – Gwen, uspokój się. Chodź ze mną. – Rozpoznałam głos Phoebe, ale zaparłam się stopami i odepchnęłam ją, nie chcąc, by mnie zabrała.

        – Nie możesz jej na to pozwolić, ona nie może tego zrobić! – Krzyczałam, czując, jak zaczyna mi brakować powietrza.

        Nie wiedziałam, czy ktoś pomógł Phoebe, ale z każdą koleją chwilę coraz bardziej oddalałam się od dziewczyny, wpatrując się w jej pełne złości oczy.

        – Nie możesz – zaszlochałam. – Ono nic ci nie zrobiło.

        Już jej nie widziałam i już nic nie mogłam zrobić. Nie miałam szansy pomóc jej zrozumieć.

        Osunęłam się na podłogę, kuląc się. Wokół mnie rozbrzmiewały jakieś ciche głosy, ale nie byłam w stanie ich zidentyfikować. Jedyne, co do mnie docierało to obezwładniający ból pochodzący prosto z serca, który odbierał mi oddech.

        Z każdą kolejną sekundą czułam, jak coraz bardziej brakuje mi powietrza.

        Mocno zacisnęłam pięści, czując, jak paznokcie wbijają się w moją delikatną skórę, a znajomy, kojący ból rozchodzi się po moim ciele. Ten ból był o wiele lepszy od tego pochodzącego z mojego serca.

        Ten ból był moją kotwicą, która jeszcze trzymała mnie przy powierzchni, nie pozwalając, by pochłonęła mnie czarna dziura pełna bólu i rozpaczy.

        – Nie, nie, nie. Nie rób tego, Gwen. – Wokół mnie rozbrzmiał spanikowany głos. – Nie rób sobie tego znowu.

        Poczułam, jak moje palce siłą są rozchylane i ten okropny ból powrócił, bo nic innego już go nie hamowało.

        – Pszczółko.

        Moją twarz objęły silne dłonie, ale tylko patrzyłam pustym wzrokiem w podłogę, przypominając sobie tamtą noc.

        Głośny dziecięcy płacz, złość, ten piękny uśmiech, który trwał tak krótko. A potem jego małe, bezwładne ciałko.

        Uniosłam spojrzenie i załzawionymi oczyma spojrzałam w oczy Archera.

        – On nie dał mi wyboru, nawet nie zdążyłam go przytulić. – Zapłakałam.

        – Kogo, Gwen? Co się dzieje?

        – Zabił go, zabił moje dziecko.

Hej kochani :*

Jak podoba się rozdział? Spodziewaliście się czegoś takiego? Na początku były małe wskazówki, ale mam nadzieję, że Was zaskoczyłam.

W tym rozdziale chciałam Wam przekazać ogrom emocji Gwen, ale nie jestem do końca przekonana czy mi się udało. Ostatnio ciężko mi pisać przez prace, pewne problemy w domu i ogólny brak weny. I mam wrażenie, że to wszystko odbiło się na tym rozdziale, a bardzo bym nie chciała Was zawieść... Dajcie znać co sądzicie, będę bardzo wdzięczna.

Jeśli uważasz, że rozdział na to zasłużył, zostaw po sobie komentarz, gwiazdkę.

Pozdrawiam :* 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro