Rozdział 25
– Gwen... Boże, to naprawdę ty.
Po pomieszczeniu rozniósł się jego zdławiony, cichy głos, a już w następnej chwili chłopak znalazł się przede mną. Na początku cała zesztywniałam, gdy wylądowałam w jego szczupłych ramionach, nie wiedząc jak mam się zachować.
Nie miałam już takiego problemu z czyimś dotykiem, jak na początku no i przecież przypomniałam sobie brata, ale mimo to nie byłam przyzwyczajona do jego dotyku i trochę dziwnie się z tym czułam. Dopiero po chwili przemogłam się i niepewnie oplotłam go drżącymi ramionami w pasie, opierając głowę na jego piersi.
Ledwo sięgałam mu do ramienia, ale i tak byłam w stanie usłyszeć jego ciężki, urywany oddech.
Wzięłam drżący wdech i przymknęłam oczy. Zacisnęłam palce na miękkim materiale jego bluzy, gdy mimowolnie zaciągnęłam się jego zapachem, pragnąc poznać go jak najlepiej. Pragnęłam przypomnieć sobie jego dotyk i to jak pachniał, gdy mnie przytulał w dzieciństwie.
– Nie mogę w to uwierzyć, byłem pewien, że już nigdy cię nie zobaczę – wyszeptał z ustami przyciśniętymi do mojej głowy. Jego głos drżał i bez problemu mogłam usłyszeć, jak pociąga nosem.
Ani trochę mu się nie dziwiłam. Może i był facetem, po którym większość osób spodziewałaby się emocjonalnej "twardości", ale odnalazł mnie po tylu latach. Odnalazł siostrę, której myślał, że już nigdy nie zobaczył, siostrę, za którą najwyraźniej tęsknił.
– Myślałam, że nikogo nie mam, że nikt na mnie nie czeka.
Matt odsunął mnie od siebie i delikatnie chwycił za moje ramiona, wpatrując się w moją twarz załzawionymi oczami.
– Czekałem, nawet wtedy, gdy nie miałem już nadziei. Boże, jesteś już dorosła i taka piękna. Ciągle starałem się sobie wyobrazić, jak teraz wyglądasz, ale rzeczywistość... tak się cieszę, że cię widzę.
Na moje usta wypłynął szeroki uśmiech, a serce ścisnęło się z radości. Akceptował mnie, mimo wszystko. Był to najpiękniejszy prezent, jaki mógł mi dać po tych wszystkich latach.
Niespodziewanie od tyłu objęły mnie ciepłe, silne ramiona, które doskonale rozpoznawałam. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że przecież nie jesteśmy z Mattem sami i trochę było mi z tego powodu głupio.
Odwróciłam głowę, ciągle otoczona ramionami i spojrzałam na jego twarz, która wyrażała jedynie podejrzliwość.
– Jesteś pewna, że to on?
Mimo że mówił do mnie, co chwilę posyłał mojemu bratu uważne spojrzenie.
– Tak – pokiwałam głową z entuzjazmem. – Mam brata – dodałam ze wzruszeniem.
Twarz mężczyzny rozchmurzyła się, a jego zaciśnięte usta ułożyły się w pięknym uśmiechu. Wydawał się cieszyć moim szczęściem.
– Bardzo się cieszę, pszczółko.
– A ty kim jesteś?
Ponownie spojrzałam na brata, który również przybrał podejrzliwy wyraz twarzy, kierując pytanie w stronę Archera. Skrzyżował ramiona, jego brwi się zmarszczyły, a jasne oczy były tak samo podejrzliwa, jak te Archera.
Uchyliłam usta, chcąc mu wyjaśnić, ale po chwili je zamknęłam. Co miałam niby powiedzieć? Sama nie do końca wiedziałam, co jest między naszą dwójką.
– Jestem jej chłopakiem. Masz z tym jakiś problem?
Zamarłam, słysząc za sobą słowa mojego "chłopaka". A potem poczułam, jak mocniej mnie obejmuje i całuje w policzek jakby na udowodnienie swoich słów.
Był moim chłopakiem? Chciał, byśmy byli parą? Niewiele wiedziałam o związkach, ale orientowałam się, że było to pewnego rodzaju zobowiązanie, pokazanie, że druga osoba coś dla ciebie znaczy.
Nie byłam w stanie powstrzymać szerokiego uśmiechu i rumieńców, które wypłynęły na moje policzki. Czy ten dzień mógłby być jeszcze lepszy?
Zerknęłam na jednego i na drugiego, z niezadowoleniem dostrzegając ich podejrzliwe i niezbyt przyjazne spojrzenia. Miałam ogromną nadzieję, że się mylę, ale najwyraźniej oboje nie bardzo się polubili...
Ten fakt odrobinę ostudził mój entuzjazm.
– Matt, może teraz zechciałbyś nam powiedzieć coś więcej?
Napiętą ciszę, pełną wrogich spojrzeń przerwała Suzanne. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie, bo sama chyba nie byłabym w stanie przerwać tej ich bezsłownej bitwy. Bitwy, której powodu nawet nie znałam.
– Jasne – pokiwał głową.
– Może usiądźmy na kanapie.
George wskazał nam mebel w salonie, a ja nie mogąc dłużej wytrzymać tego napięcia, jedną ręką chwyciłam dłoń Archera, a drugą dłoń Matta. Pociągnęłam ich obu w stronę kanapy, modląc się do wszystkich świętości, by się zaraz nie pozabijali tymi spojrzeniami.
Nie miałam pojęcia, o co może im chodzić, ale tym zamierzałam zając się później.
Gdy już wszyscy rozsiedliśmy się w salonie, Archer kurczowo ścisnął moją dłoń, tym razem w geście wsparcia.
Chociaż wcześniej dziwnie się zachowywał i miałam wrażenie, że nagle chce udowodnić wszystkim wokół, że coś nas łączy, to nie zamierzałam się kłócić. Prawda była taka, że jego wsparcie było niezastąpione w każdej sytuacji, a już na pewno w tamtym momencie.
– Jak mnie znalazłeś?
– Odwiedzałem znajomego, który jest policjantem i zobaczyłem na komisariacie twoje zdjęcie – zaczął, ale jego głos brzmiał na niepewny. Na chwilę odwrócił wzrok, a jego szyja poruszyła się, gdy ciężko przełknął ślinę. Wyglądał, jakby nie mówił całej prawdy.
Potrząsnęłam głową, odganiając swoją podejrzliwość. Zwyczajnie przesadzałam. Niby czemu miałby kłamać?
– Od razu poznałeś siostrę? Przez tyle lat na pewno bardzo się zmieniła. – Wokół zabrzmiał głos policjanta. Chyba nie tylko Archer był podejrzliwy w stosunku do mojego brata.
– Na początku myślałem, że mam przywidzenia, że zwariowałem – parsknął śmiechem. – Przez dobre pół godziny stałem przed jej zdjęciem zawieszonym na ścianie i czytałem informacje pod nim. Fotografia była wydrukowana i trochę niewyraźna, ale – uniósł spojrzenie, patrząc na mnie – wszędzie bym ją poznał. Poza tym imię i wiek się zgadzały, więc...
– Musiałeś być w szoku.
Popatrzyłam na jego dłoń, która przeczesała ciemne, krótkie włosy, zastanawiając się, jakbym poczuła się na jego miejscu.
– Byłem. Dopóki cię tu nie zobaczyłem... myślałem, że to jakiś cholerny żart. To prawdziwy cud, Gwen.
– Szukałeś mnie?
– Oczywiście, że tak. – Spojrzał na mnie z zamyśleniem, jakby wracał do tamtych chwil. – Nie wyobrażasz sobie ilu detektywów i ilu ludzi z sąsiedztwa cię szukało. Rodzice stawali na głowie... a ja, ja do tej pory czasem zastanawiałem się, czy jesteś gdzieś tam.
Nie zarejestrowałam jego dalszych słów, skupiając się na jednym kluczowym słowie. Rodzice.
– Mam rodziców? Czemu nie przyjechali? – Poczułam podekscytowanie.
Twarz Matta od razu posmutniała, a w oczach pojawił się ból. Zdecydowanie nie tak powinna wyglądać jego reakcja.
– Ja... nie wiem jak to powiedzieć.
– O co chodzi? Nie chcą mnie już?
Moje serce i wszystkie wnętrzności ścisnęły się na tę straszną myśl. Czy byłam dla nich odrażająca?
Poczułam mdłości.
– Nawet nie gadaj takich głupot. – Gwałtownie pokręcił głową, zaciskając oczy. Cała jego twarz spochmurniała. – Nasi rodzice... oni nie żyją, Gwen. Nie doczekali twojego powrotu – szepnął, spuszczając głowę.
Poczułam, jak Archer objął mnie w talii, jakby chciał mnie ochronić przed słowami, które usłyszałam, jakby mógł sprawić, by nigdy do mnie nie dotarły. Pocałował mnie w głowę i coś wyszeptał do ucha, ale nie wiedziałam co.
To bolało. Bolało, że już nigdy ich nie zobaczę. Jednak najbardziej bolało mnie to, że nie umiałam poczuć straty i bólu. Nie pamiętałam ich i nie wiedziałam, za kim mam rozpaczać...
Za kim miałam tęsknić?
– Czy był ktoś jeszcze? Jakaś siostra, brat, ktokolwiek?
– Nie pamiętasz? – Uniósł głowę i spojrzał na mnie ze zdezorientowaniem.
– Gwen nic nie pamięta z dzieciństwa, wyparła tamte wspomnienia – powiedziała Suzanne.
– O boże... – W oczach Matta pojawiło się przerażenie
– Był ktoś jeszcze? – Powtórzyłam pytanie, musząc wiedzieć.
– Tak, był Tim. Byliśmy bliźniakami – szepnął ze smutnym uśmiechem.
– Był?
– To... to było jeszcze przed twoim zniknięciem. Myślałem, że pamiętasz. Ja... przyniosłem nasze zdjęcie. – Z kieszeni wyjął złożone na pół zdjęcie i niepewnie mi je podał.
Czułam, że pokazanie mi zdjęcia było sposobem na odłożenie rozmowy o Timie, ale w tamtym momencie kierowało mną tak dużo emocji, że nie zamierzałam się kłócić.
Wzięłam drżący oddech, gdy rozchyliłam je palcami. Wszyscy tam byli. Rodzice siedzieli na kanapie, trzymając się za ręce, na ziemi przed ich nogami siedział Matt i Tim, identyczni, jak dwie krople wody. A na ich kolanach mała ja w dwóch warkoczykach z czerwonymi kokardkami na ich końcach.
Delikatnie, z czułością i czcią przejechałam po twarzach nieżyjącej już trójki. Bo właśnie to wywnioskowałam ze słów Matta. Tim „był", a teraz już go nie było...
Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza dla tego małego chłopca.
– Może spróbujmy odtworzyć tamten dzień – zaproponował policjant, wyrywając mnie z nostalgii.
– Matt, mógłbyś zacząć? – Zapytała Suzanne. – Może wtedy Gwen coś sobie przypomni. Nie pamiętała, że ma brata, ale gdy cię zobaczyła...
– Jasne – pokiwał głową, biorąc głęboki oddech. Nie tylko dla mnie to wszystko było takie trudne. – To... to była moja wina. Jakiś czas wcześniej Tim zginął. Graliśmy w piłkę w trójkę, a ty kopnęłaś ją tak mocno, że wyleciała na ulicę – Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech, gdy przywołał to wspomnienie. – W jednej chwili zastanawialiśmy się z Timem, skąd wzięłaś tyle siły, a w następnej... wybiegłaś na ulicę, chcąc ją odzyskać. – Ramiona wokół mnie zesztywniały. Chyba tak jak ja, Archer obawiał się najgorszego, chociaż oboje wiedzieliśmy już, kto wtedy zginął. – Wszystko działo się tak szybko. W jednej chwili z radością trzymałaś piłkę, stojąc na środku drogi, a w następnej Tim odepchnął cię na bok, chroniąc przed pędzącym samochodem. Nie przeżył. – Moje serce stanęło. Mimo że domyślałam się, że to on zginął w tej historii... Usłyszenie, w jaki sposób się to stało, było prawdziwym ciosem. – Tamtego dnia przyszłaś do mnie. Byłaś taka kochana, zaproponowałaś, że pograsz ze mną w piłkę, widząc, jak bardzo tęsknię za Timem. Wcześniej próbowałaś pocieszyć mamę, a potem przyszłaś do mnie... Byłem rozgoryczony i zły, że wtedy to nie ja cię uratowałem... ale to na tobie się wyładowałem. Nakrzyczałem na ciebie i obwiniłem za śmierć Tima. Nigdy wcześniej nie widziałem cię tak smutnej. – Na jego twarzy pojawił się prawdziwy ból. – Twój wyraz twarzy mnie zniszczył. A potem uciekłaś za dom. Często tam siedziałaś, zbierając kwiaty, więc pomyślałem, że na chwilę zostawię cię samą, a potem przeproszę. To była najgorsza decyzja, jaką kiedykolwiek podjąłem.
– Co było dalej? – zapytał policjant.
– Już nigdy więcej nie zobaczyliśmy Gwen. Żaden detektyw, żaden policjant, żadna grupa poszukiwawcza złożona z sąsiadów... nikt nie był w stanie cię odnaleźć.
– Chciałam zrobić bukiet dla ciebie i Tima – szepnęłam, przymykając oczy.
Nagle tamten dzień wydawał mi się taki przejrzysty, jakbym zawsze trzymała te wspomnienia w swojej głowie, a teraz odtworzyły się w mojej głowie niczym film ze starej kasety. Lekko niewyraźne, ale wciąż dokładne.
Może wcześniej zwyczajnie nie byłam na nie gotowa.
– Chciałam żebyś przestał się na mnie gniewać – dodałam po chwili pełnej napięcia i ciszy. – Zrobiłam bukiet i przewiązałam go swoją wstążką.
– Znaleźliśmy go. Był jedynym śladem, że kiedykolwiek tam byłaś. – Zamknął oczy, pochylając głowę. Wyglądał na pokonanego.
– Gwen, czy pamiętasz co było dalej? – zapytała Suzanne. – To wtedy cię zabrał?
Wytężyłam umysł, przypominając sobie jego twarz i dłoń, którą wyciągnął w moją stronę. Jego uśmiech i zapewnienie, że to tylko na jakiś czas.
– Okłamał mnie. – Z moich ust wydobył się cichy, zdrętwiały głos. – Powiedział, że jest moim wujkiem – parsknęłam śmiechem, który nie miał w sobie ani odrobiny radości. Był pełen goryczy i złości do siebie. – Wiedział wszystko, wiedział, że Tim nie żyje. – Słowa wypływały z moich ust automatycznie, jakbym opowiadała jakąś zaprogramowaną historię. – Powiedział, że jesteście na mnie źli, że już mnie nie kochacie. – Moje serce ścisnęło się boleśnie. Może nie do końca wiedziałam czym była miłość, ale... wtedy, dla tej małej dziewczynki takie słowa łamały serce – Obiecał, że to tylko na jakiś czas, a ja pomyślałam, że gdy zatęsknicie, to przestaniecie się gniewać.
– Poszłaś z nim?
Odrętwiała pokiwałam głową, gdy usłyszałam pytanie policjanta.
Albo w pomieszczeniu panowała kompletna cisza i nikt nic nie mówił, albo nie dopuszczałam do siebie nic poza wspomnieniami.
– Gdy już się oddalaliśmy, chciałam by mnie puścił. Przysięgam, że chciałam wrócić, ale tak mocno trzymał. Nie potrafiłam – szepnęłam przypominając sobie jego silny uścisk na moim nadgarstku. Moje przerażenie i chęć powrotu do domu. Tęskne spojrzenie, gdy byliśmy coraz dalej.
Zanim się zorientowałam, z moich ust wydobył się drżący, głośny szloch.
Wydostałam się z uścisku Archera, zrywając się z kanapy. Uciekłam w akompaniamencie głośnych krzyków z moim imieniem, ściskając w dłoniach fotografię.
Pobiegłam przed siebie, chcąc zniknąć. Chciałam by wspomnienia rozpłynęły się razem ze mną. By już niczego nie było.
Nie wiem jak długo biegłam, napędzana bólem i adrenaliną, ale w pewnym momencie zatrzymałam się, nie mając już więcej siły. Z ciężkim, rwącym się oddechem, spojrzałam przed siebie i ze zdziwieniem dostrzegłam, że znajduję się nad jeziorem.
Bezsilnie opadłam na piasek.
Nienawidziłam myśli, że ten bieg wydawał mi się znajomy. Już raz uciekałam. Wtedy uciekałam przed potworem, a teraz przed jego wspomnieniem.
Myślałam, że uwolniłam się od wspomnień, ale to było tylko złudzenie. One miały nigdy nie zniknąć, były niezniszczalną częścią mnie.
Wyryte we mnie na zawsze.
Głośno zapłakałam, patrząc na rozmazane przez łzy zdjęcie. Delikatnie pogładziłam postacie na fotografiach swoimi drżącymi palcami.
Na papierze pojawiło się kilka mokrych plam po moich łzach, a ja panicznie zaczęłam je wycierać, przerażona, że stracę jedyny obraz rodziny, którą posiadałam.
– Dlaczego, dlaczego mi to wszystko zabrałeś? Dlaczego mi?! – Krzyknęłam, zwijając się w kłębek na chłodnym, mokrym piasku. – Kto dał ci takie prawo? – Wyszeptałam w piasek.
– Spokojnie, już w porządku – wyszeptał kojący głos, a silne ramiona objęły mnie, kładąc się za moim drżącym ciałem. – Jestem tutaj, pszczółko.
Nie wiedziałam jak mnie znalazł i ile minęło, ale nie dbałam o to.
– Zawsze mnie znajdujesz, w najgorszych i najlepszych momentach. Nigdy nie przestawaj. Trzymaj mnie i nigdy nie puszczaj.
– Nigdy, pszczółko. Nigdy cię nie wypuszczę. Razem przejdziemy przez to wszystko. Obiecuję.
Uwierzyłam mu, pozwalając by jego ramiona ukoiły mój ból. Płakałam, otulona jego ciepłem, dopóki nie zabrakło mi sił, a oczy nie zamknęły się ze zmęczenia.
Nie puścił mnie ani na chwilę.
Hej kochani :*
Co myślicie o takim, trochę bardziej emocjonalnym rozdziale? Odpowiedziałam na niektóre Wasze pytania? ;) No i przede wszystkim co teraz sądzicie o bracie Gwen?
Jak Wam mijają wakacje? Mam nadzieję, że wspaniale :* U mnie w miarę okej, ale trochę się podłamałam, bo we wrześniu będę miała jedną poprawkę. Dwie trzecie roku nie zaliczyło tego egzaminu, ale naprawdę się uczyłam no i nie ukrywam, że jestem trochę zawiedziona :/ No, ale nie chcę Was zasmucać. Mam nadzieję, że rozdział umili Wam ten piątek.
Jeśli uważasz, że rozdział na to zasłużył, zostaw po sobie komentarz, gwiazdkę.
Pozdrawiam :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro